II. Zapach
Święta w tym roku były wyjątkowo klimatyczne. Spadło dużo śniegu, co w tej części Japonii nie zdarzało się praktycznie nigdy. Właściwie Kojiro widział go po raz pierwszy w takiej ilości na tak małej powierzchni, jaką był szkolny dziedziniec. Wyjątkowo się z niego nie cieszył, bo tak się składa, że był już dość drastycznie spóźniony, a dziś w szkole odbywał się ważny dzień. W plecaku miał schowany swój prezent, który miał podarować wylosowanej na Mikołajki dziewczynie. Nie chciał, by pomyślała, że nie przyjdzie i jako jedyna nic nie dostanie. Zaspy śniegu bardzo mu ten wyścig z czasem utrudniały.
Wbiegł do szkoły jak strzała, nie skręcił nawet do szatni, żeby zmienić buty, przez co zostawiał za sobą paradę mokrych odcisków i trochę śniegu. Pani woźna już nie raz obiecała mu morderstwo, ganiając go z mopem. Teraz przynajmniej będzie miała dobry powód, żeby go nie oszczędzać. Dotarł do klasy niezauważony. Czuł jak po korytarzu niesie się zapach ubranej na głównym holu choinki, a między salami szalał aromat mandarynek i malinowego soku. Uśmiechnął się, czując atmosferę świąt i przed klasą poprawił jeszcze rozrzucone, lekko mokre włosy.
Wszyscy zajęli już swoje miejsca, przy wielkim prostokącie ustawionym ze złączonych ławek. Nie musiał jednak szukać swojego miejsca, wystarczyło wyłapać wśród wszystkich głów różową czuprynę. Zauważył ją bez problemu. Kaoru twierdził, że nienawidzi koło niego siedzieć, bo zajmuje za dużo miejsca przy ławce, za głośno słucha muzyki na słuchawkach, a na dodatek przepisuje od niego absolutnie wszystko i jeszcze bezczelnie udaje, że nie wie o co chodzi, kiedy mu to wypomina. Wbrew swoim słowo, zawsze zostawiał koło siebie wolne miejsce i Kojiro nie wiedział czy naprawdę nikt nie chce obok niego usiąść, czy Kaoru rzuca każdemu, kto zbliża się do tego miejsca swoje popisowe, wrogie spojrzenia. Nigdy się o tym jeszcze nie przekonał, bo codziennie się spóźniał i nie miał jak wyłapać tego momentu.
Nauczyciel go zignorował i dalej pisał tekst jakiejś świątecznej piosenki na tablicy. Upominać Kojiro o spóźnienia to jakby prosić ogień, żeby łaskawie przestał parzyć. Prosić sobie można, ale skutków raczej nikt nie spodziewałby się pozytywnych po takich prośbach. Miejsce jak zwykle na niego czekało. Przecisnął się między ścianą, a grupką osób, witając się z każdym po kolei. Wreszcie dotarł na puste krzesło, zgrzany już w puchowej kurtce, której nie miał czasu zdjąć.
- Bijesz rekordy spóźnień - burknął do niego Kaoru.
- Chcę być lepszym we wszystkim co robię.
- Szkoda, że nie obierzesz sobie jakiegoś pozytywnego celu do rozwoju.
- Wystarczy, że muszę w sobie rozwijać cierpliwość do ciebie. Tylko to mi się na razie nie udaje.
- Nie chcę cię zniechęcać, ale jest dużo rzeczy w życiu, które ci nie wychodzą - naburmuszył się Kaoru.
- Kojiro, masz prezent?! - krzyknął ktoś z przodu.
- Pewnie, że mam - uśmiechnął się szeroko i wyciągnął z plecaka trochę pomiętą torebkę. Podał ją siedzącej obok osobie, by ta podała ją kolejnej i kolejnej, aż paczka dotarła do sterty innych prezentów. Wreszcie mógł się rozebrać i uspokoić oddech. W sali było przyjemnie ciepło i rodzinnie, uwielbiał swoją klasę. Każdego z osobna. Mieli swoją choinkę przystrojoną stworzonymi własnoręcznie ozdobami, mnóstwo smakołyków, prezenty, a w powietrzu unosił się zapach pierników, masła orzechowego i wiśni. Chociaż na stole nie widział nic wiśniowego.
