Rozdział 27

Czeka mnie ciężkie dwa tygodnie w pracy, ale jakoś dam radęXD Nie mam innego wyjścia.

Rozdział 27

Ron nie wierzył własnym oczom, kiedy na jakieś dwa tygodnie przed rozpoczęciem SUMów wszedł do męskiej łazienki i znalazł tam dwóch zapłakanych uczniów z młodszych roczników.

– To nie chce zejść – jęknął jeden. Wyglądał na ucznia z drugiego roku i miał na szacie symbol Puchonów. – To nie może przecież zostać na zawsze.

– Może poszukamy jakiejś maści? Wolę sobie nie wyobrażać, co zrobi moja mama, kiedy to zobaczy – powiedział drugi. O dziwo ten miał naszywkę Ślizgonów.

– Coś się stało? – odezwał się rudzielec. Obaj chłopcy podskoczyli w miejscu i popatrzyli na niego z przerażeniem. – Spokojnie. Nie mam zamiaru na was krzyczeć. Czy to jest krew? – spytał, widząc zakrwawione palce jednego z chłopców. Szybko podszedł do niego i obejrzał jego dłoń, zanim ten zdążył ją zakryć. Poczuł, że cierpnie mu skóra na widok krwawego napisu na dłoni. – Kto ci to zrobił?

– Nie mów nikomu – jęknął Krukon.

– Nie można tego tak zostawić – powiedział Ron. – Ty też masz rękę w takim stanie? – spytał Ślizgona.

– Od kiedy Gryfonów obchodzi, czy Ślizgonom dzieje się krzywda? – spytał podejrzliwie.

– Nie jestem uprzedzony. Mam w Ilvermorny kumpla, który jest w domu Rogatego Węża, więc gdybym miał coś ogólnie do węży, to byłbym chrzanionym hipokrytą. Problem to ja mam z Malfoyem i jego świtą.

Chłopak nadal nie był specjalnie przekonany, ale pokazał mu dłoń. Na niej też był jakiś krwawy napis, ale ze względu na ilość krwi, nie mógł go odczytać.

– Zabieram was do pani Pomfrey – zadecydował.

– NIE! – krzyknęli obaj chłopcy.

– Trzeba to opatrzyć. Chcecie, żeby wdało się jakieś zakażenie? No i trzeba ukarać winnego.

– To nic nie da. Nikt jej nic nie zrobi. Wstrętna różowa landryna – syknął Ślizgon.

– Landryna... CHWILA! Umbridge wam to zrobiła? Dlaczego?

– Mieliśmy u niej szlaban, bo rozmawialiśmy na lekcji – wyjaśnił Krukon. – Moja młodsza siostra jest chora. David spytał tylko, czy czuje się lepiej. Odpowiedziałem, a ta ropucha od razu wlepiła nam szlaban.

Ron zastanawiał się, czy ta dwójka jako jedyna została ukarana w taki sposób, ale coś mu podpowiadało, że to był jednorazowy przypadek. Widział już na korytarzach uczniów z różnych klas, którzy pocierali dziwnie jedną z dłoni. Wtedy nie zwrócił na to specjalnej uwagi. Myślał, że to jakiś odruch nerwowy, czy coś w tym stylu, ale w nowym świetle ten odruch nabierał innego wyrazu. Wszyscy wiedzieli, że Umbridge każe szlabanem każdego, kto według niej łamie wprowadzone przez nią zasady. Dyrektor nic nie mógł z nią do tej pory zrobić, ale może ta sytuacja wszystko zmieni? W końcu to już podchodziło pod fizycznie znęcanie się.

– Idziemy do Snape'a – zadecydował. – Co tak na mnie patrzycie? Skoro nie chcecie iść do pani Pomfrey, to zostaje wam on – powiedział, łapiąc ich za ręce i pociągnął szybko za sobą w kierunku lochów, zanim młodsi chłopcy zdążyli zaprotestować.

Kilka minut później pukał już do gabinetu Mistrza Eliksirów i coś czuł, że mężczyzna nie będzie zachwycony tym, czego za chwilę się dowie.

– Tak panie Weasley? – spytał, otwierają drzwi. Uniósł brwi, widząc dwójkę młodszych uczniów.

