1. Elsa

Spojrzała w lustro, a grymas wykrzywił jej usta.

Codziennie rano widziała tę samą twarz. Te same lazurowe oczy. Te same jasne blond włosy, upięte w skomplikowany warkocz. Na próżno było szukać w tej perfekcyjnej niemal fryzurze siwych pasm włosów. Błękitna zaś suknia zdobiła jej chudą sylwetkę.

Jedyną rzeczą, jaka uległa zmianie przez minione dekady była właśnie figura. Patrząc na królową Arendelle, miałeś wrażenie, że kości przebiją jej skórę. Pomimo swojego wzrostu sprawiała wrażenie kruchej i chorowitej, choć nie pamiętała, kiedy ostatnio miała choćby katar.

Palcami musnęła swoje odbicie, a szklaną taflę pokrył szron. Westchnęła ciężko, walcząc z pokusą rozbicia lustra w drobny mak.

— Elso — ciepły głos Anny przerwał panującą w pomieszczeniu ciszę. — Czy wszystko w porządku? — spytała z troską, bawiąc się frędzlami swojej fioletowej chusty.

Elsa dyskretnie wytarła swoje policzki, a na usta przybrała wyuczony uśmiech, po czym spojrzała na siostrę.

W przeciwieństwie do królowej Anna zmieniła się przez te trzy dekady. Rude włosy przeplatane były siwizną, a na pyzatej buzi można było dojrzeć już pierwsze zmarszczki. Jedynie uśmiech nie schodził z twarzy księżniczki. Po trzecim i ostatnim już porodzie Annie nie udało się zrzucić zbędnych kilogramów i choć nadal ubierała się w suknie o żywych barwach, to były one dobrane tak, żeby nie ukazywały mankamentów jej urody.

— Oczywiście — zapewniła ją gorliwie. Anna uniosła brew, widząc stan lustra, ale nie odezwała się na ten temat słowem. — Czy coś się stało? — zapytała, podchodząc do kobiety.

— Baron Sigieff przybył — odparła, a uśmiech na moment znikł z jej pływcowatej twarzyczki, a w błękitnych tęczówkach zamigotał cień niepokoju. — Czeka na ciebie w gabinecie.

Elsa mimowolnie wzdrygnęła się na samo wspomnienie arystokraty. Nie cierpiała tego mężczyzny równie mocno co Anna i Kristof, jednak różnica pomiędzy nią a małżeństwem była taka, że Elsa wiedziała, skąd się biorą tak częste wizyty Sigieffa.

Gdy weszła do swojego gabinetu, mężczyzna zajmował miejsce naprzeciwko jej biurka. Jego długie, kościste palce wodziły po globusie. Elsa odchrząknęła znacząco, a siwa głowa odwróciła się w jej stronę. W bursztynowych oczach gościa pojawił się błysk, który przyprawił ją o ciarki. Już dawno przestała okłamywać samą siebie, że ten stojący obok niej starzec nie w zbudzał w niej lęku.

Pomimo osiemdziesiątki na karku nie było można mu odmówić wigoru. Siegeffa lepiej było mieć u swojego boku niż być jego wrogiem. Był mądry, inteligentny i pomimo faktu, że miał tytuł barona, to on tak naprawdę rządził Czertą — manipulując młodym i naiwnym królem, który ufał swojemu ojczymowi bezgranicznie, będąc ślepym, i głuchym na to, co działo się wokół jego przyszywanego ojca.

— Baronie Siegieffie — głos Elsy był miękki jak aksamit, a na jej wychudzonej twarzy próżno było szukać odrazy, którą czuła do swojego gościa. — Bardzo się cieszę, że pana widzę — kłamstwo gładko wypłynęło z ust królowej. — Czym zawdzięczam sobie tę wizytę?

Baron ustami musnął wierzch jej dłoni. Elsa niemal skrzywiła się z obrzydzeniem, gdy jej skóra zetknęła się z wargami mężczyzny, a jego równo przestrzeżone wąsy podrażniły jej cienką jak kartka papieru skórę.

— Mów mi Ginef — powiedział i uśmiechnął się, błyskając białymi zębami. — Jesteś dla mnie jak córka.

