[17] Sesja

Amanda's P.O.V

Nie dało się ukryć tego, że się bałam. Cholernie się bałam. Zwłaszcza, gdy Justin zaprowadził mnie do piwnicy, która nie dość, że była chroniona jakimś pieprzonym kodem dostępu, którego nie znałam, to również została zupełnie odmieniona!

Zniknęły pamiątki, ubrania, worki, skrzynie... Na ich miejsce weszły profesjonalne przyrządy, lampy, szafy, lustra no i to wielkie, białe tło na samym końcu pomieszczenia. 

Nie umiałam opisać atmosfery tamtego miejsca. Niby było tam jasno, dzięki białym ścianom i szarym panelom, ale oprócz tych kolorów - i czarnego - nie było tam żadnej zieleni, żółci, fioletu czy nawet tego cholernego, znienawidzonego przeze mnie różu!

Oświetlenie też było takie sobie. Pomimo tego, że lampa wisiała na suficie, była wyłączona, a jedyne co rozganiało mrok, to lampy stojące po bokach białego tła. 

Justin zaprowadził mnie do tła, cały czas mocno ściskając moją dłoń, co powinno mnie obrzydzać, powodować do niego niechęć, a jednak w pewien sposób czułam się bezpieczniejsza... Tak, wiem... Czuć się bezpieczną przy kimś, kto wpędził cię w takie coś...

- Czekaj - usłyszałam nagle. Chłopak stanął przed białym tłem i puścił moją dłoń, przez co poczułam zimno. Splotłam swoje palce razem. Wyglądałam jak zagubione dziecko w supermarkecie, ale tak właśnie się wtedy czułam. Przez myśl mi nawet przeszło, że niepotrzebnie się wprowadzałam do tego pieprzonego miasta. Mogłam siedzieć u rodziców, to nie... Musiałam postawić na swoim! No to mam! Siedzę we własnym domu zamknięta, bez możliwości wyjścia, powiadomienia kogoś o potrzebie pomocy! Można powiedzieć, że wpuściłam swojego prześladowcę do mojego domu.

Rozglądałam się po pomieszczeniu i czym więcej widziałam, tym bardziej chciałam stamtąd wyjść. To wyglądało tak, jakby miała się tu zaraz odbyć sesja zdjęciowa do jakiegoś magazynu dla dorosłych... Miałam wielką nadzieję, że to tylko ja i moja głowa, a nie Justin, chcący zrobić sobie ze mną prywatną sesyjkę. 

Kątem oka widziałam jak podszedł do stolika, wziął z niego strzykawkę oraz jakąś małą buteleczkę. 

Kurwa, kurwa, kurwa, kurwa...

Przełknęłam ślinę, gdy wbił igłę w wieczko buteleczki. Boże, co on zamierzał? Chyba nie chciałam się tego dowiadywać.

Ale gdy podszedł do mnie z tą strzykawką, zderzyłam się z rzeczywistością. 

- Justin - miało wyjść jak groźba, ostrzeżenie, a wyszedł rozpaczliwy pisk. 

Uniosłam ręce, żeby dać mu znak, że nie chcę, aby zbliżał się do mnie z tym czymś bliżej niż o choćby jeszcze jeden krok. Blondyn o dziwo zatrzymał się i uważnie mi się przyjrzał, czekając aż się wypowiem. 

Odchrząknęłam, żeby tym razem nie zapiszczeć jak wiewiórka.

Pomyślałam, że skoro traktuje mnie jak księżniczkę, bo sam tak przecież mówił... Ciągle zwraca się do mnie w pieszczotliwy sposób. Jeszcze ani razu nie powiedział mi po imieniu, tylko 'księżniczko', 'kochanie', 'skarbie' i inne takie... Ale skoro jestem dla niego 'skarbem', to mogę zagrać w tą grę i wziąć go na litość. 

- Justin - powtórzyłam jego imię, tym razem łagodniej. Tak, jakbym była bardzo ,bardzo smutna, wręcz na skraju łez. Jakby ktoś zrobił mi ogromną krzywdę i potrzebowałam go, aby mnie przytulił. Zagrajmy w to Bieber. - Justin - wyciągnęłam rękę, po czym chwyciłam delikatnie jego ramię. Musiałam być ostrożna, bo przyglądał mi się cały czas, czekając na moje kolejne ruchy. 

