TUESDAY

3998 słów

~~~~~~~~~~~~~~


Jeongguk:

Wtorki zaliczałem do takich nieco mniej dołujących poniedziałków. Zwłaszcza odkąd rozpocząłem staż w Dongascience. Bo każdy dzień tutaj nie oznaczał tylko i wyłącznie pracy i zdobywania nowego doświadczenia. Była to przede wszystkim możliwość spotkania, rozmowy lub po prostu zobaczenia Han Sohee. Zauroczyłem się. Jak młody szczeniak. W dodatku w kobiecie starszej ode mnie o prawie sześć lat. I może to ta kwestia wieku, a może inna orientacja, ewentualnie preferowanie innego wyglądu lub charakteru u mężczyzny, ale Han Sohee w ogóle nie była mną zainteresowana. Wręcz denerwowała się moimi subtelnymi próbami flirtu, komplementami lub spojrzeniem. Ale od mojego pojawienia się w tej firmie minął dopiero tydzień i wiedziałem, że nic nie jest jeszcze stracone.

Zdążyłem zakolegować się z Kim Yugyeomem i Jeon Somi. Tak samo jak z resztą zespołu, zawsze chętnie znajdując choć chwilę na rozmowę z nimi. Zwłaszcza że właśnie od tego byłem. Od pomagania dosłownie całemu czwartemu piętru. Dlatego jakoś tak samoistnie wyszło, że raczej wszyscy zdążyli się zorientować, że robię maślane oczy do Han Sohee. Zresztą, lubiłem o tym opowiadać Somi i Yu, analizując z nimi niektóre rozmowy z naszą przełożoną, niektóre jej gesty i decyzje. Czasami chwaliłem się o nowopoznanym fakcie na jej temat. Innym razem o niewielkim sukcesie, kiedy zdołałem jej w czymś skutecznie pomóc, odciążając z nawału obowiązków. A czasami po prostu, jak to facet do faceta, rzucałem do Yu jakimś komentarzem na temat seksownych nóg Han Sohee, czy jej pośladków w opiętej spódnicy. Bo jednak choć zauroczyłem się w samej jej pięknej twarzy, jej figura sprawiała, że czasami aż musiałem zmusić się do oderwania od niej wzroku, aby nie wyjść na aż takiego natręta i zboczeńca.

Przez ostatni tydzień zdążyłem też opanować sytuację w kwestii ubioru. Bo paradowanie codziennie w garniturze było przesadne i niewygodne, zwłaszcza przy aktywnościach poza biurem. Dlatego czasami ograniczyłem się po prostu do białej, granatowej czy czarnej koszuli, innym razem do jednolitej koszulki i marynarki, a na chłodniejsze dni do jakiegoś golfu lub cienkiej bluzy. Wszystko utrzymując w stonowanych, biurowych odcieniach. Zresztą, za innymi i tak zbytnio nie przepadałem. Czarny i biały należały do mojej estetyki, choćby patrząc na moją małą rozrabiakę – Elly, która była czarnym kotkiem. I chyba tylko żółty, od ostatniego tygodnia, zaczynał wkradać się na listę moich ulubionych kolorów. Zwłaszcza gdy kontynuowałem rozpoczęte w poniedziałek strojenie kwiatkiem spodka z kawą dla Han Sohee. Jednym razem była to stokrotka, innym jakiś kaczeniec, czy też mniszek. Zdążyłem już poznać sporo ich rodzajów. A kwiaciarka, którą codziennie odwiedzałem, jakoś w piątek życzyła mi powodzenia z kobietą, którą każdego dnia próbuję uszczęśliwić tym małym gestem. Oczywiście nie przyznałem się do tego, że to moja przełożona, jedynie zdradzając, iż faktycznie staram się o czyjeś względy. Na razie bezskutecznie... Ale jak wspominałem – to dopiero pierwszy tydzień.

We wtorek, do kawy i żółtego kwiatka na spodku, postanowiłem dodać własnoręcznie zrobione ciasto. Oczywiście też w żółtym kolorze. Postarałem się uciąć idealny trójkącik żółtej tarty cytrynowej. Tak idealny, jak osoba, której zamierzałem go wręczyć. I trochę dla niepoznaki, a trochę dla pielęgnowania relacji, wręczyłem resztę tego ciasta moim sąsiadom z boksów. A jak tylko się z tym uporałem, złapałem zarówno kawę z kwiatkiem na spodku, jak również ten idealnie ucięty kawałek, zaraz ruszając do gabinetu mojej przełożonej.

