[2] Tajemniczy klient

NOONE'S P.O.V


Droga do sukcesu zaczyna się od czegoś małego - pomysłu, założenia, pierwszej pracy. Ludzie, którzy osiągnęli szczyt, spełnili marzenia i cieszący się spokojnym, spełnionym życiem opowiadają, że było warto kłonić się szefom, żeby kiedyś samemu przyjmować pokłony od swoich pracowników, a niekiedy od 'zwykłych' ludzi. 

Układając setne pudełko na odpowiednim miejscu w regale, Amanda w pełni zrozumiała słowach ludzi sukcesu. Pomyślała, że jej sukces musi być naprawdę duży, że spędza tak wiele godzin na porządkowanie pudełek w numerycznej kolejności.

Przeklęła pod nosem, gdy zauważyła, że na samym początku popełniła błąd, stawiając pudełko z numerem 36 na miejscu 40, co oznaczało, że wszystkie te opakowania, które ułożyła, musiała poukładać jeszcze raz. 

- Pierdole ciebie i to miejsce - wskazała palcem na pudełko, które zawiniło. Zmrużyła oczy, jakby chciała zabić wzrokiem ten kawałek kartonu. 

Wywaliła pierwszy regał i już miała się zabierać za to samo z kolejnymi trzema, ale w tym momencie dzwoneczek u drzwi zadzwonił, zwiastując przyjście klienta. 

- Zamknięte - warknęła, nie patrząc nawet kto wszedł. Była zbyt zajęta wyżywaniem się na pudełkach. 

Aaron uniósł brwi w zdziwieniu i zamknął za sobą drzwi. Z zaciekawieniem przyglądał się temu, co robi szatynka, dopóki nie obróciła do niego głowy. Uśmiechnął się z rozbawieniem. 

- Nie chcę pani martwić, ale ja tu pracuję - rzucił z prychnięciem śmiechu, którego powstrzymanie było ponad jego siły. 

- Ja też jak widzisz - zrzuciła kolejny regał. 

Ściągnął sportową torbę z ramienia i rzucił ją za ladę.

- A tak właściwie na czym polega ta praca? - podwinął rękawy szarej bluzy do łokci.

- Układam pudełka numerycznie, nie widać? - kolejny, ale tym razem już ostatni regał pudełek znalazł się na podłodze, zaraz obok swoich towarzyszy.

- Wiesz co..? Może... - złapał jej nadgarstki, gdy chciała zrzucić jedno, jedyne pudełko, które ostało się na regale. - Może zaparzę nam kawę, co? - odciągnął ją jak najdalej od regału.

- Muszę to skończyć zanim otworzymy, Aaron - skrzywiła się, wyrywając nadgarstki, ale chłopak nie miał zamiaru dopuścić jej do pudełek. Przynajmniej nie dopóki miała szał w oczach. 

- Napijemy się i ci pomogę, chodź - pociągnął ją na zaplecze, gdzie usiadła na drewnianej skrzyni. 

Aaron zaparzył kawy do dwóch szklanek, z czego jedną podał Amandzie. Dziewczyna rozluźniła się trochę po kilku łykach.

- Na początku też znęcałem się na butach - uśmiechnął się do kawy. - Tylko, że ja chciałem je zapastować na śmierć, a ty je dosłownie molestujesz.

- Zasłużyły - wzruszyła ramionami. Kilka kolejnych łyków przemilczeli, jakby żadne z nich nie wiedziało o czym rozmawiać. Nie widzieli się tak długo, mieli tyle sobie opowiedzieć, a jednak nikt nie wiedział jak się do tego zabrać. 

Cisze przerwała Amanda, gdy wypili kawę. Zabrali się za układanie pudełek, a o 9 otwarli sklep. Po kilku minutach klienci zaczęli napływać. Aaron zajął się starszą panią, która poszukiwała wygodnego obuwia do kościoła, a Amanda... Nie bardzo wiedziała co ma ze sobą robić, więc tylko patrzyła na chłopaka, jak dziecko we mgle. 

- Przepraszam - usłyszała obok siebie męski głos. Spojrzała na mężczyznę w średnim wieku. - Chciałem oddać je do pastowania - wręczył jej parę eleganckich, męskich butów na lekkim obcasie. 

Popatrzyła na nie głupio. 

Mężczyzna uniósł brew, wyczekując jakiegoś ruchu od dziewczyny.

- Um, pastowanie - odetchnęła w końcu. Poszła za ladę, a klient stanął przed nią z założonymi rękami na piersi.

