19:S - Niebezpieczna gra

Dzisiaj mija siedem lat od czasu, kiedy zająłem się pisaniem, a tym samym od dnia, w którym piszę fanfiki dla tego fandomu. Czy to dostatecznie dobry powód, żeby kupić sobie tort czy lepiej poczekać, aż stuknie dziesiąta rocznica?

-----------------------------------------------------------

Ciel w zasadzie z dnia na dzień stał się obrzydliwie bogaty. I zaczął zachowywać się jak takowy.

Nie powinno mi to za bardzo przeszkadzać po tym, jak oddał mi z nawiązką wszystkie pieniądze, które póki co wydałem na jego utrzymanie. Zaczął mieć jednocześnie większe parcie na samodzielne podejmowanie decyzji, nawet jeżeli nie potrafił do końca przewidzieć konsekwencji, które za sobą one niosły. A może po prostu byłem zły, że przestał tak bardzo polegać na moim zdaniu.

Czy też wkurzało mnie, że to ja nagle stałem się zależny od niego.

Od kilku godzin praktycznie nie odchodziłem od okien. A otaczały mnie one teraz dosłownie z każdej strony. Wypatrywałem z nich zagrożenia, ale jedyne, co byłem w stanie dostrzec, to dachy budynków, nad którymi królował bezkres nieba. Ledwo dostrzegałem pojedynczych ludzi w dole. Nie czułem się bezpiecznie, chociaż nad nimi górowałem.

Miałem wrażenie, że jestem w pułapce.

Żadnych tylnych drzwi. Żadnych schodów przeciwpożarowych, po których można by zbiec w dół. Nic, za czym dałoby się schować. To wszystko sprawiało, że miałem wrażenie, że zaraz ktoś wykorzysta okazję, żeby strącić mnie jednym celnym strzałem. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że te myśli są bezpodstawne.

– Popadasz w paranoję, odejdź w końcu od tych okien. – Ciel przeganiał mnie już tak parokrotnie. Odkąd przechadzałem się wzdłuż szklanej ściany salonu, zdążył już zjeść połowę pudełka lodów.

Ze wszystkich rzeczy, które mnie teraz otaczały, najbardziej luksusowy wydawał się chłód zapewniany przez klimatyzację. Nawet kiedy na zewnątrz żar rozgrzewał drogi i chodniki jak patelnie, w apartamencie było przyjemnie lub co najmniej znośnie.

Przed nosem zasunęła się ciemnoszara żaluzja. Wszystko w tym miejscu można było sterować przy pomocy pilota. Obróciłem się, żeby spojrzeć na chłopaka, który właśnie trzymał go w ręku. Zdecydowanie działał mi na nerwy ostatnimi czasy.

– Znowu nie spałeś.

Przez ostatnie dwie doby trzymałem się na baczności. Obserwowałem ludzi wokół mnie i Ciela gdziekolwiek nie poszliśmy – sąd, urząd, niespodziewana konferencja prasowa. Spodziewałem się, że ktoś pośle w jego kierunku pocisk, a nie wystrzeli z flesza. Może chłopak faktycznie miał rację i dostrzegałem zagrożenie tam, gdzie go nie było. Oczekiwałem noża tam, gdzie pojawiała się ręka z wyciągniętym mikrofonem. Wytężałem wszystkie zmysły, żeby w porę dojrzeć fałszywy ruch i móc w porę na niego zareagować. Mój umysł nadal nie odpoczął po tym wszystkim. Jeszcze nie poczuł, że może to zrobić.

– W zasadzie nasza umowa jest już wypełniona. Ja jestem na właściwym miejscu i jestem bezpieczny, a ty dostałeś niebotyczną sumę pieniędzy, za którą mógłbyś sobie ułożyć życie na nowo z pięć razy w każdym zakątku świata. Spodziewałem się, że odejdziesz od razu.

– Miałem taki zamiar.

– Więc co cię powstrzymuje?

Rozejrzałem się jeszcze raz po apartamencie. Prześledziłem uważnie jego otwartą przestrzeń. Nie było tutaj nikogo poza mną i nim. Być może gdyby nie odgłosy klimatyzacji byłbym w stanie usłyszeć oddech chłopaka, który uważnie się we mnie wpatrywał.

– Nie jesteś bezpieczny. Prędzej czy później się zorientujesz – mruknąłem, przymykając na chwilę oczy.