– Przepraszam, że przeszkadzam, ale chyba mamy spory problem, a winowajcą jest pewien paszczur w różu – powiedział półgębkiem i mógł przysiąc, że kącik ust mężczyzny drgnął lekko.

– Zapraszam.

Ron skinął na chłopców, żeby weszli do środka pierwsi, a potem dopiero sam wszedł. Wolał mieć pewność, że nie zrobią w tył zwrot i nie zwieją.

– Słucham – powiedział Mistrz Eliksirów, zamykając za nimi drzwi. – Co takiego nasza Wielka Pani Inkwizytor zrobiła tym razem?

– Znęca się nad uczniami – powiedział Ron i popatrzył na młodszych kolegów. Ci westchnęli i pokazali opiekunowi Ślizgonów swoje dłonie.

Ron miał wrażenie, że na moment czas się zatrzymał, a potem zobaczył na twarzy Snape'a taką wściekłość, że w zasadzie każdy w tym momencie narobiłby w gacie. Łącznie z różową ropuchą, bo ona w tej chwili przeżywała ostatnie chwile błogiej nieświadomości.

– Panie Jackson. – Snape zwrócił się do Ślizgona. – Dlaczego pan z tym nie przyszedł do mnie od razu?

– Myślałem, że nauczyciele wiedzą, co się dzieje na szlabanach u Umbridge. Było powiedziane, że jak każdy nauczyciel ma prawo nas ukarać.

– Ale nie torturować – syknął. – Proszę mnie poprawić, jeśli się mylę, ale to są ślady po krwawym piórze. Mam rację? – Obaj chłopcy skinęli głowami, a chwilę później Snape wrzucił do kominka garść proszku Fiuu i wywołał gabinet dyrektora. – Albusie! Proszę cię do siebie w trybie natychmiastowym albo w Hogwarcie dojdzie do krwawego mordu i mam gdzieś, że skończę w Azkabanie! Przynajmniej będzie to z uczuciem pozbycia się społecznego problemu.

Zdecydowanie Severus odczuwał w tej chwili chęć mordu i wcale ona nie zmalała, kiedy w jego gabinecie pojawił się dyrektor.

– Co takiego się stało, że chcesz rzucić w kogoś zaklęciem niewybaczalnym Severusie? – zapytał.

– Kto ci powiedział, że użyję zaklęcia? Ja tego babsztyla uduszę gołymi rękami. Zobacz, co robi uczniom! – powiedział, wskazując na dłonie drugorocznych.

W tym momencie z oczu dyrektora zniknęła dobrze znane radosne iskierki. Uczniowie widzieli ten wyraz na jego twarzy tylko raz, kiedy przed wakacjami poinformował wszystkich o powrocie Voldemorta. Jeśli Dolores Umbridge powinna była bać się Severusa Snape'a, to przed Albusem Dumbledorem powinna uciekać, jak tylko go zobaczy i nie oglądać się za siebie.

– Czy wiemy, ilu uczniów odbyło z nią szlaban? – spytał.

– Nie. Nikt nigdy mi niczego nie zgłosił – przyznał Severus. – Dopiero dziś pan Weasley przyprowadził do mnie pana Jacksona i pana Greena.

– Nieco ich przymusiłem, bo nie chcieli iść do pani Pomfrey – powiedział szczerze Ron.

– Bardzo dobrze pan zrobił panie Weasley – pochwalił go dyrektor. – Opatrz, proszę chłopcom dłonie Severusie, a potem niech wracając do dormitoriów. Potem jeszcze porozmawiamy, a na razie muszę się dowiedzieć, ilu uczniów zostało w ten sposób okaleczonych.

Po tych słowach wyszedł z gabinetu Snape'a, a ten zajął się opatrywaniem uczniów.

– Dlaczego mam wrażenie, że w Hogwarcie zaraz rozpocznie się polowanie na czarownicę? – mruknął Ron.

– Bo tak właśnie będzie panie Weasley. Dyrektor nie uznaje czegoś takiego jak używanie mrocznych artefaktów na terenie szkoły, a tym bardziej okaleczania nimi uczniów. Mogę się założyć, że za jakąś godzinę zostanie zwołane specjalne spotkanie i coś mi mówi, że Pani Inkwizytor będzie się gęsto tłumaczyć przed swoich ukochanym ministrem.

