SUNDAY
3184 SŁÓW
~~~~~~~~~~~
Sohee:
Achh niedziela. Jakie życie jest piękne, kiedy serce bije dla kogoś innego.
Hmm... Chyba zaczynam niepokojąco zmieniać się pod wpływem uczucia, które żywię do Jeongguka.
Bałam się nazywać tego miłością, ale... powinnam. Bo wpadłam po same uszy. Można powiedzieć, że praktycznie zamieszkaliśmy razem. Odkąd Elly i Lily zostały zapoznane na wspólnej wizycie w biurze i świetnie się bawiły w moim gabinecie, kotka zamieszkała u mojego chłopaka, gdzie spędzaliśmy jednak więcej czasu. Oczywiście zamontowaliśmy kamery, by nadzorować ich harce, ale widać było, że dziewczynki się polubiły. A to naprawdę ważne, abyśmy mogli układać razem naszą przyszłość.
Oprócz kota, do mieszkania Jeona zaczęły trafiać różne dodatki, w postaci czy to żółtych poduszek na kanapie, czy żółtego ekspresu do kawy, z którego korzystałam każdego ranka. Choć mieliśmy podobny gust, wnętrze tego mieszkania było dla mnie zbyt surowe, dlatego uzgodniliśmy, że mogę wprowadzić nieco moich dekoracji, z czego byłam niezmiernie zadowolona. Cichaczem już myślałam o wynajmie mojego mieszkania, by po prostu razem zamieszkać, co na pewno będzie praktyczniejsze. A z drugiej strony, bałam się. Znaliśmy się zaledwie siedem tygodni, a umawialiśmy półoficjalnie od dwóch. Pół, bo w naszym wydawnictwie nadal nie mówiliśmy o tym głośno. Jednak to, że byliśmy parą, to istna tajemnica poliszynela. W każdym razie to niewiele czasu, by snuć daleko idące plany wspólnego życia. A jednak nie wyobrażałam już sobie, by miało być inaczej. Boję się momentu, w którym zacznę planować nasz ślub. Oczywiście ja będę miała bukiet ze słoneczników i żółte szpilki, a Jeongguk żółty krawat w trakcie uroczystości. Dobra, stop. W każdym razie – wszystko było idealnie. Spędzaliśmy niemal 24 godziny razem, nie mając dość. Spaliśmy razem, jedliśmy, pracowaliśmy, randkowaliśmy. Może nieco przesadzaliśmy, bo istniało ryzyko, że sie sobą znudzimy, ale nawet to wydawało się niemożliwe. Bo jak mogłabym mieć dość tak wspaniałego, młodego mężczyzny, który na każdym kroku pokazywał mi jak wartościową i piękną kobietą jestem w jego oczach?
Także w ten weekend mieliśmy plany. W sobotę udaliśmy się na górską wycieczkę, korzystając z ostatnich dni ładnej pogody, po której oczywiście spędziliśmy noc na dodatkowych aktywnościach. A w niedzielę mieliśmy umówiony masaż, który bardzo pomógł na moje plecy, męczące się ciągłym siedzeniem w pracy przy biurku, lub dźwiganiem książek. Czułam się po wszystkim, jakbym miała się rozpłynąć, bo wszystko było tak rozluźnione.
Po relaksie wyskoczyliśmy do knajpki z BBQ. Pyszne jedzenie, trochę piwa i rozmowa o filmie, który oglądaliśmy razem w piątek. Nawet nie wiem, kiedy przyzwyczaiłam się do tego wspólnego życia.
W końcu musieliśmy wrócić do mieszkania, by trochę posprzątać i przygotować się na kolejny tydzień pracy.
Jeszcze w windzie Jeonggukie skradł mi kilka pocałunków, proponując szeptem jakie pozycje moglibyśmy tej nocy wykorzystać do zabawy. Musiałam przyznać, że kochanek z taką energią potrafił mnie nie tylko zadowolić, ale też pozbawić wszystkich sił.
