Gdyby twoje emocje nigdy nie odeszły..

kochajcie yoonseoki, bo ten paring to życie, ok? ok.

HOSEOK

— Jung Hoseok, wynoś się stąd! Nie chcę cię widzieć na oczy, nienawidzę cię, rozumiesz?! —  krzyknęła brunetka, rzucając w moją stronę alabastrowym wazonem, który kiedyś dostaliśmy w prezencie z okazji oświadczyn.

— Yoora, co się dzieje? Dlaczego? —  zapytałem spokojnie, wiedząc, że dziewczyna nie za bardzo kontaktuje. Była w totalnym amoku i nie miała pojęcia, co robi. Świadczyły o tym spakowane moje oraz jej ciuchy, pomimo iż to mnie chciała wyrzucić.

— Zdradziłeś mnie, skurwielu!

— Dobrze wiesz, że to nie prawda. Tylko ciebie kocham, jesteś moim promyczkiem, Yoora! —  lekko podniosłem oktawę, próbując zatrzymać miłość mojego życia ułożeniem dłoni na jej ramionach. Niestety dla mnie, odepchnęła mnie dość silnie przez co wylądowałem plecami na dużym lustrze, które pod wpływem siły rozbiło się na małe kawałeczki i ostro pocięły moją skórę.

— Jebany chuj, zasługujesz, aby zdechnąć. —  wycedziła przez zęby, próbując opuścić pomieszczenie, ale uniemożliwiłem jej to, łapiąc ją dłońmi za nogę.

— Yoora, porozmawiajmy, proszę..

— Chyba śnisz. — Splunęła mi w twarz. —  Zdradziłeś mnie, okłamałeś, okradłeś i ty jeszcze liczysz, że sobie porozmawiamy? Porozmawiasz sobie z policjantem na komisariacie. Żegnaj, nigdy cię nie kochałam. - i tak po prostu wyszła, zostawiając mnie ze zdemolowanym domem i złamanym sercem, które kilka miesięcy temu jej oddałem.

Zabawiła się mną. Wzięła z chęcią moje serce, pobawiła się nim, zgniotła, porwała, spaliła wszystkie uczucia, pozbawiła mnie emocji, pozbawiła mnie życia. Sprawiła, że stałem się lalką bez chęci do dalszej egzystencji.

Od wielu miesięcy chodziłem całkowicie przymulony i według Taehyunga, stałem się jeszcze większym skurwysynem, niż zazwyczaj byłem przed rozstaniem z Choi Yoorą. Codzienne czynności wykonywałem niechętnie, czasem zdarzyło mi się nie wziąć prysznica przez dwa dni, a nawet tydzień. Raz zapomniałem o umyciu zębów i przypomniałem sobie dopiero po miesiącu, kiedy Kim opierdolił mnie za żółty nalot i nieprzyjemny odór.

Ubierałem się na czarno, jakbym miał jakąś żałobę, co w sumie było prawdą. Moje serce przestało już bić i musiałem je pochować w klatce piersiowej, nie mogąc sobie pozwolić na kolejne zranienie, które mogło mnie już tylko dobić. Żyłem w ciągłym stresie, płakałem po nocach, nie wysypiałem się i nie jadałem zbyt dobrze. Potrafiłem nie odżywiać się przez kilka dni i robił się ze mnie typowy wieszak.

— Wyglądasz jak gówno, Hobi.

— Dzięki za komplement. Czuję się po nim zdecydowanie lepiej. — uśmiechnąłem się sztucznie w stronę przyjaciela, który właśnie popijał kubek gorącej kawy. Czując zapach świeżo zmielonej kawy, miałem ochotę rzucić się pod koła pierwszego lepszego samochodu, naprawdę. Tak bardzo nienawidzę tej używki, że jestem zdolny zrobić dosłownie wszystko, aby została zniszczona i nikt jej więcej nie produkował.

— Rany, ile ty się jeszcze będziesz nad sobą użalał, co? Minęło już dziesięć miesięcy, Hoseok. Dziesięć długich jak włóczka mojej prababci miesięcy. — westchnął starszy, upijając kolejny łyk tego paskudztwa.

Zaraz zwymiotuję.

