Rozdział 12
Jakie mnie ostatnio zmulenie totalne dopadło XD Aż myliłam imiona ludzi w pracy i jeszcze się upierałam, że mówię dobrze.
Rozdział 12
Ron zastanawiał się, czy można być większym idiotą niż Lockhart? Oczywiście nie miał zamiaru zadawać tego pytania w nieodpowiednim towarzystwie. Jeszcze nie zwariował, żeby ryzykować utratę punktów i szlaban. Jednak w tym przypadku na usta cisnęły mu się słowa, po których jego mama wyszorowałaby mu je mydłem.
Po tym, jak kilka osób również zostało spetryfikowanych, a śledztwo na razie nie przynosiło rezultatu, Lockhart wpadł na kolejny genialny pomysł. Poprosił Dumbledore'a o możliwość zorganizowania klubu pojedynków, gdzie mógł uczyć wszystkich stosowania zaklęć w praktyce. O ile sam pomysł nie był zły, tak prowadzący był już inną parą kaloszy. Dumny z siebie nauczyciel Obrony popatrzył po uczniach z pierwszych trzech roczników i poprosił, żeby przyglądali się demonstracji, jak wygląda pojedynek.
– Profesor Snape zgodził się pomóc mi w tym małym pokazie – obwieścił wszystkim z radosnym uśmiechem, a Ron w myślach kalkulował, czy ktoś byłby chętny na zakład, jak szybko Lockhart wyląduje na ścianie z jakimś złamaniem.
Widząc minę Mistrza Eliksirów, rudzielec uznał, że będzie to szybki i bardzo bolesny atak z jego strony. Lockhart chyba naprawdę nie miał pojęcia, jak niebezpieczny potrafił być Snape. Słyszał od niego to i owo, kiedy grywali w szachy. Ron nie mógł schodzić sobie ot tak do lochów i paradować po terytorium Ślizgonów, dlatego czasem rozgrywali partię w odleglejszym kącie biblioteki, gdzie rzadko ktoś zaglądał. Nie, żeby młody Weasley się wstydził, czy coś. Raczej chodziło o niefundowanie uczniom ponadprogramowego szoku, po którym zaczęliby się jąkać. W końcu widok Postrachu Hogwartu, który nie polowałby na uczniów, celem odebrania im punktów, tudzież wlepienia szlabanów, był czymś niecodziennym. Poza tym żaden z nich nie lubił, kiedy ktoś się na nich gapił w czasie gry. To było irytujące.
W jakiś paradoksalny sposób Ron polubił trochę wrednego Ślizgona. Snape miał ciężki charakter i nie raz kusiło go zapytać o coś, ale ojciec nauczył go, że nawet wredni ludzie zasługują na odrobinę prywatności. Nie nazwałby przyjaźnią tej ich dziwnej relacji. Już bardziej nasuwało mu się na myśl koleżeństwo. W końcu po koleżeńsku rozgrywali sobie partie szachów, a nad jedną potrafili spędzić nawet dwie godziny. Snape zresztą przyznał, że młody Weasley był trudnym przeciwnikiem, z którym gra była ciekawa.
– Wie pan, panie Weasley, że mugole rozgrywają całe turnieje szachowe, a mistrzowie danych krajów, spotykają się na zawodach międzynarodowych, reprezentując swoje ojczyzny? – spytał pewnego razu opiekun Ślizgonów.
Ron pierwszy raz słyszał o czymś takim. Oczywiście, że mugole też grywali w szachy, ale nie miał okazji słyszeć o takich zawodach i przyznał, że mogłoby być ciekawym doświadczeniem, rozegrać kiedyś partię z jakimś mugolem. Może nawet kiedyś uda mu się wziąć udział w takim turnieju? W świecie czarodziejów szachy były niby popularną formą rozrywki, ale tak naprawdę niewiele osób brało ją na poważnie. Nic więc dziwnego, że do zaciekłej rozgrywki potrzebował odpowiedniego przeciwnika.
I właśnie dlatego kibicował teraz w myślach Snape'owi i niemal uśmiechnął się, kiedy Lockhart naprawdę poleciał na ścianę. Proste zaklęcie rozbrajające, ale rzucone z odpowiednią siłą i przeciwnik nie miał szans. Ron mógł się założyć, że gdyby nie było tu uczniów, to opiekun Ślizgonów nie bawiłby się w żadne uprzejmości i porządnie poturbował głupka, który podnosił się z podłogi z nadal przyklejonym do ust uśmiechem. Miał ochotę puścić pawia.
