[1] Nowe otoczenie
To wszystko było jak we śnie. Najszczersze marzenia zostały spełnione, a ja uwolniona z pod rządzy innych ludzi.
Wolność, to niesamowity dar, ale łatwo jest go zaprzepaścić. Dlatego muszę uważać.
- Przepraszam - powiedziałam wyrwana z kontekstu po tym, jak zderzyłam się z czyimś ciałem.
Chyba był to chłopak, ale nie byłam w stanie ujrzeć jego twarzy, bo bez słowa oddalił się do innej alejki.
- Ależ nie ma za co - mruknęłam pod nosem. Czy to miasteczko dzieli się na dwa typy ludzi? Ci mili do bólu oraz osoby mające cię za totalne nic?
Potrząsnęłam głową.
Dalsze zakupy podstawowych rzeczy przebiegły dość sprawnie, nawet przy kasie nie miałam większych problemów.
Dzień się kończył, a ja wciąż nie miałam dość chodzenia tu i tam, do barów, do sklepów, czy po prostu po prodze. Chciałam znać to miasto jak własną kieszeń. Już było moje. Mój dom.
Ulice wyglądały jak lustro odbijające obraz mglistego nieba. Chciałam podziwiać ten widok jak najdłużej, nawet do rana, ale na moje nieszczęście zaczęło padać.
Lekka mrzawka szybko przemieniła się w straszliwą ulewę, a moje włosy pod wpływem wody lekko się pokręciły.
Wbiegłam do pierwszego lepszego budynku jaki zobaczyłam. Okazało się, że to sklep nocny.
- Może mają tu jakieś dobre wino - pomyślałam z nadzieją. Dawno nie miałam w ustach cierpkiego smalu alkoholu i szczerze się za tym stęskniłam.
Od razu powędrowałam do półki, gdzie znajdowały się trunki, których szukałam.
Oprócz mnie w sklepie był sprzedawca i jakiś zakapturzony chłopak, na którego nie zwracałam większej uwagii. Stał przy gablotce na papierosy j wnikliwie się im przyglądał.
Nigdy nie miałam problemu z podejmowaniem decyzji, więc wzięłam pierwsze, lepsze wino i zaniosłam je do lady.
- To wszystko? - zapytał sprzedawca. Kiwnęłam głową, zapłaciłam i spojrzałam w bok, bo czułam na sobie czyjś przenikliwy wzrok.
Faktycznie ten chłopak mi się przyglądał. Nie robił tego chamsko, patrząc wprost na mnie, ale jedynie w moje odbicie w gablocie.
Zmarszczyłam brwi, ale nie odezwałam się.
Po dotarciu do domu miałam ochotę się napić. Otworzyłam więc butelkę i nalałam do szklanki trochę wina.
Nie stać mnie na razie na kieliszki, okej?
Rozsiadłam się wygodnie na kanapie, a laptopa posadziłam sobie na kolanach. Byłam więcej niż podekscytowana wiedząc, że za chwilę Candy dostanie cholery.
- Ty suko - było pierwszym co usłyszałam po tym, jak odebrała ode mnie video chat.
Zaśmiałam się złowieszczo i zamieszałam winem w kieliszku.
- Cóż - mlasnęłam ustami. - Trzeba sobie umilać życie - uśmiechnęłam się jak rasowa suka.
- No tak, cała Ty - przewróciła oczami. - Ale nie przewidziałaś jednego...
Odebrała mi zwycięski uśmiech i przykleiła go na własne usta, gdy pokazała butelkę waniliowego likieru.
- Skąd go masz?
- Prezent od wdzięcznego kochanka - zacmokała.
- Prawdziwa z ciebie suka... - Zaśmiałam się.
Candy zapytała mnie jak sobie radzę w nowym miejscu, a mnie przed oczami stanął komitet powitalny z zeszłego ranka.
- Jest fajnie, trochę trudni są tutaj ludzie, ale nie narzekam.
- Co znaczy "trudni"?
- Specyficzni - poprawiłam się. - Wydaje mi się, że mają inne podejście do życia. Dziwne.
- Ale nie są dziwni, że szaleni, tylko dziwny, że fajni, tak?
- Nie wiem.
Rozmowa przeszła na temat jej nowego chłopaka, od którego dostała likier. Podobno mają razem pojechać do jakiegoś kurortu. Taka była jej taktyka... Uwodzi, naciąga i rzuca.
Ja bym tak nie potrafiła, nie jestem na tylw odważna, żeby oszukiwać facetów w ten sposób. Ogólnie żeby kogokolwiek oszukiwać.
Po pożegnaniu się z przyjaciółką, zamknęłam laptopa i przeciągnęłam się jak kocica. Męczący i produktywny dzień. Taki, jakie najbardziej lubię. Marzyłam już tylko o powrocie do miękkiego łóżka i zanurzenie się pod kołdrę.
