Rozdział 7
W ciągu dziesięciu minut dojechali do innej części miasta, a Carl nie przestawał gadać. Louis najwidoczniej znał jego wnuka, który był bardzo mądrym małym chłopcem, ale rozlał farbę na ulubioną parę spodni Carla. Kot Jonathana umarł. Ciasto, które Harry wysłał w zeszłym tygodniu było troszeczkę za ostre. Ruth skarżyła się swojemu mężowi, że Carl znowu jeździ, ale go to nie obchodziło. Louis nie miał pojęcia o co chodziło, ale i tak cieszył się rozmową. To tak jakby Carl nie miał wielu osób do rozmowy. Co było okropne, ponieważ Louis uważał go za świetnego rozmówcę i miał specyficzne poczucie humoru, które odkrywa się wraz z przeżytym doświadczeniem. Sprawił, że Louis cieszył się z plotkowaniu o ludziach, których nawet nie znał.
Harry za to przez większość czasu ignorował go. Skóra Louisa swędziała przez to.
Carl porównywał umiejętności kuchenne Ruth do swojej zmarłej żony z takimi detalami, że Louis nie zauważył, iż dojechali na miejsce. Poruszył się, by wysiąść z samochodu, po tym, gdy starszy mężczyzna powiedział im, by wysiedli, stwierdzając że ma ważniejsze miejsca, w których musi być.
- Bardzo ci dziękujemy, Carl - powiedział Harry, kiedy stali przed samochodem. Deszcz zamienił się w mniejszą mżawkę. - Ile jesteśmy ci winni?
- Kim jesteś? - Warknął nagle Carl. Serce Louisa zatrzymało się na sekundę. Był inteligentnym mężczyzną, a Louis był przekonany, że zostali złapani. Zrobili coś źle i on to zauważył i będzie im teraz zadawać pytania, na które nie będą znali odpowiedzi i będą skończeni.
- Nie jestem cholernym taksówkarzem. Jeśli chcesz mi zapłacić to nigdy więcej nie wsiądziesz do tego samochodu.
Louis prawie przycisnął dłoń do swojej klatki piersiowej z ulgą.
- Bardzo przepraszam. Przysięgam, że nie miałam zamiaru cię obrazić w jakikolwiek sposób - powiedział szczerze Harry.
Starszy mężczyzna skinął głową. - Wybaczam ci, ponieważ to pierwszy raz, gdy popełniasz ten błąd.
"Po tym jak nas przestraszyłeś? Oczywiście, że tego ni powtórzymy" pomyślał Louis.
- Teraz idźcie się ogrzać, panowie. Miłej nocy.
Z tym Carl nie-taksówkarz odjechał, zostawiając ich. Harry nawet na niego nie spojrzał, nim odwrócił się w stronę domu, pod który ich zawiózł. Z westchnieniem Louis zrobił to samo.
Za każdym razem, kiedy Louis wyobrażał sobie dom, w którym będzie mieszkał, gdy będzie miał czterdzieści lat było to coś w stylu. Wyobrażał sobie dużo szkła i metalu oraz ostre brzegi. Miało być domowo, ale wciąż technicznie. Wszystko od temperatury do ochrony byłoby kontrolowane przez ostatni domowy system automatyczny. Byłoby uzupełnieniem jego samego.
Teraz kiedy okazało się, że żyje w tym małym miasteczku, jego oczekiwania znacząco się zmniejszyły. Jednak ten dom przed nim wciąż go rozczarował.
Był drugi od końca w rzędzie bungalowów. Jak większość budynków w mieście miał kamienną strukturę z jedynie namiastką nowoczesności. Wysokie, łukowate okna zerkały na nich z przedniej ściany, a dach był nachylony. Kamienny płot wokół posesji dawała namiastkę prywatności.
Poważnie, co się z nim stało?
Harry pchnął żelazną bramę i wparował na ceglaną ścieżkę. - Szczerze cię czasami nienawidzę.
Proszę bardzo. - Harry...
- Obiecałeś, że tego nie zrobimy, Louis!
