IV. Strata
Joe nie za bardzo orientował się, ile czasu czekali już na izbie przyjęć. Każda minuta wydawała się godziną, a on w ciągu zaledwie trzech (wiedziałby to, gdyby myślał racjonalnie) pogroził pielęgniarzowi sześć razy. Kaoru w pionie trzymało jeszcze tylko silne ramię Kojiro. Starał się ulżyć mu ze wszystkich sił, gdyby tylko była taka możliwość zabrałby od niego część, a nawet cały ból, jaki zafundował mu dawny przyjaciel.
Nie chciał wiedzieć, co kryje się teraz w głowie Kaoru. Jak bardzo musiał być zawiedziony i zawstydzony swoimi uczuciami, których nie umiał ukryć przed nikim, zwłaszcza Kojiro i Adamem. Rywalizacja rywalizacją, ale o nie o nią chodziło w tym wyścigu i cała trójka musiała zdawać sobie z tego sprawę. Niestety tylko dwóch z nich traktowało próbę dotarcia pod skorupę Adama poważnie. Utwardziła się za bardzo, przedarła się do jego serca, które skostniało, tak samo jak twarz, którą ukrył za maską błazna.
Tego co zrobił, nie spodziewał się nawet Kojiro, a nie ufał Adamowi, praktycznie od dnia poznania, nawet gdy trzymali się razem, a Adam był jeszcze Ainosuke. Teraz już wiedział, że to zazdrość, wtedy wydawał się po prostu za bardzo idealny, a przez to podejrzany. Ideały nie istnieją, ale nie u każdego da się zaakceptować to co nieidealne. Taki przywilej rezerwujemy chyba tylko dla kogoś, kogo nasze serce chce zrozumieć i zaakceptować. Bo Adam i Cherry mieli swoje wady w oczach Kojiro, tylko jednemu był w stanie je wszystkie wybaczyć i zamienić w zwykłą codzienność. Dogryzanie i oziębłość przyjaciela już od lat przestała mu przeszkadzać, a może nigdy mu nie przeszkadzały, czasem tylko lekko dźgały jego dumę i napięte nerwy - w wyjątkowych sytuacjach.
Obłudy i okrucieństwa Adama nie potrafił wytłumaczyć, choć słyszał niejedno o powodach, dla których się taki stał. Umiał to jednak tłumić. Aż do dzisiaj. Trochę się tego wstydził, bo nie potrafił znienawidzić Adama nawet, gdy bezmyślnie uczepił się młodego chłopaka, który czerpał radość z jazdy. Nawet po wypadku Rekiego potrafił utrzymać nerwy na wodzy. Dopiero tej nocy, Adam stracił w jego oczach wszystko. Kiedy podniósł rękę na najbliższą mu osobę na świecie.
Delikatnie pogładził obejmowane ramię ledwo siedzącego przyjaciela. Nie chciał się już podnosić i znowu narażać go na ból. Mógł mieć tylko nadzieję, że ktoś się w końcu zlituje i znajdzie dla nich trochę czasu, żeby chociaż stwierdzić, że to nic zagrażającego jego życiu. Na pewno miał złamaną przynajmniej jedną kończynę. Jeśli którąś z nóg, to przez kolejne miesiące będzie wysłuchiwał marudzenia na brak jazdy, swędzącą pod gipsem skórę, schody, których w ich małym mieście było więcej niż znaków drogowych i brak możliwości na siedzenie w wannie po trzy godziny, tak jak lubił. Wszystko jedno - oddałby cokolwiek, żeby Kaoru zaczął teraz na coś narzekać.
Zamiast tego słyszał przy uchu jego momentami nierówny oddech i cichutkie postękiwania, kiedy któraś z części ciała przypomniała, że trzeba się nią zająć. Czasem stukot czyjś butów i złudna nadzieja, że ktoś idzie im pomóc.
- Gdybym wiedział, nie pozwoliłbym ci z nim jechać - powiedział cicho przed siebie, nie mogąc wytrzymać już tej bezsilności - mogłem się przecież domyślić. To żadna wymówka.
