V. Zmiana

Kaoru nigdy nie lubił długo spać. Był rannym ptaszkiem, bo długie spanie uważał za stratę czasu. Nawet podczas studiów nie poddawał się tym legendarnym studenckim drzemkom w przerwach między nauką. Nie zmieniło się to również po podjęciu pracy zawodowej, wyprowadzce z rodzinnego domu i ślubie.

Na zewnątrz powoli jawiła się na niebie przydymiona szarówka, kiedy wykopywał się spod kołdry i na ślepo szukał drogi do łazienki. Jak zwykle nie pomyślał o tym, żeby nasunąć na sklejone oczy okulary. Wymacał sobie włącznik światła i szybko skorzystał z toalety, której to potrzeba wyciągnęła go z łóżka.

Wszedł do otwartej na salon kuchni, z myślą, że ma ochotę na waniliową kawę. W pokoju unosił się nadal lekki zapach farby, po tym jak malował wczoraj, znalezioną w sklepie ze starociami szafkę i uznał, że po lekkiej renowacji będzie pasować idealnie do reszty mebli w salonie. Lubił urządzać ich wspólne mieszkanie, nie pozwolił, by ktokolwiek inny, może z wyjątkiem okazyjnych podpowiedzi Kojiro, ingerował w wystrój. Uznał swoje wyczucie stylu za wystarczające i najodpowiedniejsze. Kojiro nie chciał i nie umiał pod tym względem się z nim kłócić.

Co nie znaczy, że nie mieli powodów do kłótni. Jeden z nich Kaoru zobaczył nawet teraz - nieumyte naczynia z wczoraj. Kojiro miał nawyk dobrego gotowania, jedzenia w dużych ilościach i niesprzątania po sobie. Nie będzie robił tego za niego i tak już podniósł mu  ciśnienie, jeszcze zanim napił się pierwszy łyk kawy.

Do łazienki wrócił z planami wzięcia prysznica. Wczoraj padł na łóżko tak zmęczony, że nawet nie myślał o myciu. Na wpół rozebrany spojrzał w lekko zaparowane lustro, czekając aż gorąca woda zapełni wannę. Zapach wiśni unosił się w oparach ciepła, przynosząc przyjemny dreszczyk na plecach.

Do czasu aż dokładniej przyjrzał się swojemu odbiciu. Najpierw myślał, że to jeszcze jego poranny, zawodny wzrok, potem że refleks światła odbił się w tak niefortunny sposób, dopiero gdy zmienił pozycję i zbliżył się do szklanej, parującej powoli tafli, jego serce zabiło mocniej, a krew ruszyła się w żyłach. Przerażony wybiegł z łazienki, zdążywszy tylko zakręcić kran z wodą. Wbiegł do sypialni, bezpretensjonalnie ściągnął kołdrę z ciała Kojiro, żeby następnie rzucić nią na podłogę i sparaliżowany strachem patrzeć jak jego mąż powoli dochodzi do siebie po brutalnej pobudce zimnym powietrzem na goły tyłek.

Gardło Kaoru zacisnęło się mocno, nie mógł wydać z siebie choćby dźwięku. Jego oddech stał się płytki, a myśli biegały z jednej do kolejnej, każda w okręgu tego samego tematu. Czekał aż do Kojiro w końcu dotrze, że coś jest nie tak i jego prawidłowa reakcją powinna być natychmiastowa pobudka i paniczny bieg na pomoc. Patrząc na nagie, umięśnione, opalone ciało ukochanego czuł się jeszcze gorzej. Normalnie jego policzki pokrywałby rozrastający się róż, zamiast tego białe policzki błyszczały z daleka, podobnie jak blade wargi.

- Nie csze... - burknął niewyraźnie pod nosem Kojiro i przesunął ręką po materacu w poszukiwaniu kołdry.