— Przestań to chlać, idioto. — powiedziałem rozdrażniony. —  Potem twoje usta śmierdzą tym gównem, a ja przestaję cię słuchać.

— Mogłeś mi to powiedzieć pierdolone dziesięć miesięcy temu, kiedy wlewałem w siebie tego litry i składałem ci litanię, żebyś o siebie zadbał. Jestem okropnym przyjacielem, mój Boże. —   odpowiedział sztucznie dramatycznym tonem, łapiąc się za miejsce, w którym powinno być serce. Jego grzywka niemal wpadała do kubka z napojem, więc jako dobry przyjaciel kopnąłem go pod stołem w piszczel, aby się wyprostował. Od razu podziałało.

— Za godzinę powinienem być w pracy, Tae. Chcesz mi coś jeszcze powiedzieć? Coś, co zwali mnie z nóg i znowu Cię skopię pod tym stolikiem? — zapytałem, opierając się policzkiem o dłoń.

— Tak. Jesteś kretynem. Kompletnym kretynem z małym penisem.

— Małego to ma Jungkook, głąbie. Mój zalicza się do tych większych w rozmiarówce. — wypiąłem dumnie pierś.

— W sumie, fakt. Jak w niego wchodziłem, to miałem wrażenie, że jest kompletnie płaski.

— Serio, aż tak?

— Jak taki ciekawy, to sam sprawdź.

— Fuj, nie, dzięki. Nie potrzebuję wścieklizny czy chorób wenerycznych. —  ziewnąłem, po czym upiłem łyk wody niegazowanej.

— Jimin płakał, jak dostawał wyniki. Więc w sumie to masz rację.

— Jesteśmy okropni. - mruknąłem, uderzając głową o blat.

— Wcześniej ci to jakoś nie przeszkadzało.

— Wtedy nie znałem Yoory. Byłem głupim szczylem, który wbijał w każdą dziurę w mieście. Moja przeszłość to jakiś koszmar. Nadal się dziwię, że wciąż się ze mną przyjaźnisz.

 Robię to dlatego, że jesteś idiotą, więc w naszej grupie wychodzę na tego mądrzejszego. Poza tym, nikt nie chciałby się przyjaźnić z takim kretynem jak ty.

— Możesz wychodzić na mądrego, a i tak jesteś debilem.

 Ugh, jaki ty jesteś denerwujący. — jęknął przeciągle starszy, uderzając po raz kolejny głową o blat. Przewróciłem oczyma, krzyżując ręce na torsie, po czym wyjrzałem za okno. Padało, cholernie padało, a mi ani trochę się nie widziało chodzić po Gangnam podczas tak chujowej pogody. Może i lubiłem deszcz oraz świetnie się podczas niego czułem, ale po krótkim spacerku w strugach skrapywanej cieczy stawałem się obłożnie chory.

Z kawiarenki Kitten, w której właśnie się znajdowaliśmy, miałem idealny widok na fragment parku. Przychodziłem tutaj codziennie z moim przyjacielem, aby po prostu napić się czegoś dobrego i chwilę pogadać, zanim znowu stracimy dla siebie czas.

Kim pracował jako aktor i sprawdzał się w swoim zawodzie, naprawdę dobrze. Nawet ja się popłakałem, kiedy postać, którą zagrał w Hwarang, tak nagle i bezsensownie zmarła. Siedziałem w jeszcze większym dołku, a kiedy starszy próbował wycisnąć ze mnie powód, tłumaczyłem to Yoorą.

— Zastanawiam się, czy mu nie zimno.

— Hm? Komu? — wróciłem wzrokiem do przyjaciela, który opierał się o dłoń i wgapiał w kogoś za oknem. Podążając za jego spojrzeniem, zauważyłem niskiego chłopaka o brązowych włosach, grającego na gitarze pod największym drzewem.

— No temu brunetowi. — westchnął. — Siedzi tam praktycznie codziennie i gra te swoje smutne ballady, a ludzie nawet nie odważą się wrzucić mu kilku groszy.

— A ty mu chociaż jednego wrzuciłeś? —  spytałem od niechcenia, wracając do niego spojrzeniem. Ten obruszył się i po raz kolejny upił łyk tej ohydnej cieczy.