Różowe, długie kosmyki zwisały w dół i przyklejały się do materiału jego koszuli. Wydawało mu się albo straciły swój różowy odcień i stały się bardziej wypłowiałe. Może to przez białe, szpitalne światło. Gdzieniegdzie pokrywał je brud i kawałki zaschniętego błota. Kaoru w normalnym stanie, nigdy nie pozwoliłby sobie na taki nieład na głowie. Gdyby nie to, że bał się ruszyć, Kojiro pewnie zacząłby je poprawiać, żeby chociaż trochę poprawić jego komfort psychiczny. Chociaż ciężko powiedzieć czy cokolwiek pomogłoby teraz poradzić sobie Kaoru z tą sytuacją. Adam znaczył dla niego naprawdę wiele, nawet teraz. Kojiro nie chciał niszczyć jego nadziei i wypominać jak puste były, bo sprowadzenie Adama na dobrą drogę było czymś, co nadawało w dużym stopniu sens dla jazdy Kaoru.
Już od dawna nie widział, żeby jego przyjaciel cieszył się z jazdy tak bardzo jak kiedyś. Lubił to, ale w jego oczach nie widział tej przyjemności z oderwania się od ziemi i dania się ponieść kółkom gdziekolwiek, byle jak najdalej od świata. Już bardziej zaangażowany był w ulepszanie Carli i szukanie rozwiązań dla siebie i innych niż jazdę samą w sobie. Ciągle zdawało mu się, że wszystko powróci na swoje tory, kiedy i Adam to zrobi. Teraz szanse na to spadły praktycznie do zera.
I za to nienawidził go jeszcze bardziej.
- Sakurayashiki Kaoru? - na korytarzu pojawiła się kobieta w białym kitlu.
- Tutaj! - trochę za mocno poruszył się Kojiro. Zmroziło mu krew, kiedy Kaoru syknął z bólu.
Kobieta skinęła gdzieś w tył i pokazała niezrozumiały znak. Już po chwili pojawił się pielęgniarz z wózkiem inwalidzkim, na którego widok klatka piersiowa Kojiro zapadła się, a w środku coś zakłuło. Gdyby miał teraz taką możliwość, to zabiłby Adama gołymi rękami. W tej chwili chroniło go tylko prawo i to, że nie chciał zostawiać Kaoru samego.
- Co się stało? - zapytała lekarka w drodze do sali. Kojiro szedł za nią i pchającym na wózku Kaoru, pielęgniarzem.
- Wypadek na desce - powiedział w pierwszej chwili. Donoszenie na Adama nie miało w tym momencie sensu. Pomyśli o tym później, teraz wolał być przy przyjacielu niż tłumaczyć się policji z tego, co robili na nielegalnych wyścigach.
- Na desce - powtórzyła, nie odwracając oczu od kartki pełnej tekstu i małych krateczek do zaznaczanie informacji.
- Jechał szybko, spadł ze sporej wysokości - zmyślał na poczekaniu.
- Pan to?
- Przyjaciel.
- Wie pan czy przyjaciel jest na coś uczulony?
- Nie jest.
- Przyjmuje jakieś leki?
- Z tego co mi wiadomo, to nie.
Weszli do jednej z salek szpitalnych. Była niewielka i zimna, zapach czystości, detergentów i środków do dezynfekcji wwiercał się w każdy nerw.
- Grupa krwi?
Zatkało go na kilka sekund. Długie rozmyślania nic nie dadzą, odpowiedź była tylko jedna.
- Nie wiem.
- Sprawdzimy to. Może pan wziąć ten formularz i wypełnić go na korytarzu. Sprawdzimy obrażenia - podała mu kilka kartek - stracił przytomność?
- Tylko przez chwilę, potem się ocknął, ale nic nie mówił.
- Dobrze, może pan wyjść.
Chciał jeszcze powiedzieć, że za chwilę wróci i będzie zaraz za drzwiami, ale przecież Kaoru to nie dziecko, a on nie jest jego ojcem. Spojrzał tylko ostatni raz, jak pielęgniarz pomaga mu położyć się na przykrytej zielonym materiałem leżance, po czym poddał się spokojnemu dotykowi pani doktor, która poprowadziła go do wyjścia.
