01. | Quadruple espresso

Pełna wątpliwości nacisnęłam duży, beżowy przycisk, który na pierwszy rzut oka wydał mi się znajomy i przygryzłam dolną wargę z poddenerwowania, czekając aż aromatyczny wywar zacznie spływać do kubka. Nawet w tak banalnej czynności jak przyrządzanie kawy, musiałam nawalić po całości, a szklane naczynie wciąż pozostawało puste.

Doprawdy, czasem miewam wrażenie, że nie posiadam żadnej pożytecznej umiejętności ani telnetu. Może wartoby pomyśleć o eutanazji? Ale spokojnie, to nie depresja, czy inne zaburzenie. Depresja jest nudna, nie mam czasu na depresje i inne tego typu pierdoły. Ja po prostu jestem życiowym nieudacznikiem, a bycie egocentryczną egoistką z wybujałym ego i cynizmem we krwi pomaga mi przeżyć ten burdel, potocznie zwany życiem. Głównie to zajmuję się dobijaniem ludzi wokół mnie, nic ciekawego.

– Cholera, czemu ta diabelska maszyna nie chce współpracować – mruknęłam sama do siebie i jeszcze raz przeleciałam wzrokiem po wszystkich guzikach w ekspresie. Mogłabym przysiąc, że nacisnęłam właściwy!

– Abbie, tak? – usłyszałam zza pleców czyjś pewny głos. – Ta nowa?

Nowa. Nie mam pojęcia kto wymyślił to słowo, ale z pewnością zasługiwał na karę śmierci. Jedyne co mnie pociesza to fakt, że zapewne leży od setek lat zakopany głęboko pod ziemią.

Odwróciłam się i ujrzałam jakiegoś napakowanego blondyna z siarczystymi rumieńcami na policzkach - przyczyną zapewne była wszechobecna w pomieszczeniu duchota. Gościu z namacalnym rozbawieniem patrzył to na mnie to na ekspres i zapewne zastanawiał się jak grzecznie uświadomić mi, iż jestem zwyczajnie beznadziejna. Nic dziwnego. Przeszłam dosłownie parę dni temu obowiązkowy kurs dla obsługi, więc teoretycznie nie powinnam mieć już żadnych problemów w pracy. Teoretycznie - genialne słowo, prawda? Teoretycznie życie jest piękne, tak jak i moja nowiutka, cudowna praca. Praktycznie? Jeden wielki syf.

– Aż tak to widać? – wydukałam lekko speszona swą osobistą porażką i potarłam czoło dłonią, odgarniając kosmyki włosów, które przylepiły mi się do twarzy.

– Przez grzeczność zaprzeczę... ale spoko. Pierwszy dzień zawsze jest do dupy. A tak w ogóle jestem Mike – przedstawił się, stukając palcem w plakietkę z imieniem na swojej koszulce i wysłał mi pokrzepiający uśmiech. Czy tylko ja nie poczułam się dzięki temu lepiej? – Jeśli wolisz, mogę zrobić za ciebie robotę przy ekspresie, a ty zbierz nowe zamówienia. Co ty na to?

TAK. Jezu, człowieku... trzeba było od razu zacząć całą dyskusję tymi słowami, a nie marnować mój cenny czas.

– Serio? Byłabym mega wdzięczna! Właściwie to ratujesz mi życie.

Mimo iż facet wydał się być przeciętny jak większość ludzi, miałam ochotę podejść do niego i wyściskać jego wielgaśne ciało na sterydach. Gdybym przez kolejne dwie godziny musiała użerać się z tą mechaniczną kupą metalu i przycisków, to z pewnością wróciłabym do domu całkiem siwa albo gorzej - łysa.

Skupiłam powierzchownie uwagę na panu Patrz Jaki Jestem Wielki, gdy ten na wszelki wypadek tłumaczył mi jeszcze raz wszelkie zasady podczas zbierania zamówień. Bla bla bla, nie żebym uważnie słuchała. Oczywiście, wszytko głównie opierało się na szczerzeniu ząbków, byciu uprzejmym dla klientów i zapisywaniu na bierząco wybranych napojów, czy deserów, by niczego nie pomylić. Czyli podsumowując, nic prostrzego! Co mogło się nie udać? Znając moje szczęście - wszytko. Dzięki Bogu, od zawsze uważałam się za osobę cierpliwą, którą stosunkowo trudno wyprowadzić z równowagi. Tak już bywa gdy masz na wszytko wyjebane.

Rozejrzałam się po kawiarni, szukając jakiegoś nowego klienta do obsłużenia. W końcu natrafiłam wzrokiem na wysokiego nastolatka, z burzą ciemnych loków na głowie, który przed chwilą zdjął czarny płaszcz i skierował się do pojedynczego stolika w rogu lokalu. Bingo! Jakiś gówniarz na dobry początek był wyśmienitą opcją. „Założyłam" firmowy uśmiech numer cztery i żwawym krokiem udałam się w wybranym kierunku, trzymając pod pachą menu.

