''Szepty Śmierci'' [+18]

Dominik pracował jako kelner w dobrze prosperującej restauracji w Zakopanem. Kuchnia regionalna i to blisko Krupówek, więc nawet nie było mowy, żeby zwolnić tempa w sezonie. Wtedy też zdecydowanie więcej wyciągał z wypłaty. Bądź co bądź, było to jednak miasto turystyczne, gdzie dużo zarabiali na ludziach zwiedzających miejscowość, w tym Krupówki czy Gubałówkę. Nawet słyszał od klientów, że przychodzili tutaj aż z Kasprowego Wierchu.

Tego dnia Dominik wyszedł zmęczony po zamknięciu restauracji. Myślał jedynie o tym, by w końcu wziąć prysznic i położyć się spać. Szedł przez deptak, na którym mimo późnej godziny gościły zakochane pary trzymające się za ręce i przytulające się do siebie. Omijał ich, nauczony ignorować ludzi wokół. Wpatrywał się w nocne niebo pełne gwiazd. Mógł sobie na to pozwolić, bo dopiero za McDonaldem skręcał w prawo.

Nagle poczuł, jak jakaś pomarszczona dłoń chwyciła go za nadgarstek. Podskoczył, wyrywając rękę z uścisku. Czuł, jak serce przyspieszyło swój rytm, tak samo jak oddech. Od razu wbił wzrok — jak się okazało — w lokalnego dziwaka, który mógł mieć nawet i sto lat. Wypuścił powietrze z płuc z niemałą ulgą. Kojarzył go, bo mężczyzna nie raz zaczepiał Dominika rano, by dał mu piwo lub chleb, ale nigdy w nocy.

— Słu...

— Nadchodzi. Strach. Będzie strach i krew. Tak, będzie krew, młodzieńcze. Cmentarz. Na cmentarz, już. Ofiarę z baranka. Nie! Z królika? Nie pamiętam...

— Pan już naprawdę powinien iść spać. Jest późno i plecie pan głupoty. Dobranoc — powiedział, unosząc lekko kąciki ust Odwrócił się, chcąc wrócić do domu.

— Dominiku... — Zaczął kaszleć. Między jego palcami spływała ciemnoczerwona krew, barwiąc nadgarstek na szkarłatny kolor i brudząc ziemię. — Strzeż się...

Dominik odruchowo spojrzał na ziemię, kiedy starzec wskazał na grunt ręką. Cofnął się o krok, widząc napis "Zabije cię", który sam układał się z krwi niczym żywy wąż. Przetarł oczy szybko, nie dowierzając. Kiedy je otworzył, zamiast napisu zobaczył aksamitka, który wyrósł spomiędzy cegiełek betonowych. Kwiat śmierci.

— D-dobranoc. Jestem zmęczony — oznajmił, po czym odchrząknął i ruszył praktycznie biegiem w stronę domu.

Musiał być naprawdę zmęczony, skoro miał aż takie zwidy. Na pewno mu się to przewidziało. Nie mogło być przecież inaczej.

Gdy tylko dotarł do drzwi, wyjął klucz, chcąc otworzyć. Kiedy uniósł wzrok, dostrzegł wciśniętą w klamkę szmacianą lalkę. Miała wbity nóż między oczy. Teraz to już musiał być jakiś żart. Pewnie jakimś dzieciom się nudziło. Wziął lalkę i zgniótł ją w pięści. Podszedł do kosza i krzycząc "Ogarnąć dupy, gówniarze", wyrzucił zabawkę. Odpowiedziała mu cisza, która towarzyszyła Dominikowi do następnego poranka, gdy znowu musiał iść do pracy i harować jak wół. I to przez cały dzień! Może dzisiaj w nocy nic go nie zaskoczy i nikomu nie będzie się nudziło, żeby zrobić mu takie głupie żarty.

Po całym dniu pracy praktycznie padał z nóg, a jego humor jeszcze podupadł, gdy wychodząc z pracy, usłyszał grzmot. Zauważył czarne chmury, kiedy uniósł głowę do góry. Zmarszczył brwi, czując, że zaczynała rosnąć w nim frustracja. Nie widziało mu się wracać do domu w burzę. Nie miał jednak innego wyboru. Auto sterczało u mechanika od dobrych trzech dni. Ruszył więc żwawym krokiem, by nie zmoknąć.

