"Two faces, one victim"
Paryż, Francja.
Piątek, 13:23.
Miranda była umówiona na godzinę 15:30, więc musiała się nieco pośpieszyć, by zdążyć na niedługo odjeżdżający pociąg. Poprawiła idealne kreski na swoich zielonych oczach i spięła włosy w ciasny kok. Nie lubiła, gdy włosy opadały jej na twarz. Wiele razy rozmyślała nad ścięciem się na krótko, jednak po dłuższym namyśle doszła do wniosku, że krótkie włosy nie prezentowałyby się na niej dobrze.
Założyła skórzany płaszcz, sięgający jej za kolana, a na nogi wciągnęła brązowe botki. Tego dnia było naprawdę wietrznie i zimno, więc wychodząc z domu zabrała ze sobą ciemnoniebieski parasol.
Na dworze nie było dużo ludzi, co jej odpowiadało. Mieszkała w jednej z raczej cichszych dzielnic Paryża, ponieważ nie lubiła zamętu i dużych tłumów.
W końcu wsiadła do autobusu numer 44 i zajęła miejsce przy oknie. Jazda trwała dokładnie godzinę i 22 minuty. Miranda nie lubiła się spóźniać, więc zawsze dokładnie odliczała czas, żeby wiedzieć, czy opłaca się jechać tym autobusem następnym razem. Na miejscu była pół godziny przed czasem, więc z zadowoleniem zajęła miejsce w poczekalni.
Kobieta pracowała w biurze i zajmowała się sprzedażą nowo postawionych apartamentowców. Pilnowała remontów i szukała klientów. Dzisiejsze spotkanie jej wydziału różniło się jednak od pozostałych. Gdy nadszedł ten czas i usiadła przy okrągłym stole razem z kolegami z branży, uniosła brew na grobową ciszę, która nastąpiła. Wszyscy siedzieli ze spuszczonymi głowami, czekając na to co powie kierownik.
A ona dobrze wiedziała, co powie, wiedziała, co się stało. Wszyscy wiedzieli.
W końcu pan Dubois, kierownik wydziału, odchrząknął, przerywając głuchą ciszę.
— Dobrze wiecie, dlaczego wszyscy się tu zebraliśmy — zaczął. — Dla osób niewtajemniczonych nakreślę sytuacje. Wczoraj w godzinach popołudniowych popełniono zbrodnię. W jednym z naszych nowych apartamentowców rodzina, która miała się tego dnia wprowadzić, znalazła trzy martwe ciała. — Zrobił małą przerwę, podnosząc wzrok na swoich podwładnych. — Podkreślę, że było to nowe mieszkanie, do którego nikt z zewnątrz nie miał wstępu. Nikt oprócz osób siedzących przy tym stole.
Miranda przekręciła głowę, wpatrując się w pana Dubois. Nie ruszało ją nic z tego, co mówił. Od dziecka cierpiała na zespół Aspergera. W dużym skrócie oznaczało to, że postrzegała ona rzeczywistość nieco inaczej niż reszta ludzi. Tak było i w tym przypadku. Została popełniona zbrodnia. I co z tego? Czemu ludzie robią się z tego powodu smutni? To przecież nie ich wina.
Mimo wszystko rozumiała bardzo dobrze, co pan Dubois chciał przekazać reszcie. Według niego przestępca siedział razem z nimi przy okrągłym stole i pewnie śmiał im się prosto w twarz, odgrywając całkiem dobry teatrzyk. Sama Miranda miała swoje podejrzenia. Pani i pan Lavigne. Małżeństwo.
Podejrzane — pomyślała, skanując parę spod przymrużonych powiek. Trzymali się za ręce pod stołem, w nadziei, że nikt nie zauważy i że nie wyjdą na nieprofesjonalnych. Albo pan Moreau. Od wieków po uszy zakochany w Mirandzie. Podejrzane — pomyślała, lustrując go wzrokiem.
