Rozdzial 1 (zapoznanie i prolog)

Pov. Quackity

Matematyka nigdy nie była moją mocną stroną. Oczywiście nie byłem w tym sam. Nigdy nie byłem jedyną osobą, która nienawidzi matematyki szkoły średniej. Żałożę się że więcej ludzi na świecie jej nie lubi, niż garstka szaleńców którzy naprawdę ją lubią. Po pewnym czasie po prostu przestałem próbować. To znaczy, zaliczam wszystkie inne przedmioty, zbliża sie już koniec roku a jestem juniorem, więc myślałem że będzie dobrze. Lecz chyba źle myślałem, ponieważ szkoła zdecydowała przydzielić mi ,,obowiązkowe korepetycje". Moi rodzice nie byli zadowoleni kiedy usłyszeli że muszę zostać 2 godziny po lekcjach.

Idąc korytarzem z rękoma w kieszeniach kartki i plecakiem zawieszonym luźno przez ramię, nie mogłem powstrzymać od pytania dlaczego tu w ogóle jestem. Ta cała sprawa byla bzdurą. Nawet nie wiem kto będzie dawał mi korepetycji. Zwykle zakładałbym, że to byłby mój nauczyciel od matematyki, gdyby nie to, że od ostatniego tygodnia w ogóle go nie ma w szkole i nie wygląda na to bym ktokolwiek wie czemu. I nie wierzę, że jego zastępstwo jest w stanie nauczyć kogokolwiek jakiegokolwiek przedmiotu, nie mówiąc już o matematyce.

Powoli popchnąłem drzwi biblioteki, starając sie zrobić najmniejszy hałas jaki tylko mogłem, w nadziei, że korepetytor zapomniał, że miałem przyjść i mógłbym w razie czego uciec niezauważony. Ale jednak moje nadzieje były zbyt wysokie.

Kiedy tylko wszedłem do pomieszczenia, spojrzeliśmy sobie w oczy.
To był... Jakiś inny uczeń. Siedział przy jednym z okrągłych stołów na środku biblioteki otoczony papierami. Znałem go. Znaczy, cóż, nie znałem go za dobrze, jednak go kojarzyłem. On też był juniorem, dzielimy razem kilka klas.

Zawsze uważałem go za nadętego, dwunożnego dupka, który ma pewność siebie tak wysoką, że mógłby rywalizować z drapaczami chmur. Podlizuje sie każdemu nauczycielowi jakiego ma, zaprzyjaźniając się z nimi, by ci dawali mu dobre oceny, a on paraduje ze swoimi prostymi piątkami, jakby to było jakieś wielkie osiagniecie. Jeszcze bardziej irytujący jest fakt, że jego ojciec to nauczyciel historii. Zawsze jakoś miałem od niego dziwną, stłumioną urazę, lecz tak naprawdę nigdy z nim nie rozmawiałem. W skrócie, jest najgorszym tyłem pupilka nauczyciela.

Nagle zauważyłem, że się do mnie uśmiecha. Bardzo delikatny uśmiech, ledwo dotykający krawędzi jego ust. Z niewiadomej przyczyny m, demerwuje mnie to.

- Czego? - warknąłem, nie zdając sobie sprawy z tego, jak głośny byłem, dopóki nie odbiło się to echem w pomieszczeniu. Prawie nie zareagował, tylko odwrócił ode mnie wzrok, spoglądając w jego papiery, jakbym nic nie powiedział.

- Ty jesteś Quackity?

Moje oczy rozszerzyły się. Nie byłem zaskoczony tym, że znał moje imie, bardziej tym, dlaczego je powiedział.

- Em... Tak?

Poklepał miejsce obok siebie.

- Usiądź. - jego ton nie był rozkazujący, tak właściwie, był bardziej spokojny. Mimo to, czułem, że powinienem go posłuchać, jakby miał nade mną jakąkolwiek władzę. Kiedy usiadłem, on kontynuował. - Więc, będę twoim korepetytorem. - byłem lekko zaskoczony.

- Co?

Zachichotał, jakby mój zmieszany ton był w jakikolwiek sposób zabawny.