Jakoś sobie poradziłem z wejściem, otwierając drzwi łokciem. A mogąc po raz kolejny tego dnia zobaczyć Sohee, siedzącą za swoim biurkiem ze stosem papierów, nie mogłem się nie uśmiechnąć. Bo akurat dziś cieszyła moje oczy białą koszulą i żółtą spódnicą, która niestety była dość luźna, i jak dla mnie za długa, niewystarczająco odsłaniając jej piękne nogi. Brakowało mi również jej uśmiechu, który zazwyczaj dość sztucznie wywoływał tylko dyrektor naszego działu. Dlatego przestałem się łudzić, że moje kwiatki do kawy cokolwiek wskórają.

Ale... może akurat ciasto?

Położyłem przy niej zarówno ten kawałek cytrynowego wypieku, jak i podwójne espresso, przelane do filiżanki. I dopiero kiedy wszystko ładnie ustawiłem, skomentowałem tę dzisiejszą nowość do standardowego zamówienia Han Sohee:

– Nie kupowałem. Sam wczoraj zrobiłem, więc musi pani spróbować. Ciężko w Seulu o dobre ciasta keto. Aż mnie zmusili do zabawy w cukiernika – zdradziłem, śmiejąc się na wspomnienie o moich początkowych próbach stworzenia czegoś w miarę zjadliwego. Nie byłem kuchennym wirtuozem, choć z normalnymi daniami dawałem radę. Ale wypieki... czasami wychodziły mi fatalnie, a innym razem wyśmienicie. Dlatego i przy tej tarcie miałem dwa podejścia. Bo jednak musiałem być w stu procentach pewien, że będzie wyśmienite, a nie fatalne.

Przyjrzałem się uważnie jej reakcji, aby wiedzieć czy powinienem od razu opuścić jej gabinet, bo nie ma humoru mnie w tej chwili znosić, czy może powinienem zostać, bo ma mi coś do przekazania. I w sumie nie spodziewałem się, że od razu złapie za widelczyk leżący na talerzyku z tartą, aby nabrać kawałek cytrynowego wypieku, zaraz go smakując.

– Całkiem dobre – stwierdziła, kiedy moje oczy nie odrywały się od jej ust, pomiędzy którymi zniknął kawałek tarty. Bo ciężko mi było w to uwierzyć, patrząc na to jakie ma do mnie podejście. Ale znów – mogłem to odbierać jako zwykłą grzeczność, albo coś w stylu „zjem, żeby dał mi spokój i stąd poszedł". Choć wolałem wierzyć w wersję: „Jeongguk upiekł coś specjalnie dla mnie, chętnie spróbuję". – Dzisiaj pojedziemy sprawdzić miejsce, w którym odbędzie się spotkanie autorskie – dodała, tuż po szybkim przeżuciu nabranego kawałka. Jej oczy nie odrywały się przy tym od trzymanego dokumentu, w którym coś zaznaczała, nawet nie zaszczycając mnie choć jednym spojrzeniem.

Ale ciasto spróbowała! To i tak spory sukces.

Starałem się pohamować szeroki uśmiech, który chciał się wkraść na moje usta. Tak samo jak oczy, które właśnie rozpoczęły przyglądanie się kosmykom jej włosów. Prześlicznych, kasztanowych.

– O której, pani Han? – dopytałem, w sumie niezbyt skupiając się nad destynacją naszej dzisiejszej podróży. Ważne że gdzieś razem jechaliśmy. I będę mógł spędzić z nią trochę czasu. Nawet jeżeli w ciszy... Bo zdążyłem już zauważyć, że dłuższe rozmowy nie wchodziły w grę. Sohee ewidentnie ich unikała. I to nie tylko ze mną. Wolała albo skupiać się na pracy, albo to po prostu jej introwertyczna natura, którą powinienem uszanować. Zwłaszcza jako zwykły stażysta.