Szukała wzrokiem czegoś, co mogłoby jej pomóc, ale jedyne co znalazła, to kawałek szmatki. Zagryzła wargę, kiedy poczuła, że pali się w zakłopotaniu. Aaron przyjrzał się starszej pani, którą obsługiwał. Skrzywiła się, skrząc na zbyt krótki paseczek wokół kostki. 

- Sprawdzę, czy nie mamy dłuższego - kiwnęła głową, więc chłopak poszedł w stronę lady. Uśmiechnął się widząc w pełni zakłopotaną Amandę z rumianymi policzkami i 'co się dzieje' na twarzy. 

- Excuse me - uśmiechnął się do dziewczyny, schylając do pudełka z paskami. Wyprostował się po znalezieniu odpowiedniego. Chwycił też za opakowanie z pastą. Podał je dziewczynie. - Proszę bardzo - gdy się do niego wdzięcznie uśmiechnęła, puścił jej oczko i odszedł do klientki.

- Pastowanie - rzuciła, na co klient przytaknął jej z ironicznym uśmiechem. 

Około godziny 12 do sklepu wszedł Stuart, ojciec Aarona i właściciel całego przedsięwzięcia. Uśmiechnął się na widok zapełnionego sklepu oraz swojego syna pracującego wraz z nowo nabytą pracownicą.

- Dzień dobry - rzucał do każdego klienta. Był ceniony w miasteczku za kunszt, szacunek do klienta oraz pieniądza i przede wszystkim za uczciwość. Nigdy nie zdarzyło się, żeby z jego ust wyszło zdanie - 'może być bez grosika?'. Tak samo nie miała miejsca sytuacja, gdzie nie goniłby za klientem pół miasta, gdy ten zapomni reszty. 

- Hej - odparł Aaron, uśmiechając się do ojca, co ten odwzajemnił.

- Jak się ma nasz nowy nabytek? - objął Amandę ramieniem, wesoło się podśmiewując.

- Dobrze - postukała kilkoma kartkami o blat, żeby się wyrównały. - Nie miałam pojęcia, że to może być takie ciężkie - westchnęła wykończona. 

Stuart zaśmiał się.

- No widzisz... Taki mały biznes, a tyle pracy - poklepał jej plecy i odsunął się. - Och, znowu on - mruknął pod nosem, patrząc na chłopaka, który dopiero co wszedł do sklepu. 

Amanda powędrowała za wzrokiem mężczyzny na niewysokiego chłopaka z szarą bluzą i kapturem naciągniętym na głowę. Miał ciemną karnację i z tego, co mogła zobaczyć po konturach jego postaci - był dość dobrze zbudowany. 

- Kto to? 

- Justin Bieber - wypluł to zdanie z goryczą, jakiej jeszcze nigdy nie słyszała w jego głosie. Z resztą jego syn tak samo. 

- Bieber?

- Przychodzi tutaj codziennie i stoi przy regale, ogląda, nie da sobie pomóc, tylko ogląda. I tak pół dnia aż jego komórka zadzwoni, albo powiem, że zamykam - wziął szmatkę z pod lady i zaczął ją ścierać z kurzu i opadów brudu z butów.

Wlepiła w niego swoje brązowe oczy, jakby pierwszy raz w życiu widziała chłopaka. Faktycznie zrobił tak, jak mówił Pan Mason - podszedł do regału ze sportowym obuwiem i zaczął z zaciekawieniem przyglądać się towarowi. Niczego nie dotykał, po prostu patrzył. Ręce cały czas miał schowane w kieszeniach bluzy. Stał do niej plecami, więc nie mogła przyjrzeć się dokładniej jego twarzy. 

- Czemu tak robi?

Stuart wzruszył ramionami.

- A pytał go pan? - przeniosła wzrok na mężczyznę po jej prawicy. Skrzywił się nieznacznie, składając szmatkę w równą kostkę. - Może ma problemy i trzeba mu...

- Zajmij się pracą - przerwał jej dość oschle, co wprawiło ją w osłupienie. Otworzyła usta, chcąc się domagać odpowiedzi, ale Pan Mason odwrócił się na pięcie,  a potem zniknął na zapleczu. 

A ona została za ladą, przyglądając się z zaciekawieniem postaci tajemniczego Justina Biebera. Założyła sobie, że choćby nie wie co, dowie się co siedzi mu w głowie. Inaczej nie da jej to spokoju.








Mason, to nazwisko właściciela sklepu obuwniczego, a Stuart, to jego imię - tak dla sprostowania :) 

Zachęcam do komentowania, a jeżeli rozdział się podoba, można również zostawić gwiazdkę

PS: Przepraszam za ewentualne błędy, rozdział niesprawdzony, dopiero go napisałam :p


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top