— Tak czy inaczej, sprawa pozostaje w rękach policji. Jeśli ktoś coś wie, proszony jest o zgłoszenie się bezpośrednio na komendę. Przez ten czas nie możemy wynajmować innych apartamentów, co będzie głównym tematem dzisiejszego spotkania. — Pan Dubois wyjął plik kartek i westchnął, po raz kolejny obrzucając wszystkich zmartwionym wzrokiem. — Zacznijmy więc.
Spotkanie zakończyło się o 17:00. Idealnie.
Miranda wyszła na zewnątrz, zaciągając się chłodnym powietrzem, po czym ruszyła przed siebie, by zdążyć na kolejny autobus.
***
“Musieliśmy” — zabrzmiał ten drugi głos w ich głowie. W odpowiedzi pokręcił głową.
— Musieliśmy… — przyznał po chwili, wbijając nóż w deskę.
Odsunął się od blatu kuchennego, z impetem wpadając na stół. Odwrócił się błyskawicznie.
— Ta krew. Trzeba było. Nie maż się! — krzyknął, lecz tym razem był bardziej jego głos ochrypły niż przed chwilą.
— Ale będziemy mieć koszmary! Pamiętaj, mamy jeden mózg! — powiedział, podnosząc głos. Był on bardziej piskliwy, wręcz słychać w nim było nutę żalu za to, co zrobił Drugi.
— Beksa lala — prychnął, prostując się, a przy tym marszcząc brwi. — Czasem żałuję, że właśnie taki jesteś. Płaczliwym, siusiumajtkiem z pępowiną mamusi. Weź się kurwa w gaść. Rozumiesz?
— Nie! Musimy iść na policję. — Pierwszy pociągnął nosem, kładąc dłonie na kancie stołu.
— Nie! — wrzasnął Drugi, z impetem przewracając krzesło, oddychając ciężko.
Odpowiedziała mu cisza, na którą nieco się rozluźnił, bo wiedział, że miał władzę nad Pierwszym. To on był tym rozgarniętym i znakomicie sobie dawał radę w pracy, ale jak to mówią "co dwie głowy, to nie jedna" i czasami jego pomysły były całkiem trafne. Razem mogli osiągnąć wiele. Może nawet zastąpić ich obecnego prezesa? Byłoby cudownie. Było to ich marzenie. Popełnili tylko jeden mały błąd — nie zdążyli posprzątać ciał. Przeklęty…
Ktoś zapukał do drzwi. Kto mógł ich nachodzić wieczorem?
Podeszli do drzwi, a widząc, kto stoi za nimi, Drugi uśmiechnął się tak szeroko, jak tylko mógł. Jednak gość nie odezwał się i zamiast tego powitał go z uśmiechem.
***
Dźwięk otwieranego zamka rozniósł się po mieszkaniu, gdy Miranda otworzyła drzwi i przekroczyła ich próg. Zamknęła za sobą drzwi i wzięła głęboki wdech. W końcu w domu.
Była godzina 19:12, gdy weszła do kuchni, zapalając światło. Dzisiejszy dzień był dość ciężki. Do tego jeszcze cała ta sytuacja z morderstwem. Nie rozumiała, czemu ludzie się tym tak przejmowali, skoro byli niewinni.
Otworzyła lodówkę i wyjęła z niej sok pomarańczowy. Nie chciało jej się wyciągać szklanki, więc po prostu upiła kilka łyków z butelki. Przyjemny chłód rozszedł się po jej gardle i spłynął w dół
W mieszkaniu panowała cisza, czasami przerywana tykaniem zegara. Miranda mieszkała sama. Nie miała chłopaka, współlokatorki czy nawet zwierzęcia. Sąsiedzi uważali ją za dziwną, więc niezbyt miała też z kim rozmawiać. W pracy zamieniła czasami kilka słów z innymi pracownikami, ale na ogół czas spędzała samotnie.
