[16] Przygotowania
Zaraz po śniadaniu przyszedł Adam, z którym poszedłem do piwnicy. Gdy zobaczył, że pełno w niej jakichś rupieci i ogólnie jest to miejsce nie nadające się do niczego innego niż do remontu, podrapał się w tył głowy.
- Nie będzie łatwo - sapnął.
- Ale da radę - odparłem, patrząc na skrzynie z naklejką z napisem 'Ride'. Zdecydowałem, że to jedyne, co zostanie. Reszta poszła do śmieci. Każda jedna koszulka, worek czy wiaderko pożegnało się z tamtym miejscem, lądując w kontenerze na tyłach domu.
Kiedy w miarę ogarnęliśmy syf, odkryliśmy nowy problem - grzyb na ścianach.
- Trzeba będzie to zeskrobać i opryskać - Adam głośno myślał, a ja na bieżąco pisałem lub dzwoniłem do ludzi, którzy załatwili by mi potrzebny sprzęt. Oczywiście nie było tak, że piszę i mam, ale w międzyczasie, gdy dostarczano nam rzeczy, zajmowaliśmy się innymi rzeczami.
Kilka piw i robota od razu szła lepiej. Zwłaszcza, że Adam był jednym z nielicznych, którzy nie wypytywali o to, co po co odrestaurowana piwnica. Zwykle na takie pytania odpowiadałem 'potrzebna', ale tym razem nie musiałem.
W porze obiadu mieliśmy gotowe ściany, nowe meble, kilka dodatków, a sprzęt potrzebny mi do pracy jeszcze dojeżdżał, ale do tego Adam mi już nie był potrzebny.
- Nie wiem po co ci to, Biebs - zaczął, gdy odprowadzałem go do drzwi, które musiałem otworzyć kodem. - Ale mam to w dupie, dopóki mi płacisz - skwitował, gdy wyciągnąłem portfel. Uśmiechnąłem się pod nosem, wręczając mu odpowiednią sumkę. Pożegnaliśmy się braterskim uściskiem, a potem już wyszedł.
Odetchnąłem z ulgą, gdy jego samochód zniknął z podjazdu. Lubiłem go, ale każdy kto ingerował w mój plan był potencjalnym zagrożeniem. Musiałem uważać, a już w szczególności na przyjaciół, bo często to właśnie oni wbijają nóż w plecy.
Kurier ze sprzętem miał być dopiero za godzinę lub dwie, więc zdecydowałem, że to odpowiedni moment na spotkanie z moją księżniczką. Jeżeli była na mnie zła, bo jej nie posmakowało śniadanie, to i tak negatywne emocje zdążyłyby ulecieć przez taką ilość czasu.
Nie pukałem - po prostu wszedłem do jej sypialni. Swoją drogą zastanawiałem się czemu z niej nie wychodzi... Przecież nie wydałem jej żadnego polecenia, ani nie zabroniłem jej chodzić po domu.
Jak się okazało wszedłem w najlepszym momencie, bo moja maleńka leżała na łóżku, czytając książkę. Po okładce mogłem odczytać, że to jakiś kryminał. Lub romans, nie byłem co do tego pewien.
Nie od razu zorientowała się o mojej obecności. Dopiero, gdy zamknąłem za sobą drzwi, a one lekko zaskrzypiały, zwróciła na mnie swoje piękne, brązowe oczęta.
Uśmiechnąłem się w jej stronę, ale nie odwzajemniła tego. Z powrotem przeniosła wzrok na tekst powieści, udając, że mnie w ogóle nie ma w pokoju. Jeszcze szerzej się wyszczerzyłem.
- Hej.
Nie odpowiedziała.
- Jesteś głodna? - próbowałem dalej, nadal stojąc w tym samym miejscu, w niezmienionej pozycji. Każdy ruch mógł ją zestresować, chociaż ona wcale nie wyglądała na przestraszoną. Bardziej na rozgniewaną i naburmuszoną.
Jednak jej nie smakowało...