Odkąd zaczęła się ta cała przeprawa ze Cielem, miałem wrażenie, że straciłem wszystko, co znałem i co dawało mi poczucie bezpieczeństwa. Każde pomieszczenie, w którym się pojawialiśmy, miało nowy zapach, każde miejsce swój własny zestaw dźwięków. Nie potrafiłem zauważyć w nich żadnych drobnych, niepokojących zmian i czułem przez to niekiedy, jakbym nie miał gruntu pod nogami.

– Idź się przespać, a potem pomyślimy o rozwiązaniu naszej umowy. Żaden z nas nie potrzebuje już tego drugiego.

Odprawił mnie jeszcze ruchem ręki jak jakiś pieprzony arystokrata. Prychnąłem tylko na niego i faktycznie odszedłem w stronę swojego tymczasowego pokoju. Zamknąłem za sobą drzwi. Stąd też rozpościerał się widok miasto rozciągające się aż po horyzont jak rozległa blizna. Ściągnąłem koszulkę i rzuciłem ją na walizkę, stojącą przy łóżku. Mieściły się w niej wszystkie moje rzeczy. W zasadzie były to tylko ubrania, jedyną rzeczą jaką jeszcze dysponowałem była druga para butów stojąca przy wyjściu.

Zawsze miałem niewiele gratów. Nie potrzebowałem więcej rzeczy, niż byłbym w stanie unieść przenosząc się z miejsca na miejsce. Nigdzie nie zagrzewałem miejsca na za długo. Jakiś paranoiczny strach przez zatrzymaniem się ganiał mnie po różnych częściach miasta. Teraz myśl, że miałbym je opuścić i ułożyć sobie życie w jakimś spokojnym miejscu wydawała się czystym absurdem. Nie wyobrażałem sobie okoliczności, w jakim miałbym przestać odczuwać potrzebę obserwacji otoczenia w celu zapewnienia sobie bezpieczeństwa.

Przecież nic, do cholery, mi nie groziło. Więc czemu nie mogłem po prostu odpocząć?

Opadłem na łóżko. Pościel była chłodna i gładka. Jej dotyk na skórze był przyjemny. Zacisnąłem oczy, jakbym chciał się zmusić do zaśnięcia. Nie dało to najmniejszego efektu, więc po chwili mięśnie mojej twarzy znów się rozluźniły.

Przewracałem się z boku na bok i z pleców na brzuch. Obserwowałem przemieszczające się po niebie chmury, powoli podbawiające się pomarańczem zachodzącego słońca. Miałem wrażenie, że z każdą chwilą oddychałem coraz wolniej, ale pozostawałem przytomny. Nasłuchiwałem tego, co działo się za drzwiami. Słyszałem niekiedy kroki Ciela – dzieliłem z nim przestrzeń na tyle długo, że zapamiętałem ich brzmienie.

Westchnąłem. Od braku snu zaczynała boleć mnie głowa i dodatkowo stawałem się strasznie drażliwy i mniej uważny niż zwykle. To wszystko miało ustać za jakiś czas według planu. Tylko nie wydawało się to rzeczywiste, nie w chwili kiedy nie umiałem zasnąć w obcym dla siebie miejscu.

Zresztą nie był to jedyny problem, który mnie męczył. W zasadzie nie zdarzało mi się to od tak dawna, że myślałem, iż mój organizm przestał być już zdolny do takich reakcji. Najwyraźniej się pomyliłem i ta pomyłka nie cieszyła mnie ani trochę.

Wiedziałem, kiedy to znów się zaczęło i tym bardziej nie podobało mi się to w najmniejszym stopniu. To było zaraz po tym, jak przewróciłem Ciela na podłogę. W dniu, kiedy jego przekomarzanki zaszły za daleko. W ogóle nie powinien ich zaczynać.

Czułem się obrzydliwie. Pot wstąpił na moją skórę nawet pomimo chłodu dookoła mnie. Zaczynałem się kleić. Ciało mi zdrętwiało, ale skuliłem się na łóżku. Miałem nadzieję, że samo minie. Ostatnio tak właśnie się działo, tylko zajmowało to coraz więcej czasu, a przynajmniej miałem takie wrażenie.