– O dziesiątej. Poprowadzisz jak ostatnio – rzuciła jeszcze tylko, nadal nie podnosząc na mnie wzroku. Ale nie szkodzi, ja już się na nią napatrzyłem za naszą dwójkę.

Przytaknąłem na to, życząc jej smacznego, po czym jak zawsze niechętnie opuściłem jej gabinet, pędząc od razu do Yu i Somi, aby zdać im ze wszystkiego relacje.

– Spróbowała. A nawet wzięła przy mnie DWA kęsy – zdradziłem im, dumny ze swojego małego sukcesu.

Ale małymi kroczkami... i osiągnę swój cel. A przynajmniej chciałem w to wierzyć.

Zarówno Yu, jak i Somi, przeżuwali jeszcze wręczoną im tarte. I oni, w przeciwieństwie do Sohee, mieli nietęgie miny?

– Naprawdę? Ty to próbowałeś? Wiesz jakie to kwaśne? – stwierdził Yugyeom, odsuwając od siebie talerzyk, z którego zniknęły zaledwie dwa kęsy tej tarty.

– Lodowa Królowa najwyraźniej lubi kwaśne smaki – rzuciła do tego Somi, na której talerzyku również mogłem zobaczyć prawie nietknięty kawałek.

Co za ludzie...

Zmarszczyłem na to brwi, nie rozumiejąc ich negatywnego nastawienia do mojego wypieku. Bo poziom kwaśności był dla mnie odpowiedni. I najwyraźniej to oni po prostu wolą coś przesłodzonego.

– No takich pyszności wam napiekłem, a wy wydziwiacie. Przynajmniej Sohee noona je doceniła – zauważyłem, znów z dumą w głosie, nieco odruchowo zerkając w stronę jej gabinetu. Ale nie mogłem się przed tym powstrzymać, naprawdę żałując, że w tym biurze postawili na prywatność przełożonych i aż tak ich nam pozakrywali. Zwłaszcza Han Sohee...

– Zamiast tak kombinować, zaproś ją w końcu na randkę – stwierdził Yu, a Somi znów do tego dorzuciła:

– Tak. Im szybciej dostaniesz kosza, tym szybciej to przetrawisz.

– Właśnie. Obecnie dostałbym kosza. O takie kobiety trzeba się starać. Czasami nawet bardzo długo – przyznałem jej rację, dzieląc się z nimi moją perspektywą i tym jak to wszystko postrzegam. Bo niestety taka była prawda. Zwłaszcza patrząc na jej negatywne reakcje przy moich próbach flirtu.

Przeszedłem już do swojego boksu, nie chcąc tak nad nimi wisieć. Zresztą, wypadało zacząć udawać, że mam coś do zrobienia. Choć tak naprawdę na razie nie zamierzałem się prosić o jakieś zadania. Wolałem powłączać kanały i strony informacyjne, wykorzystując wolną chwilę do śledzenia obecnych wydarzeń.

Ale Somi nie zamierzała mi tego umożliwiać, zaraz do mnie zagadując:

– Słuchaj, może umówię cię z moją kuzynką? Jest w twoim wieku, miła, studiuje architekturę. Na pewno będzie szczęśliwa.

Aż się lekko skrzywiłem na to subtelne ogłoszenie matrymonialne. Jak gdybym w ogóle kogokolwiek szukał... Zresztą, opis tej dziewczyny ani trochę nie pasował do mojego jako takiego „ideału".

– W moim wieku, noona? Czyli zdecydowanie za młoda... Wolę starsze – przyznałem, szczerząc się do niej.

Jak gdyby już wszyscy w biurze tego nie zauważyli...

I znów chciałem skupić się na włączonych kartach w przeglądarce, ale blondynka nie ustępowała, rzucając czymś, co nie sądzę, aby powinno tu paść:

– Mommy kink?

– Han Sohee kink – odbiłem to żartem, szczerząc się do niej. Ale to był zdecydowanie błąd. Bo ani ja, ani Somi, nie zauważyliśmy kto w międzyczasie zdążył stanąć przy naszych boksach, zapewne wszystko słysząc, a teraz oznajmiając tylko swoją obecność odchrząknięciem.

Moja głowa od razu powędrowała w stronę tego niespodziewanego odgłosu, natrafiając na niezadowolone spojrzenie Han Sohee.