Nic w tym dziwnego, przyzwyczaił się do niego. Zapach wiśni unosił się w ich klasie zawsze, niezależnie od pory roku, dnia czy święta. A on czuł go chyba najmocniej, bo zawsze jak pytał o to kogoś znajomego, ten twierdził, że nie czuje nic takiego. Trochę czasu mu zajęło, żeby domyślić się, że to zapach na stałe połączony z jego kumplem z ławki Kaoru. Bardzo go lubił, kojarzył się ze szkolną frajdą, godzinami spędzonymi na słuchaniu bardzo nudnych, albo bardzo ciekawych rzeczy, rozmowami ze znajomymi, słuchaniem muzyki w ławce, krótkimi drzemkami, wysyłaniem liścików i graniem w kółko i krzyżyk na kartkach w zeszycie. Kojarzył się z tym, co jest teraz, a o czym nie chciał zapomnieć.
Kaoru znał od przedszkola i nie pamiętał, aby kiedykolwiek spędzili osobno dłużej niż tydzień, tym samym i zapach wiśni towarzyszył mu zawsze i niezmiennie. Napawał go szczęściem i delikatną melancholią. Uśmiech nie schodził mu z ust aż do czasu rozdania prezentów. Ze swojego bardzo się ucieszył, ktoś kupił mu super wypasioną grę planszową i już planował kogo zaprosi na pierwszą partię. Kiedy Kaoru dostał prezent, nie mógł powstrzymać swojej wścibskiej natury.
- Poka.
- Patrz na swój - szturchnął go łokciem niższy.
- Twoje, moje, nasze. Pokazuj, przecież ci nie zjem.
- Tym akurat się nie najesz. Nie spodoba ci się, to coś dla myślących homo sapiens - pokazał grubą książkę o czymś nudnym, zawiłym i zupełnie niesatysfakcjonującym. Kojiro skrzywił się i machnął na niego ręką.
- To może być twoje.
- Nie przyjmowałem innej opcji, gorylu.
- Niektóre małpy potrafią być inteligentniejsze niż ludzie - uśmiechnął się zadowolony ze swojej uwagi Kojiro.
- Zdarzają się małpy, które żyją jak ludzie i ludzie - tutaj Kaoru spojrzał znacząco na przyjaciela - którzy żyją na małpy. Jeszcze nie odkryłem do której grupy należysz.
- Coś tam jeszcze masz! - wytrzeszczył oczy Kojiro - to będzie moje!
- Weź te łapska - zdzielił go po przylepnych rękach. Nie skończyło się to większą bójką, tylko dzięki groźnemu spojrzeniu wychowawcy w ich stronę. Dziewczyny z przodu zachichotały, obserwując ich nienawistne spojrzenia.
Zadowolony z siebie Kaoru wyciągnął z torebki ładnie zapakowany zestaw do kąpieli, w tym rozpuszczającą się w wannie, bąbelkową kulkę i zieloną butelkę.
- Widzisz, ktoś jeszcze zauważył, że śmierdzisz - uniósł na niego rozbawiony brwi Kojiro.
- Pistacjowy, lubię ten zapach - nie zwrócił uwagi na jego zaczepkę Kaoru i powąchał substancję w zielonej butelce.
- Co pistacjowe? - nachylił się nad nim przyjaciel.
- Szampon, ładny.
Kaoru nawet nie zauważył krótkiego szoku, a następnie zastygającej w powadze twarzy Kojiro. Kto w ich klasie był takim idiotą, żeby kupić osobie o najlepiej pachnących włosach na całej planecie szampon? Dlaczego nie wiedział, że w grupie jego znajomych żyje taki idiota?
Miał ochotę wyrwać z rąk Kaoru butelkę i rzucić nią w tego, kto to zrobił, ewentualnie przez okno, jeśli nikt nie będzie miał na tyle odwagi, by się przyznać. Rozumiał, że inni mogli nie czuć zapachu wiśni, bo nie siedzieli obok Kaoru w ławce, ale to nie znaczy, że nie istniał. Przecież nie wyobrażałby go sobie każdego dnia. Nie czuł go w żadnym innym miejscu, przy nikim innym. Gdy uświadomił sobie, że kolejnego dnia może zamiast pięknej wiśni znaleźć tu tylko beznadziejną pistację, stracił humor na resztę świątecznego spotkania. Nie reagował nawet na zdzwione spojrzenia Kaoru. Dopiero, gdy ten odrobinę zmartwiony zaprosił go do swojego domu, żeby pomógł mu zjeść resztę świątecznych ciastek, odżyła w nim nadzieja, że uda się naprawić ten okropny błąd.