Skulenie się nie było najlepszym pomysłem. Jeansy opinały się obscenicznej wypukłości na tyle mocno, że nie pozostawiały żadnych złudzeń. Nie chciałem na to patrzeć. Może zimny prysznic by mi pomógł, ale nie mogłem w takim stanie wyjść do łazienki.

Musiałem to jakoś przeczekać. Nakryłem wybrzuszenie dłonią, żeby nie musieć na nie patrzeć, ale prędko tego pożałowałem. Miałem wrażenie, że na materiale pojawiła się mokra plama.

Tę farsę można było zakończyć szybko, wiedziałem to oczywiście, a jednak odczuwałem do tego straszny wstręt. Od razu przypomniało mi się uczuci bycia obłapianym przez brudne dłonie, swąd przypalanej skóry zmieszany z zapachem zgnilizny.

To skutecznie odbierało ochotę do życia, a co dopiero onanizmu.

-----------------------------------------------------------

Kiedy Ciel zapytał, czy spałem, odpowiedziałem mu jedynie, że miałem koszmary. Sny bez obrazu, a jednak przytłaczająco namacalne. Ciemność wciskająca się w uszy, nos i usta, wyciskająca ostatki powietrza z płuc. Chłodny ból ogarniający ciało powoli, jakby się było zamrażanym żywcem.

– Czuję się jeszcze mniej wypoczęty niż byłem.

Gardło miałem jakby zaciśnięte czy zdarte. Ale nie krzyczałem. Chłopak na pewno wspomniałby o tym, gdyby się to stało. Dotychczas zawsze to robił. Czasami pytał, co mi się śniło, ale zbywałem go machnięciem ręki, aż w końcu przestał.

Podszedł do mnie, kiedy nalewał sobie wody do szklanki. W kuchni było pustawo, ale wyglądała na dość praktyczną. Urządzenie jej jednak nie było w mojej gestii. Nie wiedziałem nawet, jak chciałbym, żeby wyglądała moja kuchnia. Dotychczas było mi to raczej obojętne, bo na wszystko spoglądałem przez pryz nas tymczasowości. A teraz?

– Nie wyglądasz najlepiej, może masz gorączkę? – odtrąciłem rękę, którą wyciągał w moją stronę, nie rozlewając przy tym ani kropli ze szklanki unoszonej do ust. Jego skóra była równie zimna, co każda powierzchnia tutaj. Pozostał zresztą równie niewzruszony moim gestem, jakby sam był meblem.

Ciel utkwił we mnie swoje różnokolorowe oczy, dopóki nie skończyłem pić. Dopiero wtedy znów się odezwał:

– Być może powinieneś iść do lekarza ze swoimi problemami ze snem. Przepisałby ci coś nasennego i przestałbyś się w końcu męczyć.

– To nie jest takie proste – mruknąłem.

– Jest, ty to po prostu nadmiernie komplikujesz – stwierdził stanowczo.

Zmienił się, odkąd go poznałem. Nie tylko z zewnątrz, chociaż eleganckie ubrania i zadbana fryzura na pewno pomagały mu zachowywać się pewniej niż wcześniej. Nie przypominał zaszczutego dzieciaka z piwnicy. Zaczął strasznie przypominać Vincenta Phantomhive'a, szczególnie kiedy nosił brązowe soczewki. Nigdy osobiście go nie poznałem, ale Taker miał na punkcie tego faceta obsesję. Usprawiedliwiał to opiekuńczością, ale ja nie wierzyłem w tę wymówkę.

Zaczynałem się bać, że miał rację. Może naprawdę zagrzebywałem się w stercie własnych paranoi wcale nie próbując się spod niej wygrzebać? Nikt nie próbował uświadomić mi, że moje postrzeganie świata nie było prawidłowe. Nikt nawet o tym nie wspomniał. Zresztą zdawało mi się, że inni również sypiają oparci o drzwi swojej sypialni, przygotowani na to, że ktoś nieproszony mógłby zechcieć do niej wejść. Mey-Rin, Bard, Finnian, Snake... Jedynie Claude mógł pozwolić sobie na to, żeby bez większych obaw kłaść się do snu, a przecież większość okazji by go zażyć zmarnował przez ćpanie.

Chciałem zapytać, czy oni kiedykolwiek zaznawali spokoju, ale bałem się uzyskać odpowiedzi. Co jeśli jedynie mnie go brakowało?

