05. | Spider

   [niepoprawione]

Brunet czule przejechał smukłymi palcami po zakurzonym instrumencie, stającym w rogu pokoju i z głośnym skrzypnięciem otworzył jego klapę, pod którą skryte były czarnobiałe klawisze.

– Fortepian był tu już, kiedy się wprowadziłyśmy – wyjaśniłam, dostrzegając zainteresowanie kolegi. Siadłszy na brzegu łóżka, podciągnęłam kolana do piersi i objęłam zgięte nogi ramionami, nie spuszczając wzroku z Holmesa. – Najwidoczniej wcześniejszym właścicielom nie zależało na dalszym kultywowaniu muzyki.

– Wręcz przeciwnie. Jest niezwykle zadbany, mimo swoich lat. Został wyprodukowany trzydzieści lat temu, a nie licząc cienkiej warstwy kurzu, wygląda zupełnie jak nowy. Ktoś musiał uwielbiać ten instrument, aż dziwne, że nie zabrał go ze sobą.

Wsłuchiwałam się w melodyjne brzmienie jego głosu. Nigdy nie przypuszczałam, że Sherlock mógł być zdolnym do tak ciepłego tonu... jakby muzyka odgrywała naprawdę ważną role w jego życiu. Zastanawiałam się o czym myślał; co czuł, gdy muskał kolejne klawisze, a każdy ruch przepełniony był troską - zupełnie, jakby badał ciało niewidzianej od lat ukochanej, starając się wyłapać kolejne szczegóły w jej zmienionych rysach.

– Od dziecka chciałam nauczyć się gry na pianinie – szepnęłam niby do siebie, a kąciki moich ust uniosły się mimowolnie, w lekko melancholijnym uśmiechu. –  Wcześniej nie miałam takiej możliwości. W moim starym pokoju ledwo co mieściło się łóżko z szafą. Uroki życia w mieście, kiedy jesteś całkowicie spłukany.

– Kiedyś zamieszkam w Londynie – mruknął brunet i zerknął na mnie kątem oka. – Na szczęście skrzypce da się upchnąć pod łóżko. Gorzej z książkami, zlewkami i tymi wszystkimi innymi gratami. Mam nadzieję, że uda mi się znaleźć jakiegoś współlokatora o silnych nerwach — uśmiechnął się zawadiacko, a ja parsknęłam śmiechem, wyobrażając sobie przyszłego współlokatora Holmesa. Biedny człowiek.

– Grasz na skrzypcach? – zapytałam, gdy chłopak nacisnął kilka klawiszy fortepianu i wydobyły parę pięknych, współgrających ze sobą dźwięków.

– Troszkę... – odparł skromnie, wzruszając od niechcenia ramionami i zagrał prostą melodyjkę prawą ręką. – Czasami komponuje – dodał jednak.

– Będziesz mi musiał koniecznie kiedyś zagrać.

Potrafiłam sobie wyobrazić, jak staje dostojnie w oknie z pięknymi, starymi skrzypcami, a jego zręczne palce z gracją i wrodzoną łatwością wprawiające w drganie kolejne struny.

– Masz może zapalniczkę?

Holmes niespodziewanie znalazł się tuż przy moim uchu, a ja wzdrygnęłam się, z powodu tej nieoczekiwanej bliskości.

  - Powinnam mieć - wstałam czym prędzej z materaca i podeszłam do biurka. Zaczęłam grzebać w paru szufladach, aż znalazłam rzecz, o którą prosił brunet. - Tylko nie pal w pokoju, bo matka mnie zabije - ostrzegłam, podając mu zapalniczkę.

  - Oddam jutro - poinformował i bez żadnego „dziękuje" schował do kieszeni spodni.

  - Często palisz? - nie byłam w stanie powstrzymać ciekawości. Usiadłam okrakiem na krześle tak, że oparcie miałam przed sobą i niecierpliwie czekałam na odpowiedź.

  - Nie, choć mój brat uważa inaczej. Palę tylko wtedy kiedy potrzebuję. Lepiej mi się wtedy myśli.

  - Masz brata? - uniosłam brew zaskoczona, ponieważ chłopak nic wcześniej nie wspominał o żadnym rodzeństwie.

  - To nie istotne - machnął ręką i utkwił we mnie wzrok niczym detektyw podczas przesłuchania. - Co było w tamtym SMSie?

  - Nic - odparłam odruchowo, ale po chwili, widząc determinację w oczach kolegi, westchnęłam i wyjęłam telefon z kieszeni. Rzuciłam urządzenie w stronę Sherlocka, a ten bez trudu je złapał. - Kod to jeden, dziewięć...

  - Rok śmierci ojca - przerwał mi i skoncentrował całą swoją uwagę na przeglądaniu odblokowanej już komórki. Zaledwie po paru sekundach na jego twarzy można było ujrzeć wyraźną ekscytację - Ciekawe - szepnął i znów odwrócił wzrok w moim kierunku. - Od dawna dostajesz te serie gróźb? Przed przeprowadzką, czy po? Ile średnio każdego dnia przychodzi?

  - Widziałam tylko dwie - wypuściłam głośno powietrze z ust i dopiero zorientowałam się, że podczas gdy Holmes przeglądał mój telefon, wstrzymywałam oddech. - Obie dzisiaj na stołówce. Wcześniej niczego nie było.