Do domu Kaoru dotarli pod wieczór. Już wcześniej zdążyli zadzwonić do mamy Kojiro z informacją, że ten nie wróci dzisiaj na noc. Zimą ciemno robiło się bardzo wcześnie i uznali, że będzie to najwygodniejsza opcja. Do późnej nocy spędzili czas na oglądaniu nowego sezonu anime, nie zapominając oczywiście o kłótniach dotyczących ulubionych bohaterów i logiki ich zachowań. Kojiro jak zwykle bronił wszystkich dziewczyn, tylko dlatego, że miały bogatą anatomię, choćby i tylko narysowaną, za to Kaoru wybierał postacie, które wprowadzały cokolwiek do fabuły i miały coś do powiedzenia. Zdenerwował się, kiedy został przez to nazwany nudziarzem.
Po zjedzeniu wszystkich ciasteczek i obejrzeniu wszystkich odcinków sezonu wybiła dość późna godzina.
- Idę się myć - stwierdził zmęczony upominaniem i wkurzaniem się na Kojiro, Kaoru.
- Jestem twoim goście, pozwól mi iść najpierw - Kojiro przewrócił się na łóżku i przeturlał przez całą jego powierzchnię w stronę przyjaciela.
- Od kiedy to korzystasz z przywilejów dla gości? Zawsze zachowywałeś się tu jak u siebie, albo i gorzej, bo nie wiem czy w swoim domu wsuwasz skarpetą rozsypane orzeszki pod łóżko - powiedział wypranym z sił głosem Kaoru, poprawiając sięgające trochę za ramiona różowe włosy. W powietrzu natychmiast zatańczył kwiatowy zapach. Kojiro uśmiechnął się pod nosem, jednak w środku coś go ścisnęło.
- Człowieku, jestem prawie pewien, że u mnie pod łóżkiem powstała już jakaś nowa cywilizacja.
- Pewnie są bardziej niż rozwinięci niż ty - ziewnął Kaoru - idź, tylko szybko zanim się rozmyślę.
Kojiro zerwał się z łóżka z prędkością światła. Już po chwili zatrzasnął się w łazience i rozejrzał po pomieszczeniu, szukając pewnego przedmiotu. Przyszedł tam w określonym celu i nie zamierzał się teraz cofnął. Zielona butelka rzuciła mu się w oczy, prawie że od wejścia. Zadowolony, z czarcim uśmieszkiem, podszedł do zakazanego przedmiotu i otworzył butelkę. Rzeczywiście śmierdziała okropnie pistacjami, których zapach zwykle lubił, teraz wydawał mu się wręcz obleśny. Nie myśląc wiele, przechylił ją nad wanną i powoli, cierpliwie obserwował maziowatą substancję spływającą w dół.
Czuł ekscytację, jakby robił coś zakazanego, ale i niezrozumiałą radość ze zrobienia przyjacielowi na złość. Bo przecież o to chodziło. Właściwie z niczego, powstał świetny żarcik, a żartów na Kaoru nigdy za wiele. Będzie mógł zobaczyć jak ten się denerwuje i wściekle czerwieni. Szampon spływał powoli do odpływu. Zdecydowanie wolno i o wiele za długo. Kojiro wzdrygnął się przestraszony, kiedy usłyszał pod drzwiami łazienki kroki, a na dnie wanny powstała wielka zielona plama szamponu, który nie miał już gdzie spływać.
- Długo jeszcze? Chcę iść spać - Kaoru zapukał w drzwi.
- Chwila! Żadnej prywatności w cudzym domu... - warknął zmieszany.
Szampon prawie przykrył dno wanny, a nie zniknęła jeszcze nawet połowa butelki. Zirytowany podrygiwał nad jej krawędzią i rzucał cichutkie przekleństwa. Obiecał mamie, że nie będzie przeklinał, ale chyba w wyjątkowych sytuacjach można, a ta zdecydowanie była wyjątkowa. Jeśli Kaoru się zdenerwuje to mimo tego, że był suchoklatesem, wejdzie do łazienki razem z drzwiami. Naprawdę wściekły Kaoru czasem go przerażał.
