MONDAY
Rozdziały będą się pojawiać co tydzień, w kolejny dzień tygodnia, tak jak toczy się akcja :D
Dziś, w poniedziałek, zaczynamy poniedziałkiem! Enjoy :D
3987 słów
~~~~~~~~~~~~~~~~
Jeongguk:
W poniedziałek przyszedł czas na stawianie czoła nowym wyzwaniom i doświadczeniom. Bo w końcu dostałem się na staż. Nie sądziłem, że jako student jednej z topowych wyższych seulskich uczelni będę miał z tym aż taki problem. Jednak rynek był zapełniony. Zwłaszcza studentami takimi jak ja, którzy chcieli po prostu zdobyć jakieś doświadczenie jeszcze przed skończeniem studiów.
Do Dongascience przyjęli mnie prawie pod koniec sierpnia, kiedy byłem w połowie moich studenckich wakacji, między trzecim a czwartym rokiem. I choć dzięki temu miałem trochę czasu na odpoczynek, czytanie kolejnych książek oraz śledzenie na bieżąco wszelkich informacji ze świata, czułem, że i tak zmarnowałem w ten sposób sporo czasu, który przecież mogłem już poświęcać nabywaniu doświadczenia potrzebnego do dobrego CV. Bo może powinienem się bardziej uśmiechać na rozmowach kwalifikacyjnych? Lub dopowiedzieć kilka słów więcej w niektórych tematach? Jednak było, minęło, ważne że nie straciłem całych wakacji i teraz mogłem zapoznać się z funkcjonowaniem wydawnictwa z prawdziwego zdarzenia.
Na pierwszy dzień, zwłaszcza jako stażysta, postarałem się o odpowiedni ubiór. Czarny garnitur, czarny krawat, wszystko idealnie wyprasowane. A do tego grzeczna fryzura, czyli włosy zaczesane na bok i lekko opanowane żelem, aby się nie puszyły i nie robiły mi na głowie gniazda, które miałem przez moje naturalnie falowane włosy.
Na onboarding musiałem stawić się na godzinę dziewiątą, pod działem HR–u. Wraz z dwoma innymi znajomymi mi już twarzami z rozmowy kwalifikacyjnej. Zdążyłem zapoznać się z Chaewon i Ianem, którzy byli w podobnym do mnie wieku, choć o te dwa i trzy lata starsi. I chyba cała nasza trójka miała lekki stresik przed pierwszą poważną pracą i pierwszymi poważnymi zadaniami.
Kiedy pani Kim z HR–u w końcu po nas przyszła, początkowo udaliśmy się załatwić wszelkie formalności, po których czekało nas krótkie szkolenie na temat samego wydawnictwa. Wszystko jak zwykle zapowiadało się cukierkowo, przedstawiając tę firmę w samych superlatywach, mówiąc o pięknej misji i wizji, pod którymi kryło się zwykłe: „Macie być produktywni i trzepać dla nas jak najwięcej forsy".
Potem szybkie szkolenie BHP, na którym przedstawiono nam wiele przykładów bezmyślności, która doprowadziła zwykłych pracowników biurowych do śmierci lub kalectwa. A na koniec nareszcie rozpoczęliśmy zwiedzanie całego budynku, poznając wszystkie działy, najważniejszych pracowników z każdego z nich, toalety, pokoje socjalne, palarnie i inne zakątki. Budynek nie był duży, raczej wysoki, składając się z kilku pięter. Z czego ostatni z nich należał do najważniejszego działu – działu wydawniczego.
Od razu trafiliśmy na openspace, w którym oprócz zespołu redaktorów inicjujących, znajdował się też niewielki zespół redaktorów merytorycznych. Wszyscy względnie młodzi i uśmiechnięci, ubrani nie aż tak przesadnie jak ja, skąd wiedziałem, że może trochę z tym przesadziłem. Ale na pierwszy dzień lepiej przesadzić, zwłaszcza będąc stażystą.