- Jesteś zła?
Prychnęła.
- Nie, zajebiście mi jest, uwięzionej we własnym domu, pod niewolą jakiegoś psychola - słowa wychodziły z jej ust z niebywałą ostrością. Dziwiło mnie, że nie pokaleczyła sobie ust, bo jej ton naprawdę mógł robić krzywdę.
- Ej - zmarszczyłem brwi, też zmieniając ton na bardziej poważny. - Nazywaj mnie dupkiem, nawet idiotą, ale nie jestem psycholem.
- Och, nie? - uniosła na mnie wzrok z uniesionymi brwiami. Jakby dziwiły ją moje słowa. -Prześladowałeś mnie, robiłeś mi zdjęcia, ciągle byłeś tak, gdzie ja, a potem... - zachwiała się emocjonalnie, opuszczając na sekundę wzrok. Szybko się pozbierała, bo przecież nie mogła mi dać znaku słabości. Tylko , że ja od początku znałem wszystkie jej słabe punkty. - Potem zabiłeś Aarona. Teraz i mnie to czeka? A nie, bo ty nie chcesz mi zrobić krzywdy, nie, Justin? - patrzyła na mnie tak pewna siebie, że nie mogłem się nie uśmiechnąć.
- Jak książę mógłby zranić swoją księżniczkę?
Tymi słowami widocznie wybiłem ją z rytmu. Zamrugała na mnie parę razy, po czym zlustrowała mnie od góry do dołu. Już nie z obrzydzeniem, ale tym, czym darzyła moją osobę na początku naszej historii - ciekawością - jej najsłabszym punktem.
Uchyliła usta, ale zanim jakikolwiek dźwięk zdołał opuścić jej usta, dzwonek do drzwi przerwał naszą wymianę spojrzeń.
- Tak szybko? - spojrzałem na zegarek na nadgarstku. Kurier był zdecydowanie zbyt wcześnie. Cieszyłbym się, gdyby to nie przerwało mojej rozmowy z Amandą. - Wybacz, kochanie, muszę cię na chwilę opuścić.
- Wal się - usłyszałem zanim zamknąłem za sobą drzwi. Zaśmiałem się pod nosem.
Ona naprawdę była urocza i mimo tego, że jej słowa gdzieś w głębi mnie raniły, sprawiały też, że coraz bardziej się w niej zakochiwałem.
Poszedłem do drzwi i zanim odblokowałem je kodem, popatrzyłem przez wizjer. Jak się okazało był to kurier.
Raz w życiu udało mu się być przed czasem... Raz w życiu.
- Dzięki - zapłaciłem kartą, po czym bez żadnego słowa odebrałem paczkę, podpisałem potrzebne dokumenty i zamknąłem gościowi drzwi przed nosem.
Spytacie skąd mam tyle kasy? Odpowiedź jest jedna - walki. To z nich głównie się utrzymuje, a uwierzcie mi, że chociaż jest to 'podziemny świat', to zakłady o jednego zawodnika są tutaj większe niż na profesjonalnych walkach. A zwłaszcza jeżeli chodzi o Justina Biebera, króla podziemi.
Dla jednych jestem szczurem, szkodnikiem, którego trzeba tępić, a dla drugich przywódcą.
Tak już jest i szczerze? Dopóki kasa jest, jestem ja. Gdy kasy zabraknie, Bieber zniknie, a wtedy cały ten ich świat legnie w gruzach, bo został zbudowany na jednym człowieku, który jako pierwszy założył nielegalne walki w tej dzielnicy.
Tak moi drodzy, to ja, Bieber.
Ale dość samochwałki, trzeba było wypakować sprzęt, a nie mogłem tego zrobić gdzieś, gdzie moja księżniczka mogła to zobaczyć. Dlatego zszedłem do piwnicy, która z zawszałego dołka przemieniła się w profesjonalne studio fotograficzne.
Rzecz jasna, zejście do piwnicy również było na kod, inny niż ten przy drzwiach wyjściowych.