- Kojiro... - udało mu się wydusić na wydechu, a nie uzyskawszy żadnej odpowiedzi, podszedł do łóżka i powtórzył ciche wołanie o pomoc.

Kojiro pokręcił przez sen nosem i z wielkim wysiłkiem uchylił zmęczone  oczy. Blada, przerażona twarz Kaoru zarysowała mu się niewyraźnie przed zmąconym snem wzrokiem. Dopiero po kilku sekundach dotarło do niego, że coś jest nie tak i powinien reagować. Odgonił sen i szybko podparł się na rękach, prawie uderzając pochylającego się nad nim Kaoru w twarz.

- Coś się stało? - zapytał ochrypłym, lecz przejętym głosem.

- Stało... - głos Kaoru brzmiał żałośnie i smutno, jak nigdy. Coś w środku Kojiro krzyknęło na alarm, bez namysłu przyciągnął ukochanego do siebie i posadził lekko zesztywniałe ciało na materacu zaraz obok. Pochylił się nad bladą twarzą i odgarnął kilka kosmyków zagubionych włosów.

- Kochanie, co się dzieje?

- To mój koniec.

- Jaki koniec? - zmarszczył brwi Kojiro - zapomniałeś o jakimś ważnym spotkaniu?

- To mój koniec w sensie egzystencjalnym, nie zawodowym.

- W jakim? Mów do mnie po ludzkiemu.

Kaoru nie wytrzymał i trzepnął mężczyznę w czubek czupryny. Swoją tępotą niszczył wzniosłość jego tragedii. Nie mógł chociaż udawać, że rozumie jego tok rozumowania? Że w jakiś maleńkim stopniu umie się wczuć w ogrom jego rozterek? Zawsze prostacko patrzył na świat, nic z tragicznego, dramatycznego romantyzmu. Jak on miał się czuć na uwięzi z takim człowiekiem? Gdzie miała odnaleźć ukojenie jego skołatana, nadszarpana dusza?

Sam już nie wiedział czy wyjawiać mu ten straszliwy sekret, ale z drugiej strony, komu miał się zwierzyć, jeśli nie mężowi? Jak prostacki by nie był, to najbliższa jego sercu osoba. Ukochał i wychował sobie domowego goryla, to ma.

Spojrzał w nic nie rozumiejące, ale przejęte oczy i zdecydował się wyjawić prawdę.

- Prawdę mówiąc, to zawodowym chyba też - powiedział wypranym z nadziei na lepsze jutro głosem - Spójrz na mnie - rozłożył ręce i wstał. Prześcieradło zsunęło się z łóżko i spadło zaraz za wstającym Kaoru na podłogę  - co widzisz?

- To jakaś zagadka? - zapytał Kojiro.

- Tak, jeśli zgadniesz, wygrasz roczny zapas chipsów. Skup się! - w tym momencie mógłby przysiąc, że Kojiro wziął to całkowicie na poważnie i wytęża każdą komórkę mózgową, żeby tylko znaleźć rozwiązanie. 

- Hmmm... - mężczyzna zmierzył go wzrokiem z góry na dół, powracając tą samą drogą. Na każdej części ciała zatrzymywał się przez dłuższy czas, śledząc z uwagą najdrobniejszy ruch. W pewnym momencie bezwolnie przygryzł dolną wargę, co Kaoru przyjął wykwitającym intensywnie rumieńcem. Powoli pokrywał policzki, czoło, a nawet ramiona.

- Długo jeszcze?

- Daj mi zapamiętać - powiedział Kojiro, a tego Kaoru już nie mógł mu przepuścić. Złapał za własną koszulę leżącą na fotelu i rzucił nią w twarz mężczyzny, a przynajmniej taki miał zamiar, bo zaatakowany złapał ją bez najmniejszego problemu.

- Naprawdę tego nie widzisz? - zapytał bezradnie.

- Widzę, ale nie wiem, czy mówimy o tym samym. Może skończysz te zgadywanki i wytłumaczysz mi o co chodzi?

