Rozdział 26
Proszę państwa, a oto i ona. Jedyna, niepowtarzalna, znęcająca się nad uczniami i ubierająca się we wkurzający róż! No! To komu zgniłego pomidora?
Rozdział 26
Powiedzieć, że Dolores Umbridge była wredna, byłoby sporym niedopowiedzeniem. Jej zajęcia Ron określiłby jako jedną wielką pomyłkę edukacyjną. Obrona Przed Czarną Magią stała się przedmiotem, który zaczął kojarzyć się z nudą. Na lekcjach nie robili nic innego, poza czytaniem nudnego podręcznika. Zero czarów, zero jakiekolwiek praktyki. Słyszał, że niektórzy próbowali się awanturować z różową ropuchą, jak to ją szybko niektórzy nazwali, ale zaczęły krążyć straszne plotki o szlabanach z nią. Na dodatek robiła, co chciała, a dyrektor nic nie mógł zrobić. O powodach dowiedział się od Snape'a, kiedy spotkał się z nim na partię szachów.
– Dyrektor ma związane ręce panie Weasley – powiedział, zbijając wieżę przeciwnika. – Umbridge jest tu z ramienia ministerstwa, a ponieważ nasz szanowny minister nie chce przyjąć do wiadomości, że zagrożenie powróciło, uznał, że znajdzie dość dowodów na niepoczytalność Dumbledore'a i usunie go ze szkoły.
– Wolno panu mówić o takich rzeczach? – zdziwił się rudzielec, atakując konia na szachownicy.
– Panie Weasley. Zarówno pan, jak i cała pańska rodzina, jesteście w temacie. Na pewno wie pan więcej niż wszyscy uczniowie razem wzięci. Większą zagadką jest dla mnie, jakim cudem dyrektor namówił Syriusza Blacka na udostępnienie części swojego domu na spotkania Zakonu Feniksa. Mogę się założyć, że zrobił to tylko ze względu na swojego zaginione chrześniaka. Osobiście zaczynam współczuć temu chłopakowi.
Ta informacja wprawiła Rona w tak wielkie zaskoczenie, że dopiero po chwili zauważył, że Snape prawie pozbawił go królowej.
– W zasadzie odniosłem wrażenie, że nienawidzi pan Syriusza i wszystkiego, co jest z nim związane – zauważył ostrożnie. To była prawda. W końcu na ostatnim spotkaniu Zakonu Mistrz Eliksirów omal nie pobił się z panem domu. Zaczynały padać takie wyzwiska, że Dumbledore musiał w końcu zainterweniować i zbesztać obu, jakby byli uczniami. – Wolno mi zapytać, skąd ta wzajemna nienawiść?
– To sprawa bardzo osobista panie Weasley. Niech panu wystarczy, że w czasach szkolnych Black i jego kumple nie ułatwiali mi życia.
Dla Gryfona ta informacja była wystarczająca. Mógł sobie wyobrazić, do jakiego stopnia urósł ten konflikt, skoro Snape pluł jadem za każdym razem, kiedy wymawiał nazwisko Syriusza. Musiało być naprawdę ostro, kiedy chodzili do szkoły, bo obecną niechęć porównałby śmiało do jakiejś zimnej wojny.
Kiedy w wakacje po raz pierwszy odbyło się zebranie na Grimmauld Place, naturalnie Ron, Ginny i bliźniaki nie mogli w nim uczestniczyć, ale dzięki pomysłowości i tak dowiedzieli się tego i owego. Oczywiście przywitali się też z Remusem. Wilkołak wyglądał dużo lepiej, od kiedy zamieszkał z Syriuszem i nie musiał się martwić, że kogoś zaatakuje w czasie pełni. Znalazł nawet pracę prywatny nauczyciel. Miał kilku uczniów i sam mógł ustalać dzień i godzinę zajęć. W ten sposób mógł odpocząć po przemianach. Ron uważał, że Lupin był bardzo dobrym nauczycielem i potrafił przekazać swoją wiedzę. Nie to, co ta wredna różowa landryna.