Kiedy otworzyliśmy drzwi do mieszkania, nasze kotki od razu zaczęły przeraźliwie miauczeć, biegnąc prosto na nas. Lily, która zawsze była leniwa, przy Elly zrobiła się istnym tornadem. Nie raz obserwowałam z przerażeniem, z pomocą kamery, jak wskakuje na najwyższe półki, strącając nieco książek. Szkoda, że to nie Elly nauczyła się zachowań od niej...
– Oj, za dobrze wam tu we dwie, co? – zapytał mój ukochany, rozbawiony ich krzykami. Minął je, by zebrać strącone poduszki, a ja w tym czasie wygłaskałam kotki, łaszące się do mojej ręki.
– Nasze księżniczki najwyraźniej mają za dużo energii. Jak ich właściciel – stwierdziłam rozbawiona, po czym skierowałam się do szafki, z której wyjęłam ich jedzenie, uzupełniając miseczki. Obie zaraz się na nie rzuciły, musząc uzupełnić spalone kalorie. – Jeonggukie, chyba znowu otworzyły szufladę z twoimi bokserkami, bo widzę, że leżą w drzwiach do sypialni – powiedziałam spokojnie, gdy zauważyłam, że bielizna Jeona wala się na podłodze.
Chłopak westchnął ciężko i ruszył tam, by zebrać swoje rzeczy.
– Gorzej niż z dziećmi – poskarżył się i poszedł ogarnąć sypialnię, gdzie zapewne kotki narobiły większego bałaganu. – Mam nadzieję, że się wyszaleją jeszcze jakieś dwa, trzy tygodnie, i im to minie! – dodał głośniej z sąsiedniego pomieszczenia, śmiejąc się zaraz po tym. – Jakbym mówił o nas, noona.
To mnie nieco zbiło z pantałyku, więc przerwałam rozpakowywanie zmywarki i poszłam do niego.
– Co... masz na myśli? – spytałam nieco niepewnie. Bo czy właśnie chciał mi powiedzieć, że jednak już zaczął się mną męczyć?
– No, nie bolą cię czasami te śliczne uda, noona? – zapytał i poruszał zabawnie brwiami, wkładając skarpetki do szuflady.
Och...
Uśmiechnęłam się lekko, uspokojona jego słowami.
– Już myślałam, że czekasz, aż się tobą znudzę – poskarżyłam się, na co młodszy od razu podszedł bliżej, by objąć mnie w pasie i dać buziaka prosto w usta.
– Miałbym na to czekać? Po tym, jak ganiałem za tobą tyle czasu? Noona... – powiedział, kręcąc głową z uśmiechem. – Bez szans. Nie chcę cię nigdy stracić – zapewnił, nachylając się bardziej, by połączyć nasze usta na dłuższą chwilę. I tak z niewinnego pocałunku przeszliśmy płynnie do długiej pieszczoty.
– Nigdy? Będziemy zawsze razem? – zapytałam cicho, między kolejnymi muśnięciami. Dłonią kreśliłam małe kółko na jego plecach.
Nie usłyszałam jednak odpowiedzi, bo nagle dobiegł nas huk tłuczonego szkła.
Oboje ruszyliśmy w pośpiechu do salonu. Jak się okazało – szalone zwierzaki wskoczyły już na stół i rozbiły wazon z kwiatami, zrzucając go na podłogę. Niestety szkło było teraz na sporej powierzchni, co nie było zbyt bezpieczne dla ich łapek. Na szczęście grzecznie siedziały na blacie, wyraźnie podziwiając swoje dzieło.
– Ej. No zaraz was dam do izolatki – stwierdził niezadowolony Jeon.
Ruszyliśmy po miotły i szufelki, ostrożnie poruszając się w bałaganie. Kiedy uprzątnęliśmy większość strat, popatrzyłam na kwiaty, które podał mi Jeongguk, na szczęście odratowane z tej katastrofy, bym mogła je włożyć do innego wazonu.
