13

Patrzyliśmy z Chrisem na Rachel jak na objawienie diabła, a ona na nas jak zbawienie. Jeżeli usłyszała chociaż część z naszej rozmowy... Nie będzie za wesoło.

- O czym wy gadacie? - przechyliła podejrzliwie głowę do boku. 

Przerażona spojrzałam na Chrisa. Liczyłam, że może on coś wymyśli, ale tak samo nieporadnie wlepił we mnie wzrok. No to świetnie. 

- Ale co? - uśmiechnęłam się niewinnie. Gramy na głupa. Może to przyjmie. W końcu to Rachel.

Założyła ręce na biodra.

- Myślicie, że jestem taka głupia? - uniosła brew. No to wpadliśmy. 

Chris był przerażony, ale nie tak bardzo jak ja. Moje serce biło poza pierś. Jakoś tak gorąco mi się zrobiło.

- Rachel...

- Idziecie na koncert Michael Jacksona bez wiedzy opiekunów?

Co? Zamrugałam na nią kilka razy. O Boże. 

- Ja... - chciałam jej wytłumaczyć o co chodzi, bo to było tak pomieszane, że sama nie wiedziałam gdzie góra, a gdzie dół. Chris postanowił inaczej i przerwał mi w rozpoczęciu zdania. 

- Tak - pokiwał głową bardzo przekonująco. - Tak, idziemy. Kurde, skąd wiedziałaś? - zmarszczył brwi w zabawny sposób. Śmiał się z niej, a ja nie mogłam uwierzyć. 

- Hah, nie było trudno - Rachel uśmiechnęła się zwycięsko. Ona naprawdę nie widziała, że Chris nie mówi poważnie? 

- Okej - zabrałam głos. Uniosłam pewniej podbródek. - To co teraz? Wydasz nas?

- Hm... Nie - uśmiechnęła się cwanie. - Jeżeli mnie zabierzecie ze sobą. 

Spojrzeliśmy po sobie z Chrisem. 

- Jak to?  - zapytał Chris. 

- No tak to - pochyliła się do przodu i głośniej powiedziała. - Wyskakiwać  biletów. - wystawiła dłoń.

Miałam ochotę coś jej zrobić. 

- Jakie bilety? 

Kolejny głos wdarł się do rozmowy. Oho. Spojrzałam w bok. Marica... No nie. 

- Jeszcze jej brakowało - szepnął Chris, a ja chciałam mu przybić piątkę. Wpakowaliśmy się po same uszy... 

- Oni idą na koncert Jacksona i nikomu nie chcą o tym powiedzieć! - Rachel od razu zaczęła wyjaśniać sprawę Marice. Jeżeli te dwie połączą siły, to zrobi się z tego prawdziwy armagedon. I skończy się wydaleniem mnie i Chrisa z obozu. 

- Jaki koncert? Z tego, co wiem na razie trwają przygotowania, nie?

- Tak! - wskazałam palcem na Marice. - Tak! Otóż to! Żadnego koncertu nie ma! Chris żartował. Będziemy oglądać próbę w internecie. 

- Jaką próbę?

- Generalną, cześć - Chris pociągnął mnie gdzieś w bok, a później zatrzasnął drzwi. - Jezu... - opadł na swoje łóżko. W pokoju nie było jego współlokatora. Pewnie jak większość obozowiczów ogląda zajęcia. 

- Było blisko - naciągnęłam rękawy bluzy na paliczki i oparłam się plecami o drzwi. - Musimy bardziej uważać. 

- MusiMY? - spojrzał na mnie z niedowierzaniem. - To ty zaczęłaś się wydzierać na cały korytarz o Jacksonie... Dziecko by się domyśliło, że coś jest na rzeczy!

- Och, tak, masz rację! Najlepiej obwiniajmy się nawzajem! To najwięcej pomoże!

- Wydzierasz się stojąc koło drzwi...

Spojrzałam za ramię na drzwi. O jej... Odsunęłam się od nich na kilka kroków. 

- Boże... - opadł głową na poduszki. - Jesteś taka nieuważna... Ryzykujesz Diana.

- Zejdź ze mnie, co? - usiadłam obok niego na łóżku. 

- Ciesz się, że mam gadane, więc jakoś z tego wyszliśmy. 

- Doskonale sama byłabym w stanie z tego wybrnąć!

- Jasne - prychnął śmiechem.  - Pewnie poleciałabyś drukować fałszywe bilety na nieistniejący koncert - zaśmiał się.

- Haha - przedrzeźniłam go i uderzyłam poduszką w jego głowę. 

- Przesada - wstał na łóżku. Chciałam uciec, ale złapał mnie za rękę. Próbował mnie uderzyć poduszką, ale skutecznie go ominęłam. Oboje wylądowaliśmy na materacu śmiejąc się do upadłego. 

- Głupek! - uderzyłam pięścią w jego pierś. Czasami naprawę zastanawiałam się jak z nim mogłam wytrzymać. Albo jak mogłam wytrzymywać bez niego cały ten czas.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top