'Nieśmiało' przeciągnęłam ręką wzdłuż jego ręki. Zatrzymałam się dopiero na jego nadgarstku i powoli zbliżyłam do niego całe swoje ciało, żeby ostatecznie przytulić się do jego ręki.

Rzecz jasna tej, w której nie trzymał igły, bo przy moich zdolnościach, jeszcze sama bym się na nią nadziała.

Zaskoczony na początku w ogóle się nie ruszał. Wręcz czułam jak napinał mięśnie i je rozluźniał. Zacisnęłam powieki, modląc się w duchu, żeby się nabrał. 

Serce waliło mi jak młotem w kowadło i byłam pewna, że Justin jest w stanie to poczuć. Staliśmy tak przez dłuższą chwilę. Oboje spięci, oboje z mocno bijącym sercem i coraz cięższym oddechem.

Minuty mijały, a ja nadal widziałam, że nie odłożył tej cholernej strzykawki... Odezwałam się.

- Chcę iść na górę - zagryzłam dolną wargę zaraz po wypowiedzeniu tych słów. Chodziłam po cienkim lodzie. - Chcę iść tam z tobą - co ty gadasz?! Tak! Masz rację! Mów tak dalej, a potem się dziw, że do ciebie przyłazi i ci spodnie zdejmuje.

- Kochanie, nie utrudniaj tego - w końcu się poruszył. Był to dość łagodny ruch. Położył dłoń na moich lędźwiach, a moje ciało przeszedł dreszcz nieznanego pochodzenia, ale na pewno nie było to przyjemne. Raczej straszne. 

Czułości nie było za wiele. Odsunął się ode mnie chwilę później, a ja z odruchu spojrzałam mu w oczy, które patrzyły prosto na mnie. 

Dlaczego tak skrzywiona osoba ma takie piękne oczy?

- Nie będzie bolało, obiecuję - ułożył dłoń na moim karku i uniósł dłoń, w której trzymał strzykawkę. 

- Justin, nie! - położyłam dłonie na jego piersi, odpychając go od siebie, ale ani drgnął. Walczyłam dalej... Chciałam odepchnąć rękę ze strzykawką. Jedyne, co mi się udało, to to, że mocniej nacisnął, przez co zdecydowanie zbliżył igłę w stronę mojej szyi. Prawie płakałam, gdy kolejne słowa opuszczały moje usta. - Proszę cię, Justin, nie rób mi tego, nie rób... - zaszlochałam, kręcąc głową.

Siły zupełnie mnie opuściły przez spazm szlochu, który za wszelką cenę starałam się powstrzymać, przez co moje usta wykrzywiły się, wydzierając pochlipywanie z gardła. 

- Nic nie poczujesz, przecież cię nie skrzywdzę, maleńka - mówił, a jego ręka cały czas zbliżała się do mojej szyi. - Bądź posłuszna, bo sama sobie zrobisz krzywdę.

Ostatni raz spróbowałam go od siebie odepchnąć, jednak to nic nie dało. Poczułam ukłucie w szyi. Zapiszczałam, płacząc już na całe gardło. Odruchowo odchyliłam głowę, chcąc uciec od igły, ale Justin wbił ją na taką głębokość, która pozwoliłaby mu na wpuszczenie płynu w moje ciało. 

Chwilę później poczułam pod skórą zimną ciecz, rozpływającą się po ciele. 

Mój szloch ustał, a łzy dalej spływały mi po policzkach. Już się nie miotałam. Stałam posłusznie, ze spuszczoną głową, czekając aż substancja zacznie działać. 

Justin potarł moje ramiona, ucałował czule w czoło i mocno objął mnie ramionami. Zacisnęłam piąstki na jego bluzie, opierając głowę o pierś chłopaka. Powoli czułam jak środek podany mi przez niego zaczyna działać odurzająco. 

- Nie zrobiłbym ci krzywdy - głaskał delikatnie moją głowę oraz plecy, a mnie to nie przeszkadzało. Chciałam mieć chociaż trochę spokoju przed koszmarem, którego się spodziewałam, gdy narkotyk zadziała. 

- Co mi podałeś? - nie byłam pewna czy zrozumiał moje słowa. Głos mi się trząsł, słowa wychodziły niewyraźne, a ja się jąkałam przez emocje. Dodatkowo jego bluza, w którą wtulałam twarz tłumiła odgłosy. 