– Może jednak nie powinniśmy zostawiać ich razem w mieszkaniu – stwierdziłam ostrożnie, nie będąc do końca pewną, co moglibyśmy zrobić. Przecież nie oddamy żadnej z nich. A zamknięcie oddzielnie może spowodować straty w drzwiach i głośne protesty, które wkurzą sąsiadów.
– Coś ich dzisiaj naszło... Ewentualnie zamontujemy im półki na ścianach? Żeby mogły po nich skakać i biegać?
– Jeśli masz ochotę, możemy to zrobić... Ale czy to powstrzyma tych dwóch wysłanników piekła?
Młodszy zastanowił się chwilę, westchnął i uśmiechnął się.
– Pewnie nie. Tak to już bywa z młodymi – powiedział, znów najwyraźniej pijąc nie tylko do tych naszych rozrabiak.
Mój chłopak poszedł wyrzucić szkło do kosza, a ja w tym czasie zabrałam się za osuszenie podłogi. Kątem oka widziałam, że Jeongguk po schowaniu mioteł, ruszył do sypialni, skąd zaraz wrócił, niosąc jakąś książkę w żółtej okładce.
– Ostatnio natrafiłem i pomyślałem, że może ci się spodobać, noona – powiedział spokojnie, kładąc ją na blacie stołu.
Zerknęłam tylko na tytuł, którym była: „Królowa lodu", co od razu wywołało mój uśmiech. Raczej straciłam już ten przydomek w pracy, odkąd z uśmiechem poszłam na integrację zespołu w minionym tygodniu z własnej woli. Niemniej jednak była to na pewno ciekawa pozycja. Dlatego przeprosiłam go na chwilę, by schować wiadro oraz mop, po czym umyłam ręce i wróciłam, podnosząc książkę.
Na okładce znajdował się zarys słonecznika, a opis zaskoczył mnie jeszcze bardziej, niż tytuł:
„Ambitna i błyskotliwa Han Sohee, poświęca całe swoje życie pracy. Jednak co, jeśli na jej drodze stanie dużo młodszy od niej Jeon Jeongguk, który zrobi wszystko, aby zawrócić jej w głowie?"
Roześmiałam się na to, widząc już do czego to zmierza.
– Co to za dziwne pomysły, Jeongguk? A co w środku? Szczegółowe opisy naszych randek? – zapytałam, otwierając książkę na chybił trafił. Okazało się jednak, że wszystkie strony miały dziury na samym środku, ukazując mi żółte pudełeczko. Małe. Idealne na drobną biżuterię.
Han Sohee, opanuj się. To na pewno kolczyki. Albo zawieszka. Przecież nie...
Nie tak szybko...
Prawda?
– Jeongguk, nie mam jeszcze urodzin... Nie musisz mi robić takich prezentów – powiedziałam, siląc się na spokój, choć serce waliło mi z ekscytacji. Bo może jednak...?
Jeongguk jednak nie odpowiedział, sięgając po to pudełeczko i otworzył je. A moim oczom ukazał się pierścionek.
O. Mój. Boże.
– Noona... nie znamy się długo, ale spędzamy ze sobą naprawdę dużo czasu. Czuję się z tobą dobrze. Komfortowo i bezpiecznie. I kocham cię. Jak jeszcze nigdy nikogo nie kochałem. Na miliony sposobów. Milionem uczuć. Możesz to potraktować jako pierścionek „obietnicy". Obietnicy tego, że będziemy razem. Lub pierścionek zaręczynowy. Bo nie chcę już żadnej innej kobiety, tylko ciebie.
Nie mogłam w to uwierzyć.
On naprawdę... oświadcza mi się? W tę siódmą niedzielę naszej znajomości?
Jeon Jeongguk. Jesteś szalony. Ale jak ja cię kocham.