Brak honoryfikatów, przedmiotowe potraktowanie i sprowadzenie naszej relacji na stopę przyjacielską w jednym.

Przejebałem sobie!

I tak jak zazwyczaj nie miałem ochoty odrywać od niej wzroku, teraz owszem, miałem, i to ogromną, zaraz nim uciekając na ekran laptopa.

Kątem oka zauważyłem, że Somi zrobiła to samo, udając zajętą.

I już spodziewałem się jakiegoś kąśliwego komentarza ze strony Han Sohee. Ewentualnie informacji o zgłoszeniu mnie do HR–u za nękanie. Ale zamiast tego usłyszałem:

– Znajdź sobie zajęcie, jadę sama.

A to z kolei było równoznaczne z: „Przesadziłeś, już wolę sama się z tym uporać".

Ajjjj. Czemu czasami jestem aż tak beznadziejny z kobietami...

I już chciałem ją za to przeprosić, może jakoś się wytłumaczyć, naprostować, ale ani ja, ani ona nie zdążyliśmy niczego powiedzieć, bo wyszedł do nas dyrektor, który postanowił dość doniosłym tonem oznajmić wszystkim dobre wieści:

– Zespole! Dzisiaj po pracy idziemy opić sukces! Mamy nowego autora!

Wszyscy redaktorzy zaczęli bić brawo, ciesząc się z ich kolejnego, wspólnego sukcesu. Na tym jednak nasz dyrektor nie skończył, zwracając się jeszcze bezpośrednio do naszej pięknej przełożonej:

– Han Sohee, nie wywiniesz się!

Moje spojrzenie znów powędrowało w jej stronę, natrafiając na przewrócenie oczami i dość zamkniętą postawę w postaci skrzyżowanych na piersiach rąk. A to tylko niepotrzebnie ściągało mój wzrok w rejony, w które w tej chwili ściągać go nie powinno.

Szybko się jednak opamiętałem, powracając wzrokiem na dyrektora, który cieszył się do niezadowolonej Sohee.

– Whatever – rzuciła na to tylko, po czym odwróciła się na pięcie, kierując z powrotem do swojego gabinetu. A ja nie mogłem się powstrzymać, aby przez te kilka sekund nie zawiesić wzroku na jej odsłoniętych łydkach.

Dlaczego jesteś dzisiaj aż tak długa spódnico? Niepotrzebnie...

Zaraz jednak otrzepałem się z tego lekko, odrywając od wszelkich fantazji, które zaczynały pojawiać się w mojej głowie. Bo teraz były nikłe szanse na ich spełnienie...

Pokręciłem na siebie głową, ignorując nadal cieszący się zespół, bo na razie wolałem skupić się na tej niedoszłej relacji, niż na pracy.

– Ech... Krok do przodu i cztery kroki do tyłu... – podsumowałem to wszystko, załamany.

Yugyeom chyba to usłyszał, bo poklepał mnie pocieszająco po plecach.

Ale może tak właśnie musiało być? Może nie byłem na poziomie Han Sohee? Bo nawet te „małe kroczki" słabo mi wychodziły... Co ten wtorek właśnie potwierdził.



Sohee:

Pogoda za oknem zachęcała, by opuścić biuro i udać się na wycieczkę w góry. Aż na dłuższą chwilę zawiesiłam wzrok na oknie, marząc o wzięciu plecaka, założeniu butów trekkingowych i ruszeniu na szlak. Niestety był dopiero wtorek i takie przyjemności musiały poczekać do weekendu.