Ścisnął butelkę z całej siły, miażdżąc ją, co nie zdało się na wiele. Wydawało mu się, że opróżnia się jeszcze wolniej, co kompletnie go załamało. W przypływie desperacji chwycił za słuchawkę prysznica, żeby pozbyć się dowodów zbrodni. Kiedy włączył wodę, zrozumiał swój błąd. Kilka bąbelek, które stworzyły się po spotkaniu w wodą, zaczęło pęcznieć i rozrastać się w zastraszającym tempie. Przerażony Kojiro, w panice wyrzucił słuchawkę i butelkę szamponu gubiąc je między wielką, białą, ciągle rosnącą chmurą.
- Co tam się dzieje? - głośniejsze stukanie do drzwi sprawiło, że serce Kojiro podskoczyło do gardła.
- Myję się... nie przeszkadzaj! - krzyknął, plując jednocześnie, bo piana wchodziła mu do ust, kiedy zanurkował, by znaleźć słuchawkę. Zaraz przewrócił się, poślizgnąwszy na ukrytym na mokrej i śliskiej powierzchni wężu.
- Kojiro, wszystko ok? Słyszałem huk - Kaoru stał pod drzwiami i próbował wyłapać jakieś konkretnie dźwięki, oprócz lejącej się wody, szurania i niezydentyfikowanych odgłosów, jakby ktoś próbował coś powiedzieć, ale nie za bardzo miał jak.
Przeraził się nie na żarty dopiero, kiedy poczuł na skarpetach coś mokrego. Pod drzwiami łazienki pojawiła się biała, pachnąca ostro pistacją piana. Bez namysłu pociągnął za klamkę drzwi, a gdy okazało się, że są zamknięte od środka, wyjął z włosów spinkę i bez problemu otworzył zamek.
Wielka biała chmara uderzyła w niego, wylewając się z łazienki jak fala tsunami. Nie zdążył nawet krzyknąć. Z początku był w takim szoku, że po prostu machał rękami, żeby jakoś pozbyć się piany wchodzącej mu do nosa, ale szybko zdał sobie sprawę, że to bezcelowe i cokolwiek doprowadziło do tej tragedii, to musi znaleźć Kojiro, którego nie słyszał od dobrej minuty. Serce waliło mu o piersi, kiedy na pamięć przedarł się w przód i wymacał kran z wodą, który zakręcił.
Następnie po omacku przedzierał się rękami, nareszcie napotykając na coś żywego, dużego i z pewnością przerażonego, bo motało się w jego dłoniach, dopóki nie udało mu się zmusić tego do posłuszeństwa. Na ślepo przestał szarpać mokrą koszulkę, a wymacał drugą twarz i na dosłownie sekundę ułożył ją na mokrych włosach i kawałku policzka. Ciało obok spięło się, ale przynajmniej przestało ciągnąć i się opierać. Drugą ręką znalazł sobie drogę do jego dłoni i pociągnął w końcu za sobą, przedzierając się przez pianę.
Wyszli na korytarz, wreszcie mogąc złapać głębsze oddechy, bez duszenia się pianą i zapachem pistacji. Odsunęli się jeszcze bardziej, bo ilość piany nadal rosła, wychodząc na korytarz, jakby chciała ich dogonić. Przez chwilę łapczywie oddychali i próbowali się uspokoić. Kojiro nie miał pojęcia, co powiedzieć i jak się usprawiedliwić. Nie wiedział czy bardziej jest mu wstyd z powodu zalania pianą łazienki czy bycia ratowanym przez Kaoru. Podparł się na drżących kolanach i spojrzał na przyjaciela. Okazało się, że ten patrzy w jego stronę z zupełnie niepodobnymi do niego emocjami na twarzy. Kaoru bez słowa podszedł bliżej i tym razem z bliska utkwił w nim wzrok, który wydawał się wręcz zmartwiony.
Coś w środku Kojiro zacisnęło się mocno. Chciał jednocześnie przepraszać, dziękować i krzyczeć, za to że Kaoru przerwał mu ważną misję. Nie zdecydował się na nic, bo to przyjaciel odezwał się pierwszy.
- Kojiro... - szepnął.
Nastolatek zesztywniał jak posąg, pierwszy raz słysząc z ust przyjaciela taki ton. Był gotowy na wszystko, ale na najbardziej oczywiste już nie. Brwi Kaoru ściągnęły się w ułamku sekundy, a na jego twarzy narysowała się wściekłość, kiedy wymierzył mu tak mocne uderzenie w głowę, jak chyba jeszcze nigdy. Kojiro aż zatoczył się w tył i pewnie by się przewrócił, gdyby nie pomagająca mu utrzymać pion ściana.