Ręka mu drżała, kiedy wypełniał wszystkie informacje w formularzu dotyczące Kaoru. Na większość znał odpowiedź, ale znalazło się kilka, o których nie miał zielonego pojęcia. Co chwilę spoglądał w stronę drzwi sali. Tutaj, po korytarzu przemykało się więcej ludzi, nie mógł przez to usłyszeć co dzieje się wewnątrz. Zdążył wypełnić wszystko co wiedział, kupić sobie wodę w automacie, wypić ją i zadzwonić do kilku osób, żeby wiedzieli przynajmniej, że dotarli do szpitala. Godzina na zegarku wskazywała prawie drugą w nocy, a lekarka wyszła i weszła do sali jakieś dziesięć razy, nie pozwalając mu wchodzić do środka i szczędząc informacji.
Zaczynał już przysypiać, kiedy z małej sali usłyszał dość wyraźny i bardzo znajomy głos, który nie brzmiał na zadowolony. Na wpół śpiąco zapukał do pokoju i nie czekając na pozwolenie, otworzył drzwi. Pielęgniarza i lekarki już nie było, obca kobieta, której nawet wcześniej nie widział, by wchodziła do pomieszczenia, stała obok siedzącego na leżance Kaoru z nożyczkami w ręce.
- Co pan tu robi? - zapytała, marszcząc na niego brwi. Musiała powtórzyć pytanie dwa razy, bo Kojiro zapatrzył się na bladego jak ściana, ale zupełnie świadomego Kaoru, na którego twarzy malowała się złość.
- Jestem przyjacielem, usłyszałem, że ożył. Jest jakiś problem?
- Niech pan wyjdzie na korytarz - westchnęła, wyraźnie zmęczona kobieta.
- Niech mi pani uwierzy, jeśli coś się dzieje, to tylko ja mogę przemówić do rozsądku.
Kobieta potarła czoło. Był środek nocy, a ona wyraźnie była już zmęczona i zirytowana.
- Trzeba obciąć i zgolić trochę włosów nad czołem, żeby zaszyć ranę. Pan nie może tego zrozumieć - skinęła na nastawionego na obronę Kaoru. W pierwszej chwili prawie prychnął, był za bardzo zmęczony, żeby przyjąć to na poważnie. Dopiero, kiedy zobaczył pełną powagę na bladej twarzy, zdał sobie sprawę, że to nie żart.
- Może pani na chwilę nas zostawić? Pogadam z nim.
- To normalna procedura, proszę pana. Włosy nie są ważniejsze niż zakażenie, które może wdać się w ranę i spowodować nawet śmierć. Samo się nie zagoi.
- Niech mnie pani nie poucza, studiowałem medycynę przez pół roku - Kojiro skrzywił się, słysząc ochrypły głos przyjaciela.
- Pójdę na obchód, wrócę do pół godziny - minęła przy wyjściu Kojiro i odłożyła nożyczki na stolik. Zaraz zamknęły się za nią drzwi.
- Co ty tu jeszcze robisz? - zapytał Kaoru. Chrypka nie znikała z jego głosu, plecy miał zgarbione, a oczy podkrążone, jakby bardzo długo nie spał.
- Ratuję personel szpitala przed twoim gniewem - Kojiro przeszedł przez niewielką salę w trzech krokach i usiadł na stołku obok leżanki. Zauważył, że większość ran Kaoru jest zabandażowana lub zaklejona, a nogę ma unieruchomioną. Czyli jednak będzie musiał słuchać narzekania na cały świat. No cóż, podjął się tego, kupując sobie różowe ciuchy w przedszkolu. Tuż nad czołem, pośród różowych pasemek, w które tak samo jak w Kaoru wróciło trochę życia, zauważył czerwone akcenty, choć sama rana była niewidoczna. Trzeba było ją odsłonić, to oczywiste.
- W takim stanie nic im nie zrobię, możesz wracać do domu.
- Jednak wolę nie mieć ich na sumieniu - uśmiechnął się, nie miał zamiaru się poddać.