Nie miałam co narzekać na nudę w pracy. Spotkanie mojej autorki z fanami, połączone z odczytem fragmentu jej nowej książki, wymagało sporo przygotowań. Był to najmniej lubiany przeze mnie obowiązek. A organizowanie miejsca i dogadywanie wszystkich szczegółów z właścicielem lokalu często kosztowało mnie trochę nerwów. Stanowczo wolałam spędzać czas z tekstem. A w dodatku od tygodnia miałam na głowie stażystę. Nie wiem, czy Jeon Jeongguk był tak głupi, czy tak naiwny, ale plotki, które rozeszły się po biurze, bardzo szybko dotarły i do mnie. Chłopak nie był ani trochę dyskretny w wyrażaniu swojego zainteresowania moją osobą, rozpytując o mnie na lewo i prawo. Ale czy powinno mnie to dziwić, skoro codziennie, wraz z kawą, przynosił mi kwiatka, który kładł na spodku filiżanki? Nie powiem – jego zachowanie nieco mi schlebiało. Jednak nie wyobrażałam sobie randkowania z tak młodą osobą. Dlatego jego próby flirtu szybko gasiłam, uważając biuro za nieodpowiednie miejsce do takich zachowań. Dzisiaj nieco jednak przegiął, bo chcąc go zapytać o jeden z powierzonych tekstów, usłyszałam w jak nieprzyzwoity sposób wyraża się na mój temat do swoich kolegów. Mimo wszystkich jego zalotów powinien pamiętać, że jestem jego przełożoną, a takie teksty powinien przemyśleć milion razy. Zresztą, nie tylko on, bo Jeon Somi też zachowała się karygodnie. Może ich wspólne nazwisko zobowiązuje do tak dziecinnych zachowań.

Musiałam zmienić plany i udać się samotnie do kawiarni, gdzie wraz z właścicielem miałam rozplanować miejsce na wydarzenie. Zajęło to dłuższą chwilę, ale nie na tyle, bym nie musiała wrócić jeszcze do biura. A to oznaczało, że nie wywinę się od tego grupowego wyjścia. Jak dla mnie takie integracje były zupełnie bezcelowe. Nie lubiłam ludzi z pracy, a zamiast picia za pieniądze kierownika, wolałabym spędzić czas na bieżni, słuchając kolejnego odcinka podcastu dotyczącego zagadek kryminalnych. Jednak dawno nie byłam nigdzie na mieście, a lubiłam sobie dobrze zjeść. Dlatego, gdy kierownik niemal siłą poprowadził mnie do wyjścia razem z resztą zespołu, myślałam już tylko o tym, co zamówię do jedzenia.

W samej knajpie standardowo zajęłam miejsce na końcu stolika, z dala od najbardziej imprezowej części, by w spokoju zjeść zamówiony posiłek. Spokojnie przewracałam szczypcami grillujące się mięso i jadłam, zastanawiając się, co warto porobić w najbliższy weekend.

Może biwak za miastem? Trzeba korzystać z pogody.

Mimowolnie czasem przyglądałam się ludziom z mojego zespołu. Byli dość głośni. Co chwilę ktoś wybuchał śmiechem, gdy ktoś inny opowiadał historie brzmiące tak nieprawdopodobnie, jakby wymyślał je na bieżąco. Dało się też słyszeć dźwięk zderzających się ze sobą kieliszków, które rozkręcały jeszcze bardziej całe towarzystwo.

W którymś momencie musiałam wyjść do łazienki, czując, że od temperatury w pomieszczeniu włosy wymagają małych poprawek. Dlatego zabrałam torebkę i oddaliłam się od całej zabawy. Nie na długo, ale przeczesanie włosów i upięcie ich w luźny kok sprawiło, że od razu zrobiło mi się przyjemnej.

Gdybym mogła jeszcze pozbyć się tych butów na wysokim obcasie, byłoby cudownie.

Wyszłam z łazienki i skierowałam się w stronę lady, chcąc poprosić o dzbanek z wodą. Jednak ledwo skończyłam rozmawiać z obsługą, kiedy zaczepił mnie facet siedzący na krzesełku barowym. Zadbany, w koszuli z krótkim rękawem, wysoki (nawet gdy siedział było to zauważalne), z nieco kwadratową szczęką. Na oko – po trzydziestce. Aż dziwne, że nie był tutaj z dziewczyną, bo na takich wolnych przystojniaków niełatwo było trafić.

– Hej. Nie spotkaliśmy się przypadkiem wcześniej?

– Nie sądzę.

– Wydaje mi się, że jednak tak. Jest pani managerką Sohn Wonyoung? Chyba widziałem panią przy ostatnim spotkaniu autorskim.

Musiałam przyznać, że mnie zaskoczył. Jednak kiwnęłam głową.

– Nie do końca managerką. Jestem redaktorką jej książek.

