8

Wieczorem wróciliśmy do ośrodka, gdzie wszyscy padnięcu poszli do pokoi. Jednak ja miałam inne plany. Udałam się na korytarz, gdzie musiałam być bardzo ostrożna, żeby nikogo nie obudzić, a tym bardziej nie zwrócić na siebie uwagi. Moje kroki były lekkie jak piórko, może nawet bardziej. Ciężki oddech pochodzący z moich ust odbijał się od ścian, przez co miałam wrażenie, że robi niesamowity huk.

- Wybierasz się dokądś?

Prawie podskoczyłam, słysząc czyjś głos. Spojrzałam na jego właściciela i niemal zaschło mi w gardle.

- Rachel...

- Po nocy się nie chodzi.

- Chciałam tylko... Iść do łazienki - uśmiechnęłam się lekko, starając się zgrywać taką, co wcale nie ma mini zawału, ale Rachel chyba mnie wyczuła.

- Tak? - uniosła podejrzliwie brew, po czym zmierzyła mnie wzrokiem, który palił jak ugryzienie miliona mrówek.

- Aha - pokiwałam szybko głową.

- Ale wiesz, że łazienka jest z drugiej strony?

- Jest? To znaczy-jest! Oczywiście - zaśmiałam się nerwowo.

Boże, ratuj.

- Ej - mruknął ktoś za moimi plecami, a ulga przeszła przez moje ciało, gdy zdałam sobie sprawę do kogo należy ten męski sopran. - Spać nie można, musicie gadać ze sobą o drugiej w nocy?

- Ja spałam, ale Rachel postanowiła zrobić sobie spacer i wkurwiać ludzi. 

- To ona się wybiera na jakieś tajemnicze wyprawy - Rachel założyła ręce na piersi. Pod jej osądzającym wzrokiem poczułam się mała i gdyby nie obecność Chrisa, wycofałabym się z powrotem do pokoju. 

- Nie obchodzi mnie po co tu stoicie, po prostu nie skrzeczcie na cały ośrodek, tak? - przetarł zakrwawione oko. Chyba naprawdę wyrwałyśmy go ze snu.

- Słyszysz? Możesz wracać do pokoju - dziewczyna uśmiechnęła się cwaniacko. Zazwyczaj lubię wszystkich, ale jej miałam ochotę wydłubać oczy. 

- Idę. Do. Łazienki - wysyczałam przez zęby. 

- Akurar ci u...

- Przymknij się Rachel, co ci przeszkadza, że idzie się załatwić? - odezwał się Chris, ratując moją pozycję w tej bitwie. 

Bitwie, bo coś czułam, że wojna się dopiero zaczyna. 

- Bo nie idzie wcale do łazienki, tylko pewnie na jakieś spotkanie. Upije się albo naćpa, jak to bywa na takich wyjazdach, a potem będą problemy.

- Martwisz się o mnie? - uniosłam brew, zrobiłam lekki dziubek i przechyliłam glowę w bok. 

- Jezus, pójdę z nią, jeżeli to taki problem - chłopak zniknął na sekundę w pokoju, ale zaraz wyszedł z czerwoną bluzą założoną na ciele i drugą, tym razem granatową w ręku. - Masz, nie inwestują tu majątku w ogrzewanie. 

Hah, na dworze też. 

- Ale... - Rachel chciała jeszcze wtrącić słowo, ale Chris po prostu poszedł w stronę łazienek i machnął na mnie tylko ręką. Miał rację, lepiej ignorować. 

Poszłam za nim. Rachel cały czas patrzyła na nas, czy rzeczywiście idziemy w stronę łazienek. Na szczęście znajdowały się one za zakrętem, więc zniknęliśmy jej z oczu po kilku sekundach. 

Upewniłam się tylko, że napewno za nami nie idzie i chwyciłam Chrisa za bluzę.

- Czekaj. 

- Nie mów, że ci się odechciało...

- Co? Ach, nie, nie o to chodzi - uśmiechnęłam się ze zdenerowaniem i złożyłam dłonie jak do modlitwy. - Mam do ciebie proźbę. Bardzo... Bardzo ważną proźbę. 

- No? - podrapał się w tył głowy. Jego niemrawy wyraz twarz i przekrwione oczy zdradzały, że marzył tylko o łóżku i śnie. I... Zwykle nie zwracam uwagi na takie rzeczy, ale wyglądał całkiem... Całkiem w tych dresach, z ręką w kieszeni i drugą na głowie. Jak w filmie, hah. Boże, co ja gadam?

- Potrzebuję, żebyś mnie krył - zagryzłam wargę. Nigdy nie byłam tak zestresowana. Potrzebowałam się spotkać z Michaelem. Po prostu tego cholernie potrzebowałam. 

- Co? Czemu? - zmarszczył brwi, a jego wzrok trochę przetrzeźwiał. - Przeskrobałaś coś? 

- Nie! - krzyknęłam, ale jak tylko się o tym zorientowałam, zasłoniłam usta dłonią i rozejrzałam się, czy kogoś to nie zaciekawiło. 

- To co?

- Po prostu... Egh, muszę gdzieś wyjść. Teraz.

- Ej, chyba nie jest tak jak Rachel mówi? Idziesz gdzieś?

- Tak, ale nie jest tak jak ona mówi - westchnęłam. - Słuchaj, muszę się z kimś spotkać. Muszę. I potrzebuję alibi na jakby co, więc prooooooszęęęęę - chwyciłam go za bluzę  i oparłam się na nim. - Bądź moją przykrywką - uśmiechnęłam się promiennie. 

Uchyliła usta, jednak nic nie powiedział. Rozejrzał się, zapewne myśląc. Zaraz powrócił wzorkiem do moich oczu. 

- Co miałbym powiedzieć?

O! Już się chyba zgodził!

- Nie wiem, jestem w łazience, u koleżanki w pokoju, śpię, cokolwiek - potrzepałam dłońmi. - Po prostu, żeby nie zaczęli mnie szukać.

Wypuścił powietrze, odchylając głowę. 

- Wpędzisz nas w zajebiste kłopoty, czuję to - spojrzał na mnie i po chwili się lekko uśmiechnął - Ale dobrze, moge być twoją przykrywką. 

Zapiszczałam szczęśliwa i przytuliłam się do niego tak  mocno, że jęknął. Cóż, siłę mam po tatusiu. 

- Dzięki, dzięki, dzięki - pocałowałam jego policzek. Wydawał się zszokowany moim zachowaniem. Też bym była, gdyby nie to, że tryskałam euforią. - Wrócę przed świtem, albo tuż po nim, dzięki, pa - pobiegłam korytarzem, machając mu na pozegnanie. Odmachał mi. 

Nawet nie zauważył w tym haosie, że nadal mam na sobie jego bluzę. 

✄✄✄✄✄✄✄✄

Nie wiem czy ktoś tu jeszcze jest, ale jeżeli tak, to ogłaszam oficjalną reaktywację opowiadania <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top