Krople deszczu powoli opadały na chodnik. Z czasem jednak intensywność wzrosła, mocząc Dominika do suchej nitki. Do domu miał jeszcze spory kawałek, więc zaczął rozglądać się za kryjówką. Najbliższa znajdowała się w uliczce po jego lewej, którą stanowił daszek od tylnego wyjścia z budynku. Podbiegł tam i obserwował, jak deszcz zyskiwał na sile, tworząc leciutką mgłę.

— Świetnie — mruknął zirytowany.

Było późno, a Dominik marzył jedynie o ciepłej kąpieli i łóżku, ale na razie musiał stać przemoknięty w jakimś podejrzanym miejscu. To byłby cud, gdyby się nie rozchorował.

— No po prostu cudownie. — Poprawił mokre końcówki czarnych włosów, które opadały mu na czoło.

Wtem do jego uszu dotarł dziwny dźwięk, jakby charczenia i przełykania. Był na tyle donośny, że przebił się przez deszcz. Spojrzał w bok i zamarł, obserwując dziejący się przed nim obraz.

Jakaś dziwna istota klęczała odwrócona plecami do niego w rogu uliczki. Ciało miała kościste, a skórę szarą i prawdopodobnie szorstką jak papier ścierny. Wokół niej było pełno krwi, a do nozdrzy Dominika dotarł zapach gnijącego mięsa. Musiał zasłonić usta, by nie zwymiotować. Gdy ponownie uniósł wzrok, to coś zniknęło. Nie było śladu po dziwnej istocie ani krwi. Jego ciało przeszedł dreszcz, a jedzenie znów cofnęło mu się do gardła.

— Przez tego faceta widzę dziwne rzeczy — sapnął, przypominając sobie bezdomnego sprzed dnia.

Poczucie lęku oraz wrażenie bycia obserwowanym towarzyszyło Dominikowi aż do momentu, gdy trzęsącymi się dłońmi otworzył drzwi swojego mieszkania i pospiesznie je za sobą zamknął, zostawiając kluczyk dla bezpieczeństwa w dziurce. Dopiero za nimi odetchnął głośno, łapiąc się za lewą pierś, gdzie dobrze mógł wyczuć przyspieszone bicie swojego serca. Krótko stał przy drzwiach, nasłuchując, bo musiał się upewnić, czy na pewno nic go nie śledziło. Nadal był przekonany, że to jedynie zwidy spowodowane przemęczeniem organizmu, ale mimo to sprawdził dodatkowo judasza w drzwiach. Zobaczył tyle, co zawsze, czyli wycieraczkę i niewielki ogródek przed domem, wtedy poczuł się bezpieczniej, ale niestety nie na długo.

Zaraz po tym, jak rozwiesił mokre ubrania na suszarce łazienkowej, wziął szybki prysznic. Już w piżamie ciężko usiadł na kanapie. Założonym na szyi białym ręcznikiem dosuszył nieco swoje ciemne kosmyki włosów i sięgnął po pilot. Płynnym i zaspanym ruchem włączył telewizor. Dech w piersiach mu stanął.

Na ekranie telewizora widniał reportaż prowadzony przez piękną i elegancko ubraną kobietę. Mówiła wiele, lecz Dominik praktycznie nie zwracał uwagi na wypowiadane przez nią słowa. Zamiast tego skupił się na zdjęciu zaraz obok niej, a właściwie krótkim filmiku, jak się okazało po chwili. Przedstawiał wysoką, kościstą, szarą postać z długimi rękoma i nogami zakończonymi pazurami. Oczy miała czerwone, wpatrujące się wprost w duszę Dominika.

Zaraz po podobiźnie bestii pojawiła się fotografia cmentarza, który dość szybko chłopak rozpoznał. To na jego miejscu mieli niedługo postawić restaurację z fast foodem.

Chwilę później skierował swój wzrok na przesuwający się biały napis na czerwonym tle.

— Cmentarz w blasku księżyca... gdzie mrok ma swe zasady. Ofiarę tam składamy, aby Strachy odpuściły nam tę zdradę... — czytał szeptem, jakby nie dowierzając w to, co widzi.

W tym momencie zdał sobie sprawę, że ostatnie sceny nie były wytworem zmęczonego umysłu po pracy. Działo się to na żywo. Zastanawiało go, dlaczego właśnie on został wybrany przez dziwaka i co ma począć z tym faktem.