Poznaliśmy każdą osobę z oddzielonych od siebie boksów, oglądając też ściany, przy których poustawiane były wysokie regały pełne książek. Wydanych właśnie przez to wydawnictwo. Było tego naprawdę sporo, przez co byłem z siebie jeszcze bardziej dumny, że mimo wszystko udało mi się tutaj dostać.
Po przejściu przez openspace dotarliśmy pod kilka szklanych gabinetów, odpowiednio zabezpieczonych mleczną folią dla prywatności kierownictwa. Bo jak się właśnie okazało znajdowały się tam osoby nadzorujące cały zespół.
Początkowo zostaliśmy pod nimi zatrzymani, ale tylko dlatego, aby wytłumaczyć nam, że tylko ja z całej naszej trójki zostanę na tym piętrze. Pani Kim przedstawiła mi na szybko moje zadania, które były na pierwszy rzut oka proste – pomagać innym. Jednak wiedząc, że każdy miał inne zadania, w praktyce mogło to być nieco kłopotliwe. Dowiedziałem się również kto będzie sprawował nade mną pieczę. Han Sohee, przed której gabinetem staliśmy.
Na razie pożegnałem się już z Ianem i Chaewon, wchodząc z panią Kim do pani Han, która cóż... nie wyglądała tak jak to sobie wyobrażałem. Bo jednak na takim stanowisku zazwyczaj znajdują się osoby ze sporym stażem. A nie tak młode i piękne?
Stanąłem grzecznie przy pani Kim, jednak moje spojrzenie skupiło się tylko i wyłącznie na mojej przełożonej.
Han–So–hee.
Miałem ochotę powtórzyć to sobie na głos, bo jej imię i nazwisko brzmiało naprawdę ładnie, pasując do jej właścicielki.
– Pani Han, przyprowadziłam stażystę. Jeon Jeongguk będzie pracował z waszym zespołem. Proszę się nim zaopiekować – wyjaśniła pani Kim na wstępnie, na co ukłoniłem się lekko pięknej pani Han. Pani Han, która w końcu podniosła na nas wzrok, początkowo patrząc tylko w stronę oprowadzającej mnie pani Kim.
Han Sohee nie miała typowo koreańskiej urody. Była pięknością, ale o wyraźnych rysach twarzy, mających w sobie coś z innej narodowości, nadającej jej zarówno uroczego, jak i kobiecego wyglądu. Była... bardzo w moim typie.
Kobieta przez chwilę przyglądała się pani Kim, widocznie nie rozumiejąc całego tego zamieszania.
– Ja mam się opiekować stażystą? – odezwała się w końcu. A kiedy jej spojrzenie na mnie padło... nie wyglądało na zbyt przychylne. Wręcz objechała mnie wzrokiem, chyba wystawiając mi jakąś niską notę, patrząc po jej niezadowoleniu.
Albo się za bardzo wystroiłem. Albo według niej... niewystarczająco?
– Tak, dostała pani od nas maila w tej sprawie w zeszłym tygodniu – uświadomiła ją pani Kim, dzięki czemu ten przeszywający mnie na wskroś wzrok Han Sohee przeniósł się z powrotem na nią. A mi trochę... ulżyło? Ale i już za nim zatęskniłem? Odczuwałem obecnie za wiele emocji, aby móc to jednoznacznie zinterpretować. – Na pewno świetnie się dogadacie – rzuciła jeszcze, posyłając nam przemiły, wyuczony uśmiech, po którym chyba uznała, że już czas na nią: – Zostawię już państwa samych. Jeongguk, fighting! – Kobieta zacisnęła przed sobą kciuki, na co oczywiście od razu odpowiedziałem tym samym, uśmiechając się w miarę naturalnie, bo jednak lekki stresik robił swoje. A tuż po tym geście wycofała się z gabinetu, zamykając za sobą i zostawiając naszą dwójkę samą.