– Dzień dobry – powiedziałam cieplutkim jak kocyk tonem i położyłam kartę na stoliku przed chłopakiem.

Narazie szło mi zadziwiająco całkiem nieźle. Nawet się nie potknęłam o własne nogi i nie przywaliłam twarzą o krawędź blatu.

Jestem zajebista.

– Przeciętny jak każdy – rzucił nawet na mnie nie zerkając i szybkim ruchem oddał mi z powrotem menu. – Poczwórne mrożone espresso, przedłużone wodą, z trzema kostkami cukru.

Hahahahaha, co?

Poczułam jak szczęka opada mi niemal do samej posadzki i miałam szczerą nadzieję, że nie zarysuje zębami lakieru. Stałam tak z ładnych parę sekund, jak skończony kretyn, zanim zmusiłam powieki do ruchu i zamrugałam. Nie chodziło o samą treść jego słów, która swoją drogą też była dość oryginalna... co o sposób w który je wypowiedział. Zupełnie jakby w ciele szesnastolatka został zamknięty nadęty naukowiec po czterdziestce, znudzony już otaczającym go życiem.

– To wszytko? Polecamy domową szarlotkę z lodami. Wszyscy nasi klienci są...

– Zapłacę kartą – nie pozwolił mi dokończyć i obdarzył mnie znudzonym, chłodnym spojrzeniem, od którego zadrżałam na całym ciele.

– Och, w porządku – pisnęłam głupio i niczym zbity pies zaczęłam wracać w stronę lady. Po drodze jeszcze kilka razy odwracałam się przez ramię, by zerknąć na bruneta, poznanego chwilę temu.



◆     ◆     ◆



– Wróciłam! – zawołałam, zdjąwszy buty i odłożyłam klucze do domu na półkę w przedpokoju.

Odpowiedziało mi dochodzące z góry wołanie mojej matki, przypominające na kształt coś w rodzaju: Jestem łabędziem daj mi chleba.

Zmarszczyłam brwi. Że co?

– Co?! – ponowiłam krzyk i skierowałam się w stronę schodów. — Co mówiłaś?

– Jestem w łazience, daj mi chwilę! – tym razem słowa matki były na tyle wyraźne, by zrozumieć ich sens.

Tak, to nawet miało w sobie sens. Na mojej twarzy mechanicznie ukazał się drobny uśmieszek.

Wróciłam do kuchni w celu zrobienia sobie czegoś do żarełka - innymi słowy wspaniałej kulinarnej potrawy znanej powszechnie kanapką. Po paru minutach siedziałam już rozwalona na skórzanej kanapie w salonie, z talerzem na kolanach i wcinałam drugą z rzędu bułkę z nutella. Oficjalnie byłam na diecie jak co druga nastolatka, ale co się wydarzyło przy lodówce zostaje w Vegas, co nie? Jakoś tak mniej więcej brzmiał ten cytat... a przynajmniej to musiało być jego metaforyczne przesłanie.

– Jak pierwszy dzień w pracy? – zapytała wyraźnie podekscytowana kobieta, która weszła do pokoju dziennego i usiadła na przeciwko mnie w swoim fotelu.

– Było dość eee... – na moment przerwałam, by zostanowić się nad odpowiednim słowem i przełknąć ostatni kęs kolacji. No właśnie, jak było? Powiedziałabym, że chujowo, ale przy rodzicielce nie wypadało przeklinać. – Było ciekawie.

– Aż tak źle? – zapytała zmartwiona i patrzyła na mnie z przejęciem.

– Nie! Nie – odrazu zaprzeczyłam, kręcąc głową i odstawiłam talerz na ławę. Podciągnęłam nogi na kanapę, krzyżując je do tureckiego siadu. – Było znośnie. Po prostu miałam paru specyficznych klientów, a ekspres do kawy wkroczył ze mną na wojenną ścieżkę – wzruszyłam ramionami i dla potwierdzenia mojego przyzwoitego samopoczucia, posłałam mamie szeroki uśmiech. – Obym jutrzejszy dzień w nowej szkole też przetrwała bez żadnych obrażeń.

– Z pewnością będzie super – zapewniła mnie, jakby była święcie o tym przekona, choć to nie ona już trzeci raz musiała zmieniać wszystkich znajomych z powodu częstych przeprowadzek. – Nigdy nie miałaś problemu z nawiązywaniem nowych kontaktów. Pamiętam jak miałaś sześć lat i jeździłyśmy razem nad jezioro. Było tam mnóstwo...

– O nie, nie nie nie – nie pozwoliłam jej kontynuować i ze śmiechem wstałam z kanapy. – Lepiej się nie rozkręcaj, bo chce już zmykać do łóżka – pocałowałam kobietę w policzek i podniosłam talerz z zamiarem włożenia go po drodze do zmywarki. – Jutro ważny dzień.

Nie chcę. Może mi się poszczęści i zdechnę w trakcie snu?



▂▂▂▂▂▂▂▂▂▂

✔️ – 30.12.2018

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top