Dominik przetarł dłońmi przekrwione ze zmęczenia oczy, aby się upewnić w swojej teorii. Dalej stała ta sama kobieta, lecz paski wiadomości i zdjęcia były zupełnie inne. Nagle za drzwiami usłyszał półgłośne warczenie i skomlenie, a za oknem mignęły gdzieś w oddali czerwone plamki.

Podskoczył na kanapie, wlepiając wzrok w powoli poruszającą się firankę. Ostatnio noce zaczęły robić się coraz cieplejsze, więc okno przez cały czas było lekko uchylone. Strach sparaliżował całe ciało Dominika. Poczuł, jak ogarnia go panika. Zamknął oczy w nadziei, że za chwilę wszystko wróci do normy, jednak gdy otworzył je ponownie, przed nim rozpościerała się ciemność.

Światła zgasły. W rosnącej panice zacisnął ponownie powieki i przytknął ręce do uszu, kuląc się na kanapie. Niespodziewanie w jego głowie pojawiły się ciche szepty, które narastały z każdą następną minutą — "Złóż ofiarę albo zgiń", "Napraw, co zepsułeś". Głowa Dominika zaczęła pulsować, a on sam ledwie powstrzymywał łzy cisnące mu się do oczu.

— Co jest, do cholery?! — krzyknął, mając już dość tego przypierającego do muru uczucia strachu.

Zaraz po jego słowach, wszystko ucichło. Głosy zamilkły, światło wróciło, a głowa przestała pulsować. Zmęczony chłopak opadł na miękką kanapę, nie mając już siły na cokolwiek. Chciał zasnąć, lecz przejmujący strach mu na to nie pozwalał. W końcu wziął tabletkę na sen i dopiero wtedy zdołał usnąć.

Następnego dnia nie poszedł do pracy. Bał się choćby zmienić pozycję na kanapie. Wciąż ogarniał go strach na myśl o zdarzeniach z ostatnich dni. Zadzwonił tylko rano do szefa, że idzie na L4. Od tamtej pory z nikim innym nie zamienił ani słowa. Leżąc tak w bezruchu, starał się nie myśleć. Tak minęło kilka dni, w czasie których nie był stanie zdobyć się na cokolwiek. Gapił się tępo w sufit lub na telewizor, a uczucie strachu i byciem obserwowanym nie odstępowało go nawet na chwilę. Starał się udawać, że ani trochę go to nie rusza. Wydawało mu się, że jeśli zostanie na kanapie, to coś nie zauważy jego obecności. Jednak pewnego ranka, gdy już stracił rachubę dni, usłyszał pukanie do drzwi. Ciało chłopaka się spięło. Jak na zawołanie tajemnicze spojrzenie na ciele chłopaka zniknęło i Dominik choć na chwilę był w stanie odetchnąć.

Powolnym krokiem wstał z kanapy i ruszył w kierunku drzwi. Spojrzał przez judasza i o mało nie podskoczył, widząc pomarszczoną twarz staruszka, który parę dni temu zaczepił go na ulicy. Dominik poczuł narastającą wewnątrz siebie furię. W myślach zaczął obwiniać go za każdą straszną rzecz, która go do tej pory spotkała. To wszystko przecież było jego winą!

Otworzył drzwi z impetem gotowy rzucić się na mężczyznę po drugiej stronie. Staruszek zniknął, jakby nigdy go tam nie było. Chłód i przerażenie powróciło. Dominik automatycznie opuścił wzrok na wycieraczkę pod drzwiami, dostrzegając na niej małą paczkę. Drżącymi dłońmi podniósł ją i zabrał ze sobą do środka.

Paczka była niedbale zapakowana w stare pudełko po papierosach oklejone taśmą klejącą. Przez dłuższy czas po prostu obserwował przesyłkę, nie chcąc sprawdzać jej zawartości, jednak w końcu ciekawość wzięła górę. Lekko drżącymi rękami i w bardzo niestaranny sposób, Dominik zaczął odrywać kawałki plastra. W końcu pudełko zaczęło rozpadać się w rękach chłopaka, a ze środka wypadła mała kartka.

Kto zakleił kawałek papieru w tak szczelny sposób?