- To było wtedy, kiedy myślałem, że mamy inne opcje! - Louis zarzucił na niego swoje ramię, kiedy zbliżali się do domu. - Co chcesz żebym zrobił, H? Tracimy czas, nie możemy się stąd wydostać, nie możemy się z nikim skontaktować, a ty nie pozwolisz zapytać nas z przyszłości, ponieważ... nawet nie wiem dlaczego.
Myślał, że wiedział, ale miał nadzieję, że się myli.
- Rozmowa z tobą nie jest kurwa użyteczna - warknął Harry, opierając się o ścianę przy drzwiach i krzyżując ramiona na swojej klatce piersiowej. - Idź robić co chcesz i wydostań nas stąd.
Louis miał ochotę wyrwać sobie włosy z głowy. Nie mieli czasu na to gówno. W końcu tu byli, tak blisko wszystkich odpowiedzi, których potrzebowali, a Harry Styles strzelał fochy.
Odwrócił się w stronę drzwi z zaciśniętą szczęką. Jeśli tak Harry chciał to rozegrać, niech będzie, dostanie to po co tu przyszedł. Uniósł dłoń, by zapukać, ale...
... zatrzymał się. Bez względu na powód, złamał obietnicę oraz zaufanie Harry'ego. Nie dał mu nawet nic powiedzieć zanim go tutaj przyciągnął. To już było ryzykowne, przyjście tutaj, wiedząc że to co mogą tutaj znaleźć może zniszczyć ich przyjaźń, a Louis również nie chciał iść, kiedy Harry był na niego zły. Jak mogli stanąć twarzą w twarz z przyszłością, kiedy najprawdopodobniej są po ślubie, kiedy Harry nie chciał z nim rozmawiać? Musiał naprawić rzeczy pomiędzy nimi.
Zamykając swoje oczy, odetchnął. Stanął obok Harry'ego i upewnił się, że jego głos był spokojny. - Spójrz, wiem że powinniśmy to najpierw przedyskutować i naprawdę przepraszam, że tego nie zrobiliśmy. Jednak nie było wystarczającej ilości czasu, H. I biorąc wszystko pod uwagę, to najlepsze co mogę zaoferować. Chyba, że masz lepszy pomysł. Nie jest za późno, by się wycofać.
Harry spuścił swój wzrok na ziemię, mimo że wcześniej patrzył się w dal. Wykorzystał chwilę, by przetrawić słowa Louisa. To była taka bezinteresowna rzecz, zważając na to, że ta sytuacja w ogóle mu się nie podobała.
- Nie, masz rację. To nasza najlepsza opcja - stwierdził po chwili, przebiegając dłonią po swoich włosach i odwracając się twarzą do Louis. Wciąż jednak nie spotkał jego wzroku. - Może moja reakcja była zbyt gwałtowna, przepraszam. Nie wiem, po prostu...
Zatrzymał się, mając problem ze znalezieniem słów. Louis nic nie mógł na to poradzić, ale podszedł bliżej i położył swoją dłoń na ramieniu Harry'ego. - Jeśli boisz się tego co myślę, że się boisz, wtedy nie ma o co. - Harry w końcu spojrzał na niego, szerokimi i zaalarmowanymi oczami. Louis złagodził swój głos jeszcze bardziej. - To tylko my, Harry.
Louis również się o nich martwił. Jednak jego priorytetem było dostanie się do ich z przyszłości. Aby Harry mógł bezpiecznie wrócić, nawet jeśli już nigdy nie będzie z nim rozmawiał.
Twarz Harry'ego stała się tak nie charakterystyczną mieszanką emocji, że Louis z ledwością mógł go rozpoznać. Brunet patrzył się na Louisa bez słowa. Następnie odwrócił wzrok i skinął głową.
Jednak to nie było wystarczające. Louis musiał się upewnić, że miał się z tym w porządku. - Tak? Chcesz przez to przejść?
Harry posłał mu połowiczny uśmiech i pokręcił głową. - Jednak musimy, prawda?
Tak było. Chociaż teraz Louis chciał żeby mieli inną opcję, aby Harry przestał wyglądać na tak zbolałego. Jednak musieli.