- Ty głupia, wyrośnięta małpo! Co ci odbiło!? Zalałeś mi całą łazienkę i kawałek korytarza! Mama mnie zabije, ty debilny ćwierćmózgu! Co to w ogóle miało być!? - wrzeszczał i wrzeszczał, a Kojiro prócz wstydu czuł coś, co nie miało miejsca się tu pojawić, mianowicie nutkę zadowolenia. Twarz Kaoru zrobiła się wręcz bordowa, oczy mu błyszczały i z trudem łapał oddechy.
- Przepraszam no! Nie chciałem, żeby tak wyszło - przedarł się w końcu przez krzyki - to był wypadek.
- Jak można przez przypadek narobić piany na całą łazienkę!? Ty w ogóle myślisz, masz tam jakąś jedną myśl?! - podszedł bliżej i wbił palec w sam środek czoła Kojiro.
- Nie spodziewałem się, że w jednej butelce może być tyle szamponu, wydawała się mała...
- Co!?- pisnął Kaoru - musiałbyś wylać całą butelkę, żeby zrobić coś takiego - wskazał na bałagan za sobą - ile ty potrzebujesz szamponu, żeby umyć te kilka przegnitych kędziorów?!
- Wcale nie miałem zamiaru się nim myć, chciałem się go pozbyć! - przyznał się mimo woli i zaraz zacisnął usta zażenowany.
- Po co? - zapytał zrezygnowany Kaoru po chwilowym szoku.
- Bo nie chciałem, żebyś niósł za sobą zapach... pistacji, nie lubię go... Kto w ogóle wpadł na taki porąbany pomysł, skoro... twój szampon jest idealny!?
Kaoru zamilkł na kilka długich sekund. Równie dobrze mógł teraz obmyślać plan zabicia Kojiro, popełnienia podwójnego Harakiri, albo stracił sens egzystencji i próbował na szybko znaleźć jakiś nowy, którym nie jest zgładzenie ludzkości z przyjacielem na czele.
- Dla twojej wiadomości, teraz i tak będę pachniał pistacją, tak samo jak ty i cały mój dom! Plan idealny, pogratulować - znowu zrobił się czerwony, ale teraz już nie do końca było wiadome czy przez wściekłość. W końcu miał chwilę, żeby przetworzyć sytuację i się względnie uspokoić.
- Pomogę sprzątać...
- Pomożesz? Sam to posprzątasz i będziesz to robił całą noc, zanim wrócą moi rodzice. Jesteś popierdolony! Wystarczyło powiedzieć i tak wolałem swój stary szampon!
- Jutro mamy na rano, jak to całą noc... zaraz, jak to wolałeś stary?
- Normalnie, gdybyś zapytał, to byś wiedział, zamiast demolować mi dom.
- I nie miałeś zamiaru zamieniać swojego zapachu na pistację?
- Jak to mojego zapachu? - przewrócił oczami Kaoru.
- No twojego... wiśni.
- Jesteś debilem, wiesz o tym, prawda?
- No wiem... ale lubisz mnie jeszcze? - zapytał głupkowato i zgubił spojrzenie pod ich stopami.
- Nigdy cię nie lubiłem, tylko tolerowałem.
- Ale jednak mnie uratowałeś...
- Bez przesady, nie utopiłbyś się w pistacjowej pianie.
- Mój największy koszmar.
- A mój największy koszmar to, że kiedyś wejdziesz w zdrowe społeczeństwo, zmarnujesz trochę tlenu i spłodzisz następnych debili.
- Niekoniecznie - uśmiechnął się z tylko sobie znanych względów Kojiro.
- Nie uśmiechaj się.
- Kiedy lubię, Zwłaszcza do ciebie - poszerzył uśmiech.
- Bierz się za sprzątanie, masz dużo roboty. I odkupisz mi szampon, w sześciu egzemplarzach - Kaoru odwrócił się z zamiarem znalezienia Kojiro jakiś rzeczy do sprzątania.
- Ale wiśniowego.
- Może być - mruknął pod nosem, poszerzając uśmiech Kojiro do ostatecznego limitu.
Misja zakończyła się nieoczekiwanym zwrotem akcji, ale jednak sukcesem. Od tej pory Kaoru nigdy nie zmienił zapachu swojego szamponu. Oficjalnie ze strachu przed głupotą Kojiro, bardziej prywatnie, by w jakiś sposób zadośćuczynić mu wszystkie przykre słowa i wieczne kłótnie. Choć prawda jest taka, że obaj uwielbiali ten zapach.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top