Rozwinął kartkę. Wnętrze było poplamione czerwoną mazią. Dominik przełknął ślinę, modląc się w duchu, by nie okazało się to być tym, o czym myślał. W środku ciemnym atramentem został uwieczniony napis "Memento mori", czyli "pamiętaj o śmierci". Chłopak wstrzymał oddech i zamknął skrawek kartki w pięści, by po chwili wrzucić go do śmietnika. Czuł się, jakby postradał zmysły. Działo się coś bardzo niedobrego i musiał coś z tym zrobić.

W podskokach założył brudne i wychodzone buty, po czym wybiegł przed siebie, kierując się w stronę komisariatu policji. Budynek był oddalony od domu Dominika o jakieś dwa kilometry, jednak chłopak nie przestawał biec i nie zwalniał tempa.

Po jakimś czasie udało mu się dotrzeć na miejsce. Wchodząc zdyszany po schodach, zauważył, że ludzie wokół niego posyłali mu dziwne i zmartwione spojrzenia. Jednak to zjawisko można było akurat bardzo dobrze wytłumaczyć. Przez te parę dni Dominik był zbyt przejęty rzeczami dziejącymi się w jego życiu, że można by powiedzieć, iż wręcz zapomniał o siebie zadbać. Jego oczy były przekrwione i podkreślone mocnymi sińcami, włosy potargane od ciągłego wyrywania ich ze stresu, paznokcie obgryzione do krwi, a ubranie pomięte i niezaprzeczalnie cuchnące. Wyglądał jak bezdomny i wstyd poczuł dopiero wtedy, gdy wyszedł do ludzi. Mimo wszystko przyszło z nim także poczucie ulgi i bezpieczeństwa. Nie czuł się sam.

Otworzył drzwi komisariatu i podszedł do lady, za którą siedział dobrze zbudowany mężczyzna, na oko po czterdziestce.

— Chciałbym zgłosić przestępstwo — odezwał się Dominik, po czym, czując okropną chrypkę, odkaszlnął głośno.

Mężczyzna za ladą uniósł brew na marny widok chłopaka, jednak zachował swój profesjonalny ton głosu.

— Mógłby pan opisać zdarzenie? — zapytał, wyciągając notes.

Nagle Dominik trochę się zestresował. Bo niby co miał powiedzieć? Że słyszy głosy? Przecież wezmą go za wariata.

— Czuję się obserwowany we własnym domu. W dodatku ktoś dzisiaj zapukał i zostawił mi liścik cały poplamiony krwią! — wypalił oburzony.

— Ma pan ten liścik ze sobą? Albo wie pan może kto mógłby go zostawić?

No tak. O tym Dominik nie pomyślał. Niepotrzebnie wyrzucił go do kosza.

— Liściku już nie mam, ale pamiętam twarz człowieka, który go podrzucił. Jest bezdomny, kręci się po ulicach od kilku lat. Jest w podeszłym wieku i zaczepił mnie na ulicy jakiś czas temu! Od tamtego momentu zaczęły się dziać te wszystkie dziwne rzeczy. — Dominik poczuł rosnącą w środku frustrację.

Czemu to wszystko przytrafiło się akurat jemu? Mówiąc o tym komuś, poczuł się nieco lepiej.

— Chce pan powiedzieć, że nie ma pan żadnego dowodu w tej sprawie? Co zrobił pan z tym liścikiem? — Policjant obdarzył Dominika sceptycznym spojrzeniem.

Nie wierzył mu. Dominik zaczął się jąkać. Powiedział, że ze strachu pozbył się brudnego od krwi świstka papieru, sam nie wie dokładnie dlaczego.

— Dobrze, jak ma pan na imię? — westchnął głośno policjant.

Dominik podał mu swoje dane i była to jedyna informacja, która została zapisana w notatniku mężczyzny.

— Panie Dominiku, jak dostanie pan kolejny liścik albo jak znajdzie pan ten poprzedni, to proszę się wrócić. Bez dowodów mam związane ręce. W sprawie tego staruszka, jeśli zobaczy go pan ponownie lub jak zawita on u pana w domu i będzie się w jakikolwiek sposób naprzykrzał, proszę od razu zadzwonić, wtedy zainterweniujemy.