- Spokojnie, w tej chwili nie nadaję się do niczego - Kaoru wbił twarde spojrzenie w okno zasłonięte zieloną żaluzją. Od wszechobecnego miętowego koloru i sterylnego zapachu zaczynało go mdlić. To nie tak, że chciał się nad sobą użalać i widzieć zmartwienie w oczach Kojiro. Kiedy ten goryl się martwił, zawsze pojawiały się wyrzuty sumienia, a na słuchanie tego głosiku w głowie, który wyzywa sam siebie, nie miał najmniejszej ochoty. Szczególnie teraz, kiedy prawa noga rwała go okropnym bólem, a siniaków nie dał by rady zliczyć. I to uczucie poniżenia, gorsze niż wszystko, co działo się z jego ciałem.
Za bardzo chciał wierzyć, że Adam da mu szasnę i będzie w stanie stanąć z nim do uczciwej walki, że potraktuje go jak równego sobie. Nie miał nadziei na powrót tego co było, nawet nie wiedziałby jak do tego doprowadzić. Ainosuke, którego znał i podziwiał został całkowicie pochłonięty przez szaleńca. I chyba to najbardziej bolało. Dzisiaj poczuł, że stracili go na zawsze.
Nie chodziło o atak, a o posunięcie się do upokarzających i bezczelnych metod. Jakby był nic nie znaczącym w jego oczach robakiem, którego można zgnieść, co postanowił zrobić. Wszystko co dzisiaj się stało, złamało go i zawiodło. A teraz włosy, kolejna oznaka tego jak dał się zmieszać z błotem. Był zły - na siebie i Ainosuke, że dali się pokonać Adamowi.
I Kojiro, który ogląda go w takim stanie. Podejrzewał jak bardzo go żałuje, a to sprawiało, że czuł się jeszcze gorzej. Głupi goryl nie miał się nim opiekować i się użalać, miał... właśnie, co miał zrobić w tej sytuacji Kojiro?
- Jeżeli za wszystko uważasz kopnięcie mnie albo Adama w tyłek, to tak, teraz się do tego nie nadajesz.
- Wszystko to wszystko. Kopanie któregokolwiek z was się do tego wlicza - głos wciąż miał słaby, chyba nawet słabszy niż przed chwilą.
- Możesz na przykład dać sobie pomóc. To już coś.
- Brzmisz jak jakiś kretyński coach, gardzę nimi - warknął pod nosem.
- To jest ktoś, kim nie gardzisz?
- Aż takim skurwysynem nie jestem.
- Nie to miałem na myśli.
Zazwyczaj Kojiro umiał wyczuć, gdzie kończyła się granica sarkazmu, a zaczynało zranienie. Dlaczego teraz tego nie widział? Tak bardzo chciał odwrócić jego uwagę od bólu.
- Wiem, że nie o to - Kaoru oparł się o zimną ścianę. Dosłownie każdy mięsień w jego ciele krzyczał o litość - muszę przestać się już dzisiaj nad sobą użalać.
- Nie słyszę, żebyś się nad sobą użalał. Masz prawo być złamany.
- Nie jestem złamany - powiedział ostro, dziwiąc się, jak bardzo zaciśnięte ma gardło.
- Kaoru...
- Nie chcę obciąć cholernych włosów, to takie trudne do zrozumienia?!- warknął.
- Chyba nikt nie lubi twoich włosów bardziej niż ja, nawet ty sam. Ale teraz jestem pierwszy za tym, żebyś to zrobił.
- Nie obchodzi mnie czy je lubisz.
- A obchodzi cię czy dożyjesz od następnego tygodnia?
Kaoru zacisnął dłonie na swoich spodniach. Nawet one bolały całe odrapane i popękane. Jak teraz pokaże je swoim klientom, którzy oczekiwali od niego nieskazitelności, jak pokaże się matce, jak spojrzy na swoje odbicie?
Przegrał walkę o odzyskanie Ainosuke, o resztki pozytywnych uczuć jakie do niego żywił i własną godność. Był dzisiaj jednym wielkim przegranym.
- Jeżeli powiesz nie, to uznam, że naprawdę się nad sobą użalasz.
- Jeśli to zrobię... - zacisnął wargi, nawet nie wiedział jak ubrać to w słowa - Adam nie tylko mnie pokona i odwróci się od nas. I tak zniosłem już dzisiaj wystarczające poniżenie, nie wytrzymam więcej...
- Naprawdę sądzisz, że Adam jest wart tego co teraz mówisz? Myślisz, że ta nieuczciwa, nic nie warta walka czegoś dowodzi?