Kiedy Louis zapukał w podwójne, drewniane drzwi, Harry stał zaraz obok niego. Czekali, wstrzymując oddechy, ale drzwi się nie otworzyły. Nikt nawet nie zawołał z wewnątrz. Patrząc na zaniepokojoną twarz Harry'ego, szukając w niej zgody, Louis zapukał jeszcze raz. Wciąż zero odpowiedzi.
- Myślisz, że nie ma ich w domu? - Zapytał, kiedy po trzecim zapukaniu wciąż nikt się nie pojawił.
- Możemy na nich poczekać. - To nie tak, że mieli coś lepszego do roboty. Zakołysał się na swoich stopach w nerwowym ruchu. - I rozejrzeć się po okolicy.
Harry uniósł na niego brew. - Jestem przekonany, że to będzie naruszeniem prywatności.
- Czyjej prywatności? Ja z przyszłości mówi, że możemy węszyć ile chcemy.
Może dom zewnątrz był bardziej interesujący. Musieli jedynie uważać na sąsiadów. Jeśli ktoś zauważy, że węszą wokół własnego domu, oni z przyszłości będą mieli ciężki orzech do zgryzienia z wyjaśnieniem tego.
- Potem poprosisz mnie żebym się włamał - powiedział Harry, jego słowa były zabarwione ostrożnym drażnieniem.
Louis posłał mu podobny, ostrożny uśmiech. - Jeśli będzie taka potrzeba.
Uśmiech, który posłał w ramach odpowiedzi nie dosięgnął jego oczu, a Louis nie wiedział czy to lepiej czy gorzej. Pozostawił myślenie na później. Musieli ruszyć dalej.
Więc odwrócił się plecami do drzwi. - Jak pójdziesz w prawo, ja pójdę w lewo?
Drugi mężczyzna po prostu skinął głową, nim udał się we wskazanym kierunku. Po chwili patrzenia na niego, Louis zrobił to samo.
Po lewej stronie posiadłości znajdował się pokaźny trawnik. Deszcz odświeżył trawę, a drzewa tworzyły linię graniczną. Znajdowały się tam też motywy dekoracyjne i dziecięce zabawki. Wielki krze z różowymi i fioletowymi kwiatami ozdabiał daleki róg, a w drugim znajdowało się przytulne patio.
Louis pozostał blisko ściany, poruszając się w szpiegowskim stylu, by uniknąć bycia zauważonym. Zatrzymał się przy kilku oknach, ale było zbyt ciemno w środku, by mógł cokolwiek zobaczyć.
Jednak słabe światło pochodziło od jednego z okien, na tyłach domu. Podszedł do niego, idąc cicho, na wypadek, gdyby okazało się, że ktoś faktycznie jest w domu. Przyciskając swoje plecy do ściany, zerknął przez okno. To co zobaczył, sprawiło, że rozszerzył oczy, zaschło mu w gardle, a jego mózg stał się papką od nadmiaru informacji.
Wewnątrz pokój był oświetlony przez delikatne światło pochodzące z lampki nocnej. Okno było zamknięte, więc nie mógł nic usłyszeć, ale zasłony były otwarte i mógł zobaczyć. On z przyszłości leżał na łóżku, nagi. Nad nim znajdował się równie nagi przyszły Harry. Ich usta złączone były w gorącym pocałunku, ich klatki piersiowej były przyciśnięte do siebie. Louis obejmował nogami talię Harry'ego, a jego stopy były zagłębione w materac, kiedy pchał szybko i głęboko w mężczyznę pod sobą.
Zobaczył siebie odrzucającego głowę do tyłu z jękiem i łapiącego włosy Harry'ego, następnie brunet odsunął się nieco, by podziwiać to co mu robił. Powiedział coś do przyszłego Louisa, który coś mu odpowiedział, nim ich wzrok spoczął na sobie.
Spojrzenie, które dzielili było czymś specjalnym, silnym, Louis czuł, że im przeszkadzał. Jednak czy może przeszkadzać im, skoro patrzył na swoje własne doświadczenie z przyszłości?