W jednym dużym skrócie powiedział: "Daj dowody albo pocałuj nas w dupę". Tak oto Dominik opuścił posterunek policji, czując jeszcze większy niepokój. Żeby otrzymać pomoc ma przejść przez to wszystko po raz kolejny?

— Debile, idioci, szczury, a nie policjanci — mruczał do siebie Dominik, kierując się w stronę kościoła.

Zrezygnowany wszedł do ogromnej, zbudowanej w gotyckim stylu świątyni. Zajął miejsce w jednej z ostatnich ławek, po czym złożył ręce w modlitwie, spuszczając głowę.

— Boże, czy kimkolwiek ty tam u góry jesteś, jeśli mnie, kurwa, słyszysz, to czemu mi to robisz?

Dominik nigdy nie należał do osób religijnych. Utożsamiał się z ateistami, jednak od pewnego czasu zaczął wątpić w swoją teorię powstania świata. Może faktycznie ktoś tam z góry rozporządzał całym tym bajzlem? Tak czy inaczej w myślach wyklinał i błagał, by to wszystko wkrótce dobiegło końca. Gdy uniósł głowę, by spojrzeć na ołtarz, z przerażeniem zauważył tego przeklętego staruszka. Siedział po drugiej stronie kościoła w jednej z pierwszych ławek, patrzył się przed siebie. Dominik zamrugał dwa razy, jednak mężczyzna dalej znajdował się w tej samej pozycji. Zdenerwowany chłopak natychmiast wyciągnął telefon, gotowy zadzwonić na policję, lecz gdy wybrał numer i podniósł wzrok, by ponownie spojrzeć na starca, tego już nie było.

— Posterunek policji w Zakopanem, w czym mogę pomóc? — odezwał się głos po drugiej stronie.

— Chyba sobie jaja robicie — szepnął do siebie Dominik, odkładając słuchawkę. Jeszcze raz rozejrzał się w poszukiwaniu starca, lecz go nie było.

Gdy Dominik wrócił do domu, na dworze zdążyło się już zrobić szarawo. Przez większość czasu po prostu błąkał się po ulicach zastanawiając się nad zaistniałą sytuacją. Doszedł do momentu swojego życia, gdzie cały strach się z niego ulotnił. Jedyne co po nim zostało to niepokój i dziwne otępienie. Był zmęczony i naprawdę chciał się już położyć i zasnąć. Otworzył drzwi frontowe i wszedł do środka, nie fatygując się nawet by zapalić światło. Było mu wszystko jedno, a mimo to gdzieś z tyłu głowy zapaliła mu się czerwona lampka. Nic nie widząc, skierował się do swojej sypialni. Gdy wylądował na miękkim materacu, sen przyszedł mimowolnie.

Obudziło go dziwne pukanie w szybę. Odruchowo sięgnął po włącznik światła, by zwiększyć nieco swoje pole widzenia. Okno było lekko uchylone, a firanki wiły się przerażająco. Dominik podniósł się z miejsca i powoli ruszył w kierunku odgłosu. Pukanie nie ustępowało. Brzmiało, jakby ktoś stał po drugiej stronie i pukał mu w szybę, co byłoby nierealne, bo sypialnia Dominika znajdowała się na piętrze. Drżącymi dłońmi odsłonił firankę. Serce mu zamarło. Otworzył szerzej oczy, upadając na zimną podłogę i wpatrując się w martwe oczy staruszka za oknem. Twarz dziwaka lekko wystawała z lewego dolnego rogu okna, a długa wychudzona ręka sięgała wysoko i rytmicznie stukała w szybę.

— Co do jasnej... — urwał, nie przerywając kontaktu wzrokowego.

Pukanie stawało się coraz głośniejsze, a wzrok staruszka coraz bardziej intensywny. W końcu było to wszystko nie do wytrzymania. Dominik zatkał uszy i jak dziecko zamknął oczy, wybuchając głośnym szlochem.

— Przestań mnie nawiedzać! — krzyknął, starając się przekrzyczeć pukanie. — Przestań, do cholery!

I nastała cisza. Pukanie ustało. Jedynym słyszalnym dźwiękiem było głośne kołatanie serca i przyspieszony oddech chłopaka. Dominik powoli odsłonił uszy i uchylił powieki. Leżał w łóżku w takiej samej pozycji w jakiej zasnął. Czyżby mu się to przyśniło? Usiadł i spojrzał w stronę odsłoniętej szyby. Był tam. Patrzył na niego. Pomarszczona twarz zbliżyła się do szpary w uchylonym oknie.

