"Zaginiona korona"
Deszcz wpadał do oczu Kory i sprawiał, że ziemia stawała się śliska, utrudniając stanie na niej. Dziewczyna była cała w brudna i zdyszana. Biegła już co najmniej pół godziny i dalej nie mogła uwolnić się od ludzi, którzy ją gonili.
Jak to się stało?
Kłusownicy weszli zbyt głęboko w puszczę i znaleźli Korę zbierającą swoje śniadanie z owocowych krzewów. Ci ludzie nie znali dziewczyny i chcieli ją zabić, myśląc, że to rdzenny mieszkaniec Dauumy. Lecz się mylili...
Kora zaczęła uciekać, słysząc strzały. Chciała dotrzeć do swojego domu, jednocześnie gubiąc nieproszonych gości, lecz mężczyźni byli nieugięci. Kora miała przewagę, gdyż znała Dauume jak własną kieszeń. Dziewczynie udało się oddalić od kłusowników, lecz dalej próbowali ją trafić
***
Jasmin obserwowała Korę przez jakiś czas, ale nie jako jedyna i szybko się o tym przekonała, widząc dwóch mężczyzn. Nawet nie mając stuprocentowej pewności co do jej prawdziwej tożsamości, postanowiła pomóc dziewczynie, czy była księżniczką, czy też nie. Była w końcu wojownikiem najlepszego generała, jaki istniał na tym świecie. Dlatego sprawnymi ruchami zakradła się do nich, rozpoczynając batalię. Przy okazji mogła ich zatrzymać, by Kora mogła uciec.
Jedno uderzenie, drugie. Była to trochę niewyrównana walka, ale dawała radę, bo była mniejsza i zwinniejsza niż dwójka masywnych chłopów, o czym sami się przekonali, próbując atakować kobietę. Ta unikała ich uderzeń, ćwiczenia walki od dziecka nie poszły na marne, była jedną z najlepszych, dlatego to ona miała nadzieję znaleźć zaginioną księżniczkę.
Zadowolona z siebie dziewczyna, nadal z gniewnym wyrazem twarzy, spojrzała ostatni raz na wiszących do góry nogami mężczyzn i spiorunowała wzrokiem jednego z nich. Mężczyzna przełknął jedynie głośno ślinę. Jasmin mało obchodziło to, co się z nimi później stanie.Taka była kara matki natury tej puszczy. Za wtargnięcie na jej ziemię czasem trzeba było płacić życiem.
Deszcz nadal padał i nie zdawało się, że ustąpi tak szybko. Szatynka miała już odejść, gdy za sobą usłyszała szelest. Przypomniało jej się, że nie była tutaj jedynie po to by ochronić puszczę, ale też uratować Korę, którą od jakiegoś czasu po kryjomu szpiegowała.
— K-kim jesteś?... — przyciszony głos Kory dobiegł zza drzewa. Co chwilę brała szybkie wdechy spowodowane wcześniejszym biegiem, a może też i starchem.
Jasmin obróciła głowę w bok, aby dostrzec kątem oka warkocz, który zwisał z boku twarzy Kory. Nie drgnęła ani o centymetr. Kora przełknęła ślinę, patrząc na kobietę.
— Ach, przepraszam, nie chciałam cię przestraszyć. — Po chwili nareszcie Jasmin zebrała w sobie wszelkie swoje siły i przemówiła, odwracając się do Kory. Delikatny uśmiech malował się na jej twarzy. — Wszystko ci wytłumaczę, ale czy możemy pójść do bardziej suchego miejsca? Obie jesteśmy przemoczone... Przyrzekam, że nie jestem żadnym złodziejem, najemnikiem, ani tym podobne. — Dla wiarygodności swoich słów Jasmin położyła prawą dłoń na klatce piersiowej przy swoim sercu.