  Prędko wstałam z krzesła i wróciłam na łóżko, siadając obok chłopaka. Zajrzałam mu przez ramię na ekran komórki, marszcząc ze zdenerwowania brwi. W oczy od razu rzuciło mi się pewne zdjęcie.

  - To chyba z wczoraj - mruknęłam cicho, lekko przerażona widząc siebie na zdjęciu i spojrzałam na Sherlocka. - Wiesz kto może to wysyłać?

  - Nie, ale jedno jest pewne - oznajmił, uśmiechając się jak gdyby nigdy nic. - Moja aparycja jest równie nieskazitelna co intelekt.

- Jesteś beznadziejny - warknęłam i wyrwałam brunetowi telefon z ręki. - Jak możesz sobie żartować w takiej sytuacji? - szturchnęłam go w emocjach w klatkę piersiową. - Istnieje jakakolwiek rzecz, którą mógłbyś traktować na poważnie, a nie wszytko wykpiwać i bagatelizować?!

- Przesadzasz - zaśmiał się i wywrócił oczami. - Oczywiście, że wiem kto za tym wszystkim stoi. To banalnie proste.

- W takim razie oświeć mnie - syknęłam - bo niestety mój intelekt nie jest tak nieskazitelny co twój.

- James Moriarty.

- Moriarty? No coś ty... Jim jest spoko gościem. Jest inteligenty, zabawny, przystojny i przynajmniej nie jest takim skończonym arogantem co niektórzy w tym pokoju.

- Moriarty to nie gość i tym bardziej napewno nie jest spoko. To, to... to pająk, który wije przestępczą, narazie jeszcze małą, ale z każdym dniem rozrastającą się pajęczą sieć i dokładnie wie, jak która drży. To geniusz zbrodni.

- I uważasz, że to on zrobił tamto zdjęcie i wysyła te wiadomości? - zapytałam z powątpiewaniem.

- Nie, to by było głupie z jego strony. Do tego ma swoich ludzi.

- Swoich ludzi? Sherly, jesteśmy w liceum a nie pieprzonym serialu kryminalistycznym!

- Nawet moja matka tak nie mówi.

  - Co? - nie załapałam.

  - Dziwnie brzmi.

  - Ale co?

  - Moje imię.

  - Sherlock? Brzmi normalnie, czy mógłbyś mi nie przerywa...

  - Nazwałaś mnie Sherly.

  Uhhh...
  Miałam ochotę wstać i  ostentacyjnie walnąć głową w ścianę.

- Skup się, błaga...

Nie zdążyłam dokończyć słowa, gdy z dołu dobiegł nas głos mojej mamy, wołającej na obiad. Chciałam powiedzieć brunetowi by został jeszcze chwile i dokończył rozmowę, ale ten zerwał się od razu i skierował w stronę schodów.

- Jak z dzieckiem - westchnęłam.

***

Przekroiłam frytkę na dziesiątą część z kolei i naburmuszona obdarzałam Holmesa od czasu do czasu zawistnym spojrzeniem.

- Jak ci smakuje? - zwróciła się moja matka do bruneta, będąc nim całkowicie oczarowana, pomimo jego nieustannych kąśliwych uwag.

- Woli pani żebym był szczery, czy miły?

- Wątpię by w twoim słowniku, znajdowała się choćby wypaczona definicja słowa „miły"- burknęłam i nadziałam kawałek kurczaka na widelec.

- Abbie! - skarciła mnie kobieta, trzymając stronę znanego jej od zaledwie niecałej godziny chłopaka. A nagroda matki roku wędruje do...

  Resztę obiadu jedliśmy w nieznośnej ciszy, a jedynym dźwiękiem były stukające o talerze metalowe sztućce i bzycząca mucha, latająca gdzieś w drugiej części jadalni. Nie wiedziałam, czy byłam bardziej zestresowana, czy zirytowana. Gotowało się we mnie tyle różnych emocji, że nie byłam w stanie przełknąć ani grama z jedzenia leżącego przede mną na talerzu.

  - Czy Gail mogłaby spędzić ze mną dzisiejszą noc? - zapytał nagle brunet.

  Zakrztusiłam się wodą, którą właśnie popijałam, a moja rodzicielka osłupiała. Nie wierzyłam, że usłyszałam to co wydawało mi się, że właśnie usłyszałam.

  - Słucham? - zadałyśmy równocześnie to samo pytanie.

  - Powiedziałem coś nie tak? - zdziwił się, jakby jego pytanie było czymś oczywistym i naturalnym, a my po prostu nie byłyśmy w stanie pojąć tego zagadnienia swoimi małymi, niedorozwiniętymi móżdżkami.

  - Nie, nie, kontynuuj proszę - ponagliłam go delikatnie rozbawiona z jego wiedzy na temat relacji międzyludzkich, która najpewniej zatrzymała się na poziomie przedszkola.

  - Musimy zrobić wspólnie projekt z fizyki, a ja mieszkam dość daleko stąd. Pomyślałem, że Gail mogłaby u mnie przenocować, bo dziewczynie nie wypada wracać samej do domu tak późno w nocy.

  Nie zdążyłam zadać pytania o jaki znowu projekt chodzi, gdy ciemnowłosy wysłał mi znaczące spojrzenie, obiecujące wytłumaczenie tego nieistniejącego zadania z fizyki później.

  - W porządku - zgodziła się kobieta i chyba była jedyną osobą na świecie, która tak łatwo była w stanie zaufać Holmesowi. Nawet on sam mówił, że sobie nie ufał...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top