– Rozumiem. Proszę wybaczyć śmiałość, ale wygląda pani tak samo pięknie, jak przy naszym poprzednim spotkaniu, przez co od razu przyciągnęła pani mój wzrok.

Podobało mi się to co mówił. Podobało mi się w jaki sposób siedział. Jak układały się jego usta, gdy opowiadał o aktualnie czytanej książce na temat sztucznej inteligencji. I kto wie, czy ten wieczór nie zakończyłby się bardzo przyjemnie, gdyby nagle ktoś nam nie przeszkodził. A małym huraganem, który rozlał czerwonego drinka na mojego rozmówcę, był oczywiście Jeon Jeongguk.

– O cholera. Przepraszam – powiedział chłopak, a było to tak nieszczere, że chyba nikt by w to nie uwierzył.

Zaskoczyło mnie to potwornie, jednak spróbowałam jakoś ratować sytuację, kłaniając się mężczyźnie.

– Przepraszam, to mój podwładny, przepraszam.

– Podwładny, tak? Cóż, jeśli nie miała pani ochoty ze mną rozmawiać, wystarczyło powiedzieć, a nie wzywać kogoś, by cyrki odstawiał.

Takich słów się nie spodziewałam. Z lekko rozchylonymi z szoku ustami patrzyłam jak mężczyzna odchodzi w stronę łazienek, chcąc zapewne choć trochę pozbyć się plamy.

– No i teraz muszę kupić kolejny... – powiedział jak gdyby nigdy nic Jeongguk, zamawiając u obsługi nowy napój. – Ananasowy czy lepiej cytrynowy, noona? – zapytał wyraźnie zadowolony.

Popatrzyłam na niego mocno niezadowolona i rozczarowana takim zachowaniem. Bo już naprawdę przeginał.

W biurze plotkują, teraz pozbył się faceta, z którym mogłabym spędzić miłą noc, a w dodatku zaczął mnie nazywać „noona"? Chyba nadmiar procentów popuścił mu wszelkie hamulce.

Nie miałam ochoty nic mu na to odpowiadać. Zabrałam dzbanek z wodą i wróciłam do mojego stolika, gdzie mięso zamieniało się już w węgielki.

Usiadłam i zabrałam się za zdejmowanie kawałków wieprzowiny na talerzyk. Po chwili podszedł do mnie kelner z drinkiem, informując, że to od cichego wielbiciela. Nawet nie musiałam podnosić wzroku, by wiedzieć, że żółty napój został przysłany przez Jeona.

Spojrzałam jednak na niego, a widząc jego zadowoloną minę, miałam ochotę pokazać mu środkowy palec. Zamiast tego wypiłam szybko przyniesionego drinka, krzywiąc się na mocno kwaśny smak. Choć bardzo go lubiłam.

Wróciłam do jedzenia, starając się wyrzucić z głowy tego przystojniaka.

Kilka minut później mój spokój znów został zakłócony przez SMS–a od Jeona.

„Mogę się dosiąść?"

Znów środkowy palec mnie zaswędział. Ale przez chwilę patrzyłam na ekran i zastanawiałam się nad odpowiedzią.

A w zasadzie dlaczego nie? Wyjaśnię sobie z nim raz na zawsze, że ma dać sobie spokój.

Podniosłam rękę i pomachałam, by podszedł do mnie, czego młodszy najwyraźniej się nie spodziewał.

Jednak jak grzeczny piesek przybiegł do mnie, przysuwając sobie krzesło od sąsiedniego stolika, by zająć miejsce naprzeciwko mnie.

– Trafiłem ze smakiem? – zapytał z szerokim uśmiechem, który bardzo mu chciałam zetrzeć z ust.

– Co ty robisz, ty nieznośny dzieciaku? – zapytałam wprost, nie kryjąc mojego niezadowolenia. – Czemu wylałeś tego drinka? To zemsta za to, że prosiłam o zszywanie ulotek?

Jego mina natychmiast się zmieniła. Zmarszczył brwi, jakby nie rozumiał pytania.

– Wiesz, że mógłbym dla ciebie zszywać te ulotki całe dnie i noce, noona. Dlaczego miałbym się za to mścić? – zapytał i sięgnął przyniesionymi pałeczkami po upieczone kawałki mięsa.