- Była uczciwa...
- Nie! - Kojiro pochylił się w przód i oparł na kolanach - nie obchodzi mnie, jakie są zasady S, nie obchodzi mnie, że nie ma tam zasad. Nikt nie potraktowałby tak człowieka, na którym mu zależało, nieważne co się między nimi wydarzyło i jak dużo się zmieniło.
- Czyli nigdy mu nie zależało...
- Nie znam jego myśli, ale wiem, że tak nie zachowuje się osoba, której zależy.
- Niby skąd?
- Bo widziałem jak bardzo ci zależało na nim, byłeś w stanie wybaczyć wszystko. Bo wiem jak sam się czuję w stosunku do ciebie.
Sam nie wiedział skąd w nim tyle odwagi. Chciał tylko, żeby Kaoru zgolił te cholerne włosy, które tak bardzo kochał, żeby zaszyto mu ranę i był w końcu bezpieczny.
Oprzytomniał, słysząc ciche pociąganie nosem i szelest zielonego materiału na leżance. Kaoru poruszył się niespokojnie, praktycznie całą jego twarz pokrywały różowe, brudne włosy. Sięgały aż do dosyć ciężko i niespokojnie poruszającej się klatki piersiowej. W pierwszej chwili Kojiro myślał, że przyjaciel zaraz zemdleje, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że ten płacze.
Adam znowu to zrobił. Kaoru znów przez niego płakał, a przecież obiecał sobie, że więcej na to nie pozwoli.
Ale jak miał wydrzeć Adama z jego głowy?
- Nie chowaj się za nimi - odezwał się cicho, jakby bał się go przestraszyć i odgarnął dłonią zwisające luźno kosmyki włosów - i tak wszystko widzę.
- Już dzisiaj widziałeś jaki żałosny jestem. Co za różnica...
- Widzę załamanego człowieka po stracie przyjaciela. Nic żałosnego.
- Nie chcę go żałować i nie chcę się użalać - odsłonił twarz, a Kojiro przez chwilę zapomniał jak się oddycha. Była blada i mokra od łez, jedynie pod oczami pojawiły się bordowe ślady. Nigdy jeszcze nie widział go w takim stanie. Bywał smutny, załamany i rozgoryczony, ale nigdy się tak bardzo nie odkrył - nie chcę tracić kolejnych rzeczy przez Adama. Nie chcę się dla niego zmieniać i nie chcę tęsknić za tym jak było kiedyś. Nie chcę z nim rywalizować, nie chcę...
Kojiro wstał ze stołka i usiadł na leżance obok przyjaciela. Nie obchodziło go to, że kiwa głową i odwraca się, starając ukryć wszystko, co i tak już zdążył zobaczyć. Najostrożniej jak potrafił, objął drżące ramiona i przycisnął do siebie. Kaoru nie miał siły albo ochoty, żeby walczyć. Poddał się i jedyne co mógł zrobić to czekać aż łzy przestaną kapać i wdychać wraz ze sterylnym zapachem, ciepły, sentymentalny zapach Kojiro. Zmęczonego po całym dniu, przesiąkniętego obawami i strachem o zdrowie najlepszego przyjaciela.
Kojiro nie wiedział jak sprawić, żeby każde z życzeń wypowiedzianych przez Kaoru się spełniło. Mógł tylko jedno, ale nie widział czy da to cokolwiek.
- Nie mogę sprawić, żebyś o nim zapomniał, nawet nie wiem czy ty możesz to zrobić. Jedyne co mogę, to dopilnować, żeby ten człowiek nigdy się do ciebie nie zbliżył. Mogę na siłę obciąć ci włosy i pilnować, żeby zszyli ranę. Mogę być przy tobie i przypominać ci, że jesteś wart dużo więcej niż uznanie Adama. Że wcale nie przegrałeś, a zostałeś oszukany i wykorzystany. No i że mogę się starać jakoś wypełnić pustkę po Adamie. O ile będziesz tego chciał.
Siąkanie nosem i cichutkie łkanie ustawało powoli. Słaba dłoń objęła materiał koszuli Kojiro, czuł jak pociąga za nią bezsilnie.