Jakieś godziny później, tak przynajmniej mu się wydawało, Harry znalazł go wciąż w tym samym miejscu, patrzącego na dwójkę kochających się mężczyzn. Podszedł do niego cicho, a Louis był tak rozproszony tym na co patrzył, że nie zarejestrował jego obecności, aż ten nie syknął jego imienia.
- Lou - powiedział głębokim głosem, sprawiając, że prawie podskoczył. - Znalazłeś coś?
Harry spojrzał do środka, a Louis był w zbyt dużym szoku i spanikowany nagłym pojawieniem się przyjaciela, by wystarczająco szybko go zatrzymać. Oczy Harry'ego się rozszerzyły, jego ciało się spięło, nim zaczął szybko mrugać. Było słychać przytłumiony przez okno jęk z wnętrza. Louis myślał jak głośne to musiało oryginalnie być, albo co... lub kto to spowodował. Odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę głównej bramy.
Kurwa, jasna cholera, kurwa, cholera, kurwa, kurwa, kurwa!
Z każdym krokiem przeklinał, ponieważ co do kurwy?! Czego właśnie był świadkiem? Jakim cudem to było prawdziwe życie? Harry i on naprawdę byli prawdziwi. Byli razem. Byli po ślubie, żyli razem i mieli razem pierdolone dziecko.
Nie. Nie oni, nie. Oni w przyszłości. Ale jak?!
Był boleśnie świadomy kroków Harry'ego za sobą. Tego samego Harry'ego, który widział Louisa jako swojego najlepszego przyjaciela i nikogo więcej. Tego samego Harry'ego, który za dekadę będzie go pieprzył w materac. Tego samego Harry'ego, który próbował go powstrzymać przed przyjściem tutaj, ale on go kurwa nie słuchał.
- Louis. - Ten sam Harry wołał go teraz, ale nie zatrzymał się ani nie odwrócił. Co miał powiedzieć? O czym mieliby rozmawiać? O tym jak byli sobie pisani? Albo jak obecnie nie byli?
Nim zapukał, powiedział sobie, że cokolwiek się stanie, nie zwariuje. Że musi pozostać skupiony i upewnić się, że znajdą rozwiązanie. Jednak teraz czuł, że wybuchnie pod wpływem bałaganu i okropnych emocji oraz niewypowiedzianych uczuć, które trzymał w sobie przez lata.
Tak cholernie próbował utrzymać to wszystko w sobie, te wszystkie chwile, kiedy Harry się do niego uśmiechał z gwiazdami w oczach, co sprawiało, że Louis chciał mu dać cały świat. Wszystkie te razy, kiedy palił się z zazdrości, gdy Harry całował kogoś innego. Wszystkie te marzenia, które miał od samego patrzenia na niego, cały ten ból w jego sercu, kiedy wracał do rzeczywistości. Louis nigdy nie dał się temu pokazać, ponieważ wiedział, że Harry tego od niego nie chce. Nawet chociaż to bolało, zrezygnował z tego faktu wieki temu. Harry go nie chciał.
Nic z tego nie miało teraz znaczenia, prawda? Cały ten czas torturował siebie, próbując się powstrzymać, na nic. Skończą razem. Nic co Louis zrobił ani czego nie zrobił nie miało znaczenia. Było tylko jedno rozwiązanie. Ich przyszłość była ustalona i teraz wiedzieli jaka będzie. Mógł równie dobrze pocałować Harry'ego w tej sekundzie tak jak zawsze tego chciał.
Ta myśl, sprawiła, że się zatrzymał. Jego świat zatrzymał się na nim, Harrym, jego myślach i jego uczuciach. Otoczenie było niewyraźne i widział, że przeszedł krótki dystans w stronę, z której przyszli.
Kiedy kręcił się w kółko, nawet nie zdawał sobie sprawy z tego jak bardzo tego nie kontrolował. Wiedział jedynie, że był centymetry od Harry'ego. Wspaniałego Harry'ego z olśniewającymi oczami i jego głupimi włosami przyklejonymi do twarzy. Kochanego, uprzejmego Harry'ego ze zmarszczonymi brwiami z zatroskania. Mężczyzna, którego Louis zna od trzynastu lat, najbliższa osoba mu na świecie. Mężczyzna, którego lubił za bardzo, by zaryzykować ich przyjaźń.