Młodsi uczniowie skrzywili się wyraźnie, a Ron zrobił minę, jakby miał ochotę puścić pawia. Co jak co, ale niektórych rzeczy wolał sobie nawet nie wyobrażać, bo to szkodziło na psychikę.

Po opatrzeniu chłopcom dłoni Ron obiecał odprowadzić ich, a Snape poszedł do gabinetu dyrektora. Mógł się założyć, że wszyscy opiekunowie domów już tam są i zieją rządzą mordu na różowej ropusze.

Godzinę później Ron i kilku innych Gryfonów zostali poproszeni o przyjście do Wielkiej Sali. Koledzy z domu popatrzyli na niego pytająco, ale chłopak tylko wzruszył ramionami. Co miał im niby powiedzieć? Że zdobył dowód, że Umbridge to sadystyczna wariatka? To wiedzieli i bez tego.

Przed Wielką Salą spotkali uczniów z innych domów. Łącznie było ich jakieś trzydzieści osób z różnych roczników. Czekająca na nich profesor Sprout, wprowadziła ich do środka. Ron od razu zauważył przy stole prezydialnym opiekunów domów, dyrektora oraz Ministra Magii z kilkoma aurorami. Rozpoznał Kingsleya, który miał minę, jakby zastanawiał, co takiego wydarzyło się w Hogwarcie, że Dumbledore poprosił Knota o przybycie.

– Usiądźcie, proszę. – Dyrektor zwrócił się do uczniów. – Panie Weasley. Pana poproszę do nas – powiedział i zaskoczony Gryfon podszedł do nich. – Pan Weasley był osobą, która zauważyła, że coś jest nie tak i zaprowadziła dwójkę młodszych kolegów do profesora Snape'a. Okazało się, że zostali okaleczeni na szlabanie z profesor Umbridge. Czy wiedziałeś Korneliuszu, że twój pracownik znęca się fizycznie nad uczniami. Masz mi coś do powiedzenia na ten temat? Pozwoliłeś jej na to?

Korneliusz Knot wyglądał, jakby się zapowietrzył. Ron dopiero po chwili zauważył, że obok aurorów stoi Percy i patrzy na ministra, jakby ten właśnie zawiódł go na całej linii. Po chwili przeniósł wzrok na młodszego brata, jakby chciał zapytać jego, czy Dumbledore mówi prawdę. Skinął głową na znak, że tak było naprawdę.

– Nic o tym nie wiem! – uniósł się minister. – Dolores nigdy nie zrobiłaby czegoś takiego!

– Doprawdy? – spytał Albus. – Więc jak wyjaśnisz, że uczniowie, których tu widzisz, mają na dłoniach ślady po krwawym piórze i wszyscy zgodnie twierdzą, że zrobiła im to właśnie profesor Umbridge? Zgodzili się oddać swoje wspomnienia ze szlabanów z nią, jeśli zajdzie taka potrzeba. Oczywiście ich rodzice zostali już powiadomieni o całej sytuacji i powinni niedługo się zjawić.

Knot zbladł momentalnie. Ostatnie, na co miał ochotę, to stanąć naprzeciwko kilkudziesięciu mocno wkurzonych rodziców, oskarżających ministerstwo o znęcanie się nad ich dziećmi.

– Myślę, że powinniśmy poprosić tutaj Dolores – stwierdził. – Niech nam powie, jak było naprawdę.

– Zadbam o to, żeby naprawdę nam to wyjaśniła – zapewnił Albus i poprosił jednego ze skrzatów domowych, żeby dostarczył Pani Inkwizytor Wiadomość, że minister czeka na nią w Wielkiej Sali.

Gdyby Ron odczuwał chociaż minimalną dozę szacunku względem różowej ropuchy, mógłby zacząć się współczuć. Ponieważ jednak najchętniej widziałby ją naprawdę zamienioną w ropuchę, to współczucie była wręcz na ujemnym poziomie. Mógł się założyć o tego galeona, którego miał schowanego na czarną godzinę, że każdy z obecnych w Wielkiej Sali uczniów, najchętniej rzuciłby w tę wiedźmę czymś paskudnym.