- Cóż, z racji, że nasz nauczyciel matematyki jest nieobecny, niektórzy z samorządu uczniowskiego.. - przerwałem mu z jękiem. No tak, był częścią samorządu. - Co?

- Nie jestem zaskoczony.

Chłopak się skrzywił i przewrócił oczami, ale i tak nadal sie usmiechał.

- Po prostu zacznijmy, dobrze? - zebrał porozrzucane wokół siebie kartki, wszystkie z monotonnym tekstom i równaniami, które sie zacierały, zwieńczone okropnie nieciekawą czcionką. Westchnąłem i położyłem głowę na stole, odwracając się twarzą do niego. - Nie zasypiaj, to jest ważne by podwyższyć twoje oceny. - postanowiłem go zignorować.

- Coo? Co sprawiło, że pomyślałeś, że ide spać?

- Widziałem już, jak przesypiałeś całe lekcje. Nie zachowuj sie jakbyś tego nie robił. - To sprawiło, że spojrzałem w górę. Znów nie byłem zaskoczony, że to o mnie wie, jednak słysząc jego, jak to mówi jest trochę dziwne. Delikatnie stuka stosem papieru o stół, prostując je.

- Serio?

- Tak, robisz to praktycznie codziennie.

Narzuciłem kaptur na głowę i oparłem się o krzesło. Może usłyszenie od niego tego nie było aż tak dziwne, bardziej zawstydzające.

- Dobrze więc, kontynuujmy. - Zaczął tłumaczyć jakieś równania zapisane na stronie. Zrezygnowałem po pierwszych kilku sekundach. Jego głos był zaskakująco miły, kiedy nie miałem pojęcia co mówi. Nie jestem do końca pewien o czym dokładnie myślałem, po prostu o czymkolwiek, byleby odciągnąć moje myśli od matematyki. Po.. nawet nie wiem jak długim czasie, poczułem jak ktoś łapie mnie za ramię, zmuszając mnie do powrotu do rzeczywistości. Wow, dzięki.

- Hej - spojrzałem na niego niezainteresowany. - Słuchałeś mnie w ogóle?

- Nie, ani słowa. - nie umiałem powstrzymać uśmiechu. Westchnął, odchylił się krzesłem i przetarł nasadę nosa. Po chwili usiadł z powrotem, wziął kartkę ze stołu i przesunął ją w moją stronę. Rzuciłem na nią okiem i zauważyłem notatki napisane odręcznie ołówkiem.

- Okej, słuchaj, nie jesteś jedyną osobą, która nie chce tu być, więc mógłbyś się choć trochę skupić byśmy mogli mieć to za sobą?

- Skoro tak bardzo chcesz iść, to czemu teraz tego nie zakończysz?

- Jeśli to zrobię, nie zdasz

Wzruszyłem ramionami.

- I? Tak czy siak nie zdam. Dlaczego obchodzi cię to czy odniosę porażkę czy nie? - ku mojemu zdziwieniu, wydawało się, ze to zbiło go z tropu. Szybko odwraca ode mnie wzrok i melodycznie puka palcami w stół, dopóki nie wymyślił odpowiedzi.

- Po prostu to zakończmy, proszę.

Zaskoczony jego nagłą zmianą zachowania, w końcu zdecydowałem się poddać i zgodzić. Z głośnym jękiem przysunąłem swoje krzesło bliżej jego.

- No dobraa. - jego twarz rozjaśniła się na moją niechętną zgodę. Nadal nie miałem pojęcia o czym mówił przez większość czasu. Nawet próbowałem się skupić, ale nadal nie miałem pojęcia co się dział, lecz i tak mnie to nie obchodziło. Zaskoczył mnie fakt, że chłopak nie był takim dupkiem jak z początku mi się wydawało. Właściwie, mógłbym się dobrze bawić, gdybysmy nie musieli robić matmy. Nadal nie byłem w stanie powiedzieć co do niego czuję, ale jedno jest pewne...

Totalnie zapomniałem jak on ma na imię.


- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

986 słów

Oryginał stworzony przez tytranasourasrex

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top