– Rozumiem – powiedział Gryfon. W końcu każdy miał jakąś przeszłość. – A co by pan poradził w kwestii najmniej lubianej nauczycielki w szkole?
– Pyta pan o sposoby ukrycia zwłok?
Ron nie zdołał się powstrzymać i parsknął śmiechem. Zdecydowanie nauczył się doceniać czarny humor Mistrza Eliksirów i jego cięte riposty. Nawet Umbridge nie wdawała się z nim w dyskusję. Na początku próbowała, ale szybko została sprowadzona do parteru kilkoma wrednymi zdaniami, które podważały jej kompetencje. Snape jednak ujmował to w taki sposób, że nie mogła się do niego przyczepić, chociaż była jawnie oburzona. Ten jednak nie zamierzał się powstrzymywać przed komentarzami, które odpowiednio okraszał złośliwościami.
Lekcje Umbridge były tak nudne i pozbawione wyrazu, że nawet Hermiona Granger była oburzona i powiedziała wprost, że nienawidzi tej kobiety. Ron pierwszy raz widział ją tak oburzoną.
– No i co z tym niby zrobisz? – spytał ją. Dziewczyna została w tym roku prefektem Gryfonem razem z Deanem Thomasem. Od czasu, jak poznała Wiktora Kruma i była z nim balu w ubiegłym roku, była zdecydowanie znośniejsza. Najwyraźniej posiadanie chłopaka dobrze na nią wpłynęło. – Nawet dyrektor nie może jej usunąć ze szkoły. Sama to zresztą zauważyłaś.
– Wkurza mnie to, że nas niczego nie uczy – mruczała.
Zasadniczo wszystkich to denerwowało, ale co mogli zrobić? Oczywiście, że mogli uczyć się sami, ale wystarczyłoby, żeby jakieś zaklęcie wymknęło się spod kontroli i byłyby problemy. Ich jedyną opcją byłaby jakaś grupa albo klub, a na te Umbridge ostatnio patrzyła bardzo krzywo. Jakby oczekiwała, że nagle ktoś wpadnie na pomysł zorganizowania jakiejś grupy dokształcającej, czy coś w tym stylu.
– Coś wymyślę – powiedziała stanowczo, a Ron miał ochotę jęknąć. Nie wątpił w inteligencję koleżanki z domu, ale jej instynkt samozachowawczy pozostawiał czasem wiele do życzenia. Mogła wpakować się w kłopoty, nawet o tym nie wiedząc. Jak wtedy, kiedy kilku uczniów ze starych czarodziejskich rodów omal jej nie zlinczowało, bo skrytykowała jakiś ich zwyczaj.
Nagle coś mu przyszło do głowy. Harry zawsze mówił, że żeby pokonać przeciwnika, trzeba go dobrze poznać. Oczywiście jeszcze mu nie odbiło, żeby poznawać Umbdridge, ale czym innym było zdobycie informacji. Napisał więc szybko list do Percy'ego, który pracował w ministerstwie, a potem pobiegł do sowiarni.
– Lancelot. Mam dla ciebie list – powiedział, przywołując swoją sowę, którą dostał od Syriusza Blacka. Ptak wylądował przed nim, wystawił nóżkę, a Ron szybko przywiązał do niej wiadomość. – Dzięki stary – uśmiechnął się. Lancelot szczypnął go w palec, a potem wzbił się w powietrze.
Gryfon popatrzył za nim. Od czasu, kiedy szczerze porozmawiał z braćmi, dogadywał się nawet z Percym. Co prawda kreował się nieco na karierowicza, ale każdy miał jakieś wady. Sam też nie był ich pozbawiony. Bywał narwany, niecierpliwy i często nie potrafił się skupić, jeśli coś go nudziło, ale starał się nad sobą pracować. Nie mówił tego głośno, ale w tym zakresie inspiracją dla niego był Harry. Jego przyjaciel cały czas się rozwijał i parł do przodu jak taran, odkrywając samego siebie. Na początku Ron nie rozumiał tego, ale z czasem dotarło do niego, że brytyjscy czarodzieje lubią żyć według utartych schematów.