- Ja... ja... starzeję się...

Kojiro jeszcze przez ułamek sekundy wyglądał na przejętego, a potem można było już tylko obserwować jak emocje, sekunda po sekundzie opadają, aż w końcu dotarł na nowo do swojej dyspozycji zaspanego buldoga. Po chwili rzucił się na poduszki i odwrócił w stronę okna, przytulając małego jaśka, zostawiając Kaoru sam na sam ze swoim tyłkiem. 

- Acha i tyle masz mi do powiedzenia? Nic? Wiesz co? Nie masz serca, albo chirurg w młodości przeszczepił ci serce goryla i dlatego jesteś taką gruboskórną małpą bez uczuć. Nawet jakbym ci tu powiedział, że za chwilę padnę na zawał to w ogóle byś się nie przejął. Jestem dla ciebie nikim, oczywiście, zawsze o tym wiedziałem, ale dopiero teraz mi to w pełni uświadomiłeś. Czym będę starszy, tym bardziej będziesz mnie ignorował, albo najlepiej zabierzesz tyłek w troki i pójdziesz oglądać się za  dwudziestkami. Ale pamiętaj, że sam też nie jesteś pierwszej młodości, więc pewnie zechce cię tylko co trzecia. Tobie też lat nie ubywa, może tej zielonej szczeciny nie przykryła jeszcze siwizna, ale nastąpi to lada dzień i wtedy poczujesz to co ja. Ten ból związany z przemijaniem czasu, ze skończonością, z tym jaki kruchy i nic nie warty dla istnienia wszechświata jesteś. 

W czasie monologu usiadł załamany obok bocznej ramy łóżka na podłodze i i wpatrzony w sufit miał ochotę tylko narzekać i płakać. 

Gdyby wiedział, że Kojiro tak bardzo będzie bagatelizował jego problemy, dwa razy dłużej poświęciłby na zastanowienie, czy przyjąć jego oświadczyny, a i tak zajęło mu to prawie trzy miesiące. Jeszcze do niedawna wstydził się tej ucieczki, żeby poukładać sobie wszystko w głowie i w sercu. Kojiro zaskoczył go wtedy oświadczynami równie bardzo jak otwartością swoich uczuć i piękną prostotą miłosnej przysięgi, jaką uraczył go tamtego wieczora. Dwa miesiące i dwa tygodnie poza miastem, bez kontaktu z kimkolwiek nauczyło go kilku rzeczy, między innymi tego, że jego matka gotowa jest wezwać tajne służby, żeby znaleźć go, kiedy nie odbiera telefonu, że Reki jest równie dobry w szukaniu informacji jak robieniu desek, że jego kwiatki przeżyją ponad dwa miesiące bez wody (ser i jajka w lodówce za to nie przetrwają) i co najważniejsze, że kocha Kojiro najbardziej na świecie i jest gotów zaakceptować każdą z jego wad, tak samo jak i ten zielonowłosy goryl akceptuje go z każdą jego negatywną cechą, a miał ich dość sporo.

Tak myślał do dzisiaj.

Jak widać brak zrozumienia przelał czarę goryczy. Pewnie i tak mu to wybaczy, ale co najmniej dwa tygodnie musiał teraz pozostać obrażony. Takie miał zasady, nie bagatelizuje się problemów ukochanego, nawet jeśli się ich nie rozumie. Przeczesał długie pasma włosów, starając się nie spoglądać w ich stronę, żeby przypadkiem nie znaleźć kolejnych białych kosmyków. 

- Skończyłeś? - usłyszał za plecami odrobinę zaspany głos. 

- A jakie to ma dla ciebie znaczenie?