Od początku swojego pobytu w szkole nie nauczyła ich absolutnie niczego. Nie rzucili na jej zajęciach nawet jednego zaklęcia, uczniowie piątego i siódmego roku buntowali się, że nie zdadzą egzaminów, a jedyne co ropucha robiła, to wprowadzanie tych idiotycznych dekretów edukacyjnych, których i tak nie przestrzegali. Zawsze znalazła się metoda, żeby je obejść. Wystarczyło tylko nieco kreatywności.

Nie przeczuwając, co ją czeka, Dolores Umbridge weszła do Wielkiej Sali krokiem królowej, jakby Hogwart należał do niej. Jej usta wykrzywił uśmiech na widok ministra.

– Miło cię widzieć Korneliuszu – zaszczebiotała, a Ron poczuł, że robi mu się niedobrze. – Czy coś się stało?

– Musisz się z czegoś wytłumaczyć Dolores – powiedział. – Dyrektor twierdzi, że na swoich szlabanach okaleczasz uczniów.

– Ja? – spytała, ale widać było, że nieco zbladła. – Nic takiego nie miało miejsca.

– Nie udawaj głupiej – odezwał się Snape i przywołał do siebie kilku uczniów, którzy pokazali ministrowi swoje dłonie z wyrytymi przez krwawe piór napisami. – To są efekty użycia krwawego pióra, którym TY kazałaś im pisać na szlabanach. Jak chcesz to inaczej nazwać, jeśli nie okaleczaniem? Zastanów się dobrze nad odpowiedzią.

– Milcz Śmierciożerco – syknęła.

– DOLORES! – upomniał ją Knot. – Użyłaś tego pióra, czy nie? Odpowiadaj!

– Musiałam jakoś zdyscyplinować te głupie bachory, które nie przestrzegały regulaminu – powiedziała twardo.

– Jak nazwałaś nasze dzieci?! – warknął nagle ktoś od drzwi do Wielkiej Sali i wszyscy spojrzeli w tamtym kierunku. Stali tam rodzice, którzy zostali wezwani do szkoły. Na ich czele stał szef Departamentu Spraw Ważnych i wyglądał, jakby zapomniał na chwilę, że jest czarodziejem i chciała udusić babsztyla gołymi rękami. – Emily! – powiedział głośno, zauważając swoją córkę, która była na czwartym roku w Hufflepuffie. – Czy ta suka coś ci zrobiła?!

W odpowiedzi dziewczyna pokazała ojcu swoją dłoń z blizną, które układały się w napis: „Nie będę się spóźniać na lekcje". Inni rodzice szybko podeszli do swoich dzieci, sprawdzając ich dłonie, a potem jednocześnie sięgnęli po różdżki i odwrócili się do Umbridge, do której chyba zaczęło docierać, że ma kłopoty.

– CO TO MA ZNACZYĆ?! – ryknęła jedna z matek. – Od kiedy ministerstwo okalecza nasze dzieci?! – Popatrzyła na Knota z taką żądzą mordu w oczach, że ten niemal się cofnął.

– Nic o tym nie wiedziałem! – zapewnił szybko Knot.

– Mają przesrane – mruknął Ron, a stojąca obok niego McGonagall syknęła do niego, żeby milczał, chociaż po jej minie widać było, że się z nim zgadza i nawet nie upomniała go za słownictwo.

Jedno było pewne. Aurorzy nawet nie próbowali zatrzymać wściekłych rodziców, którzy zaczęli miotać w różową ropuchę zaklęciami i domagać się jej usunięcia ze szkoły, albo pójdą z całą sprawą do prasy i złożą wniosek o umieszczenie jej w Azkabanie.

– Ma zostać pociągnięta do odpowiedzialności! – warknął ojciec jednego z Krukonów. – Inaczej zgłoszę to do Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów!

– Nie będzie takiej potrzeby – zapewniał Knot.

– Czyżby? Osobiście sprawdzę, czy ta kobieta nadal pracuje w ministerstwie. Jeśli okaże się, że tak, to nie ręczę za siebie.

– Idź się spakować Dolores – powiedział stanowczo Knot. – Natychmiast! – dodał, widząc, że ropucha chce coś powiedzieć. – Idźcie z nią – nakazał trójce aurorów. Zaczęło do niego docierać, że grozi mu skandal, jakiego dawno nie było w czarodziejskim świecie. Osoba, którą osobiście wyznaczył na Wielkiego Inkwizytora Hogwartu, przekroczyła granice swoich uprawnień i teraz musiał jakoś to wszystko naprostować, albo ludzie zaczną się domagać jego dymisji.