Wystarczyło, że spojrzał na swoich rodziców. Nie było nic złego w ich sposobie bycia, ale byli też dość mocno ograniczeni. Jego tata pracował w ministerstwie, ale miał to swoje małe dziwactwo w postaci interesowania się mugolami i ich techniką. Z kolei mama była typową panią domu, która na względzie miała przede wszystkim dobro rodziny. Problem polegał na tym, że wymarzyła sobie dla swoich dzieci ciepłe posadki w ministerstwie, ale poza Percym nikt się na to nie pisał. Mógł się założyć, że co najmniej połowa jego kolegów po ukończeniu szkoły będzie próbowała się tam dostać na jakieś stanowiska. Naprawdę nie miał nic do osób pracujących za biurkami, ale to nie było dla niego. Nie chciał robić kariery na jakimś nudnym stanowisku i nawet nie miał do tego predyspozycji. Lubił się ruszać i momentem marzył nawet o zostaniu zawodowym zawodnikiem quidditcha, ale problem polegał na tym, że nie miał własnej miotły. Może jeśli dobrze zda SUMy, to rodzice w nagrodę kupiliby mu jakąś? Nie jakąś wypasioną typu Błyskawica, ale może jakiegoś Zmiatacza albo Kometę? To nie były miotły z najwyższej półki, ale trzymały poziom. Na razie i tak mógł sobie o nich pomarzyć, ale to nie oznaczało, że jego marzenie się nie spełni. Nie był Hermioną Granger, ale doszedł do wniosku, że jeśli się postara, to nie będzie się krępował spytać rodziców.
Wrócił do pokoju wspólnego i usiadł przy jednym ze stolików, żeby skończyć esej na historię magii. To był tak nudny przedmiot, że często po prostu na nim zasypiał. Może, gdyby prowadził go ktoś inny, byłoby mu łatwiej. Kiedyś zwierzył się z tego Harry'emu.
„Ta lekcja to jest jakiś dramat. Nikt nie potrafi się na niej w pełni skupić, bo Binns gada tylko o wojnach goblinów. Chyba mentalnie się na tym zatrzymał i kompletnie nie interesują go inne tematy. Nie mam pojęcia, jak ja zdam SUMa z tego przedmiotu."
W odpowiedzi Harry podesłał mu kopię swojego podręcznika do historii z dopisanymi na marginesach ciekawostkami, które słyszał na lekcjach. To było zdecydowanie lepsze źródło wiedzy niż podręcznik, z którego uczyli się w Hogwarcie. Nie był zły sam w sobie, ale Ron miał wrażenie, że jest napisany w języku, którego nie mógł zrozumieć. Ten od Harry'ego zdecydowanie mu pomógł i może nadal nie był orłem z historii, ale przynajmniej miał szansę zdać egzamin.
Uczniowie Ilvermorny uczyli się z podręczników, które były co jakiś czas aktualizowane i uzupełniane. Nikt tam nie zamierzał stać w miejscu. Oczywiście, że ogólna historia była wspólna dla wszystkich, ale każda szkoła korzystała z innych wydań. Te dla uczniów z Ameryki Północnej były wzbogacone o magiczną historię ich kontynentu, ale zawierały również opowieści o wszelkich powiązaniach magicznych z innymi krajami. Książka była tak ciekawa, że nawet Ron czytał ją z zadowoleniem i sięgnął po nią, kiedy skończył pisać wypracowanie. Usadowił się wygodnie przed kominkiem w jednym z foteli.
– To nie jest szkolny podręcznik – odezwała się Hermiona.
Ron popatrzył na nią znak książki.
– Jest. Tylko nie nasz.
– Nie szkoda ci czasu na czytanie czegoś, co nie pomoże ci na egzaminach?
– O co ci chodzi? – spytał. – Znowu chcesz się kłócić i żeby wszyscy patrzyli na ciebie krzywo? Nie prosiłem cię o komentarz. Uczę się z tego, co mi odpowiada, więc jak nie zdam, to będzie to tylko moja wina. Nie rozumiem, czemu się do tego wtrącasz?
