3. Płatek śniegu

Jack nie tak wyobrażał sobie ten świat. Z opowieści słyszał o jego pięknych krainach, porośniętych soczyście zieloną trawą. Na kartach opasłych ksiąg widział ilustracje pięknych kwiatów, które rosły tylko tu w Arendelle. Jednak wszystko to, co przeczytał lub usłyszał, przeczyło temu, co widziały jego oczy.

Doliny pokrywały warstwy grubego puchu, a przed nim szalała śnieżyca. Porywisty wiatr targał czuprynę białych włosów.

Zmrużył oczy, gdy za zasłoną tańczących płatków śniegu ujrzał postać kobiety. Nie chcąc uwierzyć, swoim oczom zrobił kilka kroków w przód, wchodząc do wnętrza śnieżnego cyklonu.

Szare oczy zrobiły się wielkie jak spodki, gdy okazało się, że wzrok wcale go nie mami. W samym centrum zawieruchy pośrodku siedziała kobieta. Błękitna suknia skrzyła się drobinkami lodu, a blond włosy targał wiatr. Twarz chowała w dłoniach, a Jack mógł usłyszeć jej szloch.

Nie był do końca pewny jak to możliwe, ale wiedział, że to ona jest źródłem tego zamieszania.

Ruszył w jej stronę, ale nagle śnieg jakby ożył i zaatakował go. Upadł na ziemię, a laska upadła nieopodal niego. Sapnął, podnosząc się na równe nogi. Zachwiał się, gdy śnieżny stwór ponownie zaatakował. W ostatniej chwili sięgnął po kij, zamachnął się nim, jednak ten ruch nie przyniósł żadnego rezultatu.

— Zatrzymaj to! — wrzasnął na całe gardło. Jego głos poniósł się niczym echo, ginąc w dźwiękach szumiącego wiatru. — Przestań! — krzyknął, a jego wrzask dotarł do uszu nieznajomej.

Drgnęła i spojrzała na niego załzawionymi oczyma. Zaskoczenie malowało się z przerażeniem. Czarne smugi tuszu nadały jej bladej twarzy upiornego oblicza. Frost wciągnął z synkiem powietrze, dusząc w sobie poczucie strachu.

Nie pewnie ruszył w jej stronę, a wiry płatków śniegu, które na chwilę zaprzestały dzikiego tańca, ponownie ruszyły do ataku. Z dziką furią, to co jemu podlegało było teraz przeciw niemu. Zamachnął się swoją laską, a ku jego zdumieniu śnieg usłuchał jego prośby.

Westchnął z ulgą, gdy wszystko ucichło. Opadł na ziemię. Resztki sił uleciało z niego jak powietrze z balonika. Przeczesał palcami włosy, próbując uspokoić swój oddech. Jego serce galopowało niespokojnie, łomocząc głośno o żebra.

--- 

Elsa wpatrywała się w nieznanego jej chłopaka. Obłoczki pary wydobywały się z jego ust z każdym nierównym oddechem.

Szok i niedowierzanie malowało się na jej twarzy. Przed oczami miała scenę, gdy ten walczył z jej mocą. Błysk w jego szarych tęczówkach sprawił, że straciła grunt pod nogami.

On ma moc — Ta jedna myśl dzwoniła jej w uszach. Nadzieja, którą już tak dawno utraciła, narodziła się na nowo.

Powieki miał przymknięte, a jego klatka piersiowa unosiła się nierównomiernie.

Elsa przyklękła przy nim i wzięła do rąk kij, który należał do białowłosego. Wyglądał na zwykły kawałek drewna, ale pomimo niepozornego wyglądu Elsa czuła bijącą od niego moc. Spojrzenie lazurowych oczu skierowała w stronę chłopaka.

Otworzył oczy i utkwił w niej szare tęczówki. Powiedział kilka niezrozumiałych słów i podniósł się ze stęknięciem.

— Przepraszam — wyszeptała Elsa ze skruchą. — To twoje — powiedziała, wręczając mu jego własność.

— Dziękuję — wybełkotał.

Jego zimne palce musnęły jej dłoń. Elsa czuła delikatne mrowienie w miejscu, w którym jego palce zetknęły się z jej skórą.

— Nic ci nie jest? — Obrzuciła go badawczym spojrzeniem, ale nic nie wskazywało na to, że jest ranny. Otrzepał się ze śniegu i utkwił w niej szare oczy.

— Nie. — Pokręcił przecząco głową. — Jest okej — odparł, uśmiechając się lekko. — A tobie? — Elsa odwzajemniła uśmiech. Kiwnęła głową, nie mogąc z siebie wydobyć choćby słowa. — Jestem Jack. — Jego uśmiech stał się jeszcze szerszy, a w szarych oczach tańczyły radosne ogniki. — Jack Mróz. Jeden ze Strażników Marzeń — dodał, widząc jej minę.

Nic nie mówiło jej to imię ani też tytuł. Nigdy nie słyszała o Strażnikach Marzeń, ale to nie wydawało się jej teraz istotne.

— Elsa kró... po prostu Elsa — zreflektowała się szybko. Próbowała otrzeć twarz z resztek makijażu, lecz z marnym skutkiem, co tylko wywołało śmiech u nowo poznanego Jacka. — Czy ty — zaczęła niepewnie, wskazując ruchem głowy na jego laskę. Dłonie chłopaka zacisnęły się na przedmiocie — umiesz... władasz śniegiem? — pytanie zawisło w powietrzu, a była królowa, nieświadomie wstrzymała oddech, czekając na odpowiedź.

— Na to wygląda — odparł, a w szarych oczach Jacka Mroza ujrzała siebie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top