Nie przeszkadzało jej to. Jej sposób postrzegania świata wydawał jej się inny, ale nie w złym tego słowa znaczeniu. Lubiła to, jak widziała różne rzeczy. Była też introwertyczką od dziecka. Jej rodzice byli tym naprawdę zaniepokojeni i wtedy właśnie zdiagnozowano u niej Aspergera.
Jako dziecko nie rozumiała, dlaczego jej mamie czy tacie tak zależy, by miała chociażby znajomych. Lubiła być sama ze sobą w swoim świecie. Więc choć czasami tęsknie obserwowała inne dzieci, które bawiły się razem, koniec końców wracała do swoich kolorowanek, a później książek w szkole, niewzruszona.
Miranda zamknęła sok i włożyła go z powrotem do lodówki. W jej umyśle dalej kłębiły podejrzenia skierowane do trzech osób: Pani i Pana Lavigne oraz Pana Moreau. Nie wiedziała, dlaczego podejrzewała akurat ich, po prostu tak podpowiadało jej przeczucie.
W końcu dlaczego Państwo Levigne tak bardzo ukrywali się ze swoją relacją? Przecież wszyscy współpracownicy znali ich nazwisko, wiedzieli kim są. A może nie? Może tak naprawdę ukrywali się pod fałszywą tożsamością, by odrzucić od siebie podejrzenia?
Albo Pan Moreau. Latał ciągle za Mirandą jak pies za patykiem. Ale dlaczego akurat za nią? Nie było w niej nic wyjątkowego. Ot, zwykła brunetka z zielonymi oczami i przeciętną urodą. Czyżby szukał nowych ofiar, które mógłby ukrywać w mieszkaniach sprzedanych przez Mirandę, by ją wrobić?
Dla osób trzecich nie miałoby to kompletnie sensu. Ale dla niej miało. Z głową pełną podejrzeń ruszyła do łazienki i zaczęła napełniać wannę wodą.
***
Noc minęła spokojnie, jeśli wziąć pod uwagę ciekawą rozmowę, jaką odbyli minionego wieczora. Mimo to wcale nie zepsuło im to humoru, a wręcz cieszyli się na kolejny dzień w pracy. Mieli przeczucie, że będzie on bardzo owocny. Coś musiało być na rzeczy. Zdecydowanie.
Wyszli z domu o 6:06. O sześć minut za późno, ale wciąż mieli jeszcze czas, by zdążyć do sklepu przed pracą. Dlatego nie przejmując się, ruszyli z uśmiechem na twarzy do miejsca swojej pracy. Oczywiście uprzednio wstąpiwszy do supermarketu. Kupili sobie po energetyku. Nieraz słyszeli, że na zawał "zejdzie", pijąc to świństwo, ale lubili pić razem w swoim towarzystwie. Nawet dla samego smaku. Wzięli też dwie drożdżówki i poszli do biurowca naprzeciwko.
Wchodząc do środka od razu uderzył ich zapach papieru i świeżości. Aż w głowie rozległ się mruk Drugiego. Pierwszy także uśmiechnął się mentalnie, ruszając żwawym krokiem przez recepcję. Jedynie lekkim skinieniem głowy powitał sekretarkę.
Nie przeszli nawet paru kroków, kiedy zobaczyli dziewczynę z Aspergerem. Jak ona miała na imię? Amanda? Linda? Ad…
"Miranda, ćwoku!" — wrzasnął Drugi, mentalnie kręcąc głową na myśli Pierwszego.
Pierwszy zignorował go, przyglądając się dziewczynie, która rozglądała się, jakby czegoś szukała. Dziwniejsze było to, że nie powinno jej tu być. Zawsze przychodziła o tej samej godzinie zaraz po śniadaniu, które było jej codziennym rytuałem. Nie było to trudne, żeby to wiedzieć. Była chora, to łatwo można było ją wyśledzić, czy nawet prześwietlić. Zresztą miała Aspergera, to nie była dla nich przeciwnikiem w tej pracy. W końcu zawsze mogli wejść szybko na jej miejsce i być tak blisko prezesa.