Na jego szczęście chyba dotarło do niej, że nie życzy sobie idiotycznej dyskusji, bo złapała swoje książki i poszła sobie. Naprawdę ta dziewczyna może i była teraz znośniejsza, ale na wdawanie się z nią w dyskusje dotyczące nauki nikt nie miał ochoty. Jeśli tak reagowała na obcy podręcznik do historii, to co by zrobiła, widząc kopię notatek do Obrony Przed Czarną Magią, które regularnie przesyłał mu Harry.
Odkąd jego przyjaciel dowiedział się, że mają koszmarną nauczycielkę, w każdym liście przesyłał mu coś w rodzaju skryptu ze swoich lekcji i Ron mógł ćwiczyć różne zaklęcia. Najczęściej robił to w dormitorium, kiedy akurat nikogo tam nie było, ale za którymś razem jego współlokatorzy weszli do sypialni.
– Co to za zaklęcie? – spytał Seamus, widząc, że Ron wykonuje coś w rodzaju teleportacji przedmiotów. – Nie znam go.
– Bo ta ropucha nas go nie uczy – przyznał rudzielec. – Kumpel z Ilvermorny przysyła mi skrypty tego, co przerabiają. Mówi, że zakres zaklęć obronnych, których się uczą, mają podobny do nas.
– Przesyłanie przedmiotów jest zaklęciem obronnym? – zdziwił się Dean, zamykając drzwi do pokoju.
– Może być, jeśli się je odpowiednio wykorzysta. – Ron pokazał im notatkę przy opisie zaklęcia. Można było za jego pomocą na przykład odebrać przeciwnikowi broń albo różdżkę.
– Pouczymy się razem? – spytał Seamus. – Obawiam się, że przez tę ropuchę nie zdamy SUMów.
– Jasne. Nie mam nic przeciwko.
W ten sposób, co wieczór przed snem ćwiczyli po kilka zaklęć. Oczywiście czasem coś komuś nie wyszło i dwa razy musieli wzywać McGonagall, żeby zaprowadziła jednego z nich do skrzydła szpitalnego.
– Co wam strzeliło go głów? – spytała.
– My tylko ćwiczyliśmy – zapewnili ją. Ponieważ nie doszło do żadnej kłótni, a chłopcy naprawdę jedynie ćwiczyli zaklęcia, nie ukarała ich. W zasadzie to nawet pochwaliła ich za zaangażowanie.
– Tylko nic nie wspominajcie naszej drogiej pani Inkwizytor – mruknęła takim tonem, jakby wspominała z niechęcią o czymś, co może przyprawić o mdłości. – Wie pan, panie Weasley, jakie ona ma podejście do nauczania.
– Tak pani profesor – zapewnił ją. – Profesor Snape mówi to samo.
– Czyli nadal grywasz z nim w szachy?
– Na razie nie trafiłem na lepszego przeciwnika i żal byłoby mi zrezygnować z tych rozgrywek – powiedział szczerze. Oczywiście, że grał czasem z innymi, ale do tej pory nie trafił na równego sobie przeciwnika poza Snapem. McGonagall jako jedna z nielicznych wiedziała o tej dziwnej „przyjaźni" pomiędzy Mistrzem Eliksirów a najmłodszym synem Molly i Artura. Nikomu jednak nie działa się krzywda, więc nie komentowała tego.
Opiekunka Gryfonów wiedziała, że jej podopieczni uczą się Obrony na własną rękę. Mieli świadomość, że inaczej nie zdadzą egzaminów. Inni nauczyciele bardzo chętnie by im pomogli, ale te kretyńskie dekrety edukacyjne, które zaczęła wprowadzać Umbridge, związywały im ręce. Nie znaczyło to jednak, że nie podpowiadali im czegoś cichaczem. Jeśli ktoś miał jakieś dodatkowe źródło wiedzy, to taktownie milczał na ten temat.
– Widzieliście ten nowy dekret? – spytał jakieś dwa tygodnie później Neville, wpadając do dormitorium chłopców. – Rozwiązała wszystkie grupy i kluby. Żeby coś utworzyć, trzeba ją prosić o zgodę.
– Że co? – spytał Dean.
– Mówię poważnie. Nie mam pojęcia, czemu to zrobiła, ale jak widać, wdrożyła to.