Kora nie za bardzo ufała dziewczynie. Nie wyglądała ona na kogoś, kto mógłby bez problemu obezwładnić kilku mężczyzn, lecz tak się chwilę temu stało. Mimo że jej zielone oczy patrzyły na nią ze spokojem, a uśmiech miał ją przekonać do siebie, nadal brakowało czegoś więcej, aby wyszła zza drzewa.
Kora dostrzegła wtedy znak na ramieniu szatynki. Wyglądał jak przedstawiona głowa jakiegoś zwierzęcia z rogami. Z daleka nie był on na tyle dobrze widoczny, ale wiedziała, że gdzieś coś podobnego już widziała. Może w jednej z ksiąg, które ostatnio kupiła po niskiej cenie w sklepie ze starociami?
— Jesteś pewna, że nic nie masz na myśli, no wiesz... niewłaściwego? — mruknęła w stronę Jasmin i wychyliła się lekko zza drzewa.
Szatynka natychmiast złapała jej wzrok i przez chwilę dziwne uczucie przeszło przez jej całe ciało, zanim się opamiętała i skinęła głową. Wychodziło na to, że Kora musiała zdać się na swoją intuicję, chociaż w tym przypadku kierowało nią raczej zaciekawienie.
— Mieszkam niedaleko, chodźmy zanim zjawi się ich więcej, dobrze? — Jasmin wskazała za siebie na związanych mężczyzn, którzy uporczywie próbowali się uwolnić.
To było ostatnie krótkie spojrzenie, jakim Kora obdarzyła kłusowników, zanim obie dziewczyny udały się w kierunku domu Jasmin. Deszcz na ich nieszczęście nadal padał.
Jak mówiła zielonooka, faktycznie nie mieszkała daleko, ale gdyby Kora musiała zgadywać nigdy by nie wpadła na pomysł, aby domu tajemniczej dziewczyny szukać w koronie drzew. Była to dla niej nowość, zwłaszcza że nie była to mała chatka...
— Więc... Kim dokładnie jesteś? — zaczęła Kora, zaraz po tym jak obie weszły do domu i Jasmin przyniosła im obu ręczniki. Ubrania miały całe przemoczone, dlatego szatynka zadbała również o jakieś ubrania na zmianę, które wyciągnęła ze swojej szafy — Lub czym...? — Wzrok Kory na krótki czas przeniósł się na tatuaż zdobiący ramię dziewczyny. Tworzyły go cienkie kreski symetryczne, tworzące głowę jelenia, a w środku miał dziwną plątaninę kresek i zawijasów zamiast twarzy.
— Jestem Jasmin — odpowiedziała spokojnie zielonooka, wycierając ręcznikiem swoje długie, nieco pokręcone od wilgoci włosy. — A twoje imię to Kora, prawda?
Jasmin całkowicie zignorowała drugie zadane przez dziewczynę pytanie. Na razie wolała nie ujawniać, kim tak naprawdę jest. Wszelkie magiczne znamiona w tym momencie były trudne do wytłumaczenia Korze, zwłaszcza że nadal lekko się trzęsła ze strachu i, mimo zmiany ubrań i wysuszenia się, zimna.
— S-skąd znasz moje imię? — Serce Kory stanęło dosłownie na chwilę, a jej mina nie była zadowolona, co szybko dostrzegła Jasmin i zaśmiała się niezręcznie, drapiąc się po tyle swojej szyi.
— Wiem, że zabrzmi to dość dziwnie albo nawet BARDZO dziwnie, ale podsłuchałam twoją rozmowę w sklepie z antykami i, jeśli mogę tak to ująć... przez jakiś czas cię śledziłam... — Jasmin westchnęła głośno, pokazując dłonią na kanapę ozdobioną wyhaftowanymi kwiatami, by jej gość mógł usiąść.
— Śledziłaś? A-ale po co? Dlaczego? — Kora zmarszczyła brwi, gdy przyglądała się dziewczynie.