Elsa powstrzymała się od wywrócenia oczami i wskazała na fotel wyściełany aksamitem. Sama zajęła miejsce naprzeciwko.

— Może chciałbyś się czegoś napić lub jesteś głodny po tak długiej podróży? — zapytała, gdy baron rozsiadł się wygodnie.

— Och, doprawdy — zaczął, a z jego ust nie schodził uśmiech, jednak nie było w nim nic przyjaznego — powinnaś nauczyć swoją siostrę dobrych manier.

Elsa zacisnęła usta, dusząc w sobie kilka nieprzyjemnych epitetów.

— Bardzo przepraszam. Anna ostatnio źle się czuje. Proszę nie mieć jej tego za złe. Zapewniam, że zna etykietę lepiej o demie.

Mężczyzna nie odpowiedział. Wybijał palcami nieznaną kobiecie melodię. Elsa poruszyła się na swoim fotelu, czując się nieswojo. Przez lata spędzone w samotności miała dość ciszy. Za nic w świecie nie przeżyłaby drugi raz tego koszmaru.

— Baronie, czy jest coś, o czym chciałeś ze mną pomówić? — zapytała uprzejmie, choć doskonale wiedziała, co usłyszy.

— Pamiętasz naszą ostatnią rozmowę? — spytał, a brązowe oczy Ginefa błysnęły złowrogo.

— Oczywiście — głos jej lekko zadrżał, a mięsień twarzy drgnęły.

— W takim razie... — jego słowa zawisły w powietrzu, a niewypowiedziana groźba sprawiła, że Elsa o mało się nie wzdrygnęła.

— Bardzo mi przykro, ale ręka mojej siostrzenicy nie jest na sprzedaż — rzekła, nie tracąc rezonu.

Baron zaśmiał się, jakby powiedziała coś zabawnego. Machnął ręką i utkwił w niej przeszywające spojrzenie, rozsiadając się w fotelu.

— Och, Elso. — Mlasnął mało elegancko. — Mówimy o pokoju. Nasze kraje od tysiącleci żyją w przyjaźni, chyba nie chcesz jej stracić?

Fakt, że Siegief pozwolił sobie na jawną groźbę, tak ją oburzył, że nie zdążyła się ugryźć w język.

— Nie zamierzam słuchać twoich gróźb. Jeśli dobro kraju przekładasz nad swoje samce zapędy to wiec, że marny z ciebie władca — żachnęła się oburzona jego arogancją. — Nie zamierzam poświęcać Letfii. W przeciwieństwie do ciebie rodzina jest dla mnie ważna — wyrzuciła nad jednym wdechu.

Twarz Siegieffa zrobiła się purpurowa. Jego wąsy zadrżały, wstał i wymierzył w stronę królowej policzek. Elsa złapała w locie jego nadgarstek, a gniew zapłonął w jej żyłach.

— Gdzież twoje maniery baronie — warknęła, a rękę Ginefa pokrył szron. Mężczyzna wrzasnął na całe gardło, czując drobne igiełki wrzynające mu się w ciało.

— Ty suko! — wykrzyczał, odpychając ją od siebie.

Elsa puściła jego dłoń i w tym samym momencie do środka wpadło troje uzbrojonych po zęby strażników.

— Straż wyprowadzić go — rozkazała, posyłając baronowi nienawistne spojrzenie.

— Wiedźma! — krzyczał wleczony przez strażników. — Zapłacisz mi za to! Wszyscy zapłacicie!  

---

Anna trzęsła się od buzujących w niej emocji. Kobieta zataczała kręgi, co chwila, zmieniając kierunek wędrówki, a ślady wytarcia stawały się coraz bardziej widoczne na wzorzystym dywanie.

— Czemu do jasnej cholery nie powiedziałaś mi, że ten sterczały starzec, chce poślubić moje dziecko?

— Ponieważ wiedziałam, jak zareagujesz — odparła spokojnie Elsa.

— To nie jest odpowiedź! Powinnam wiedzieć! — krzyczała, wymachując gwałtownie rękoma. — To moja córka!