— Nie upadłem jeszcze tak nisko, aby oddawać ciężko zarobione pieniądze jakiemuś grajkowi. Gdyby chciał, mógłby ruszyć ten swój koślawy tyłek i zacząć zarabiać jak normalny, cywilizowany człowiek, ale on woli żyć na rachunku innych, żebrząc o pieniądze.

— Jesteś arogantem, debilu. — to było raczej oczywiste, że starszy nie posunie się do zrobienia czegoś dobrego. Ja sam nigdy tego nie robiłem, ale nie obrażałem ludzi, którzy nie mieli zupełnie nic i ciężko harowali, błagając Boga, o chociażby jeden dłuższy dzień życia. Taehyung był po prostu chamem, który nigdy nie wyrósł z liceum i zachowywał się jak napuszona gwiazdeczka. Widać, że brat Baekhyuna.

— Dobra, cicho. — mruknął, mocząc usta w napoju, co tylko mnie rozjuszyło. Naprawdę nienawidziłem tego zapachu. Obrzydlistwo.

— W każdym razie, na mnie już pora, mój drogi przyjacielu. — westchnął, wbijając we mnie zmęczone spojrzenie. Według mnie strasznie się przepracowywał i nie mówię tak, bo chcę go trzymać tylko dla siebie, ale ten debil harował jak wół dwadzieścia cztery na siedem, znajdując nawet kilka minut na kawę ze mną. Nie mam pojęcia, jak był w stanie tak żyć, ale mocno się o niego martwiłem.

 — Jeśli nie zjesz dobrze, to przejdę się na plan i wepchnę ci do gęby jakiegoś dobrego i dużego hamburgera. Wiem, że liczyłeś na coś innego, ale niestety, nie mam ochoty. — uśmiechnąłem się szeroko, powodując u starszego nagły napad kaszlu. Ja wiem, że moja dobitna szczerość jest po prostu zajebista, ale żeby się nią aż krztusić? Życie mu niemiłe?

— Czy ty jesteś chory? Kurwa. Po co ja w ogóle pytam? To oczywiste! — podniósł lekko głos, przez co jedna z przemiłych kelnerek zmroziła nas srogim spojrzeniem, zabierając z oddzielnego stolika kilka szklanek. Aż mnie skręca na myśl, że zaraz będę robił dokładnie to samo, tylko że w innym budynku. Miałem być tancerzem, a nie kelnerem w barze.

Życie jest po prostu okrutne i nie daje mi spełniać marzeń, okej? To wcale nie tak, że zawaliłem kilka treningów i do niczego się nie przykładałem, bo po prostu mi się nie chciało. To wcale nie tak.

— Dobra, spinaj zadek. Idziemy.

— Tym razem ja płacę.

— Nie ma mowy. Płacisz za mnie rachunki, kupujesz jedzenie, ubrania.. — wymieniałem tak przez kilka minut, a Kim patrzył na mnie jak na kretyna, po czym w końcu nie wytrzymał i wyłożył kasę na stół, a mnie wyprowadził z kafejki, ciągnąc za ucho.

— No kurwa. Za co to było?— warknąłem, trzymając się za obolałe miejsce. Starszy zaś schował nos za dużym szalikiem i spojrzał na mnie tym spedalonym wzrokiem.

— Za bycie idiotą.

— Gdyby za bycie idiotą wszystkich tak maltretowali, to na tym świecie już żadnego by nie było. —pokręciłem nosem z grymasem na twarzy.

— To nie wiem, zapisz się do polityki i ogłoś ten plan całemu światu. Na pewno nikt cię nie posłucha.

— Dzięki za wsparcie, przyjacielu. Wiem, że mogę na ciebie liczyć. — mruknąłem posępnie. Takie rozmowy były na początku dziennym i szczerze to do nich przywykłem. Chociaż czasami starszy mógł sobie darować te anty mobilizujące komentarze i wesprzeć mnie w czymś innym, niż zamawianie kurczaka z nutellą.