- Wypełnić pustkę?
- Wiem, że to tak nie działa, ale...
- Ty miałbyś ją wypełnić? - obaj nie potrafili na siebie spojrzeć i choć Kojiro czuł się coraz gorzej, nie puszczał Kaoru. Czuł, że w tej chwili, przynajmniej fizycznie, przyjaciel ma na nim oparcie.
- Nie wiem, może... może nie jestem tak dobry w jeździe i nie mam tego czegoś, co cię w nim tak urzekło... nie, to głupie... - chyba jeszcze nigdy nie czuł się tak upokorzony. Jak mógłby chociaż pomyśleć, że Kaoru tak po prostu zmieni swój stosunek do niego i uczucia?
- Czy ty właśnie sugerujesz, że jestem w nim zakochany? - chociaż Kaoru szeptał, dźwięk wydawał się dla Kojiro krzykiem. Gdyby mógł, zapadłby się pod ziemię.
- Zapomnij o wszystkim co mówiłem, oprócz szycia głowy.
- To tak nie działa.
- Carla ci w tym pomoże, ma taką funkcję, co nie? Przyniosę ją - próbował się podnieść, ale słaby uścisk na koszuli zatrzymał go mimowolnie.
- Czekaj...
Już nie mógł się od tego wymigać. Miał tylko dwie opcje - wyskoczyć przez okno i wyjechać z kraju, albo przyznać się do wszystkiego, tu i teraz, przed nim i przed sobą.
- Nie wiem co mnie podkusiło, żeby o tym powiedzieć. Zawsze miałem świadomość, że coś do niego czujesz, że ci imponuje i dobrze się czujesz, kiedy jest obok. A potem, kiedy się zmienił i odszedł, widziałem ile bólu ci to sprawia, jak bardzo sam się zmieniłeś i chcesz, żeby wrócił stary Ainosuke. Z jednej strony też tego chciałem, ale tylko po to, żeby znowu widzieć cię takiego jak wtedy - Kaoru słuchał go bez przerywania. Nic się nie zmieniało, nawet uścisk na koszuli - Coraz więcej się kłóciliśmy, wracał do nas przy każdej okazji. Starałem się jakoś pokazać ci, że chcę być dla ciebie oparciem i wymazać go jakoś z twojej głowy, ale nie dałem rady. A kiedy wyszło na to, że będziecie się ścigać, wiedziałam, że nigdy nie odpuścisz i nie mam szans, żeby cię jakoś przekonać, bo pewnie uważasz to za szasnę na odzyskanie jakoś jego starych wspomnień i uczuć. Do samego wyścigu, codziennie bałem się coraz bardziej, czułem, że nie skończy się to dobrze i niestety miałem rację. Tysiąc razy mogłem powiedzieć albo zrobić coś, co może nie doprowadziłoby do tego wyścigu, ale tego nie zrobiłem. Bałem się twojej reakcji.
- Na co...
Zaschło mu w gardle. Tyle lat się nie przyznał i miał to zrobić teraz? Bez przygotowania? Ułożenia jakiś sensownych słów? Strach go sparaliżował.
- Powiedz, a zastanowię się nad obcięciem włosów.
- To nieuczciwe...
- Nigdy nie mówiłem, że jestem uczciwy.
- Nie jesteś głupi, wiesz o czym mówię.
- Zawsze mówiłeś, że jestem czterookim cymbałem.
- A ty, że jestem napakowanym gorylem.
- Ja po prostu tak uważam - wzruszył delikatnie ramionami.
- Ja nie uważam, żeby którekolwiek z wyzwisk w twoją stroną było prawdziwe.
- Dziwnie to słyszeć - powiedział cicho Kaoru.
- Dziwniej niż to, że od lat jestem w tobie zakochany?
Przez wiele, bardzo długich sekund w pomieszczeniu słyszalne były tylko wskazówki zegara na ścianie. Nagle cała chęć ucieczki i spięcie opuściło ciało Kojiro. Przyznał się, po prostu. Nie cofnie tego, choćby i Carla naprawdę miała funkcję wymazywania pamięci. Nie użyłby jej, chciał, żeby Kaoru o tym wiedział.