— Mieszkam w Dauum już od wielu stuleci i jeszcze nigdy nie spotkałam kogoś, kto był zaciekawiony tymi księgami, które kupiłaś. Byłam po prostu ciekawa, a że okazało się, że mieszkamy niedaleko siebie to tak jakoś wyszło... — Jasmin popatrzyła głęboko w oczy Korze, gdy siedziała obok niej. W powietrzu można było wyczuć lekkie napięcie między kobietami. Rzeczywiście, kiedy Kora mocniej się zastanowiła i połączyła wątki z minionej pół godziny, pomoc ze strony Jasmin nadeszła bardzo szybko, czyli musiała ją obserwować i iść za nią.
— Ale te księgi to tylko jakieś starocie. Zresztą nawet niekompletne i stare. — Oczy Kory nieco się zwęziły, kiedy Jasmin jedynie wpatrywała się w nią ze spokojem wymalowanym na twarzy.
— Tak wyglądają, ale to znacznie więcej niż jakieś zbiorowisko kartek papieru sprzed kilku lat... czytałaś je już może? — zapytała szatynka, na co Kora kiwnęła głową i znów połączyła fakty. Tatuaż, który ozdabiał prawe ramię dziewczyny widniał na stronie w jednej z ksiąg.
Po ciele dziewczyny przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Ten znak bowiem widniał w księdze jako jeden z niebezpieczniejszych. Co za tym szło, Jasmin nie mówiła jej wszystkiego.
Szatynka, widząc zaniepokojenie rozmówczyni, delikatnie zmarszczyła brwi. Odczucia Kory tylko potwierdzały fakt przeczytania księgi. Zareagowała tylko westchnieniem, dziewczyna zaś rozejrzała się po domu.
Wnętrze było dość przestronne. Pierwsze co Kora ujrzała, wchodząc do środka, był stół jadalny. Na prawo od niego znajdowała się skromna kuchnia, w której dało się znaleźć okna, mające framugę z gałęzi, z widokiem na polanę. Po lewej zaś znajdowało się coś w rodzaju salonu, w którym także były okna. Wszystko jawiło się w barwach ciepłego brązu i ciemnej zieleni. Naprzeciwko wejścia Kora dojrzała masywny pień drzewa, który otaczały schody zrobione z kapeluszy grzybów. Kierowały się one na górę.
Jasmin dostrzegła, jak wzrok Kory wodzi po pierwszym piętrze jej domu. Uśmiechnęła się na myśl, że dziewczyna może być ciekawa, co znajduje się wyżej.
— Chodź, oprowadzę cię — rzekła, ruszając w stronę schodów.
Gdy dotarły na drugie piętro, ukazały im się troje drzwi. Wszystkie wyglądały tak samo. Jasmin podeszła do pierwszych drzwi i otworzyła je na oścież.
— To mój pokój. Nie jest to komnata zamkowa, ale jest przytulnie.
Pomieszczenie było zachowane w barwach granatu i fioletu. Podłoga zaś była drewniana, tak jak sufit. Pokój był nieduży, ale znajdowały się w nim najpotrzebniejsze rzeczy. Łóżko, szafa, krzesło z biurkiem, na którym piętrzyły się różne książki i okno, które także posiadało ramę stworzoną z gałęzi.
— Tutaj znajduje się łazienka — powiedziała, uchylając kolejne drzwi.
Pomieszczenie nie było niczym nadzwyczajnym. Ot, zwykły wychodek zrobiony w barwach jasnego niebieskiego i bieli. Jasmin zbliżyła się do trzecich drzwi i uśmiechnęła się tajemniczo.
— A to jest moje ulubione pomieszczenie. — Złapała za klamkę i otworzyła drzwi.
Kora, przekraczając próg, dostrzegła kilka dużych szafek na książki. Stały one pod ścianami, a na środku znajdował się stół z krzesłem. Ściany miały kolor trawiastej zieleni i znajdowały się na nich różne obrazy. Pokój oświetlały małe lampki zwisające z sufitu.