Apropo hyunga. Przed chwilą zadzwonił do niego telefon, a ja jak na dobrego przyjaciela przystało, przysunąłem się bardzo blisko, chcąc usłyszeć, z kim tak rozmawia. TaeTae wiedział, że jestem dość ciekawską osobą, więc włączył tryb głośnomówiący.

Yo, Taeś! — O zgrozo. — Kup mi eyeliner z Clinique,  jakąś podpaskę, bo przypierdoliłem Chanyeolowi w twarz i chyba dostał okresu, nie wiem, a no i mama prosi, żebyś zgadał się z Minho. Wiesz, libido jej skacze, a słyszała, że Choi lubi starsze, więc czemu by nie?

Tak jak myślałem, dzwonił jego ukochany braciszek - Baekhyun.

Nie. — odpowiedział Kim.

Nie używaj tego, czego cie uczyłem. Asertywność asertywnością, ale w stosunku do ukochanego braciszka mógłbyś ją sobie darować. — westchnął.

Spierdalaj.

Nie gryź ręki, co jeść daje, zwyrodnialcu. Osobiście ci oświadczam, że jeśli teraz się fochniesz i rozłączysz, to jak tylko wrócisz do domu, dostaniesz po mordzie z laczka Tao. — usłyszałem lekko podirytowany głos hyunga, więc z obawy o własne życie zrobiłem krok w bok. Taeś miał zapędy masochistyczne oraz sadystyczne, a ja naprawdę nie chciałem cierpieć, bo jego ukochany braciszek znowu miał chore zachcianki.

Nie ma mowy.

Gdzie ja popełniłem błąd, ja pierdole.. — usłyszałem zakończenie połączenia, więc odetchnąłem z ulgą i schowałem dłonie do kieszeni płaszcza. Niby wiosna, a powietrze z lodu jakbym, kurwa, na Grenlandii mieszkał.

— Współczuję mu. — westchnąłem, wpatrując się przed siebie. Kim spojrzał na mnie niezrozumiale i zaczął opowiadać, jak to ma okropnie, bo musi utrzymywać starszego brata i chorą matkę, która tak naprawdę nie jest chora, a ja mentalnie uderzyłem się w czoło.

— Chodzi mi o tego chłopaka.

— Daj spokój — machnął dłonią, szczerząc się. —Jestem pewien, że niedługo go znienawidzisz, tak bardzo jak ja. — No i poszedł, zostawiając mnie z mętlikiem w głowie. Spojrzałem w niebo i poprawiłem szal na szyi. Było dosyć chłodno, a powietrze robiło się coraz zimniejsze, więc byłem pewien, że w nocy temperatura spadnie do minusowej.

Rozejrzałem się, a kiedy zauważyłem, że światło zmieniło się na zielone, ruszyłem na drugą stronę. Mijałem młode kobiety, emerytów, małe dzieci i momentalnie zachciało mi się płakać. Wszystko co czułem i to, co działo się w moim wnętrzu od rozstania z Yoorą, chciało po prostu ze mnie uciec przez głupi płacz.

Nie wiem, ile już łez wylałem, ile krzywdy już sobie wyrządziłem, ale wiem jedno. Nie chcę tego robić więcej z myślą o niej. I to wcale nie dlatego, że jestem odwodniony, a na moich rękach brakuje miejsca do cięcia, to wcale nie tak.

Z rękoma w kieszeniach ruszyłem przez park, chcąc znaleźć się jak najszybciej w pracy lub w domu, w którym mógłbym schronić się przed całym złem tego świata. Najlepiej pod wielkim kocem i butelką whisky w dłoni. Byleby nie topić żalu na trzeźwo. Nie chcę tego pamiętać.

Co ja bym zrobił bez twoich przemądrzałych ust? Przyciągają mnie, a Ty mnie odrzucasz.. W głowie mi się kręci, nie żartuję, nie mogę cię zdefiniować. Co się dzieje w tym pięknym umyśle? — usłyszałem ten chropowaty, aczkolwiek nadal delikatny głos i zatrzymałem się w miejscu, patrząc prosto przed siebie. Wbiłem wzrok w bruneta, który podczas gry nie otwierał ani na chwilę oczu. Wyglądał, jakby to co robił, było już jego nawykiem, jego przyzwyczajeniem, muzą która napędza go do życia.