Zaczynałem mieć wrażenie, że brakuje mi cukru, ale nie miałem przy sobie niczego słodkiego. Miałem ochotę na twardego cukierka, którego ciężko byłoby zgryźć. Odruchowo zadzwoniłem kolczykiem w języku o zęby. Musiałem się tego oduczyć, zanim zniszczę sobie szkliwo od wewnętrznej strony ust.

– Nie cierpię, kiedy tak robisz – Ciel wzdrygnął się, ale nie zwróciłem większej uwagi na jego zachowanie.

– Idę po składniki na obiad – i po coś wypełnionego cukrem. – Ty nigdzie się stąd nie ruszaj.

– Nie mogę iść z tobą? Dlaczego?

– Taki sobie wybrałeś żywot, młody Phantomhive'ie. Dopóki jesteś pod moją pieczą, zostaniesz tutaj, choćbym miał zamurować drzwi. – Odwróciłem się przed odejściem, żeby móc się nad nim jeszcze nachylić. – Czy to jest jasne?

Jego odpowiedzią było prychnięcie. Napawał się chwilową wyższością, kiedy mógł obserwować, jak zakładałem buty przyklękając. Normalnie był ode mnie niższy o głowę, co wydawało się go drażnić od czasu do czasu. Mimo niezadowolonej miny wydawało mi się, żeby miał mi zrobić na złość, wyjść stąd i gdzieś się zgubić. Chociaż po nim mogłem teraz spodziewać się wszystkiego, doprawdy.

Chciał jeszcze coś powiedzieć przed moim wyjściem, ale uciszyłem go dłonią. Nie był to pierwszy raz, ale dostrzegłem jeszcze zdziwienie w jego różnobarwnych oczach, zanim zwróciłem wzrok na drzwi.

Usłyszałem za nimi ciche szczęknięcie.

Patrzyłem się na nie dłuższą chwilę i nasłuchiwałem. Bałem się, że za moment bicie mojego serca zagłuszy mi dźwięki dochodzące do uszu. Zanim jednak to się stało, zza drzwi dobiegło coś jeszcze. Nie maiłem pewności, ale brzmiało to jak nieudolnie stawiane kroki przy próbie zachowania ciszy.

To na pewno tylko kolejny wścibski fotograf, szukający taniej sensacji. Ciel zdążył pojawić się od wczoraj nie tylko na różnych stronach internetowych, także tych plotkarskich, lecz również na stronach gazet. Nie zdziwiłbym się, gdyby jeszcze tani grafomani krążyli nad nim jak sępy jeszcze przez dłuższy czas.

Chciałem tak myśleć, naprawdę, ale wrodzona podejrzliwość mi na to nie pozwała.

Puściłem chłopaka. Nie do końca zorientowałem się, że przycisnąłem go do ściany. Zabrałem go z dala od drzwi nie mówiąc przy tym ani słowa. Nie ściągnąłem już butów, ale na szczęście Ciel chodził na boso, więc bezgłośnie podążył za mną do kuchni, wcisnąłem go za kuchenną wysepkę.

– Co ty robisz? – zapytał, widząc jak sięgam po nóż. Ciel zostawił go przy zlewie po śniadaniu, ale taki musiał mi wystarczyć.

– Wychodzę.

Normalnie nie pracowałem z takimi narzędziami, ale nie wiedziałem, kogo mogłem zastać za drzwiami. Sama siła i zręczność raczej nieczęsto wygrywała z bronią palną, więc wypadało zwiększać swoje szanse. Pistolet leżał w moim pokoju, ale nie miał tłumika. Nie zamierzałem niepotrzebnie zwracać na siebie uwagi.

Odetchnąłem, chociaż nie mogłem powiedzieć, żebym się bał. Ile razy za drzwiami spotykałem kogoś, kto chciał sprzedać mi kosę pod żebra? Zbyt wiele. Ta sytuacja nie różniła się aż tak bardzo.

Miałem mniejsze szanse – drzwi otwierały się do wewnątrz. Przeszył mnie dreszcz, kiedy położyłem dłoń na klamce, ale to nie z powodu zimna. To raczej adrenalina zaczęła mi uderzać do głowy.

A co jeżeli intuicja mnie zawodziła? Jeżeli tylko wdawało mi się, ze kogoś słyszałem? Co wtedy?