– Chyba wiem, o co chodzi – westchnął Dean. – To przez ten pomysł Granger.
– Jaki znowu pomysł? – Pozostali chłopcy popatrzyli na niego.
– To przez wczorajsze wyjście do Hogsmeade. Granger zorganizowała spotkanie w Świńskim Łbie, bo wpadła na pomysł, żeby utworzyć grupę dokształcającą. Nie wiem, czy chodziło jej o egzaminy, czy o powrót Sami-Wiecie-Kogo. Może o jedno i drugie, ale nieważne. Najwyraźniej ktoś ich tam podsłuchał i doniósł jej.
– A ty skąd o tym wiesz? – spytał Ron.
– Twoja siostra mi powiedziała. Była tam. W końcu przyjaźni się z Granger.
Ronowi brakowało słów. Sam zamysł był dobry, ale spotykać się w tej spelunie? Ze strategicznego punktu widzenia to był strzał w kolano. Twierdził tak nawet Snape, który w odpowiedni sposób skomentował całe zajście, kiedy grali w szachy.
– Ta dziewucha ma trociny zamiast mózgu – stwierdził. Informacja o planach grupy uczniów szybko się rozeszła. Oczywiście nie padły żadne nazwiska, ale Mistrz Eliksirów miał swoje sposoby, żeby o wszystkim się dowiedzieć. – Pod Trzema Miotłami nikt by jej nie podsłuchał. Tam zawsze jest pełno ludzi, gwar taki, że nic tylko rzucić zaklęcie wyciszające, a do tego nikt nie zwróciłby uwagi na grupę nastolatków. Ale oczywiście musiała się wykazać inwencją twórczą i postawić na swój jakże „genialny" pomysł.
– Czyli nauczyciele wiedzieli o wszystkim. Kto im doniósł? – spytał Ron.
– Mundungus. Siedział tam przebrany na wiedźmę w woalce. – Gryfon parsknął śmiechem, nie mogąc się powstrzymać. – Barman wyrzucił go kiedyś stamtąd, a że ma bardzo dobrą i długą pamięć, to nie ma szans, żeby ten kretyn wszedł tam ot tak sobie.
I wszystko stało się jasne. Skoro był tam członek Zakonu Feniksa, to nic dziwnego, że nauczyciele, którzy do niego należeli, zostali poinformowani o wszystkim. Naturalnie nikt o niczym nie mówił głośno. W końcu nikt nie chciał wylecieć ze szkoły albo zostać zwolnionym, dlatego temat ucichł.
Ron nie miał pojęcia, czy Hermiona nadal planuje organizację jakiejś grupy, ale nawet jeśli tak było, to nie miał zamiaru się w to mieszać. To było dość ryzykowne, zwłaszcza że wiedział, jak Umbridge potrafi być zawzięta. Percy dostarczył mu całkiem sporo informacji na jej temat. To był typ, który do celu szedł po trupach, a do tego uwielbiała podlizywać się ministrowi. Percy zażartował nawet, że niektórzy podejrzewali ich kiedyś o romans. Szczerze mówiąc, Ron nie byłby tym jakoś specjalnie zaskoczony, skoro ta jędza wypowiadała się o Knocie z taką żarliwością.
Okazało się, że różowa ropucha nienawidziła wszelkich magicznych stworzeń, które intelektem dorównywały ludziom i na wszelkie sposoby próbowała przeforsować ustawę o traktowaniu ich jako istoty niższego gatunku i pozbawione praw. Nienawidziła mieszańców, a o wilkołakach wypowiadała się z prawdziwą pogardą. Tego nie rozumiał. Przecież to nie była ich wina, że zostali ugryzieni i potem musieli żyć z konsekwencjami czegoś, czego wcale nie chcieli.
List Percy'ego był długi i dawał do myślenia. Znalazł w nim kilka informacji, które mocno go zdziwiły, ale jednocześnie mógł je odpowiednio wykorzystać. Harry miał rację. Najlepszą bronią w walce jest poznanie swojego przeciwnika.
---
Miałam śmieszny sen. Śniło mi się, że kupiłam chomika i nazwałam go Donut XD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top