– To o co ci chodzi?

– Umów się ze mną, noona.

Ok, takiej bezpośredniości to się nie spodziewałam. Ale najwyraźniej był już dobrze podchmielony, skoro skończył się bawić w podchody z przynoszeniem mi kwiatków.

– Nie umawiam się z dzieciakami – powiedziałam twardo.

– Nie jestem „dzieciakiem" – mruknął, robiąc przy tym minę, przez którą jeszcze bardziej wyglądał jak obrażony smarkacz. – Powinnaś dać mi szansę...

– Nie ma takiej opcji. Jesteś za młody. I dziecinny. A mnie interesują faceci, którzy mają coś do zaoferowania – powiedziałam wprost, nawet jeśli było to nieco bezlitosne.

– Po czym wywnioskowałaś, że jestem „dziecinny"?

– Jak to było? „Han Sohee kink"? To nie jest dziecinne?

– To tylko głupie żarty z kolegami z pracy. Za które cię przepraszam.

– Jestem twoją przełożoną. Nie życzę sobie takich żartów. Ani z twoimi kolegami, ani bezpośrednio do mnie. I daruj sobie gadanie o dawaniu ci szansy.

Na dłuższą chwilę zapadła cisza, w trakcie której mogłam spokojnie napić się wody.

– Wielu próbowało, każdy poległ? – zapytał nagle, co wywołało we mnie tylko więcej złości.

– To było bezczelne.

– Normalnie pytanie, noona. Zbyt negatywnie odbierasz moje słowa – powiedział smutno. Jednak te minki na mnie nie działały.

– To nie było normalne, tylko bezczelne – podkreśliłam jeszcze raz, ostro. – Moje życie prywatne to moja sprawa.

Opróżniłam mój kieliszek, a chłopak od razu nalał nam obojgu.

– Może nietaktowne, ale nie „nienormalne". Oj noona, nawet po alkoholu nie jesteś w stanie się rozchmurzyć?

– Alkohol na mnie nie działa – podkreśliłam.

Nie po to jem tyle tłuszczu przed piciem, by ścięło mnie po kilku kieliszkach.

A dla podkreślenia tego opróżniłam znowu kieliszek.

– Wracaj do swoich kolegów. Ja się zmywam.

– Odprowadzę cię – stwierdził, wstając razem ze mną.

– Nie musisz – powiedziałam i ruszyłam do baru, by zapłacić za moją część jedzenia.

Kątem oka widziałam, że Jeon mimo wszystko jest blisko, choć zachowuje pewien dystans.

Podeszłam jeszcze do kierownika i pożegnałam się, życząc reszcie dobrej zabawy, po czym opuściłam lokal, dopiero tam pozwalając sobie na chwilę słabości. Bo jednak obcasy dawały się już mocno we znaki w połączeniu z alkoholem, przez co zachwiałam się parę razy na nieco nierównym chodniku. Wtedy zdałam sobie sprawę, że stażysta nadal jest w pobliżu, bo zaraz znalazł się przy mnie, chcąc asekurować. A skoro tak, to złapałam za jego ramię, chcąc się oprzeć. Mimowolnie zarejestrowałam, że ma bardzo twarde mięśnie.

– Taksówka by się przydała – mruknęłam, rozglądając się, czy nie ma gdzieś w pobliżu postoju.

– O... – Chłopak od razu wyjął telefon i zadzwonił, by zamówić mi transport.

Chwilę stałam trzymając go, ale przy przenoszeniu ciężaru z nogi na nogę straciłam równowagę, a przez to zachwianie Jeongguk zareagował, od razu obejmując mnie w pasie.

Chyba jednak o trzy kieliszki za dużo.

Staliśmy tak w ciszy przez kilka minut. I przez cały ten czas zaczynało do mnie docierać dużo niepokojących informacji. Za dużo.

Po pierwsze – Jeon Jeongguk ma naprawdę dorosłe ciało. Choć jego twarz wskazywała na bardzo młody wiek, to jednak był wyższy ode mnie, a mięśnie, które mogłam teraz poczuć, często sprawiały, że koszula opinała się na nim w bardzo przyjemny dla oka sposób. Nawet dłoń, którą trzymał na moim boku, sprawiała, że czułam się przy nim malutka i bezbronna.