– Czy da się coś zrobić z tymi bliznami Severusie? – spytał Dumbledore, kiedy emocje zaczęły w końcu opadać.

– Jest maść, która powinna sobie z tym dać radę, ale będę musiał sprowadzić kilka rzadkich składników. Wbrew pozorom jad niektórych stworzeń ma właściwości wygładzające.

– Potrzebuje pan czegoś konkretnego? – spytał Ron, patrząc na Snape'a. Chyba jako jedyny Gryfon rozmawiał z nim tak swobodnie.

– Obawiam się, że mi pan nie pomoże panie Weasley, ale doceniam dobre chęci. Niestety jad rogatego węża jest ciężki do zdobycia. Te stworzenia bardzo stronią od czarodziejów i są w stosunku do nich agresywne, co mnie jakoś specjalnie nie dziwi, skoro niektórzy na nie polują.

Ron zastanowił się przez chwilę.

– Wie pan co? Chyba znam kogoś, kto mógłby pomóc – przyznał. – Nie wiem, czy się uda, ale zapytam.

– Ma pan ciekawe znajomości panie Weasley – przyznała Minerwa. Ron jedynie wzruszył ramionami.

Oczywiście nie opuścił Wielkiej Sali od razu. Rodzice zebranych uczniów chcieli mu podziękować, że wykazał się stanowczością i zgłosił problem. Gryfon poczuł się mile połechtany, ale też było mu trochę głupio. W końcu nie zrobił tego dla pochwał, tylko żeby komuś pomóc. Nawet Percy podszedł potem do niego i poklepał po plecach, mówiąc, że cieszy się, że jego młodszy brat wykazał się czujnością i ma sumienie na właściwym miejscu.

Do kolacji cała szkoła wiedziała już, że Umbridge opuściła Hogwart w asyście aurów i ministra, odprowadzana wzrokiem wściekłych rodziców. Chyba tylko Filch mruczał pod nosem coś w stylu, że ropucha była dla szkoły błogosławieństwem. Uczniowie jednak nadal martwili się o egzaminy, więc nauczyciele zaoferowali im pomoc.

– Będzie to wymagało nieco wysiłku, ale wspólnie powinniśmy zdążyć, nauczyć was tego, co może się pojawić na egzaminach z Obrony – powiedział głośno dyrektor. – Wierzę, że większość z was zapoznała się z teorią, dlatego skupimy się na praktyce. Jutro przedstawimy wam odpowiedni plan.

– Ulżyło mi – odezwał się Seamus. – Nareszcie chwila normalności.

– I kto by pomyślał, że bohaterem całej akcji będzie Ron – zaśmiał się Dean.

– Nie jestem żadnym bohaterem – zaoponował rudzielec, rumieniąc się tak mocno, że kolor jego twarzy zlał się niemal z kolorem włosów. – Też byś tak zareagował na moim miejscu. Szlaban szlabanem, ale co ma znaczyć zmuszanie kogoś do pisania własną krwią? Aż mam ciarki.

Po reakcji innych widać było, że myślą dokładnie tak samo. Ron nie czuł się bohaterem, ale miał poczucie dobrze spełnionego obowiązku i teraz mógł spokojnie podchodzić do egzaminów. Wcześniej jednak napisał do Harry'ego z pytaniem, czy jest możliwość, żeby Ilvermorny sprzedało ich Mistrzowi Eliksirów trochę jadu rogatego węża? Oczywiście opisał całą sytuację i przeprosił za pośpiech, ale nie zostało wiele czasu do końca szkoły, a Snape chciałby przygotować maść. Zawracał przyjacielowi głowę tylko dlatego, że tamten pisał mu kiedyś, że na terenie szkoły znaleźli rogatego węża.

Odpowiedź od Harry'ego przyszła kilka dni później z pytaniem ile jadu potrzebują, bo dyrektor zgodził się na odsprzedaż. Jednak to dalsza część listu wprawiła Rona w ogromne zaskoczenie.

---

Ten filmik mnie naprawdę rozbawił XD Myślę, że zrozumiecie dlaczego. Niezły charakterek XD

https://youtu.be/gGs7Lqxf0io

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top