— To moja pracownia. Zapisuję, na papirusach, wszystko co zaobserwuję na niebie. W razie mojej niewiedzy, mam dużo źródeł pod ręką. — Wskazała na książki z dumnym uśmiechem.
— Obserwujesz niebo?
— Tak. Na ostatnim piętrze, czyli nad nami, mam obserwatorium. Za dnia widok nie robi aż takiego wrażenia jak w nocy. Chciałabyś zobaczyć?
Kora tylko kiwnęła głową. Jasmin, schodami prowadzącymi jeszcze wyżej, zaprowadziła ją na samą górę domu, która znajdowała się w koronie drzewa.
Nim dziewczyny zrobiły pierwszy krok, rozległ się donośny grzmot, jakby piorun uderzył gdzieś blisko. Zaraz po tym rozległy się odgłosy, jakby ktoś mocno walił pięściami w drzwi, lecz nie trwało to długo, bo szybko zostały roztrzaskane. Nie było to możliwe, nikt o ludzkiej sile nie mógł tak szybko i z taką łatwością rozwalić drzwi wejściowych. Przez co pisk Kory przeszył huk deszczu, szybko schowała się za Jasmin, która jedynie wyciągnęła ramiona, cofając się o krok.
Jasmin, czując ciepły oddech dziewczyny na plecach, pomyślała, że nieważne kto tu wszedł albo co, obroni ją przed wszystkim. Tak samo jak przed tamtymi słabeuszami w walce, którzy walą zamiast myśleć.
— Masz robić, co ci mówię, to rozkaz — szepnęła. Cofnęła się o krok, słysząc zbliżające się donośne kroki i szuranie butów.
I właśnie w tej chwili go zobaczyła. Ogromnego, muskularnego faceta. Miał o rozmiar za duże glany, a spodnie i kurtka wojskowa poplamione były wszystkim co tylko się dało oraz podarte, jakby przeszedł długą wędrówkę. Jednak rozluźniła się. Opuściła ramiona, by zaraz uklęknąć na jedno kolano, nisko pochylając głowę.
— Generale... Nie wzywałam...
— To twój tatuaż, nie zwróciłaś uwagi? Zresztą nieważne, wstań. Chcę wreszcie zobaczyć się z moją narzeczoną. — Machnął lekceważąco potężną dłonią. Widząc, że Jasmin odsunęła się, jakby poparzona ogniem. Generał od razu podszedł do przestraszonej Kory, wyciągając ramiona, by móc zamknąć ją w objęcia, lecz widząc, jak ta się odsunęła, przemówił: — Księżniczko... Skarbie... Chyba się mnie nie boisz? Misiaczku... To ja. Chris.
— N-n-nie z-z-znam c-cię! Zo-sta-aw mnie. – Jej głos był słaby. Wzięła głębszy oddech i już pewniej zapytała: — Co tu się dzieje, do cholery?! Kim jesteście? Dlaczego ten wielkolud nazywa mnie swoją narzeczoną?! — Pod koniec już nie hamowała krzyków. Coraz mniej było to logiczne. Co to w ogóle była za sytuacja?
— Skarbie... Proszę, uspokój się. Wyjaśnię. Obiecuję, ale proszę, nie bój sie mnie. Kocham cię najbardziej na świecie i nie chcę cię znowu stracić. Twoje serce jest zagrożone. Dowiedzieli się o tobie Tamci. Drugie plemię. Przy mnie będziesz bezpiecz...
— Co? Stop! Kto? Jak to mnie kochasz? Nie rozumiem. Moje serce? Jak... Nic z tego nie jest logiczne... Jesteście szurnięci po prostu... Oboje... — Zaśmiała sie nerwowo, przylegając do ściany, po której się zsunęła, siadając na ziemi. Rozglądała się, oddychając szybko. Starała się uspokoić, ale nic nie było logiczne w tej całej sytuacji. Wypominała sobie, jak głupia była, że w ogóle poszła z Jasmin.