Jeongguk:
Siedem tygodni. Tyle mi wystarczyło, aby zakochać się na zabój w Han Sohee od pierwszego wejrzenia. I może szaleństwem było, aby w siódmą niedzielę naszej znajomości wręczyć jej pierścionek, ale... nie wyobrażałem sobie już życia z inną kobietą. Dlatego postanowiłem zaaranżować tę niewielką niespodziankę, dzieląc się z nią wszystkimi moimi przemyśleniami i opisując uczucie, którym ją darzę:
– Noona... nie znamy się długo, ale spędzamy ze sobą naprawdę dużo czasu. Czuję się z tobą dobrze. Komfortowo i bezpiecznie. I kocham cię. Jak jeszcze nigdy nikogo nie kochałem. Na miliony sposobów. Milionem uczuć. Możesz to potraktować jako pierścionek „obietnicy". Obietnicy tego, że będziemy razem. Lub pierścionek zaręczynowy. Bo nie chcę już żadnej innej kobiety, tylko ciebie.
Lekki szok i niepewność. Na początku jedynie te uczucia mogłem wyczytać z twarzy Sohee. Ale nie mogłem się temu dziwić, skoro wyskoczyłem z tym tak nagle.
Dłuższą chwilę wpatrywaliśmy się w swoje oczy. Czułem jakby to trwało długie minuty. I już zaczynałem żałować tak ryzykownej decyzji...
Na szczęście Sohee w końcu się do mnie zbliżyła. I początkowo bez słowa po prostu objęła, wtulając we mnie mocno.
– Jesteś szalony, Jeon Jeongguk – skwitowała to wszystko, a ja... nie wiedziałem jak to traktować.
Więc „tak"? „Nie"? „Przesada"? Powinienem doprecyzować pytanie?
Tuliłem ją do siebie, w miarę możliwości, głównie jedną ręką, w drugiej nadal trzymając pierścionek. I postanowiłem na razie po prostu uzupełnić czymś moją deklarację:
– Może odrobinę. Ale to przez moją piękną Han Sohee noonę, której nigdy nie chcę stracić – podkreśliłem, bo choć miała z tym rację, patrząc na naszą dość krótką znajomość, czułem, że nasze dusze to właśnie siebie potrzebują w tym życiu. Więc dlaczego miałbym nie wyjść z taką inicjatywą?
Znów nastąpiła chwila ciszy, na szczęście krótsza od tej poprzedniej. Choć kiedy Sohee w końcu się ode mnie odsunęła, ponownie mogłem ujrzeć na jej twarzy niepewność.
– Ale to nie przez moje wcześniejsze słowa, że chcę się spotykać tylko z perspektywą ślubu? Naprawdę to jest to, czego chcesz? Nawet jeśli nie znamy się zbyt długo? – zaczęła dopytywać, a ja początkowo po prostu słuchałem uważnie każdego jej pytania, od razu analizując. Jednak odpowiedź na to była prosta, bo nie miałem żadnych wątpliwości. Zwłaszcza patrząc w jej śliczne oczy.
– Pogadujemy się na każdej płaszczyźnie. Kocham cię i ubóstwiam, noona, więc dlaczego miałbym tego nie chcieć? Zwłaszcza, że naprawdę pragnę przyozdobić twoją dłoń takim pierścionkiem... – zapewniłem, a każde wypowiadane słowo przychodziło mi z niezwykłą łatwością. Bo uwielbiałem prawić jej komplementy i zapewniać o swoim głębokim uczuciu do niej.
Moja dłoń ośmieliła się pochwycić tę jej, aby przy tym wyznaniu pogładzić kciukiem palec, na którym chciałem, aby znalazł się ten pierścionek.
I znów krótką chwilę czekałem. Na jej reakcji i odpowiedź. Na „tak" lub „nie".