W łazience wzięłam prysznic, zmyłam makijaż, rozczesałam włosy, spełniłam najważniejsze potrzeby i przebrałam się w piżamę. Po wyjściu z toalety podeszłam do łóżka, ale gdy przechodziłam koło okna, coś przyciągnęło moją uwagę.
Pośród ciemnej nocy wyraźnie odznaczało się niewyraźne światełko pochodzące z komórki pewnej postaci. Nie mogłam rozszyfrować płci tej osoby, ale byłam pewna, że światło padało prosto w mój dom. Co więcej... W okno, z którego patrzyłam.
***
Następnego dnia miałam zacząć pracę w sklepie obuwniczym, którego właścicielem był wujek mojego znajomego, który też pomógł mi z przeprowadzką tutaj i ustalił z właścicielem domu, że jakbym czegoś potrzebowała, to mam dzwonić właśnie do niego.
Ekscytacja, strach i niepewność mieszały mi się w żołądku tworząc mdłości, przez które nie byłam w stanie niczego przełknąć.
Chciałam już zacząć pracę, bo byłaby to pierwsza moja prawdziwa praca i co ważniejsze - pierwsze samodzielnie zarobione pieniądze.
Ubrałam się w zwykłą, białą koszulkę oraz dopasowane dżinsy. Włosy związałam w kucyka, czego nie lubiłam robić, bo stanowiły one dla mnie zasłonę dla obcych, a po tej akcji w nocy, wolałam nie chodzić z odsłoniętą twarzą.
Ale gdybym ich nie związała, prawdopodobnie bym się rozpuściła.
Gdy wychodziłam z domu, termometr pokazywał 30°C, co okej... Było dla mnie zabójcze.
W Jeepie było trochę chłodniej, ale i tak bardzo żałowałam, że ubrałam dżinsy zamiast spodenek. Może to dlatego ludzie dziwnie mi się przyglądali, gdy wysiadłam z samochodu przed sklepem.
Dzwoneczek przy drzwiach zadzwonił swoim charakterystycznym dźwiękiem, gdy tylko pchnęłam drzwi. W środku pachniało starą pastą do butów i kwiatami. Ktoś najwidoczniej chciał zatuszować nieprzyjemny odór sprayem zapachowym, ale coś nie wyszło.
- Dzień dobry - mruknęłam cicho rozglądając się po pomieszczeniu. O dziwo budynek z zewnątrz wyglądał na większy niż faktycznie był w środku. Ledwo mieściły się tam te trzy osoby, które stały i przymierzały buty lub targowały się ze sprzedawcą.
Oprócz klientów i sprzedawcy był tam również Aaron, o którym wcześniej wspominałam. Pomagał mi z domem i życiem tutaj.
- Aaron - kopnęłam go w biodro, gdy klęczał przy pudełkach z butami i układał je w kolejności numerami.
Spojrzał na mnie zaskoczony, a potem jego twarz rozjaśniła się w rozpoznaniu. Uśmiechnął się pięknie z tymi swoimi dołeczkami.
- Amanda, cześć - podniósł się i ucałował mój policzek. - Ślicznie wyglądasz.
- Tak i topię się - wskazałam na swoje dżinsy. Powędrował wzrokiem na moje nogi i uśmiechnął się kpiąco.
- Zawsze byłaś gorącą laską, ale teraz przesadziłaś - pociągnął za szlufkę od spodni.
- Gdzie twój tata? - ponownie się rozejrzałam po sklepie. Ubyło klientów. - Muszę z nim porozmawiać.
- Na zapleczu.
- Mogę? - wskazałam na kotarę oddzielającą zaplecze od właściwego sklepu. Aaron kiwnął głową, więc przeszłam na tyły sklepu, gdzie znalazłam właściciela sortującego faktury i inne dokumenty.
- Panie Mason.
Zareagował tak samo jak Aaron, tylko on ścisnął moją dłoń, a ja odwzajemniłam jego szeroki grymas radości.
- Dawno cię nie widziałem. Wyrosłaś - złapał za moje ramiona i przyjrzał mi się z uwagą.
- Ostatni raz chyba, gdy miałam sześć lat - zagaiłam.
- Tak, pamiętam. Byłaś bardzo ruchliwym i wygadanym dzieckiem. Rodzice mieli z tobą nie lada kłopoty.
Zaśmiałam się na te wspomnienia.
- Nadal nie mają lekko.
- Właśnie, ale chyba nie przyszłaś tutaj powspominać, racja? - poprawił okulary na nosie.
- Właściwie to przyszłam porozmawiać w sprawie pracy...
- Aaron mówił, że będziesz w tym świetna - sięgnął po jakiś dokument i obejrzał go wzrokiem. - Podobno masz podejście do ludzi i w ogóle.
- Och, mówił tak? - zmarszczyłam brwi. Ostatnie co potrafiłam, to rozmawiać z ludźmi, a podejścia w ogóle nie miałam. Prędzej bym zabiła klienta niż go obsłużyła.
Ale faktem było, że potrzebowałam tej pracy, więc nie było mowy o temperamencie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top