Pośród opadających starych liści i kwitnących kwiatów siedział niski chłopak o nadnaturalnych zdolnościach kontrolowania ludzkich serc, który w mniej niż sekundę skradł także pozostałości mojego i opatulił je w tym wiosennym szepcie drzew, sprawiając, że czułem się jak najszczęśliwszy człowiek na ziemi.

Stałem z boku i przysłuchiwałem się grze chłopaka, którego skóra wręcz lśniła w ostrych promieniach zachodzącego słońca, dopóki nie zadzwonił jego telefon, a on zaprzestał swojej czynności. Westchnąłem niezadowolony, po czym pogrzebałem w kieszeni i wrzuciłem mu do kubeczka kilka groszy, za co uraczył mnie tym szerokim i szczerym uśmiechem, a ja mógłbym przysiąc, że był on najpiękniejszy ze wszystkich, jakie w życiu widziałem.

Nawet nie wiem, ile czasu minęło, kiedy w końcu przestałem patrzeć się w jego kocie oczy, ale w końcu odchrząknąłem i ponownie chowając wolną dłoń do kieszeni, ruszyłem w stronę baru, w którym pracowałem.

To tylko zwykła piosenka...

Minęło maksymalnie pięć minut, kiedy znalazłem się przed wejściem do budynku mojej pracy. Bar Beautifull, to było naprawdę sympatyczne miejsce, tak samo jak ludzie w nim pracujący. No, może poza naszym szefem, ale on też się starał i dbał o porządek w lokalu. Uśmiechy nigdy nie schodziły nam z ust, a zapach świeżo zrobionego cappuchino zawsze wypełniał pomieszczenia, sprawiając, że nie chce się ich opuszczać do końca życia. Było cicho i przyjemnie, a takie miejsca właśnie lubiłem najbardziej.

— Już jestem! — powiedziałem donośnym głosem, zamykając za sobą drzwi.

— Już myślałam, że znowu się spóźnisz, a tego pan Choi nigdy by ci nie wybaczył. — Nari, bo tak miała na imię, była moją przyjaciółką z pracy, z którą utrzymywałem bardzo dobre relacje. Drobna dziewczyna o zielonych oczach i długich włosach koloru wyblakłej trawy, była osobą, która ratowała mi tyłek przy każdym spóźnieniu czy rozwaleniu jakiegoś naczynia, kiedy uczyłem się pracować. Zawsze zbierała na siebie całą winę, a kiedy chciałem jej to jakoś wynagrodzić, zbywała mnie, mówiąc, że robi to tylko dla dobra kafejki i mam się tym nie przejmować.

— Spokojnie, spokojnie. — uśmiechnąłem się, wchodząc do pokoju dla personelu. — Obiecałem, że już nigdy więcej się nie spóźnię, więc danego słowa dotrzymam.

— W to nie wątpię. Spróbowałbyś, a urwałabym ci tą końską szczękę. — parsknąłem.

— Zemsta byłaby słodka, Nari-chan. — podkreśliłem ostatnią sylabę, wiedząc, że dane słowo działa na dziewczynę jak płachta na byka. Kiedy była młodsza, strasznie ekscytowała się postaciami z japońskich bajek i kilka razy, oczywiście przez przypadek, nazwała mnie Sasuke, bo miałem niebieską koszulkę i krótkie białe spodenki. Do tej pory nie wiem, jak to się stało.

— Zaraz dostaniesz z rasengana.. — mruknęła pod nosem, na co wybuchnąłem donośnym śmiechem. Już po kilku chwilach oberwałem ze ścierki i chcąc czy jednak nie, musiałem wziąć się w garść.

—Już się boję.

— Mam ci wyjebać jelita moim chidori, mój koński przyjacielu? — warknęła.

— Ugh, nie jestem koński.

— Twoja szczęka jest innego zdania. Może marchewki?

— Niech cię Itachi zamorduje, ty małą otakurwo. — tak właśnie wyglądały nasze w miarę normalne rozmowy.