Jasmin powoli stawiała kroki w stronę przestraszonej dziewczyny. Dłonie miała przed sobą, chcąc jej jakoś pokazać, że jest bezpieczna W końcu, jeżeli generał ją rozpoznał, jest pewny jej i swojej miłości do niej, nie może być inaczej. Wcześniej nie była pewna, czy to aby na pewno Zaginiona, lecz teraz miała pewność i musiała ją chronić za wszelką cenę. Na początekmuszą ją szybko zabrać w bezpieczne miejsce. Zwłaszcza że wróg już był w puszczy, to była tylko kwestia czasu, gdy odkryją ich położenie.
— Wiem, że się boisz, ale musisz pójść z nami. Zaufałaś mi. Pamiętasz? Zaufaj nam też teraz. Chcemy dla ciebie dobrze, Ocalimy ciebie i Wielką Miłość, która was łączy. Wiem, że tego jeszcze nie rozumiesz, ale gwarantuję, że się to zmieni. W końcu zasługujesz na szczęśliwą miłość. Powinnaś być kochana i kochać. I jak będzie zaufasz nam? Pójdziesz z nami? Tamci z lasu... Wcześniej nie byłam pewna, ale teraz jestem to musiało być ludzie z plemienia Tamci. Może być ich wiecej.
— Skarbie, proszę, chodź z nami... Zaufaj nam, proszę. Kochanie... Kocham cię — dodał generał zaraz za Jasmin, stawiając krok w stronę kobiet. Spojrzał błagalnym wzrokiem na ukochaną, przez co ich spojrzenia na chwilę się spotkaly, a on poczuł znajome miłe ciepło na sercu. Znowu mógł na nią patrzeć. Teraz tylko wystarczy, że ją ochroni i zabierze w bezpieczne miejsce, żeby mógł dalej żyć ze swoją miłością życia. Tylko ona się dla niego liczyła i mógł zrobić wszystko byleby była bezpieczna.
Kora nie odpowiedzia w pierwszej chwili. Po prostu patrzyła na dwoje obcych jej osób. Jednak w oczach generała dostrzegała ciepłe uczucia, ale równie dobrze to strach mógł sprawić, że przestawała racjonalnie myśleć. Patrzyła na nich w ciszy, starając się uspokoić. W ich spojrzeniach widziała determinację. Domyślała się, że jeśli się nie zgodzi, ci zabiorą ją stąd siłą. Po drugie Jasmin już raz ją uratowała. Analizowała wszystkie za i przeciw, powstrzymując atak paniki. W końcu zdecydowała się na mniejsze zło. Nawet jeśli kłamali, to mężczyźni z lasu byli prawdziwi. Potrzebowała ochrony, dlatego w końcu rzekła:
— Zgadzam się... — szepnęła niepewnie, raz jeszcze wbijając wzrok w oczy mężczyzny, chcąc upewnić się w swojej decyzji. Ku swojemu zadziwieniu ponownie dostrzegła w nich miłość.
Cała trójka zeszła z domku Jasmin i ruszyła przed siebie gęstym lasem. Szli przez bardzo długi czas i Kora opadała z sił, jednak nie chciała pokazywać słabości. Przez cały czas trzymała się na baczności i starała się zachować odpowiedni dystans od nowo poznanych. Droga zdawała się nie mieć końca, gdy nagle Jasmin, która do tej pory szła na przodzie, zatrzymała się.
— Generale, słyszysz? — spytała, przyciszonym głosem, a serce Kory zabiło szybciej. Mężczyzna zmarszczył brwi i zamknął oczy, analizując źródło dźwięku.
— Woda — powiedział i ruszył przed siebie ze szczęściem wymalowanym na twarzy.
— Generale, zaczekaj. — Powstrzymał go głos Jasmin. — Dobrze wiesz, że w tych rejonach nie ma wody. To może być pułapka. Miej się na baczności.