"Masz rację" — pomyślał drugi, nie mogąc niestety porozmawiać komfortowo z pierwszym, więc została im jedynie taka forma komunikacji. — "Ale nie pochopnie, nie teraz, bo będzie to podejrzane. Ale mam plan. W końcu spełni się nasze marzenie i nikt się nie dowie, że to my zabiliśmy tę rodzinę"
"Znowu chcesz zabić…" — odparł Pierwszy.
"Tak. Chodźmy do pracy." — Drugi, odwrócił głowę od Mirandy, ruszając dalej korytarzem, by móc zacząć swoją pracę.
***
Miranda, z coraz większą frustracją, uporczywie szukała jednego z dokumentów, dotyczących sprzedaży apartamentu, w którym popełniono zbrodnie. Rodzina domagała się dość dużej rekompensaty za krzywdę psychiczną i złamanie umowy. I oczywiście tym wszystkim miała zająć się ona. Mruknęła z niezadowolenia, przekładając dokument za dokumentem. Została zmuszona pojawić się w pracy nieco szybciej niż zwykle, co w ogóle jej nie cieszyło. Nie lubiła zmian w rutynie. Spojrzała na zegarek na swoim nadgarstku. 6:36. Cholera. O tej godzinie zazwyczaj ubierała buty. Zrezygnowana, wyprostowała obolałe plecy i uniosła wzrok na otoczenie. W pokoju razem z nią znajdowało się trzech pracowników. Sprawiało jej to dość duży dyskomfort, jednak starała się go aż tak nie okazać.
— Mirando! Tego szukasz? — Usłyszała obok siebie niski głos pana Moreau. trzymał w ręce dokument, który kobieta próbowała znaleźć przez ostatnie pół godziny.
— Znalazłem go u siebie w domu. To ja sprzedawałem dom tamtej rodzinie. — Podał Mirandzie papier. Przyjęła go z lekkim skinieniem głowy i odwróciła się w stronę drukarki, w celu zrobienia kopii.
— Nie jest pani zbyt rozmowna, co? — zapytał, stając bliżej kobiety i próbując nawiązać z nią kontakt wzrokowy. Miranda spojrzała na zegarek. 6:40. Szlag.
— Pan wybaczy, jestem bardzo zajęta, dziękuję za oddanie dokumentu. — Pomachała mu świstkiem papieru przed twarzą i z profesjonalnym uśmiechem, minęła mężczyznę, kierując się do swojego biurka.
Jak na ten poranek miała zdecydowanie wystarczająco integracji z innymi ludźmi. Nie dość, że jej dzień już został zepsuty, to jeszcze musiała jeszcze spotkać się z tą rodziną. Czuła już na samą myśl dyskomfort. Dlaczego ona musiała to robić? Przecież była architektem.
Gdy już miała zamykać drzwi za jej plecami, ktoś wypowiedział jej imię. Zacisnęła zęby, chcąc tylko wejść do środka, a nie wykonywać dodatkową pracę.
— Możemy… mogę zająć chwilę? — zapytał, na co Miranda odwróciła się, jednak zapadło w jej umyśle słowo “możemy”. Czyżby było to przejęzyczenie? Lecz naprawdę dziwne. Kto mówi w liczbie mnogiej o sobie, jak stał tutaj tylko… No właśnie kto?
— Kim pan jest?
— Bezpośrednio. — Zaśmiał się nerwowo, pocierając kark. Szybko jednak wyprostował się, przybierając pokerową twarz. — Chcem… chce porozmawiać.
Czy wydawało się Mirandzie, że ów mężczyzna zachowuje się dziwnie?
— Dlaczego? — zapytała, przyglądając się podejrzanie nieznajomemu.
— Bo… Co cię to obchodzi. Nie chcesz to nie i tyle. Nie poczekaj, chcemy się dogadać. znaczy na razie tylko ja chce, bo nie chcesz rozmawiać nawet ze mną — odpowiedział, przewracając oczami, jednak usta wykrzywiły się w grymasie podobnym do smutku.