– Też cię kocham – oznajmiła na początku, przez co moje oczy od razu oderwały się od mizianego kciukiem palca, aby popatrzeć na nią zaskoczone. Oczywiście miło zaskoczone. Bo jeszcze nie miałem okazji usłyszeć tych słów z jej ust. A taka chwila wydawała się do tego idealna.
Sohee lekko się tym zawstydziła, spuszczając nieco wzrok. A jej policzki przyozdobiły urocze rumieńce.
Moja śliczna kobieta.
– Więc... to chyba będzie w porządku...? – kontynuowała po tym wyznaniu, nieco niepewnie. A na mojej twarzy już gościł szeroki, szczęśliwy uśmiech. – Znaczy... niech to będzie obietnica. A jeśli za rok ci go nie oddam, z twojej lub mojej woli, wtedy stanie się pierścionkiem zaręczynowym – zaproponowała, a przy każdym jej kolejnym słowie te delikatne rumieńce zaczynały się pogłębiać.
Tym razem to ja pozwoliłem sobie na chwilę ciszy i zastanowienia, obserwując jej twarz.
A po takich wyznaniach i przy tych uroczych rumieńcach, nie mogłem sobie lekko nie zażartować.
– Yhymmm... Czyli jeszcze przez rok muszę udawać normalnego, a później już z górki – stwierdziłem, choć oczywiście zaraz wesoło się roześmiałem, aby podkreślić charakter tych słów. Moje ręce wyrwały się też do ponownego przytulenia jej, na chwilę odkładając trzymany pierścionek, a usta sięgnęły do jej policzka, aby złożyć tam dłuższego buziaka. – Moja śliczna prawie narzeczona – wyszeptałem tuż po tym, gdzieś przy jej uchu, ciesząc się z tego prawie tytułu. Bo nawet jeżeli na razie zgodziła się na tę „obietnicę", wiedziałem, że zrobię wszystko, aby za rok przystała na narzeczeństwo.
Noona uśmiechnęła się na moje słowa, a po przeniesieniu rąk gdzieś na moją szyję, przyciągnęła mnie do krótkiego pocałunku. I jak zawsze cudownie było móc posmakować jej wargi, zwłaszcza w takim momencie, aby przypieczętować naszą obietnicę.
– Jesteś szalony. Skąd ci przyszło do głowy, aby kupować pierścionek... – stwierdziła, kiedy po kilku subtelnych muśnięciach oderwaliśmy się od siebie. Nie była przy tym zła lub niepewna. Teraz w jej oczach widziałem już tylko radość.
No właśnie, pierścionek.
Puściłem ją na chwilę, sięgając znów po niego. A gdy już założyłem go jej na palec, mogłem podziwiać jak ten piękny diament zdobi jej dłoń, pasując do niej idealnie. Pochwyciłem jeszcze jej rękę po tym zabiegu, ucałowując i znów głaszcząc kciukiem gdzieś po jej wierzchu. Uśmiechnąłem się do siebie, a następnie do Sohee, szczęśliwy z takich okoliczności. I dopiero gdy znów dałem jej buziaka w policzek, następnie ponownie szczelnie tuląc, postanowiłem odpowiedzieć na jej pytanie:
– Pomyślmy... Może to trochę przez tych wszystkich biurowych adoratorów, którzy są przekonani, że jesteś wolna, noona... Trochę przez twoją chęć ustatkowania się. Ale zdecydowanie najbardziej przez moje pragnienie podkreślenia tego, co do ciebie czuję. I jak bardzo jestem w tym poważny, nie chcąc rzucać słów na wiatr – wyznałem, jak zwykle niczego nie ukrywając. Ani tej lekkiej zazdrości, ani mojej potrzeby podkreślenia uczucia, którym ją darzę.