– Świetnie – odezwał się nauczyciel Obrony. – To teraz może niech uczniowie się wykażą? – zaproponował. – Może pan Malfoy i Longbottom?
– Odradzałbym parowanie pana Longbottoma z kimkolwiek – odezwał się Snape. – Chyba że masz ochotę tłumaczyć się dyrektorowi, dlaczego nagle z tego miejsca nic nie zostało?
Neville zarumienił się mocno i spuścił głowę zawstydzony.
– Spokojnie – powiedział do niego cicho Ron. – Snape nie chciał, żeby Malfoy się nad tobą znęcał, a nie mógł powiedzieć tego wprost.
– Skąd wiesz? – mruknął cicho drugi Gryfon.
– Nie jest taki zły, jak się go lepiej pozna, ale potem powiem ci, o co chodzi.
– Weasley! – odezwał się nagle Mistrz Eliksirów. – Skoro masz dużo do powiedzenia, to może wyjdziesz i staniesz do pojedynku?
– Cofam, co powiedziałem – burknął Ron, ale podjął wyzwanie. Wyszedł na podwyższenie i stanął naprzeciwko Malfoya, który uśmiechał się do niego kpiąco.
– Biedota chce się pokazać? – spytał wrednie.
Ron wziął kilka głębszych oddechów, żeby nie dać się sprowokować, ale tak po prawdzie to nie czuł się nawet zirytowany. Zupełnie, jakby docinki Malfoya mu spowszedniały i stały się zwyczajnie nudne.
– Wymyśliłbyś coś nowego – powiedział Gryfon ze znudzoną miną. To ewidentnie rozzłościło Ślizgona, bo po chwili zaczął ciskać w Rona różnymi zaklęciami. Ten nie pozostawał mu dłużny i odpowiadał na ataki.
Walka była zażarta i po kilku minutach widać było przewagę młodego Weasleya. Draco też zaczął zdawać sobie, że przegrywa ten pojedynek i chyba dlatego zdecydował się na desperacki krok. Zaklęcie miało prawdopodobnie w założeniu po prostu wytrącić różdżkę Rona z ręki, a tymczasem trafiło w nią, sprawiając, że zaklęcie pociągnęło rudzielca z taką siłą, że spadł z podwyższenia.
Ron podnosił się z podłogi z jękiem. W głowie mu się kręciło od uderzenia.
– Weasley – odezwał się Snape, podchodząc do niego szybko. – Coś sobie złamałeś? Zabieram cię do skrzydła szpitalnego.
– Nic mi nie jest – zapewnił i nagle zamilkł, kiedy odnalazł wzrokiem swoją różdżkę, którą wypuścił z dłoni. – Moja różdżka – jęknął cicho.
Jego różdżka była złamana. W pierwszym odruchu nie wiedział, co ma myśleć. Przecież to było jak przedłużenie ręki czarodzieja. Potem ogarnęła go złość. Jego rodziców nie stać było na kupienie mu nowej różdżki. Używał starej różdżki Billa właśnie z tego powodu.
– Zniszczyłeś mi różdżkę! – warknął do Malfoya, zrywając się na równe nogi i nie przejmując się, że boli go głowa.
– Kup sobie nową. A no tak! Zapomniałem. Biedoty na to nie stać. To może weźmiesz sobie jakiś patyk w zamian? – zakpił Malfoy.
– Panie Malfoy! – Snape podniósł głos na podopiecznego. – Minus dwadzieścia punktów i zjawi się pan w moim gabinecie dziś po kolacji. Musimy sobie coś wyjaśnić. Czy to jasne?
Wszyscy uczniowie popatrzyli na Mistrza Eliksirów w szoku. Jeszcze nigdy się nie zdarzyło, żeby ten odebrał punkty własnemu domowi. Wszyscy łącznie ze Ślizgonami zrozumieli właśnie, że Draco Malfoy musiał naprawdę przegiąć, skoro nie tylko stracił punkty, ale też został wezwany na dywanik do opiekuna domu.