Rozpakowałem paczkę, upewniając się, czy wszystko zostało mi dostarczone w odpowiedniej ilości oraz jakości.
Dwa aparaty, zapas kilkunastu kliszy, pokrowce i kilka innych, dość przydatnych dodatków, bez których zdjęcia nie miałyby sensu. Ustawiłem aparat na obiektywie, a ten postawiłem dwa metry przed planem, czyli białym tłem fotograficznym. Po bokach planu stały dwie lampy, oświetlające obiekt. I właśnie tego tylko brakowało. Obiektu. W tym przypadku mojej księżniczki.
Poszedłem na górę, do kuchni, gdzie zrobiłem kilka kanapek ze serem i szynką. Odkroiłem skórkę w chlebie. Amanda jej nienawidziła i nigdy nie dojadała właśnie przez spieczoną skórkę. Z talerzem poszedłem do sypialni, gdzie jak zwykle wszedłem bez pukania.
Amanda nadał czytała tą samą książkę, ale była zdecydowanie dalej w powieści, niż gdy ostatnim razem u niej byłem.
- Proszę - położyłem talerz obok niej, na materacu. Dziewczyna popatrzyła głupio na kanapki, a potem na mnie. Uśmiechnąłem się do niej i wyciągnąłem dłoń. Myślałem, że może się wystraszy, albo powie, żebym spierdalał i jej nie dotykał, ale tak się nie stało.
Patrzyła na mnie jak w transie, wirując wzrokiem po moich oczach, jakby chciała z nich wyczytać odpowiedzi na wszystkie niezadane pytania.
- Zjedz - założyłem jej za ucho kosmyk niesfornych włosów, który wypadł z kucyka. Swoją drogą wolałem, gdy nosiła koka albo zupełnie rozpuszczone włosy.
Nic nie powiedziała, więc zdecydowałem, że mogę sobie pozwolić na więcej. Palcami dotknąłem jej ucha, które było zimne. Zawsze miała zimne uszy. Nawet w nocy, gdy przykrywała się dwoma warstwami kołdry i kocem. Potem posmyrałem jej skroń, a na końcu pogładziłem wierzchem dłoni lico dziewczyny.
Nie wiedziałem czemu jeszcze mnie nie przegnała, ale nie zamierzałem jej przypominać kto ją dotyka. Czerpałem siły witalne z tamtego momentu. To było coś magicznego - ona wpatrzona w moje oczy, ja gładzący jej policzek. Wszystko tak pięknie.
- Jak taki troskliwy facet może być takim dupkiem?
I czar prysł.
Zabrałem rękę, przewracając oczami.
Przynajmniej nie nazwała mnie psycholem...
- Jedz - powtórzyłem, tym razem dobitniej, a później wyszedłem z pokoju, zostawiając ją samej sobie. Tymczasem sam udałem się do wyjścia z domu. Miałem zamiar pojechać do swojego własnego domostwa po najpotrzebniejsze rzeczy i tak zrobiłem.
Jakoś specjalnie nie miotałem się po pokojach, wiedziałem gdzie, co leży, więc tylko wpadłem i wypadłem, zabierając ze sobą kilka ubrań i małych buteleczek oraz strzykawki w specjalnych opakowaniach, dzięki czemu miałem pewność, że nie były używane.
Po powrocie do domu Amandy zauważyłem, że przed wejściem stoi Juliet. Gdy zobaczyła, że wysiadam z samochodu ze sportową torbą, uniosła brwi.
- Justin, musimy pogadać - powiedziała jak tylko podszedłem do drzwi.
- Mów.
- Nie rób jej krzywdy - spojrzałem na nią z ukosa. Czemu każdy myśli, że chcę zrobić jej krzywdę?! - To dobra dziewczyna, naprawdę... - na jej twarzy malowało się poczucie winy i ból. - I naprawdę musiałeś robić TO Aaronowi?