Ale oczywiście Sohee wyłapała tylko tę zazdrość, zaraz o nią dopytując:
– Jesteś zazdrosny o kolegów z pracy? Nie martw się. Żaden nie stopił serca Królowej Lodu. Tylko ty tego dokonałeś – zapewniła, na szczęście rozbawiona, nie odbierając tego negatywnie. Zresztą, to była zwykła, zdrowa zazdrość, o swoją piękną kobietę. Na pewno nie zaliczało się to do moich red flagów.
– Szczęściarz ze mnie – zauważyłem, gdy nasze usta znów na chwilę się ze sobą spotkały, tym razem na krótkiego całusa, bo woleliśmy uśmiechać się do siebie, nie przerywając kontaktu wzrokowego. – To co, moja kochana? Może teraz pozwolisz mi po raz kolejny pokazać ci jak cię ubóstwiam? – zaproponowałem, bo w mojej głowie już od rana tworzył się scenariusz naszego dzisiejszego dnia. Gdy po relaksie na masażu, pysznym obiedzie na mieście i wręczeniu jej pierścionka, zaproszę ją do sypialni. Bo nawet po tych kilku tygodniach, nie mogłem się nią nacieszyć, nadal tak samo chętny na wszelkie pieszczoty i rozkosze.
Na moich ustach od razu pojawił się nieco dwuznaczny uśmiech, gdy moje ręce już wyrwały się do podnoszenia jej, aby po jej zgodzie od razu zabrać do sypialni.
Sohee nieco dramatycznie zaczęła na to udawać, że omdlewa w moich ramionach.
– Dobrze, że mam tyle energii co ty, bo już bym padła ze zmęczenia – stwierdziła, czym jeszcze bardziej mnie rozbawiła.
– Wtedy troszeczkę bym to ograniczył. Ale tylko troszeczkę – zapewniłem, szczerząc się do niej szeroko. Bo fakt, gdyby nie miała dobrej kondycji lub miała jakiekolwiek problemy zdrowotne, nie mógłbym kochać się z nią prawie codziennie. A tak to... znów skierowaliśmy się do sypialni, by po wyrzuceniu kotów, móc świętować tam długie godziny.
Choć po pierwszych dwóch orgazmach – jednym Sohee i jednym wspólnym, gdy leżeliśmy, odpoczywając, moja ukochana odezwała się, poruszając jeden z ważniejszych tematów:
– Zastanawiałam się... wiem, że to szybko, ale biorąc pod uwagę, że z naszej dwójki to ty zrobiłeś już wielki skok do przodu z tym pierścionkiem... może zamieszkalibyśmy razem? I tak weekendy spędzamy wspólnie, a nierzadko też wieczory po pracy. Tak byłoby nam wygodniej. Jeździlibyśmy razem do biura.
I choć taka propozycja, przy moich oświadczynach, była przecież niewielką błahostką, zaskoczyła mnie nią trochę. Głównie ze względu na to, że także to rozważałem. Już zresztą od dawna.
– Naprawdę? Też o tym myślałem, ale wyleciałem już z tym pierścionkiem, wolałem nie dokładać do tego pytania o mieszkanie. Na pewno łatwiej byłoby nam współpracować i randkować – zauważyłem, szczęśliwy, tuląc ją do siebie mocniej, a moje usta złożyły pocałunek gdzieś w jej włosach. – Jak najbardziej jestem za. Wynajmiemy po prostu coś większego, abyśmy wszyscy mieli trochę przestrzeni dla siebie. Zwłaszcza te nasze dwa małe diabły – podkreśliłem, rozbawiony, zerkając w stronę zamkniętych drzwi do sypialni, za którymi co jakiś czas mogliśmy usłyszeć niezadowolone miauknięcia i drapanie Elly i Lily.
Oj, rozrabiaki...
– Dobrze. W takim razie w przyszłym tygodniu poszukamy oferty, które będą nam odpowiadać. Na pewno potrzebuję mieć swój gabinet, więc jedno dodatkowe pomieszczenie się przyda. Ewentualnie większa sypialnia, gdzie coś sobie urządzę – zapowiedziała Sohee, już zaczynając wszystko planować, co jak najbardziej mi odpowiadało. Bo nie chciałem z tym zwlekać nie wiadomo ile.