- To tylko leki usypiające, bardzo mocne, ale na ich działanie musimy poczekać - pocałował czubek mojej głowy. Nawet nic sobie z tego nie robił, że jego bluza była cała mokra od moich łez.

Nie minęła kolejna minuta, gdy nogi się pode mną ugięły. Na szczęście Justin był na to przygotowany i jeszcze zanim się osunęłam, złapał mnie pod kolanami i zaniósł do tego tła. Delikatnie mnie na nie odłożył. Nie miałam władzy nam moim ciałem, a wzrok coraz bardziej rozmazywał obraz przed oczami. Widziałam jak chłopak odchodzi, bierze aparat ze statywu i z powrotem do mnie podchodzi. Ukląkł obok mnie, a potem była ciemność.

***

Zaraz po odzyskaniu świadomości poczułam suchość w ustach. Tak bardzo chciało mi się pić... Oblizałam zaschnięte usta i udało mi się przewrócić na plecy. Ręce jeszcze nie całkiem chciały ze mną współpracować, więc leżały bezwładnie na materacu. 

Nic mi się nie chciało. Czułam się osłabiona, wypruta z energii, a jednocześnie zdeterminowana, żeby dostać łyk wody. 

Westchnęłam, przypominając sobie wydarzenia z przed stanu 'nieważkości'. Justin m podał leki usypiające... Okej... Szczerze? Gdy wyciągnął tą strzykawkę, byłam pewna, że to trucizna, że mnie zabije, zrobi zdjęcia moich zwłok, a potem skończę tak jak Aaron.

Właściwie nadal nie wiem co się z nim stało... Nie żyje, ale czy został godnie pochowany? Miałam nadzieję, że Justin pomimo swojej nienawiści do chłopaka zdobył się na honor i pochowa jego ciało. Nawet koło cmentarza... Tylko o to się modliłam.

Natychmiast spojrzałam w stronę drzwi, przez które wszedł blondyn ze szklanką wody w ręce. 

Usiadł na skraju łóżka i pomógł mi podnieść głowę, żebym mogła się napić. Dorwałam się do wody, pijąc ją jakbym przez rok nie miała niczego mokrego w ustach. Wywołałam tym uśmiech na jego twarzy. 

Kilka kropel spłynęło po mojej szyi, mocząc kołdrę, którą byłam przykryta oraz koszulkę chłopaka, w której cały czas byłam. Justin cierpliwie poczekał aż wypiję zawartość szklanki, po czym odłożył ją na stolik nocny i starł wodę z mojej skóry. 

- Boli cię głowa? - pokręciłam niemrawo głową. Po części odzyskałam czucie w dłoniach, więc poruszyłam palcami. Justin ujął moją dłoń i zaczął ją masować. - To może trochę  potrwać zanim odzyskach sprawność - to samo uczynił z moją drugą ręką. Jego czyny zadziałały, bo poczułam mrowienie w kończynach. - Nie martw się, kochanie - rzucił ki ten swój uśmiech z dołeczkami. - Sesje będą tylko co tydzień, będziesz miała czas na wydobrzenie. 

CO?! TO TO MA SIĘ POWTÓRZYĆ?!

Blondyn musiał zauważyć niezadowolenie na mojej twarzy, bo zaśmiał się pod nosem.

- Nie przesadzaj, nie było tak źle.

- Było - wybełkotałam pod nosem, chociaż już mogłam normalnie mówić, ale nie miałam na to ochoty. Chciałam spać, tylko spać. 

- Oj kochanie - nachylił się i cmoknął moje czoło. - Przyzwyczaisz się. Na razie nie miałaś kontaktu z tym środkiem, ale uwierz mi, że następnym razem już nie będziesz taka otępiała.

- Nie chcę następnego razu - rzuciłam mu bolące spojrzenie, licząc, że może tym razem się nade mną ulituje. Ta.

Uśmiechnął się tylko, ostatni raz przejechał po mojej dłoni i wyszedł. Bez żadnego słowa, po prostu mnie zostawił, a ja z jakiegoś powodu nad tym ubolewałam. 



✄✄✄✄✄✄✄✄

Coraz krótsze te rozdziały... :/

Chcę, żebyście mieli przynajmniej jeden na kilka dni, ale przez to wychodzą takie po 1500 słów, zamiast po 2000, więc czy tak może być, czy chcecie jeden rozdział na np. tydzień, ale żeby był dłuższy?









Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top