Mężczyzna kiwnął głową na słowa szatynki i zwolnił kroku. Kora podążała za nimi, nie wiedząc co się dzieje i gdzie się znajdują. Nie wiedziała, co ją podkusiło, by z nimi wyruszyć w głąb nieznanej jej części lasu. Wtedy sobie przypomniała. Strach. Wybrała mniejsze zło, ale w jakimś, nawet najmniejszym stopniu, czuła, że może im zaufać. Najbardziej bała się tego, że nie wiedziała dlaczego.
Podążali za generałem, który tym razem postanowił ich wyprzedzić, a odgłos płynącej wody, robił się coraz głośniejszy. Jasmin wyciągnęła ze swoich dużych buciorów mały sztylet i odwróciła się do Kory. Ta zaś, widząc ostrze, odskoczyła w bok, unosząc ręce do góry.
— Daję ci go — uspokoiła ją Jasmin, odwracając sztylet drewnianą rączką w stronę przestraszonej dziewczyny.
Kora przez krótki czas wpatrywała się w broń, po czym wyciągnęła ręce, przyjmując ją z wdzięcznością.
Nagle usłyszeli szeleszczenie w niedalekich krzakach. Jasmin zakryła swoim ciałem Korę, gdy generał powolnym krokiem podszedł do miejsca, gdzie coś się poruszało.
— Jest tu kto? — zawołał, a szelest ustał. Kora wstrzymała powietrze.
— Kimkolwiek jesteś, wyjdź teraz albo giń.
Słowa mężczyzny, zawisły w powietrzu na bardzo długi czas, gdy nagle krzaki znowu się zatrzęsły, a ze środka wygramoliło się małe, skrzatowate coś.
— Felix! — krzyknęła Jasmin, rozpoznając przyjaciela. — Co ty tu robisz?
Małe stworzenie ze szpiczastymi uszami i rudymi włosami, z ulgą spojrzało na znajome twarze.
— Na koronę drzewa! Znalazłem was — odetchnął i spojrzał szczęśliwym wzrokiem na ogromnego mężczyznę. — Generale, tak nagle zniknąłeś. Nakazali mi iść za tobą i sprowadzić z powrotem. — Wzrok Feliksa, nagle utknął na schowanej za Jasmin dziewczynie.
— Czy to... — zaczął, nie będąc pewny, czy może dokończyć pytanie. Spojrzał się niepewnym wzrokiem na Korę, a następnie spojrzał ponownie na Jasmin, która pokiwała głową z uśmiechem na ustach. Skrzat otworzył buzię, chcąc coś powiedzieć, jednak nie był w stanie odnaleźć właściwych słów. Oczy mu się zaszkliły, gdy podszedł do Kory i objął jej nogi.
— O pani... tak bardzo się wszyscy o ciebie martwiliśmy. — Szlochał.
Dziewczyna była zdezorientowana, jednak nie odepchnęła nieznajomego.
Felix w końcu odsunął się od dziewczyny i podejrzliwym wzrokiem zerknął w stronę generała.
— Co z nią? — zapytał. Jasmin uśmiechnęła się smutno, a generał spuścił głowę.
— Nie pamięta nas — powiedział.
Feliks ponownie przeniósł swój wzrok na Korę, z niedowierzaniem skanując jej twarz. To była jego księżniczka. Tego był pewny.
— N-nie pamiętasz mnie? — spytał błagalnym tonem. — To ja, Felix, twój wierny doradca i przyjaciel.
Kora nie rozumiała ani słowa. Zdawało się, jakby oni wszyscy zebrali się, żeby z niej pożartować. Jasmin podeszła bliżej, chcąc zmienić temat.
— Feliksie, pamiętasz z której strony znajduje się zamek? — zapytała, a gdy rudowłosy pokiwał głową, odetchnęła z ulgą.
— Pokaż nam — poprosiła.
Skrzat przytaknął i cała czwórka ruszyła w głąb lasu i w stronę szumiącej wody, która z każdym krokiem znajdowała się coraz bliżej.