Sam na sam z moją przepiękną przełożoną.
Od razu odważyłem się spojrzeć w jej stronę. Ona też już na mnie patrzyła, znów tym samym niezadowolonym i nieprzekonanym spojrzeniem. Możliwe że po prostu uznała mnie za dodatkowy problem, który musi ogarniać i pilnować? Ale od razu obiecałem sobie, że na pewno tak nie będzie. Jestem tutaj po tym, aby odciążyć ją z pracy, a nie jej dodać. Dlatego zaraz ukłoniłem się nisko, posyłając przy tym już szczery uśmiech, nie tak jak do pani Kim z HR–u, która nie wpłynęła na mnie tak jak Han Sohee.
– Miło mi panią poznać, Pani Han. – Postarałem się brzmieć na spokojnego i wyluzowanego. I z całej siły walczyłem ze sobą, aby nie powiedzieć tego uwodzicielskim tonem, który przy tak pięknej kobiecie mógł pojawić się niechciany. W końcu była to moja przełożona. I osoba ode mnie starsza. Więc musiałem się pilnować.
Pani Han westchnęła na to z rezygnacją, chyba nie będąc w stanie odpowiedzieć mi podobnie na moje słowa. Bo zamiast tego usłyszałem:
– Dobra, bawmy się w to, skoro muszę. – Kobieta zaraz odłożyła trzymany do tej pory plik tekstu. Przejechała niewielki fragment podłogi na fotelu, sięgając do jednej z szuflad, z których zaraz wyciągnęła żółty porntfel. I zanim w ogóle pojąłem co zamierza, porntfel już leciał w moją stronę.
Nie byłem na to przygotowany, ale moje ciało owszem, chyba nie mając zamiaru minusować u pięknej Han Sohee. Bo zaraz chwyciłem go w locie ręką, drugą asekurując. Kobieta tego nie skomentowała, po prostu wydając mi pierwsze polecenie:
– Idź kupić mi kawę. Podwójne espresso, mleko bez laktozy, łyżeczka brązowego cukru.
I tyle ją interesowałem. Bo jej wzrok zaraz powrócił do czytanego tekstu, sugerując mi, że mam sobie stąd iść. Ale jej polecenia od dzisiaj musiały być dla mnie święte. Zresztą, wykonywanie nawet takich poleceń, ale takiej kobiety, nie będzie wcale trudne.
– Oczywiście, pani Han – powiedziałem jeszcze tylko na odchodne, kłaniając się znowu nisko i pozwalając sobie zerknąć raz jeszcze w jej stronę, aby nacieszyć wzrok ile tylko mogę.
W końcu opuściłem jej gabinet, aby wypełnić moje pierwsze, niezwykle ważne zadanie. Jak na stażystę przystało. Niosłem dumnie żółty portfel, nie będąc na tyle bezczelny, aby w nim grzebać. Nawet kiedy już opuściłem budynek, kierując się do pobliskiej kawiarni. Dopiero po złożeniu zamówienia postarałem się po prostu zlokalizować jej kartę, którą zapłaciłem za to espresso. Nie przyglądałem się żadnym zdjęciom, ani zawartości portfela. Choć korciło mnie, aby upewnić się, że nie znajdę tam zdjęcia żadnego faceta.
Nie umknął mojej uwadze pełen mały detal. Żółty kolor. Han Sohee nie tylko portfel miała żółty. Wiele elementów w jej gabinecie było w tym jaskrawym kolorze. Przez co mijając kwiaciarnię, pozwoliłem się jej wciągnąć, aby już z własnych pieniędzy zakupić jedną żółtą stokrotkę.
A po powrocie do budynku firmy, udałem się jeszcze do pokoju socjalnego, w którym przelałem kupioną kawę do filiżanki, ustrajając ją tym małym kwiatkiem. Oczywiście ówcześnie odrywając mu łodygę, aby ładnie prezentował się na spodku filiżanki.