Severus upewnił się, że nie dojdzie do rękoczynów ze strony Gryfona, którego odprowadził do pani Pomfrey, a potem zgodnie z zapowiedzią, po kolacji czekał na syna Lucjusza w swoim gabinecie.
– Wejdź Draco – powiedział głośno, kiedy usłyszał pukanie do drzwi. Młody Ślizgon wszedł do środka. Miał minę, jakby naprawdę nie rozumiał, co tutaj robił i dlaczego stracił punkty u Snape'a.
– Chciał mnie pan wiedzieć – powiedział.
– Tak. Usiądź – polecił mu. – Co ty sobie wyobrażasz? – spytał wprost. – Na mózgi się z jakimś kretynem zamieniłeś? A może ze zdechłym gumochłomem?
– Nie rozumiem.
– Oczywiście, że rozumiesz. – Snape niemal wywrócił oczami. – Od początku swojego pobytu w tej szkole robisz niepotrzebne zamieszanie i prowokujesz nie tylko Gryfonów, ale też uczniów z innych domów. Doszły mnie już słuchy, że niektórych wręcz próbujesz terroryzować. Nie przerywaj mi! – syknął, widząc, że chłopak próbuje się odezwać. – Twoja rodzina ma wpływy i pieniądze, ale pomyśl, co może się stać kiedyś. Może ich nagle zabraknąć i co wtedy? Kto ci pomoże, jeśli teraz wszystkich do siebie zrazisz? Nie mówiąc już o tym, że część osób, nad którymi się znęcasz, może się w przyszłości na tobie zemścić. Przypną ci odpowiednią łatkę i będą wytykać palcami. Z nikim nie zrobisz interesów, nikt cię nie poprze, a nazwisko Malfoy będzie się źle kojarzyło. Pomyślałeś o tym?
– Nie będę prowadził interesów z Weasleyem – oburzył się.
– A skąd wiesz, czy sytuacja kiedyś nie będzie tego wymagać? Nie każę ci go lubić. Nie każę ci w ogóle lubić jakiegoś Gryfona, bo sam mam na większość z nich alergię, ale dla własnego dobra, jak już musisz drzeć koty z Weasleyem to tak, żeby nikt tego nie widział. Mogę cię zapewnić, że w tej chwili po szkole chodzą plotki, że zniszczyłeś mu różdżkę specjalnie i bawi cię, że szybko nie kupi nowej, bo jego rodziców na to nie stać.
– To był wypadek!
– Wiem, ale prawdą jest, że naśmiewałeś się publicznie z tego, że jego rodzina nie jest majętna. Jak to twoim zdaniem odebrali inni? Zamierzasz wyśmiewać każdego czarodzieja i czarownicę, którzy mają mniej pieniędzy od ciebie? Tak na dobrą sprawę, to ty też nie masz pieniędzy.
– Oczywiście, że mam! Malfoyowi są bogaci!
– Twoja rodzina jest bogata, ale ty sam nie. Zarobiłeś samodzielnie chociaż knuta?
Na to pytanie Draco nie miał odpowiedzi. Zrozumiał, co profesor próbował mu powiedzieć. Tak naprawdę przechwalał się dokonaniami i bogactwem swojej rodziny, ale na razie nie wniósł w to żadnego wkładu ze swojej strony. Nie miał więc żadnej logicznej podstawy, żeby patrzeć na innych z góry.
Severus wiedział, że chłopak wyszedł z jego gabinetu, mając nad czym myśleć. Młody Malfoy był pod silnym wpływem swojego ojca i jeśli chciał kiedyś myśleć samodzielnie i podejmować dobre dla niego decyzja, musiał zmienić swoje nastawienie. Sam za czasów szkolnych nie cierpiał Gryfonów, ale potem przyszło mu z nimi pracować i też musiał zmienić pewne rzeczy w swoim zachowaniu. Nie wiedział, czy Draco się to uda, skoro był tak podatny na wpływy innych, ale kto wie?
Kilka dni później uczniowie wyjechali na święta do domów. W pociągu Ron cały czas zastanawiał się, sąd jego rodzice wezmą pieniądze na nową różdżkę? Może ktoś z rodziny miał jeszcze jakąś starą i mógłby z niej korzystać do końca roku? Nie mógł przecież wrócić do szkoły, nie mając czym czarować.
– W porządku Ron? – spytał George.