Jak się okazało po czasie, szum wody dobiegał z pobliskiej rzeki wpadającej do jeziora, za którym znajdowały się ogromne drzwi.
Kora zmarszczyła brwi, zauważając że do niczego one nie prowadziły. Był to najzwyczajniej w świecie kawałek drewna z klamką stojący pośrodku niczego. Generał wydał z siebie okrzyk zadowolenia i podbiegł do tajemniczych drzwi. Zapukał trzy razy i odwrócił się w kierunku Kory.
— Ty je musisz otworzyć, nasza zaginiona księżniczko. — Jego głos się załamał, a mimo to uniósł kącik ust. Dziewczyna była coraz bardziej zdezorientowana.
— Otwarcie tych drzwi może pomóc przywrócić twoje wspomnienia — odezwał się Felix.
Kora powoli podeszła do drewnianych drzwi, czując dziwnie znajomą energię. Niezbyt wiedziała, o co w tym wszystkim chodzi, jednak wbrew swoim obawom nacisnęła klamkę. Drzwi stanęły otworem, a po drugiej stronie oślepiło ją światło, przez była zmuszona zmrużyć oczy. Gdy światło przygasło, jej oczom ukazał się dość pokaźnej wielkości zamek. Otworzyła szerzej oczy w podziwie.
— Kochanie? — odezwał się generał. Podszedł do dziewczyny, by chwycić ją za dłonie. — Pamiętasz? — W jego głosie wyczuć można było nutkę nadziei, jednak dziewczyna stała w osłupieniu, nie poznając człowieka stojącego przed nią. Skrzyżowała z nim spojrzenia i w tej chwili wszystko wróciło. Poczuła jak do oczu napływają jej łzy. — Kochany mój — zwróciła się do generała, wciąż walcząc ze strumieniem łez. — Pamiętam. — Teraz to Kora złapała go za dłonie.
Pamiętała go. Był osobą, którą miała poślubić. Ich małżeństwo było zaaranżowane przez jej rodziców. Kochała go, chociaż nie ona go wybrała. Uśmiech na twarzy generała znikł tak szybko jak się pojawił, gdy księżniczka puściła jego dłonie i spojrzała na Feliksa.
— Feliksie! — Podbiegła do niego i uklękła na jedno kolano, by zamknąć skrzata w szczelnym uścisku. Natłok emocji sprawił, że jej policzki mokre były od łez.
Następnie spojrzała na Jasmin. Stała tam ze łzami w oczach, bacznie ją obserwując. Kora poczuła ukłucie w sercu, które było na tyle uporczywe, że położyła swoją dłoń na klatce piersiowej, jakby to miało jakoś pomóc. Przeniosła swój wzrok z powrotem na mężczyznę. Kochała go niezaprzeczalnie. Ale oprócz uczuć i wspomnień, które do niej wróciły pojawiło się coś jeszcze — wdzięczność. Odwróciła się i podeszła do Jasmin.
— Ciebie nie pamiętam, ale gdyby nie ty, nigdy bym nie odzyskała wspomnień. Powiesz mi teraz, kim jesteś?
— Strażnikiem tego wejścia, to właśnie oznacza ten znak — dotknęła swojego ramienia, wskazując na tatuaż — pracowałam dla generała i ciebie, ale nigdy się nie spotkałyśmy wcześniej, dlatego nie byłam pewna, czy to ty.
— Bardzo dziękuję za wszystko — odpowiedziała z uśmiechem i spojrzała ponownie na Chrisa.
Jej serce biło jak szalone, gdy zamknęła go w uścisku. Żadne z nich nie chciało wypuścić drugiego z objęć, jakby bali się, że to tylko sen.
Jasmin ukłoniła się Korze i uśmiechnęła. Jej zadanie zostało wykonane, mogła dalej chronić przejście do królestwa przed plemieniem Tamci.
Korekta Anna_Sand
Pisali: _Pysia__ & _Zeluchna- & Nicol-Walker-24 & AlexaNightshadow & _Vivers_ &
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top