Pociągnąłem mocno drzwi do siebie i wyleciałem na korytarz. Prędko dostrzegłem przestraszone oczy. Nie rozpoznawałem ich. Ich posiadacz prędko wylądował na ścianie. Wagi był raczej przeciętnej. Wypuściłem nóż z lewej ręki, czując, że nie będzie mi potrzebny.

Opadł z brzdękiem na posadzkę. Ten dźwięk zagłuszył tępy odgłos uderzenia głowy napastnika o ścianę. Nie wystarczyło to, żeby jego oczy się zamknęły, ale osunął się. Złapałem go za krótkie włosy, zanim jego skroń spotkała się z moim kolanem.

Znieruchomiał. Z dłoni wypadł mu pistolet. Jeden ze starszych modelów, wyjątkowo wysłużony.

– Amatorszczyzna.

Dłonie miałem czyste, ubranie i buty też. Bardzo mi to odpowiadało, spodziewałem się większego bałaganu.

– Co do cholery? – dostrzegłem Ciela kątem oka. Rozbieganym wzrokiem wodził po zastanej scenie.

– Możesz to sobie wziąć na pamiątkę – wskazałem broń, bezużyteczną bez dłoni, która mogłaby się nią posłużyć. – Mówiłem ci, że nie jesteś bezpieczny. Potrzebujesz dobitniejszego dowodu, czy ten jest dostatecznie namacalny?

Mimo że w ustach mu zaschło, spróbował przełknąć ślinę.

Złapałem mężczyznę za kołnierz koszuli. Strasznie spocił się w drodze do nas, nawet pomimo polo z krótkim rękawem, które miał na sobie. Z powodu zakoli wyglądał, jakby zbliżał się do czterdziestki.

– Co ty robisz?! I co to w ogóle miało znaczyć?!

– Teraz wynoszę śmieci. – Bezwładne ciało ciężko ciągnęło się do windy, ale przynajmniej nie stawiało oporu. – Jak wrócę to coś zjemy. Mam klucze, więc zamknij drzwi. I nie otwieraj nikomu, jeżeli to nie jest oczywiste.

Zostawiłem go bez odpowiedzi na jego pytania. Skąd zresztą miałbym je wziąć. Mówiłem mu już wcześniej, że będzie się wielu ludziom wydawał łatwym celem, a jego pieniądze były niewątpliwie kuszące. Nie miało dla mnie znaczenia, kto nasłał tego mężczyznę. Spodziewałem się, że jutro jego miejsce zajmie ktoś inny.

Uśmiechnąłem się na myśl, że chciałbym, by miał jakieś lepsze sztuczki w zanadrzu.

Ciało jeszcze postawione było w stan gotowości, ale umysł zalała jakby fala ulgi i brutalnej satysfakcji.

Już nie musiałem osładzać sobie nudnej egzystencji. Nie, kiedy zrobiło się nieco ciekawiej.

------------------------------------------------------ 

Nie podpisywaliśmy żadnej umowy. Nasze podpisy nic nie znaczyły. Ciel podszywał się pod swojego zmarłego brata, a ja posługiwałem się jedynie fałszywymi dokumentami. Mogliśmy sobie odpuścić takie konwenanse, skoro już i tak zostaliśmy partnerami w zbrodni.

Mnie z tą rozmową w zasadzie się nie spieszyło. Całkiem zabawnym wydało mi się to, że chłopak musiał jednak dokładniej przemyśleć sprawę, chociaż jeszcze niedawno zarzucał mi brak racji powodowany nadmierną podejrzliwością.

– Miałeś rację – wydusił z siebie po dłuższej chwili siedzenia naprzeciwko mnie w milczeniu. – Jesteś mi potrzebny.

Skinąłem powoli głową, czekają na to, co zamierzał jeszcze powiedzieć.

– Skoro to ja cię potrzebuję, możesz stawiać warunki. Dalej, słucham.

Uniosłem brew. Chłopak chyba się nie słyszał. Mimo wszystko miałem jednak dobry nastrój na koniec dnia, więc postanowiłem udzielić mu chociaż jednej cennej rady.

– Nigdy nie dawaj nikomu do zrozumienia, że nie jesteś na pozycji do stawiania warunków.

– Przecież ty to wiesz. – Wywrócił oczami.