- Nie znam nikogo o takim imieniu - odparłem, wstukując kod do drzwi na swoim telefonie, który był połączony z zamkiem. Juliet wyglądała na zaskoczoną moimi słowami, ale nie specjalnie mnie obchodziło co wtedy czuła.
Znaczy tak, wiedziałem, że w Aaronie podkochiwała się od czasu, gdy przyjechała do miasta i ponownie go zobaczyła. Dlatego gdy tylko poczułem coś do Amandy, wdrożyłem w życie plan, który zakładał odizolowanie jej od każdego, kto mógł ją zranić. Czyli od całego świata. Bo świat to suka, a ludzie są źli. Amy jest zbyt delikatna, żeby nie mieć nikogo, kto by ją ocalić od tego wszystkiego.
Od razu poszedłem do pokoju Amandy. Kanapki były zjedzone, a ona nadal czytała.
- Co to? - zapytała, gdy podałem jej moją białą koszulkę, którą wyjąłem z torby. Przyjrzała się ubraniu, a po rozłożeniu materiału, spojrzała na mnie zaskoczona. - Na co mi ona?
- Włóż ją.
- Ale po co?
- Zobaczysz - uśmiechnąłem się do niej promiennie i puściłem jej oczko, po czym wyszedłem z pokoju, zanim zdążyła by zgłosić protest. Poszedłem na dół, gdzie rozpakowałem buteleczki i strzykawki. Ułożyłem je na stoliku obok foteli.
Sprawdziłem jeszcze czy aby na pewno wszystko jest gotowe i na swoim miejscu, a gdy rzeczywiście tak było, poszedłem po Amandę. Uśmiechnąłem się z litością, gdy po wejściu do jej pokoju zobaczyłem, że dziewczyna fakt faktem miała na sobie moją koszulkę, ale do tego na nogach ubrane miała także swoje dżinsy.
- Nie zupełnie mnie zrozumiałaś, skarbie - podszedłem do niej i położyłem jej dłonie na ramionach. Zjechałem nimi po rękach dziewczyny, która zastygła w bezruchu, patrząc na moje poczynania.
Kiedy moje ręce wylądowały na jej biodrach, wzdrygnęła się. Odnalazłem zapięciu od jej spodni i je rozpiąłem. Wtedy chwyciła moje dłonie, będąc widocznie przerażoną.
- Tego się pozbędziemy - mruknąłem pod nosem. Byliśmy cholernie blisko siebie, a ja nad nią górowałem, co jeszcze bardziej dodawało pikanterii.
- Justin... - jęknęła z obawą, ale ją uciszyłem własnymi słowami.
- Nic ci nie zrobię, po prostu je zdejmij.
- Teraz?
- Tak - patrzyła w moje oczy, wahając się nad słusznością tego czynu. Jednak tak jak myślałem, chwyciła szufelki od dżinsów.
- Ale nie patrz...
Uśmiechnąłem się, bo była taka urocza, tak oddana, że nie sposób było się nie rozczulić. Uniosłem oczy ku górze, a potem odwróciłem się na pięcie. Dziewczyna poczęła zsuwać spodnie z nóg. Oj gdyby tylko wiedziała, że widziałem ją w całej okazałości w odbiciu lustra.
- Okej, już.
Kiedy się odwróciłem, jej mina jak i oczy wyrażały nic innego jak niepewność, a zarazem ciekawość. Zjechałem oczami na jej piękne, długie nogi. Tak, zdecydowanie Amanda była posiadaczką najpiękniejszych nóg na Ziemi.
- Co teraz? - zacisnęła pięści, ale szybko je rozluźniła. Tak samo co chwilę przestępywała z nogi na nogę. Oznaka niepewności - niekontrolowane ruchy.
- Teraz pobawisz się w modelkę - podałem jej dłoń, a ona spojrzała na nią z zaskoczeniem. Potem przeniosła wzrok na mnie, a gdy się do niej uśmiechnąłem, zobaczyłem, że część obaw wyparowała. Podała mi dłoń.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top