– Nie – mruknął najmłodszy z braci Weasley. – Jak ja mam to powiedzieć rodzicom?
– Przecież to nie była twoja wina – zauważył Fred. – To był zwykły wypadek. Może trochę z winy tego głupka Malfoya, ale jednak.
– Ale teraz przez ten wypadek będzie problem – zauważył Ron, spoglądając w okno. – Różdżki nie kupisz w lumpeksie jak ubrań. To też nie książka z drugiej ręki.
Chciało mu się po prostu wyć z tej bezradności. Różdżka to był wydatek liczony w galeonach, a oni tych galeonów nie mieli. Sam miał tylko jednego, schowanego na czarną godzinę, trochę sykli i knutów. Nie mógł też pożyczyć od kogoś pieniędzy, bo i tak nie miałby, jak ich oddać. Sytuacja była po prostu beznadziejna i czuł, że musi się komuś naprawdę wygadać. Sięgnął więc po pergamin, pióro i zaczął pisać do Harry'ego. Opisał mu całą sytuację z tym nieszczęsnym pojedynkiem i co się stało z jego różdżką. Może przyjaciel coś mu poradzi. Zanim dotarli na King's Cross, zdążył wysłać list, włożyć do koperty i wysłać go. Wiedział, że ze względu na zmianę czasu, Harry dopiero pewnie będzie wsiadał do pociągu z Ilvermorny. Nie wiedział, o której tam był pociąg ze szkoły.
Z westchnieniem wysiadł z pociągu i niemal jęknął, widząc rodziców. Zdecydowanie nie czekał na rozmowę, którą musieli odbyć.
,,,
Harry usadowił się właśnie w przedziale razem z Celine, swoją kuzynką i kilkoma osobami z ich rocznika, kiedy na jego kolanach pojawił się list od Rona.
– Dziwne. Zwykle odpisuje mi w innych porach? – przyznał, otwierając kopertę.
– Może coś się stało? – zasugerowała Susan.
– Oby nie. Problem przed świętami nie jest fajny – przyznał, zaczynając czytać i z każdym kolejnym zdaniem, miał wrażenie, że jego oczy robią się coraz większe.
– Po twojej minie widać, że coś jednak jest nie tak – powiedziała Celine.
– Co jest? – spytał Troy, który siedział z nimi w przedziale. – Twój kumpel wpakował się w jakieś kłopoty? Trzeba go ratować?
Harry uśmiechnął się tylko lekko. Troy należał do domu Gromoptaka i czasem śmiał się, że Harry prawie skończył jako jego współlokator. Stuart, który wybierał pomiędzy domami Gromoptaka i Pukwudgie zawsze dodawał, że mieli tyle wspólnych cech, że to bez znaczenia, bo i tak się zakumplowali.
– Nie, ale ma kłopot – westchnął Harry. – Ten cały Lockhart zorganizował im klub pojedynków i skończyło się na tym, że jego różdżka się złamała. – Wszyscy jęknęli, słysząc to. – Problem polega na tym, że jego rodziców nie stać, żeby kupić mu nową i zastanawia się, co z tym zrobić. Chce rozpytać w rodzinie, czy ktoś nie ma jakiejś starej, żeby chociaż dotrwać do końca roku szkolnego.
– Masakra jakaś – przyznał Troy szczerze. – Ja sobie nie wyobrażam, żeby mi się złamała różdżka. Czułbym się jak bez ręki.
Wszyscy w pełni się z nim zgadzali. Harry też nie wyobrażał sobie takiej sytuacji. Wiedział, że Ron nie miał w pełni dopasowanej do siebie różdżki, ale mimo wszystko korzystał z niej od ponad roku i znał jej możliwości. Teraz ją stracił i zastanawiał się, skąd weźmie nową. Wprost pisał mu o swojej sytuacji w domu, wiedząc, że przyjaciel nigdy go nie wyśmieje. Pisał mu o rzeczach, o których nigdy nie odważyłby się rozmawiać z rodzicami czy braćmi. Z siostrą nawet nie poruszał takich tematów. Nie, dlatego że była młodsza, ale dlatego, że była dziewczyną i czułby się głupio, rozmawiając z nią o męskich sprawach. Poza tym jeszcze była sprawa z faworyzowaniem jego siostry, jako jedynej dziewczyny w rodzinie. Harry naprawdę miał nadzieję, że któregoś dnia Ron odważy się porozmawiać z rodzicami, albo chociaż z jednym z nich i powiedzieć, jak się z tym wszystkim czuje. Z dwójką braci już się udało, chociaż sam przyznał, że nie było to łatwe.