Przed chwilą siedział prosto w fotelu, ale po chwili rozłożył się na nim jak rasowa dziwka. Nogi przerzucił przez oparcie. Letni sandał spadł na podłogę, kiedy chłopak machnął nonszalancko stopą.

Czasami jeszcze zaskakiwało mnie to, jak bardzo poważnie potrafił zaprezentować się swojej rodzinie, urzędnikom, mediom, a z drugiej strony prywatnie był... właśnie takim rozpływającym się w fotelu szczeniakiem.

– Cóż, to jeszcze nie powód, żeby o tym mówić głośno. – Próbowałem porzucić swoje rozważania.

– Zapamiętam na przyszłość, a teraz mów, czego chcesz – skinął ręką zachęcająco.

Z drugiej strony te jego wystudiowane szlacheckie gesty, którymi raczył mnie, kiedy znajdowaliśmy się na osobności zdawały się działać na mnie jak płachta na byka.

– Jeżeli kiedyś... w miejscu publicznym... skiniesz na mnie jak na psa... to połamię ci wszystkie palce.

– Ludzie i tak już gadają o naszej dwójce. Że wziąłeś się znikąd, czy mną manipulujesz i inne takie – wymienił. – Wystarczy poczytać o tym w sieci.

– Ta? Co jeszcze ciekawego tam piszą?

– Że jesteś przystojny.

Prychnąłem i postanowiłem nie ciągnąć dalej tego tematu. Ciel wydawał się tym umiarkowanie rozczarowany, ale nie wracał do niego.

– Poza stałym wynagrodzeniem oczekuję części twoich udziałów w firmie ojca. Zmienimy też lokum, nie podoba mi się tutaj. Mam też dług wdzięczności u paru osób i myślę, że mogłoby ci się przydać opłacenie ich usług. Co ty na to?

– Chcesz wciągnąć dodatkowe osoby w to szambo, wiedząc że w każdej chwili ktoś może pojawić się na progu z bronią tak jak dzisiaj? Niezły z ciebie przyjaciel.

– Przywykli do tego, są praktycznie z tego samego podwórka. No i dla pieniędzy robili gorsze rzeczy. Poza tym nie trzeba ich wtajemniczać w nasz układ, nie jest to konieczne.

– Dobrze – pomasował skronie. – O jakich kwotach mówimy? Muszę zadzwonić do księgowej.

– Na razie to ja jestem twoją księgową i na twoje nieszczęście widziałem twój wyciąg z konta.

Uśmiechnąłem się. Życie może dotychczas nie miało słodkiego smaku, dlatego ratowałem się cukierkami. Teraz jednak jakaś zaczęła przebijać się na wierzch. Takie słodko-gorzkie połączenie nie było nawet takie złe.

– Równie dobrze mógłbym powierzyć ci zarządzanie majątkiem. Gdyby nie to, że załatwiłeś dokumenty z podpisami mojego brata, żebym mógł nauczyć się podpisywać tak jak on, nie siedzielibyśmy tu. Cały plan poszedłby w łeb.

– Plan poszedł w łeb w chwili, kiedy spotkałeś się ze swoimi ciotkami. Na pewno zorientowały się, że nie jesteś tym, za kogo się podajesz, nawet jeżeli nie dały tego po sobie poznać.

Ciel umilkł, chociaż spodziewałem się, że myślał o tym wcześniej.

– Co z tym zrobimy?

– Mam jeszcze kilka rzeczy w zanadrzu. – Splotłem dłonie na kolanie. Moje zamiary z początku były raczej mało elastyczne, teraz jednak zmieniały się jak w kalejdoskopie wraz z okolicznościami.

Kiedy się zamyśliłem, zadał jeszcze jedno pytanie:

– Co zrobiłeś z tym mężczyzną? Mówiłeś, że nie zajmujesz się interesami „opartymi na ludziach"...

– Zafundowałem mu podróż śmieciarką z ograniczoną możliwością ruchu. Na pewno już tutaj nie wróci.

– To znaczy, że wyrafinowane przejawy okazywania wyższości i okrucieństwa leżą w granicach twoich zainteresowań – stwierdził.

– Musisz się jeszcze wiele nauczyć. To było tylko działanie w samoobronie, w końcu nas napadł.

Kiedy okazywałem wyższość i okrucieństwo bywałem dużo gorszy.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top