— Kobiety lubią mówić bezużyteczne rzeczy, czyż nie? Ja teraz też powiem coś bezużytecznego. Muszę iść do fryzjera. — westchnąłem, wracając do dziewczyny w stroju kelnera. Ta tylko zmierzyła mnie groźnym wzrokiem, a później po raz kolejny oberwałem ze ścierki.

Nari otworzyła lokal niecałe dziesięć minut później, natomiast tabun klientów nadszedł dopiero w porze obiadowej. Wtedy większość nastolatków z liceum obok, wybierała się na pogadanki przy kawie. Dopiero kiedy wybiła godzina dziewiętnasta, a moja zmiana w końcu się zakończyła, szybko wbiegłem do pokoju dla personelu i zrzuciłem denerwującą koszulkę z logo lokalu.

— No to do nie zobaczenia, Nari-chan! — w pośpiechu założyłem na siebie płaszcz, szybko narzuciłem szal i z uśmiechem na swojej przystojnej twarzy, opuściłem budynek, cały w skowronkach.

— Oby cię ktoś porwał!

— Nikt by nie chciał ukraść, kupki nieszczęścia. — mruknąłem do siebie, chowając ręce do kieszeni. Było już dość zimno, na dodatek wiał silny wiatr, przez co miałem ochotę szybko wrócić do kawiarni i zostać tam w cieple, dopóki pogoda się nie poprawi. Niestety, mój pomysł trafił szlag kiedy światła na całej ulicy nagle zgasły.

Świetnie.

— Nienawidzę wiosny. — warknąłem, ruszając w drogę powrotną do domu. Cały mój dobry humor wyparował, jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki. Moje zachowanie, samopoczucie i ogólnie chęć do życia, potrafiła zmienić się o trzysta sześćdziesiąt stopni. W jednej chwili uśmiechałem się najszczerzej jak potrafiłem, aby po kilku sekundach rozmawiać o mitologii oraz tym, co dzieje się z nami po śmierci, rzucając od czasu do czasu jakimś przekleństwem czy szczyptą czarnego humoru. 

Wychodząc z domu, zakładałem na twarz różne maski, począwszy od radości, a skończywszy na tej której nie musiałem w ogóle ubierać - rozpaczy. Mimo, iż ból po utracie ukochanej tak często mnie dopadał, to jednak starałem się żyć dalej i nie wspominać za często swojej okrutnej przeszłości. Czasem tylko zaszywałem się w ciemnym kącie mojego salonu, otulony grubym kocem z kubkiem herbaty w dłoni, aby grać jeden z moich ukochanych utworów - Nocturne  op.9 No.2 . 

Całkowicie pozbawiony jakiejkolwiek chęci do życia, przyspieszyłem kroku, aby jak najszybciej opuścić park i dostać się do swoich czterech ścian, aczkolwiek coś, albo raczej ktoś mi w tym przeszkodził. Zatrzymałem się nagle, kilka metrów od grajka. Siedział tutaj cały czas, czego kompletnie się nie spodziewałem. Temperatura na dworze była na minusie, mimo wcześniejszego grzania słońca, dodatkowo cały dzień wiał okropny wiatr. Przez chwilę stałem w tym samym miejscu i po prostu wsłuchiwałem się w ten barwny głos oraz muzykę, jaką wytwarzał swoim instrumentem. 

Byłem pełen podziwu, ponieważ grał jak zawodowiec, a każda nuta stanowiła kompletnie inną bajkę, która w połączeniu dawała ten sam cudowny efekt. Kiedy pierwsze dźwięki opuszczały ten stary instrument, zdawałem sobie sprawę z tego, że mógłbym tak słuchać bez końca u boku mojej muzy. Wszystko wokół traciło wartość. Była tylko nasza dwójka, zachwycająca się brzmieniem oraz emocjami skrywanymi głęboko w naszych podziurawionych sercach. 

Dopiero po chwili się opamiętałem i po raz pierwszy od dłuższego czasu emocje wzięły nade mną górę. Podszedłem do bruneta, który wciąż miał zamknięte oczy i kopnąłem kubeczek z pieniędzmi. Melodia przestała się wydobywać, chłopak spojrzał na mnie ze smutkiem, a ja tak po prostu odszedłem. Taehyung miał rację.

Znienawidziłem go tak szybko i tak bardzo jak on.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top