Nie odpowiedziała.
Mężczyzna także się nie odzywał, ale z sekundy na sekundę jego mimika twarzy zmieniała się, od pokerowej twarzy, po zakłopotanie, czy smutek, aż znowu do pokerowej twarzy. Miranda przyglądała się temu z niemałym zdziwieniem. Ciężko było stwierdzić, że ten facet należał do normalnych osób w jej mniemaniu. Jeszcze nigdy z taką osobą się nie spotkała.
— Boli cię coś? Coś masz z twarzą. — Pokazała palcem na jego głowę.
— Nie do cholery. Moreju kazał mi posprzątać w mieszkaniu. Klucze daj— mruknął, wbijając wzrok w oczy kobiety.
— Nie mam. I to nie tak wymawia się nazwisko pana Moreau.
— Dobra to cześć. — Odwrócił się i odszedł w szybkim tempie, nawet nie oglądając się za siebie.
***
Pierwszy wszedł do swojego kantorka, prawie że trzaskając drzwiami. W ostatniej chwili powstrzymał się od tego. Oparł się o drzwi i zamknął drzwi, biorąc głęboki wdech. Dobrze nic się nie stało, może nie ogarnie co się z nim działo. Miranda przecież była najgłupsza w całej firmie ze swoim Aspergerem.
— Ale ty pomyliłeś nazwisko szeka kretynie pierdolony! Czasami żałuję, że muszę dzielić z tobą to beznadziejne ciało! Moglibyśmy być jeszcze lepsi, gdyby nie ty idioto! – krzyczał Drugi, zaciskając dłonie w pięści.
— Drobna pomyłka… — szepnął w odpowiedzi pierwszy, spuszczając głowę, starając się rozluźnić dłonie, ale Drugi zbyt mocno je zaciskał i nie mógł przejąć kontroli nad własnym ciałem. Chociaż w tym momencie bardzo chciał tego. Gdyby nie jego towarzysz mógłby iść na policję i się przyznać, a nie oglądać kolejny plan morderstwa w głowie Drugiego. I jeszcze to zakrwawione ciało… — Przestań o tym myśleć, proszę…
— To same przyjemne rzeczy. Ooj i bardzo podniecające. Może za karę jeszcze skorzystamy i przelecimy ją? — odparł, unosząc ich kąciki ust, w szerokim uśmiechu.
— Nie! — krzyknął Pierwszy, wyrywając się do przodu, opierając o stolik do kawy, na którym były jakieś środki czystości i szmatki. — Nie, nigdy w życiu. Jesteś jebnięty na łeb!
— To też twój łeb. — Zaśmiał się, lecz nie mógł się uspokoić, zapominając się ze śmiechu.
Pierwszy walnął czołem w stół, ile tylko starczyło mu sił. W jednym musiał się zgodzić; mieli tą samą głowę. Przestał się śmiać zaskoczony, jak i zaćmiony bólem. Bolało, ale jeszcze raz z całej siły walnął głową o stolik.
— Co ty robisz?! — wrzasnął Drugi, podpierając się o blat, by nie zrobił tego po raz trzeci. — Tak pogrywasz?! No to teraz pożałujesz!
Mocno pchneli drzwi i wyszli. Prawie że biegiem pokonali dzielący ich dystans z gabinetem Mirandy. Trochę musieli przyspieszyć ich plan niż było to zamierzone, ale czym szybciej awansują tym lepiej. Też będą architektami i to najlepszymi.
— Mirando! — krzyknął Drugi, wpadając do gabinetu kobiet, zamykając drzwi na klucz.
— O co chodzi? — zapytała, unosząc wzrok znad dokumentów.
— Pora na śmierć. — Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, podchodząc pewnym krokiem do biurka. Czuł jak Pierwszy chce go powstrzymał, ale nie tym razem. On tutaj rządzi i nie da odebrał sobie tej przyjemności z zabicia jej. To będzie najsłodsza rzecz w jego życiu. Spełnią się jego marzenia o zostaniu sławnym architektem.