— Złóż ofiarę i napraw, co zepsułeś albo giń. — Po tych słowach zaczął się śmiać. Głośno i przerażająco. — Giń! — Przeraźliwy krzyk staruszka rozniósł się echem po pokoju.

Zdyszany Dominik podniósł się z impetem z łóżka. Przetarł dłonią mokrą od łez i potu twarz. Wciąż się trząsł, a uczucie przerażenia powróciło ze zdwojoną siłą. Oddychał ciężko, starając się uspokoić. Niepewnym krokiem ruszył do łazienki. Opłukał twarz zimną wodą, chcąc powrócić do rzeczywistości. Gdy uniósł wzrok, zamarł. Patrzył na swoje odbicie w lustrze, dziwiąc się na swój widok. Nie wiedział, że aż tak się zaniedbał. Przetłuszczone włosy, kilkudniowy zarost, pomięta i śmierdząca koszulka, przekrwione oczy i dziwny posmak w ustach.

— Ja pierdolę — parsknął, unosząc kąciki ust.

Nie potrafił pojąć, dlaczego pozwolił, by w takim stopniu strach zawładnął jego życiem. Zacisnął dłonie w pięści, obiecując sobie, że dłużej nie da władzy lękowi. Szybko odwrócił wzrok od swojego nędznego odbicia i zdjął z siebie wszystkie ubrania. Odkręcił kurek z wodą i wszedł pod prysznic, pozwalając by cienki strumień wrzącej wody spłynął po jego skórze. Potrzebował się wyparzyć z całego brudu i ze wszystkich negatywnych emocji. Zamknął oczy i oddał się tej chwili, chcąc choć na chwilę poczuć się normalnie. Jak dawniej.

Następnego dnia odświeżony i przebrany w czyste ubranie spakował swoje jedzenie do małej torby i ruszył z domu w kierunku restauracji. Pomyślał, że zajęty pracą i pośród ludzi będzie w stanie zapomnieć na chwilę o dręczących go lękach. Gdy dotarł do budynku, wspiął się po schodach i skierował do pomieszczenia dla personelu. W środku jego wzrok od razu padł na szefa, który krzyczał na jednego z kelnerów. Dominik go nie kojarzył, więc domyślił się, że pewnie został on zatrudniony pod jego nieobecność.

Na dźwięk otwierających się drzwi szef restauracji odwrócił się i spojrzał na stojącego w nich chłopaka. Przez chwilę w jego oczach widoczne było zdziwienie, lecz szybko jego miejsce zastąpił gniew.

— Możesz mi, do jasnej anielki, wytłumaczyć, gdzieś ty był przez ostatni tydzień? W tym momencie masz u mnie status zwolnionego.

Dominik uniósł brwi w zdziwieniu. Zwolniony?

— Przecież nie tak dawno poszedłem na L4. Osobiście mi pan to zatwierdził. — W jego głosie słyszalna była nuta niepewności.

— L4? Pierwsze słyszę. Przecież jakiś czas temu przesłałem ci grafik na ten miesiąc. Byłeś wpisany na ten tydzień. — Szef wyglądał na coraz bardziej poirytowanego. — Przymknę na to oko, ale tylko dlatego, że brakuje nam personelu. Przebierz się i leć na salę. — Dominik potaknął głową i szybko pobiegł w stronę szatni, sprawnie omijając szefa i nowego kelnera.

Nie do końca rozumiał, jak to się stało, że informacja o jego L4 nie doszła do szefa. Był pewien, że on sam mu na to zezwolił. Było to nad wyraz dziwne, jednak w tamtym momencie była to jedna z najnormalniejszych rzeczy, które przytrafiały się chłopakowi. Dominik sprawnie przebrał się w strój kelnerski, wziął swój tablet do zapisywania zamówień i ruszył na salę witać gości.

Do domu wracał późnym wieczorem. Pogoda była dość mglista, choć cały dzień temperatura była wysoka. Dominik schował dłonie do kieszeni bluzy, nie spiesząc się z powrotem do domu. Musiał przemyśleć ostatnie wydarzenia. Wspomnienia poprzednich dni nie chciały opuścić jego głowy. Do tego dalej nie rozumiał, jak miał wyjaśnić tę sprawę z L4 i reakcją jego szefa. W końcu był pewny, że takowe dostał. A może to też sobie uroił? Dominik nie był już pewny co było rzeczywistością, a co nie.