Nie wiem czy chciałem coś pokazać tym gestem? Po prostu wywołała we mnie uczucie, które mnie do tego przymusiło. Bo może dzięki temu zobaczę na jej pięknej twarzy uśmiech?
Albo usłyszę, że jak tego nie wyrzucę to zadzwoni po swojego męża, który skopie mi tyłek...
Nie skupiłem się zbytnio na tym przemyśleniu, wyrzucając je z głowy. Wolałem skierować się w końcu z powrotem do gabinetu mojej nowej przełożonej, starając się nie rozlać niesionej kawy. A kiedy nareszcie tam dotarłem, kobieta nadal czytała ten sam tekst, nawet nie zwracając na mnie zbytnio uwagi.
Położyłem na jej biurku zarówno porntfel, jak i filiżankę z kawą, przesuwając ją tak, aby nie przeoczyła mojego kwiatka.
Pani Han zerknęła na to, ale... nijak nie zareagowała.
– Dzięki – mruknęła jedynie, zaraz powracając wzrokiem do czytanego tekstu. I trochę na ślepo złapała dłonią filiżankę, upijając odrobinę jej zawartości.
Ewidentnie była zajęta, zapewne nie zwracając w ogóle uwagi na takie szczegóły jak głupi kwiatek na spodku filiżanki. Zwłaszcza od nowego stażysty, który będzie jej od dzisiaj „zawracał głowę". Ale... musiała jeszcze przedstawić mi moje zadania, o czym zaraz sobie przypomniała:
– Idź do zespołu i zapytaj, czy nie potrzebują twojej pomocy. A jeśli nie, to niech ci opowiedzą o swoich zadaniach.
– Dobrze, pani Han. Jednak gdyby mnie pani jeszcze potrzebowała, służę pomocą. We wszystkim – podkreśliłem od razu, posyłając jej raz jeszcze ładny uśmiech, bo nawet tym swoim wycofaniem i brakiem jakiejkolwiek reakcji na mój gest, skradała mi serce.
Wyszedłem stąd znowu. Równie niechętnie co poprzednio. Starałem się jeszcze zapamiętać każdy jej szczegół, gdybym już dzisiaj nie miał okazji jej zobaczyć.
Ale zawsze jakiś pretekst sobie znajdę.
Zdążyłem już poznać i zapamiętać kilka osób z zespołu, dlatego zaraz udałem się do jednego z moich boksowych sąsiadów, na razie ignorując polecenie Han Sohee. Bo były ważniejsze sprawy od moich codziennych zadań. Oczywiście na tę chwilę, bo nie zamierzałem olewać moich obowiązków.
– Han Sohee ma kogoś? – wypaliłem wprost, wyglądając zza ścianki boksu. Kim Yugyeom, którego plakietka przypomniała mi jego imię i nazwisko, nieco się wystraszył tym moim nagłym pojawieniem i pytaniem, podskakując lekko na krześle. Ale cóż ja mogłem poradzić. To ważna sprawa, o którą musiałem szybko dopytać.
– Co? A czemu pytasz? – odpowiedział mi pytaniem na pytanie, dlatego... również zamierzałem mu tak odpowiedzieć:
– A czemu mogę pytać?
Jednak moja odpowiedź nie wywołała reakcji tylko i wyłącznie u Kim Yugyeoma. Zarówno z boksu po naszej prawej, jak i po lewej usłyszeliśmy zdumione: „Uuuuuuuuuuuuu".
– Masz ochotę na Królową Lodu? Odradzam – wtrąciła się jedna z dziewczyn, które podsłuchały naszą rozmowę.
Blondynka. Miała nazwisko jak ja... Jeon... Jeon... Somi...? Jeon Somi, tak.