Kiedy dotarli na dworzec, skąd mieli odebrać ich rodzice, Harry pożegnał się ze wszystkimi kolegami, a potem razem z siostrą i kuzynami znaleźli w tłumie ludzi swoich krewnych. Harry od razu przytulił się do rodziców.
– Hej słonko – powiedziała mu mama, obejmując go mocno. – Tęskniłeś?
– Bardzo – zapewnił.
– Co się stało? – spytał go ojciec, kiedy popatrzył na niego. – I nie mów, że nic, bo cię z mamą znamy. Masz ten dziwny wyraz oczu, kiedy czymś się martwisz albo nie wiesz, jak coś rozwiązać.
– Powiem wam w domu, dobrze? Chciałbym już się przywitać z resztą.
Kilka chwil później wszyscy aportowali się przed farmą i ruszyli do domu, gdzie czekała już reszta rodziny. Pradziadek Leonard był pierwszy do wyściskania swoich prawnuków, za którymi tęsknił najbardziej ze wszystkich. A przynajmniej tak zawsze twierdził.
– To, co się stało kochanie? – spytała Amanda, kiedy po kolacji usiedli z najmłodszym synem w salonie.
Leonard, widząc, że zanosi się na poważną rozmowę, spytał, czy ma wyjść, bo może Harry wolałby porozmawiać z rodzicami na osobności?
– Nie pradziadku. Zostań. Może mi coś doradzisz – przyznał i opowiedział im o problemie przyjaciela. Chciałby mu coś doradzić, ale nawet nie wiedział co. Nie mógł go zapewnić, że jego rodzice na pewno znajdą pieniądze na różdżkę dla niego, skoro mieli jeszcze pięcioro dzieci na utrzymaniu, a żyli z jednej pensji. – Żal mi go po prostu. Jeszcze jeden chłopak z jego roku, wyśmiał go, że nie stać go na nową różdżkę.
– Co za okropny dzieciak – oburzyła się Amanda. – Jak można wyśmiewać się z kogoś z takiego powodu? To nie jest wina twojego przyjaciela, że mają taką sytuację. Jego ojciec robi, co może, żeby utrzymać liczną rodzinę. Nie zawsze da się zarabiać ogromne pieniądze.
– Nie wiem, co mu powiedzieć – westchnął Harry, przytulając się do niej. – Z jednej strony wiem, że to niby nie moja sprawa i chciał się tylko wygadać, ale z drugiej nie chcę sobie nawet wyobrażać, co czuje po stracie różdżki. To dla czarodzieja dramat.
Pradziadek milczał przez chwilę, a potem wstał z fotela i powiedział, że zaraz wróci. Harry i jego rodzice popatrzyli za nim pytająco. Wrócił kilka minut później, niosąc małe, podłużne pudełko.
– Trzymaj. Wyślij mu ją – powiedział, podając je chłopcu.
Harry niepewnie wziął od niego pudełko i otworzył je. W środku była różdżka, która wyglądała na nigdy nieużywaną. Popatrzył pytająco na pradziadka.
– W młodości dostałem ją jako wyraz wdzięczności za pomoc od młodego twórcy różdżek. To było jedno z jego pierwszych udanych dzieł. Nie poczułem z nią więzi, ale zatrzymałem ją z sentymentu. Może twój przyjaciel zrobi z niej użytek.
Harry rzucił się pradziadkowi na szyję, dziękując mu. Leonard zapewnił go, że najwyższa pora, żeby ta różdżka przestała zbierać kurz i komuś służyła. Może miała właśnie trafić za ocean? Niedługo mieli się o tym przekonać.
---
Nie mogłam pominąć tego wątku ze złamaną różdżką XD
A przy okazji lekko się zirytowałam ostatnio, bo ile razy można prosić, żeby mnie nie pytać, kiedy będzie nowy rozdział? Może niektórzy uznają, że przesadzam, ale na takie pytanie mam ochotę odpowiedzieć: nigdy, a potem nie publikować przez miesiąc.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top