- Powiem to raz, a ty masz słuchać i przyjąć to do swojego romantycznej głowy, napchanej bzdurami. Nie jesteś stary, nie jesteś w połowie drogi, żeby tak stwierdzić. A nawet, kiedy przyznam ci rację, że możesz nazwać się staruszkiem, to będę obok ciebie, żeby napomknąć ci, że masz nie nadwyrężać palców przy pisaniu, ani karku nad swoimi projektami, że masz wypić swoje pierdolone zioła i nie pałętać się po mieście z deską. Ale to za wiele, wiele lat. Teraz jesteś młodym mężczyzną w kwiecie wieku i jeszcze raz powiesz, że jesteś stary, to osobiście każę ci sprzątać całą moją restaurację z zapleczem i piwnicą włącznie, żebyś się przekonał ile jeszcze masz siły. Zrozumiałeś? Bo więcej nie powtórzę.

Kaoru słuchał uważnie, a czym więcej słów przemykało między ścianami pokoju, tym mocniej ściskało go w sercu i czuł jak na policzki na nowo wpływa mu ciepło. 

- Nie mogłeś tego ładniej ująć? - zapytał złośliwie, w środku czując, że to najpiękniejsze słowa, jakie w życiu usłyszał pod swoim adresem. 

- Nie jestem poetą, tylko kucharzem. A teraz zasuń roletę do końca, bo świeci mi prosto w oczy. 

- Słońce ci przypomina, że jest dzień, a w dzień się nie śpi - Kaoru odwrócił się w stronę śpiącego Kojiro i podparł brodę na dłoni, ułożonej na materacu. 

- Nie zauważyłeś jeszcze, że nie jestem taki jak inni? - wymruczał wciąż zaspany Kojiro. 

- Zauważyłem... - burknął cichutko pod nosem Kaoru i z zastanowieniem przyjrzał się sylwetce swojego męża - naprawdę tak myślisz? 

- Tak, ta roleta mnie wkurwia. 

- Nie o to pytam, młocie. 

- Tak, jestem inny niż wszyscy, bardziej zajebisty i wysportowany. 

- I głupi. 

- Też. 

Na dłuższą chwilę w pokoju zapanowała cisza. Nagle wizja srebrnych włosów na głowie przestała wydawać mu się straszna, a powolutku przeradzała się w dość spokojna i pełną ukojenia myśl, poprzedzoną ciepłem słońca na policzkach i miłości w sercu. Do każdego kiedyś przyjdzie starość, szare włosy, łysina, zmarszczki i bolący kręgosłup. A czy każdy ma przy sobie w tym czasie osobę, dla której nadal jest się jedynym, niepowtarzalnym i najpiękniejszym? On miał to szczęście. Leżało na łóżku i narzekało coś pod nosem  na ostre promyki słońca, które uparły się akurat na jego oczy. 

Może nie potrafił pisać romantycznych przemów i głosić ich niczym orator. Nie za dobrze radził sobie z rozmową na temat sztuki, nie wiedział kiedy podlewać kwiatki, żeby nie uschły lub zgniły od nadmiaru wody. Nie przejmował się nieporządkiem i lubił rzucać wiązankami przekleństw na niewinnych kierowców, kiedy wyjeżdżali gdzieś za miasto na weekendy. Miał zdecydowanie wiele wad. Ale pośród tych nic nieznaczących kropelek nieporozumień płynął cały ocean miłości, zrozumienia, humoru i zaufania. 

Jego Kojiro, który akceptował go takiego, jakim był. A bywał nie do zniesienia, nawet dla samego siebie. Specjalnie przeczesał włosy, szukając kilku srebrnych włosów. Spojrzał na nie z półuśmieszkiem. 

- Będzie mi lepiej w siwiźnie niż tobie. 

- A to na pewno - mruknął w półśnie Kojiro - twoje włosy zawsze były najpiękniejsze. 

Szczęście zatańczyło w sercu Kaoru. Nabrał ochoty na zasunięcie rolet i utopienie się w objęciach swojego męża. 

Tak też zrobił. 

. . . 

Koniec

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top