Nie było ryzyka. Harry także musiał go lubić. Prawda?
Louis nie myślał o tym dalej. W przeciągu chwili zrobił krok do przodu, złapał bluzę Harry'ego i przycisnął swoje wargi do tych jego.
Prawie instynktownie, jego dłonie podeszły do twarzy Louisa. Wargi Harry'ego nie poruszyły się przy tych jego, ale Louis był zbyt zajęty samym odczuciem, by to dostrzec. Harry wstrzymał go na moment, jakby zamarzł, nim szorstko się odsunął.
-Co do kurwy, Louis?!
Jego wzrok wskazywał na skandaliczność i to przebiło się przez serce Louisa. Rzeczywistość uderzyła go prosto w twarz. Zamiast jego brudnych marzeń, nagle to był rozgrywający się koszmar. Harry pokręcił głową, robiąc krok w tył i odwracając się, jakby nie mógł nawet spojrzeć na Louisa.
Ciało Louisa wypełniło się chłodem. Gdyby Harry go lubił to oddałby pocałunek. Gdyby Harry też go lubił to by się nie odsunął, nie patrzyłby na niego takim zdradzonym, zranionym i odrażającym wzrokiem. Gdyby Harry go lubił to nie szedłby teraz wzdłuż ulicy, próbując być jak najdalej od Louisa.
Wcale mnie nie lubi.
Prawie w transie Louis poszedł za nim.
Nigdy w ich życiu Harry nie był tak bardzo poza zasięgiem. Ani fizycznie, ani emocjonalnie. Jednak teraz szedł kilka metrów dalej i było jasne, że chciał to w taki sposób. Louis mógł zobaczyć jak co chwilę przykładał swoje dłonie do twarzy, ścierając łzy i nawet nie mógł go pocieszyć. On był powodem, przez który Harry był tak bardzo zraniony i to go zabijało. Spieprzył.
Humor Louisa był gorszy niż niebo. Przez całą podróż powrotną, nie odważył się zmniejszyć między nimi dystansu, tym bardziej porozmawiać z Harrym. Kiedy znaleźli miejsce na kemping w lesie, Harry wyjął stację, położył ją na miejscu i odsunął się bez słowa. Louis zrobił resztę.
Tak szybko jak było gotowe, Harry wszedł do środka. Nawet nie zapalił żadnych świateł, kierując się prosto do sypialni. Gdyby mieli drzwi, Louis był przekonany, że by je przed nim zatrzasnął.
Nie był zaproszony do środka. Nie miał apetytu. Nie był w stanie pracować nad GPS-em. Stał się bałaganem negatywnych emocji i niezrozumiałych uczuć. Więc pozwolił swojej torbie opaść na podłogę i usiadł na kanapie. Jeśli ma dać się pochłonąć swojej nędzy równie dobrze może mu być komfortowo.
Harry nie lubił go w ten sposób. Nigdy nie lubił, a Louis to wiedział. Wiedział to. Więc dlaczego go pocałował? Jakie szaleństwo go do tego zmusiło? Harry bez wątpienia go teraz nienawidził. Nie będzie z nim rozmawiał, nie będzie patrzył w jego stronę. Nigdy mu nie wybaczy, cholera, Louis sam sobie nigdy nie wybaczy. To była jego wina, która kosztowała go najważniejszą osobę w jego życiu. Boże, wszystko spieprzył.
Kiedy leżał na kanapie, słowa Vikrama odbijały się w jego umyśle. 'Mogą istnieć konsekwencje tego, na które jeszcze nie wpadliśmy'. Przyszłość zawsze była nieprzewidywalna, ale to... to było niepojęte. Louis wyobrażał sobie dinozaury i wojny nuklearne, ale nigdy w swoich najśmielszych snach nie oczekiwał tego. Czy on i Harry nie byli niezwyciężeni?
Najwidoczniej nie tak bardzo jak myślał.
Objął się ramionami, próbując połączyć czerwone, krwawiące, połamane kawałki swojego serca.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top