Po drugie – Jeon Jeongguk bosko pachniał. Choć oczywiście przeszliśmy zapachem grillowanego mięsa i alkoholu, to przez tę bliskość do moich nozdrzy docierały jeszcze inne zapachy. Bardziej męskie.

Po trzecie – Jeon Jeongguk mnie polubił. Spodobałam mu się. Na swój dziwny sposób chciał mi sprawić przyjemność już pierwszego dnia, gdy zamiast przynieść mi kawę w papierowym kubku z kawiarni, przelał ją do filiżanki w moim ulubionym kolorze. Nawet teraz stał tu ze mną i martwił się, bym trafiła bezpiecznie do domu.

Ale tak nie powinno być. Zresztą, skąd niby wniosek, że się martwił? Równie dobrze mógł chcieć po prostu się ze mną przespać. Mój babski mózg za dużo sobie dopowiada. A facet to facet, tylko jedno mu pewnie w głowie. Zwłaszcza w takim wieku. Przecież żaden dwudziestolatek nie myśli o poważnych związkach, a jedynie o zabawie.

– Noona, odwiozę cię, dobrze? Wolę się upewnić, że wróciłaś bezpiecznie – powiedział, kiedy zamówiona taksówka zatrzymała się przy krawężniku.

Nie zabroniłam mu tego, po prostu wsiadając na tylną kanapę, i podałam taksówkarzowi adres.

Jeon zapakował się do środka, obok mnie, i grzecznie zapiął swój pas, pomagając też mi, gdy ten prosty mechanizm nie chciał zaskoczyć.

Jadąc w całkowitej ciszy, mimowolnie oparłam głowę o ramię młodszego, czując, że przysypiam. Czułam się przy nim bezpiecznie, więc pozwoliłam sobie na to, by pół godziny przespać, obudzona przez ciche szeptanie do mojego ucha oraz łagodne głaskanie mojego policzka przez ciepły kciuk.

– Noona? Noona, obudź się. Jesteśmy na miejscu. Noona?

Podniosłam głowę i zamrugałam nieco sennie, rozpoznając przez okno, że podjechaliśmy pod mój apartamentowiec.

Sięgnęłam po torebkę, z której wyjęłam portfel i wręczyłam odliczoną gotówkę kierowcy.

– Dzięki za odwiezienie. Do zobaczenia w pracy – powiedziałam cicho i nieco niezdarnie wygramoliłam się z auta. Od razu kucnęłam, by zdjąć buty.

Ten krótki odcinek już nic mi się nie stanie, gdy przejdę na boso.

– Pa noona! – krzyknął jeszcze za mną Jeon, gdy otworzyłam drzwi do apartamentowca.

Spojrzałam jeszcze w jego stronę. Zobaczyłam, że wysiadł i obserwuje mnie zza pojazdu, uśmiechając się radośnie.

Machnęłam ręką, sama nie wiedząc czy się żegnam, czy mówię „a idź ty stalkerze, zboczeńcu, dewiancie", po czym weszłam do budynku.

Skierowałam się do windy, a wjeżdżając na moje piętro, przyglądałam się sobie w lustrze.

Nie mam jeszcze trzydziestu lat. Też jestem dość młoda. I ładna. To normalne, że podobam się facetom. Ten koleś z baru był tego świetnym przykładem. A że podobam się też dzieciakom, które ledwo wytarły mleko spod nosa... To cóż poradzę?

Weszłam do mojego mieszkania, od razu witając się z Lily, która wyszła mi na spotkanie. Od razu dałam jej coś do jedzenia, bo choć inteligentna miska dawała jej wody i suchej karmy o regularnych porach, to jednak moja księżniczka potrzebowała też innego jedzenia, które musiałam jej podawać osobiście. A kiedy kotka zajęła się swoim pokarmem, poszłam zmęczona do łazienki, chcąc już zakończyć ten dzień.

Stanowczo musiałam oczyścić nie tylko ciało, ale też umysł, bo zaczęły się w nim gnieździć bardzo niepokojące przemyślenia po tym wtorku. A wraz z nimi jeden chłopak. Jeon Jeongguk.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top