- Absolutnie dziwniej - usłyszał cichy głos spod swojego ramienia. Przyjaciel nie uciekł, ale to wcale nie znaczyło, że nie poczuł do niego obrzydzenia. Może po prostu nie miał na to siły - dziwnie, bo czuję się jakbym wiedział o tym całe życie i jednocześnie kompletnie nie zdawał sobie z tego sprawy.
- Hmm... zawsze uważałem, że jesteś skomplikowany.
- Najwidoczniej nie tylko ja.
Kojiro zdawało się, że Cherry przycisnął się do jego ciała odrobinę mocniej. A może tylko się poruszył albo miał zamiar go odepchnąć.
- Mam sobie iść?
- Masz sobie podejść do szafki i podać mi nożyczki. Skoro mają zniknąć, to sam to zrobię.
- Nie będziesz widział dokładnie gdzie.
- Pomożesz mi - potarł mokry nos.
- Zawsze.
Kosmyk po kosmyku, część włosów została obcięta. Różowe pasemka spadały na kolana Kaoru lub bezpośrednio na podłogę. Kojiro przypomniał sobie, jak to on siedział zdany na łaskę dłoni przyjaciela, gdy ten obcinał mu włosy. Inne okoliczności, ale bardzo podobne uczucia. Widział jak pod opuszczonymi powiekami Kaoru zbierają się łzy, kiedy obserwował jak włosy spadają. Opuszkiem kciuka pogładził policzek przyjaciela, żeby odwrócić jego uwagę od tej straty. Kaoru w tej chwili żegnał się nie tylko z zapuszczanymi od lat włosami, ale i nadzieją na wpłynięcie na Adama. Przynajmniej mógł być teraz przy nim.
- To cholernie głupie, że chciałeś zająć jego miejsce, gorylu - odezwał się nagle Kaoru - jeśli istnieje coś tak idiotycznego jak miejsce w czyimś sercu to jesteś tam od zawsze, dużo wcześniej niż Adam i dużo głębiej. Wiem, że na ciebie mogę polegać i kłócić się do woli, a nigdy nie weźmiesz tego do siebie, bo znasz mnie lepiej niż ktokolwiek inny. Adam... jest kimś kto imponuje mi jazdą, kto do nas pasował i w jakiś sposób uzupełniał, ale nigdy nie powiedziałbym, że jest mi bliższy niż ty, albo że jest ważniejszy - westchnął, jakby chciał wreszcie odgonić cały smutek.
- Nie spodziewałem się tego...
- Bo jeszcze uznam, że nie znasz mnie aż tak dobrze.
- Wydaje mi się, że znam.
- To jak myślisz, co czuję? - zapytał Kaoru.
Serce Kojiro uderzało tak mocno, bał się, że i Kaoru jest w stanie je usłyszeć.
- A ty sam to wiesz?
- Teraz już wiem. Chyba nie miałem odwagi, żeby dopuścić to do świadomości.
- Czy ja właśnie zostałem pobłogosławiony twoim uczuciem? - Kojiro zatrzymał nożyczki w nienaturalnej pozycji.
- Ciesz się i módl, żebym nie zmienił zdania.
- Wiesz z czym to się wiąże? - zapytał Kojiro.
- Będę tego żałował... - westchnął.
- Mam nadzieję, że nie - Kojiro ledwo krył podekscytowanie.
- Głupek.
- Ale twój - kucnął przed Kaoru, uśmiechając się szerzej niż powinien z nożyczkami w ręku.
- Wyglądasz jak psychopata.
- A ty jak anioł.
- Z ogoloną głową.
- Nawet nie widać. Z resztą i tak jesteś najpiękniejszy.
- Idiota... - nie umiał ukryć uśmiechu, a kiedy wróciła zmęczona pani doktor, zaczął rozmyślać czy na pewno martwił się o to, co powinien. Miał nadzieję, że nie skończy z igłą w czaszce. Przynajmniej pozwoliła zostać Kojiro, który przy pierwszym wbiciu igły zemdlał, ale cóż. Taka tam cena miłości. Przynajmniej miał się o kogo martwić i zapomnieć o wszystkim co stało się tej nocy. Już więcej nie chciał o niej myśleć. Nigdy.
Przynajmniej do pewnego momentu.
. . .
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top