— Anno — rzekła Elsa, tonem jakby przemawiała do pięciolatka. — Dobro Letfii jest dla mnie tak bardzo ważne tak jak i dla ciebie. Kocham ją równie mocno co ty. Nigdy bym nie pozwoliła na coś takiego — zapewniła ją, kładąc jej dłoń na ramieniu, którą młodsza siostra szybko zrzuciła.

— Co ty tam możesz wiedzieć! — wybuchła Anna. — Nigdy nie miałaś dzieci, nie wiesz, jak to jest. To twoja winna — wskazała na nią palcem — gdyby nie... — urwała w połowie słowa.

Olaf, który w ciszy obserwował całą sytuację, skulił się w sobie i cofnął się w głąb pokoju tak, że pozostał tylko jego cień.

— Anno — odezwał się milczący dotąd Kristoff.

Choć wydawało się to niemożliwe, Elsa stała się jeszcze bledsza. Lazurowe oczy patrzyły chłodno na rudowłosą, a gdy się odezwała, jej głos był zimny jak lód.

— Chyba już wszystko sobie wyjaśniłyśmy, Anno — powiedziała, krzyżując ramiona na piersi.

Młodsza z sióstr wzdrygnęła się, a jej poliki oblały się rumieńcem.

— Elso ja nie — urwała, gdy ta uniosła dłoń w uciszającym geście.

— To wszystko. Możecie wyjść — rzekła, po czym dodała, obrzucając całą trójkę lodowatym spojrzeniem. — Wszyscy.

---

— Powinniśmy się zgodzić — odezwał się swoim piskliwym głosikiem, tęgi mężczyzna, który pełnił funkcję doradcy na królewskim dworze. — Moja pani — zreflektował się szybko, widząc ostrzegawcze spojrzenie swojej królowej. — Nie jesteśmy tak potężnym krajem, jak kiedyś — rzekł dyplomatycznie. — Potrzebujemy sojuszu, przymierza, a związek księżniczki Latfii z baronem Gineffem nam to daje. Proszę...

— Moja siostrzenica nie jest na sprzedaż — przerwała mu Elsa. — Nie jest świnią na targu, którą można ot, tak sobie kupić! — zagrzmiała, a jej policzki zaróżowiły się od złości.

— Z całym szacunkiem — tyczkowaty mężczyzna z kępką siwych włosów na czubku głowy i równie przystrzyżoną bródką, podniósł się z miejsca — Wasza Królewska Mość, ale lord Benkil ma rację. Wiem, że rodzina jest dla ciebie najważniejsze — kontynuował swój monolog, nie bacząc na wrogie spojrzenie swojej władczyni — ale proszę nie zapominać, że na twoich barkach spoczywa los królestwa. Jesteś odpowiedzialna za nas wszystkich nie tylko za Letfii.

— To jeszcze dziecko — wydukała słabo.

— Rozumiem twoje obawy — rzekł pojednawczo — i mogę tylko sobie wyobrażać jakie to trudne, ale jest to jedyna opcja. Wypowiedziano nam wojnę, a tylko głupiec porywałby się na przegraną z góry walkę.

Elsa spojrzała na lorda, który lata młodości miał już za sobą. Ukłucie zazdrości na jedną, krótką chwilę zdominowało nad drzemiącymi w niej emocjami. Znikło ono, jednak jeszcze szybciej niż się pojawiło. Elsa kiwnęła niemrawo głową. Musiała przyznać przed samą sobą, że zaufany doradca i przyjaciel ojca miał rację. Musiała kierować się dobrem podanych.

---

Przystanęła przed drzwiami do sypialni Anny i Kristofa. Chciała z nimi porozmawiać, o tym, co ustalono na dzisiejszym spotkaniu rady. Była im to winna, ale po krzykach Anny domyśliła się, że o wszystkim wiedzą. Choć wiedziała, że powinna zakomunikować im swoją obecność, to ciekawość wygrała nad dobrym wychowaniem.

— Anno uspokój się — spokojny głos Kristofa dotarł do jej uszu. Elsa podziwiała go za te wszystkie pokłady cierpliwości, które miał dla jej siostry. — Jestem pewien, że to tylko plotki. Elsa nigdy by się na to nie zgodziła.

Poczuła, jak jej żołądek robi fikołka, a serce ściska niewidzialna obroża.

Tylko to nie były plotki.