Szurał butami po chodniku, kopiąc kamyki leżące na drodze. Szedł tak przez jakiś czas, nie patrząc przed siebie i nie zważając na to, gdzie niosą go nogi. Jednak gdy narastające zimno dało się mu we znaki, podniósł głowę, by zbadać otoczenie.

— Przepraszam bardzo, dziś już nieczynne. — Do uszu Dominika dotarł męski głos.

Chłopak odwrócił się zaskoczony, widząc przed sobą dość wysokiego, barczystego mężczyznę. Spoglądał on na Dominika spod okrągłych okularów ze znudzonym wyrazem twarzy.

— Nie słyszysz? Zamknięte. Jest po dwudziestej drugiej. Nie masz nic lepszego do roboty? — Mężczyzna brzmiał na coraz bardziej zdenerwowanego.

Zdezorientowany Dominik rozejrzał się dookoła. Znajoma okolica sprawiła, że przeszedł go dreszcz. Stał tuż przed bramą cmentarza. Spojrzał w stronę nagrobków, czując dziwne ukłucie w klatce piersiowej.

— Przepraszam, już mnie tu nie ma.

Dominik odwrócił się w stronę ulicy. Szedł dalej przy płocie cmentarza. Nie zamierzał po prostu wrócić do domu. Gdy tylko upewnił się, że strażnik stracił nim zainteresowanie, chłopak przeskoczył przez płot. Sam nie wiedział dlaczego, ale czuł, że musiał coś sprawdzić. Zdawało mu się, jakby coś wewnątrz niego potrzebowało tam pójść. Coś było na rzeczy.

Szedł pomiędzy grobami, oglądając kolejne zdjęcia i imiona zmarłych. Nie wiedział, czego szukał i czemu wydawało mu się to takie ważne, jednak nie mógł przestać. Mijały kolejne minuty, aż w końcu Dominik przystanął, gdy jego wzrok przykuło uwagę jedno ze zdjęć.

Na drewnianym krzyżu ktoś przybił ramkę z fotografią. Znajdujący się na niej starszy pan wyglądał kropka w kropkę jak ten upiorny staruszek z ulicy i najstraszniejszy z koszmarów Dominika.

Chłopak stracił czucie w swoich rękach i nogach, a serce mu niebezpiecznie przyspieszyło. Przestał kontrolować swoje ciało, które padło tuż przed krzyżem. Jego ręce mimowolnie dotknęły zimnej, wilgotnej ziemi, by po chwili zacząć kopać. Strasznie się bał, ale nie potrafił przestać. Kopał gołymi dłońmi, aż do momentu, w którym zaczął czuć narastający ból pod paznokciami. Przerwał, by spojrzeć na zakrwawione dłonie, łzy zebrały się pod jego powiekami. Nie rozumiał swojego zachowania. Coś zawładnęło jego ciałem i nie chciało go zostawić.

"Złóż ofiarę albo zgiń"

— Spierdalaj — wymruczał Dominik, próbując odzyskać czucie w nogach, jednak na darmo.

"Zginiesz marnie"

Jego ręce znowu zaczęły zbliżać się do małego wykopanego dołka.

— Zostaw mnie, do cholery. — Dominik zaczął walczyć i protestować, starając się odsunąć ręce od ziemi.

— Co ty tu robisz? — odezwał się strażnik niskim głosem.

Chłopak obrócił zapłakaną twarz w stronę mężczyzny. Patrzył na niego z błagalnym wzrokiem. Ten wybałuszył oczy, patrząc na zakrwawione palce Dominika i na wykopany przed nim dół.

— Ja pierdolę. — Złapał się za głowę, biorąc krok do tyłu. — Co za psychol — wymruczał do siebie, wyciągając telefon.

Po chwili przyłożył go do ucha, zaczynając z kimś rozmowę, jednak Dominik nic już nie słyszał. Zapanowała ciemność, gdy z niemałym hukiem upadł na ziemię.