– Sypialnia, salon, plus dwa pokoje? Tak żebyśmy czuli się komfortowo. I abym miał co obklejać moimi karteczkami w czasie sesji – zauważyłem, rozbawiony i jednocześnie nieco zmartwiony. Bo przecież już niedługo czekał mnie powrót na studia. A tak przyjemnie mi było w głównej mierze skupiać się na Sohee... – Im więcej mebli, tym lepiej – dodałem, bo był to jednak dla mnie najlepszy sposób na zapamiętanie tych najtrudniejszych zagadnień.
– O nieeeee... zapomniałam, że przecież zaraz wracasz na studia. Koniec szalonych weekendów – stwierdziła, a w jej tonie mogłem usłyszeć lekki smutek, który mi również niestety obecnie towarzyszył. Jednak zaraz postanowiłem pocieszyć na głos naszą dwójkę:
– Spokojnie noona, zawsze znajdę dla ciebie czas – zapewniłem, znów ją do siebie mocniej tuląc, głaszcząc jedną z dłoni jej ramię. Wiedziałem, że jakoś po prostu będę musiał to wszystko mądrze rozplanować. I na pewno wyrabiać mniej nadgodzin, aby mieć czas na drugi kierunek.
Sohee również zagłębiła się w te przemyślenia, zaraz dzieląc ich fragmentem, gdy jej dłoń muskała mój bok:
– Będę robić ci odpytki z materiału na studia. A jak nie będziesz umiał... to dostaniesz karę – stwierdziła, dość zadowolonym tonem, przez co mój umysł od razu zakwalifikował to do kategorii łóżkowej, musząc o to dopytać:
– Tak? Jaką? Może specjalnie przestanę się uczyć – gdybałem, podekscytowanym tonem. Choć... to raczej nie wchodziło w grę. Zwłaszcza po dzisiejszych wstępnych zaręczynach. Teraz tym bardziej musiałem być odpowiedzialny, nie dokładając jej zmartwień w postaci mojej złej średniej na studiach.
– Będziesz czesał Lily – ostrzegła. A to z kolei było naprawdę dobrą motywacją do nauki. Bo tak jak Elly uwielbiała czesanie, tak Lily... udawała, że lubi, po czym atakowała czeszącą ją rękę...
– Więc dalej będę pilnym studentem – zapewniłem, od razu rezygnując z takich pomysłów.
– Zuch chłopak – pochwaliła mnie jeszcze noona, głaszcząc przy tym mój policzek, na co uśmiechnąłem się delikatnie. Ale chyba oboje oprócz radości w swoich oczach, widzieliśmy też lekkie znużenie całym dniem, dlatego po tej miłej pieszczocie, Sohee dodała: – Wpuszczę te dwa potwory, idziemy się myć i spać.
A ja chętnie na to przystałem.
I gdy już po wzięciu prysznica i nakarmieniu kotów, znów wylądowaliśmy w swoich ramionach w łóżku, powoli zasypiając, z mojej twarzy nie znikał delikatny uśmiech. Bo Han Sohee, sławna Królowa Lodu z Dongascience, do którego trafiłem całkiem przypadkiem, mogąc tak naprawdę skończyć jako stażysta w jakimkolwiek innym wydawnictwie przy składaniu CV i rozmowach kwalifikacyjnych, stała się moją dziewczyną, moją bratnią duszą, moją prawie–narzeczoną, moją przyszłą żoną. Wiedziałem, że będę przy niej szczęśliwy do końca naszych dni. I nieważne czy to w poniedziałek, wtorek, środę, czwartek, piątek, sobotę, czy niedzielę, będę ją kochał każdego dnia, każdej nocy. Już zawsze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top