— Jaką śmierć? Mówisz o tym zabójstwie? Też szukasz zabójcy?
Zaśmiał się złowieszczo, obchodząc biurko. Obrócił krzesł w swoją stronę, patrząc głęboko w oczy Mirandy. Nie mógł powstrzymać się od szczerzenia zębów. Był zbyt pewny siebie, wręcz sprawiało mu to niewyobrażalną satysfakcję i przyjemność.
— Nie muszę szukać. To ja nim jestem i zabije też ciebie, Mirando, moja droga wiem, że jesteś zbyt tępa, żeby to ogarnąć, ale nie psuj zabawy głupimi pytaniami. Będzie nam razem bardzo miło. Sama zobaczysz słoneczko. — Ujął jej podbródek w palce, delikatnie gładząc go kciukiem.
Wpatrywał się w jej usta, zupełnie nie mógł się zdecydować jaki sposób śmierci woli wybrać tym razem. A narzędzie zbrodni? Też miał pole do popisania się. I to jakie. Co zrobi z jej ciałem?
— To ty ich zabi…
Nie dokończyła, ponieważ przerwał jej krzyk Pierwszego, który rozpaczliwie, próbował zyskać kontrolę nad swoim ciałem. Nie mógł dłużej znosić tych myśli, musiał walczyć, ile tylko starczy mu sił. Nie było innej drogi, nie widział innej, ponieważ ścieżką śmierci, nie chciał podążać.
— Oczywiście, że ja! A ty będziesz następna! — krzyknął Drugi, rzucając się na krzesło Mirandy. Tyle, że potknął się o własną nogę.
Uderzyli twarzą o ziemie, sycząc jedynie przy tym, czując ból nie tylko na czole, ale także nos promieniował. Czuli ciepło, które spływało na ich usta. Nim zdążyli się podnieść, Piewszy z całych sił wbił palec do oka, przez co zaryczeli w bólu.
— Idioto! — wrzasnął Drugi, jednym zamachem wyrywając palec z oczodołu. Nawet nie wiedział co się z nimi działo. Bolało, nie wiedział jak to opisać, zupełnie, jakby działała w nim adrenalina i jeszcze jego ciało tak tego nie rejestrowało.
— To koniec! Byliśmy i zostaniemy woźnymi! Dobij nas Miruno! — Pierwszy szybko wstał, jednak obraz przez jednym okiem rozmywał mu się, robiło mu się słabo, ale nie mógł polec, nie teraz jak był już tak blisko. Czuł, jak ich mięśnie się napinają, Drugi też nie chciał tak szybko przegrać. Widział jak próbuje się uspokoić, myśląc jak zabije Mirandę, ale Pierwszego jedynie napędzało go do walki.
Nie było już Mirandy w pokoju. Musiała wyjść, kiedy leżeli. Z jednej stony dobrze, że uciekła, ale był skazany sam na siebie, a napewno nie było tu nic ostrego. Lecz było okno, tylko tyle mu zostawało. MIał tylko nadzieję, że upadek z tego piętra ich zabije. A podobno nadzieja umiera ostatnia, więc musial spróbować.
Pierwszy podszedł na ciężkich nogach do okna, czując niemały oprór. Otworzył je, zrzucając kwiatki z parapetu. Wszedł na nie, ignorując ziemię, która się rozsypała z plastikowych doniczek.
— To nasz koniec. Ostatnie słowo?
— Żebyś zdechł w piekle…
Skoczył, a ostanim co usłyszał, był wrzask ich imienia: “Jackson”. Ale ten głos nie należał do Drugiego, a do ich szefa. On zobaczy jego zwycięstwo. Wygrał. Dlatego, zderzając się z chodnikiem, pojawił się uśmiech na ich twarzy, potem był już tylko ciemność.
Korekta: Winter-381
Pisali: _Vivers_, AlexaNightshadow, _Pysia__
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top