Obolały Dominik otworzył oczy. Znajdował się w jasnym pomieszczeniu, przez chwilę podejrzewał, że to szpital. Podniósł się do siadu. Pokój utrzymany był w jasnej bieli i szarości, a w drzwiach, które znajdowały się naprzeciw jego łóżka, nie było klamki.

Psychiatryk.

Odwrócił się w kierunku stolika, na którym zazwyczaj leżały jego leki. Sięgnął po mały plastikowy talerzyk z trzema białymi tabletkami. Wsadził je do ust, po czym popił wodą z papierowego kubka. Zauważył, że jego ręce były obandażowane. Usłyszał ciche pikanie i po chwili drzwi się otworzyły. Do środka weszła pielęgniarka z tacą pełną jedzenia.

— W końcu się pan obudził. Nieźle się pan urządził — powiedziała, wskazując na ręce Dominika. Ten nic nie powiedział.— Znowu miał pan sen o swoim dawnym życiu? — zapytała, kładąc tacę na stoliku obok.

Chłopak kiwnął głową. Pielęgniarka westchnęła głośno i ruszyła w stronę drzwi.

— Niech pan coś zje i znowu się położy. Przyjdę za piętnaście minut.

Dominik spojrzał na tacę obok łóżka. Owiał go chłód, mimo że był ubrany dość ciepło. Ponownie rozejrzał się po pustym pokoju, gdy nagle zgasło światło. Nie zdziwiło go to. Działo się to systematycznie od jakiegoś czasu. Odruchowo obrócił głowę w lewo, słysząc cichy szmer.

"Złóż ofiarę albo zgiń."

Dominik wciągnął powietrze, widząc w kącie pokoju zarys dobrze mu znanej osoby. Gdy jego wzrok przyzwyczaił się do ciemności, rozpoznał staruszka, który nawiedzał go każdego dnia.

"Złóż ofiarę albo zgiń."

Chłopak czuł w kościach, że ta wizyta była inna. Nie miała skończyć się dobrze. Spóźnił się. Czas minął, a on wciąż nie złożył ofiary. W duchu modlił się, by pielęgniarka wróciła szybciej. Obserwował, jak staruszek powoli zbliżał się do jego łóżka. Nie mógł przerwać kontaktu wzrokowego. Gdy w końcu dziwak przystanął przy krawędzi materaca, dłonie Dominika zaczęły niebezpiecznie podnosić się i zbliżać w kierunku szyi chłopaka, by po chwili mocno się na niej zacisnąć.

— Mówiłem, że zginiesz marnie — powiedział staruszek, uśmiechając się od ucha do ucha i ukazując rząd zgniłych zębów.

Dłonie Dominika zacisnęły się jeszcze bardziej, odcinając mu dostęp do powietrza. Jego twarz zaczęła robić się sina, a głowa pulsować. Wciąż utrzymywał kontakt wzrokowy ze staruszkiem, który śmiał się w najlepsze.

W końcu obraz przed oczami Dominika rozmazał się i po chwili nastała błoga cisza. Ból głowy minął tak szybko, jak się pojawił, a powieki zaczęły robić się coraz cięższe.

Ponownie tego dnia zasnął, lecz tym razem się nie obudził.

***

— Z ostatniej chwili: Młody mężczyzna Dominik M. zmarł dzisiaj w jednym ze szpitali psychiatrycznych w Zakopanem. Lekarze poinformowali, że przyczyną śmierci było uduszenie się własnymi rękami. Dominik był schizofrenikiem, który rzadko łączył się z rzeczywistością. Skarżył się na postać staruszka, która notorycznie pojawiała się w jego wizjach i życzyła mu śmierci. Dominik miał skłonności do samookaleczania, nawet gołymi rękami.

Starszy mężczyzna wyłączył telewizor i rzucił pilot na kanapę. Uśmiechnął się sam do siebie i podszedł do drzwi wyjściowych, uprzednio zabierając z wieszaka kurtkę.

Szedł przed siebie, by po chwili wpaść na młodego mężczyznę, który zapatrzony był w wyświetlacz swojego telefonu.

— Bardzo przepraszam — odezwał się chłopak, podnosząc wzrok.

— Nie szkodzi — odpowiedział z uśmiechem staruszek.

Tej nocy młody chłopak nie poszedł spać.

Korekta: Anna_Sand_-Wafel-_
Pisali: _Pysia__ & _Vivers_ & _Zeluchna- & AlexaNightshadow

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top