Postarałem się szybko przywołać sobie jej imię i nazwisko z pamięci, aby nie pogubić się w tych pierwszych interakcjach z nowymi współpracownikami.
– Podobno jej poprzedni facet skończył zapłakany na terapii, bo tak go zniszczyła – dodała, na co aż lekko uniosłem brwi, zaskoczony takimi faktami.
– To tylko plotki – wtrącił na szczęście Yugyeom, uspokajając moje niepewne już tego wszystkiego serce. Bo jednak czy byłbym gotów na związek z tak szaloną kobietą? Chyba nie w tym wieku... – Tak na dobrą sprawę nie wiemy o niej za dużo. Nie wychodzi nawet na wspólne picie, chyba że szef ją zmusi. A nawet wtedy siedzi na końcu stolika i tylko je i pije, z nikim nie gada. I nigdy się nie upija – dopowiedział, co chętnie odnotowywałem w głowie, pragnąc poznać każdy najmniejszych szczegół o Han Sohee.
– Królowa Lodu... – powtórzyłem to określenie, pozwalając sobie zerknąć w stronę jej gabinetu. Doskonale wiedziałem, że jeżeli teraz zerknęłaby w tę stronę, oczywiście bez problemu by mnie zobaczyła, dzięki tej zmyślnej szybie, która tylko od strony openspace'a była mglista. – Dobrze że w moim kosmogramie jest dużo ognia – przypomniałem sobie, dzieląc się tą uwagą z nadal słuchającym mnie Yugyeomem i Somi. Bo skoro Han Sohee była według nich aż tak zimna, może czas, aby natrafiła na jakiegoś faceta, który ją rozgrzeje?
Somi zachichotała, oczywiście nie powstrzymując się od rzucenia kolejnego komentarza:
– To będzie zabawa stulecia.
Yugyeom natomiast nie brzmiał na tak rozbawionego jak ona, chyba współczując mi, jak to facet facetowi, dlatego rzucił tylko lekko zmartwionym tonem:
– Powodzenia...
Ale nieważne były ich komentarze, reakcje i uwagi, to było moje życie, moje działania i moje uczucia. A tak jak wspomniałem – w poniedziałek przecież przyszedł czas na stawianie czoła nowym wyzwaniom i doświadczeniom... Które niekoniecznie okazały się nową pracą i nowymi zadaniami. Może to wyzwanie i doświadczenie nosiło imię i nazwisko... W dodatku tak piękne jak jego właścicielka.
Sohee:
W przeciwieństwie do większości ludzi nie żyłam w błędnym przekonaniu, że poniedziałek należy do jakichś wyjątkowo okropnych dni. Dzień taki sam jak każdy inny. Musisz iść do pracy, by zarobić na swoje wygodne życie. To, że dzień wcześniej masz wolne, niczego nie zmienia. Kolejne cztery dni będą dokładnie takie same – wstajesz wcześnie rano, jesz śniadanie, ubierasz się i wychodzisz do pracy. Pracujesz, jesz lunch, znowu pracujesz, robisz nadgodziny, wracasz do domu, relaksujesz się chwilę, jesz, myjesz się i idziesz spać. Dlaczego więc robić z tego jakiś dramat? Wystarczy mieć trochę oleju w głowie, by to sobie uzmysłowić. Od tego są weekendy, by odpoczywać i oddawać się swoim zainteresowaniom.
Ale ten poniedziałek był wyjątkowo trudnym dniem, pełnym niemiłych niespodzianek. Pierwsza spotkała mnie od razu po wstaniu z łóżka, kiedy zorientowałam się, że moja kotka Lily, w ramach niezadowolenia z powodu złej karmy, zostawiła mi prezent na dywaniku. Niezwykle wymowny i śmierdzący wyraz buntu, to trzeba jej przyznać. Dlatego dzień zaczęłam od nastawienia prania.