Wyrzuty sumienia, które nie opuszczały jej od chwili zakończenia posiedzenia, nasiliły się. Jednak zawiodła. Fakt, że to Kristof w nią wierzył, a nie Anna, zabolał i to bardzo.

Powinno być na odwrót — uświadomiła sobie z żalem.

— Bzdury — oburzyła się Anna. — Od czasu kiedy przestała się starzeć, zmieniła się. Nie widzisz tego?

Elsa wytężyła słuch, by usłyszeć, odpowiedź, ale jedyne co odpowiedziało Annie to głucha cisza, którą ta wzięła za ciche przyznanie jej racji.

— No właśnie. Nie jest taka jak kiedyś. W ogóle się nie uśmiecha. Jest zgorzkniała. Zamknęła się w sobie jeszcze bardziej i nic ją nie interesuje. Całkowicie skupiła się na roli królowej. Nie widzisz tego?

— Widzę — przyznał cicho Kristof, ale nie na tyle by ich nie usłyszała.

Poczuła się, jakby miała djvu. Tak samo czuła się podczas koronacji. Takie samo uczucie towarzyszyło jej, gdy Anna zamieniła się w lodową figurę, ale to było nic w porównaniu z tym co czuła teraz. Oszołomiona cofnęła się o krok, tucząc zabytkową wazę. Nie minęła sekunda, gdy na korytarzu pojawiła się Anna, a za dębowych drzwi było widać cień sylwetki Kristofa.

— Podsłuchiwałaś?! — oburzyła się kobieta, zbyt wściekła, by móc dojrzeć ból w oczach siostry.

— Myślisz, że ja nie cierpię! — głos jej się łamał, a łzy płynęły po policzkach, niszcząc starannie wykonany makijaż. — Wydaje ci się, że nie chciałabym żyć normalnie!? — wyrzucała z siebie tłumiony przez tyle lat żal. — Chciałbym żyć tak jak wy! — Machnęła dłonią na oniemiałe małżeństwo. — Nie jestem normalna! — Wskazała na siebie. — I o tym wiem.

— Elso ja... — Anna zrobiła niepewny krok w jej stronę.

— Zamilcz! — wrzasnęła, a rudowłosa cofnęła się o krok. — Czy już nie pamiętasz, co powiedziałaś? — zapytała, a z każdym wypowiedzianym słowem jej głos stawał się ostry jak brzytwa. — To do ciebie podobne — zadrwiła. — Nie myślisz, nad tym, co robisz. Tak samo było z Hansem — przypomniała, a Anna zrobiła się blada jak kartka papieru. — Moglibyśmy uniknąć dużo rzeczy, gdyby nie ty. Jesteś lekkomyślna i nierozsądna — wymieniała na palcach, z przyjemnością zadając siostrze kolejne szpile. Pragnęła tylko by Anna, cierpiała tak samo, jak ona przez te wszystkie lata. — Teraz to ci przeszkadza ślub z nieznaną osobą — zakpiła, wykrzywiając usta w cierpkim uśmiechu.

— Elso dość! — zagrzmiał Kristof. — Wystarczy!

— Masz rację — głos je drżał, a ręce się trzęsły. Powolnym ruchem zdjęła wysadzany rubinami diadem, zaciskając na nim mocno palce. Ostre krawędzie klejnotu wbiły się jej w skórę, a stróżka krwi skapnęła na podłogę. — Podziwiam cię jednak za to, że tyle lat wytrwałeś z osobą, która zmienia uczucia niczym chorągiewka na wietrze.

Twarz Kristofa stężała. Cały się spiął, a w brązowych tęczówkach znikła niewymuszona uprzejmość i serdeczność. Pozostał tylko chłód, który mógł dorównać temu, który odbijał się w lazurowych tęczówkach Elsy.

— Jak możesz?! — Anna z synkiem wciągnęła powietrze.

— Proszę. — Elsa wyciągnęła w kierunku siostry diadem ubrudzony jej własną krwią. — Jest twoja. — Anna stała, nie ruszywszy się nawet o minimetr. — Może wtedy zrozumiesz, jak to jest. — Upuściła przedmiot na podłogę, a drogocenne klejnoty roztrzaskały się w drobny mak.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top