Potem nastąpiła seria małych, irytujących błędów – w koszuli odpadł guzik, w owsiance znalazłam robaka, a auto okazało się mieć resztkę paliwa, choć mogłam przysiąc, że zaledwie w sobotę tankowałam i nigdzie nie jeździłam.
Dalej nastąpiła „biurowa", nieco mniejsza fala nieszczęść – gdy tylko weszłam do mojego gabinetu, zobaczyłam czekający na biurku stos papierów, dostarczonych zapewne przez mojego przełożonego. Zacisnęłam wargi ze złości, gdy po wstępnej analizie zrozumiałam, że ten stary dupek zrzucił na mnie wszystkie nowe książki swoich autorów do korekty. Cztery zestawy po około pięćset–sześćset stron. Wyśmienicie. Upewniłam się tylko, że nie mam żadnych pilniejszych rzeczy do zrobienia w tym dniu i zabrałam się do pracy.
Byłam w połowie pierwszej książki, gdy ktoś zapukał do drzwi, i do mojego gabinetu weszła pani Kim z HR–u, który chyba irytował mnie najbardziej na świecie. Jak dla mnie pracownicy z tego obszaru mogliby nie istnieć – nie robili nic pożytecznego dla firmy, a często tylko przeszkadzali, trując o tym, jak to trzeba znaleźć w życiu balans między pracą a życiem prywatnym, wymyślali nikomu niepotrzebne eventy, lub przynosili złe wieści, ubrane w niby miłe słowa. Dlatego nie spodziewałam się, by jej wizyta zwiastowała coś dobrego. I w zasadzie nie myliłam się, bo pani Kim nie zjawiła się u mnie sama – towarzyszył jej młody chłopak, prawdopodobnie student, który niby wygrał los na loterii dostając się do nas na staż. Pamiętałam, że dostałam jakąś wiadomość od HR–u, ale jak każdą inną po prostu ją usunęłam, zakładając, że to kolejne idiotyczne wskazówki w stylu: „Traktuj swoją pracę jak pasję, a nie będziesz czuł, że pracujesz". Złote myśli po prostu.
Patrząc na stażystę przypomniałam sobie jak sama zjawiłam się w tym wydawnictwie po raz pierwszy. Niby nie tak dawno. Minęło może z... osiem lat? Zaczynałam tak samo jak on i wystarczyło naprawdę niewiele czasu, bym piastowała obecne stanowisko. Oczywiście ciężko na to pracowałam, ale fakty były takie, że miałam również dużo szczęścia – każdy autor, którego znalazłam i postanowiłam wypromować okazał się geniuszem i w trzecim roku mojej pracy miałam na koncie opiekę nad piętnastoma bestsellerami, a także (co równie ważne) ani jednej wpadki. Stanowisko redaktorki naczelnej było mi więc pisane. W przyszłości zamierzałam założyć własne wydawnictwo, które zaopiekuje się właśnie tymi najlepszymi, których zabiorę stąd ze sobą, ale na to musiałam poczekać jeszcze przynajmniej pięć, a nawet dziesięć lat. A w tym czasie wyrobię sobie renomę, na jaką moje nazwisko zasługuje.
Wracając jednak do stażysty, którego pani Kim przedstawiła, musiałam przyznać sama przed sobą, że miał przynajmniej jedną zaletę – był w opór przystojny. Aż miło było na niego spojrzeć. Wysoki, dobrze zbudowany, a w dodatku garnitur leżał na nim idealnie. Szkoda, że taki młody. A w kontekście pracy – tragedia, bo na pewno niedoświadczony. A to oznaczało kłodę u nogi w mojej pracy. Bo czego ja go niby miałam nauczyć? Jakie zadania mu dawać, by mi nie spaprał wszystkiego? Gdy ja zostałam przyjęta, dostawałam tylko polecenia, które nie zawsze były jasne i dużo rzeczy musiałam nauczyć się na własnych, drobnych błędach, o których mało kto wiedział, bo wszystko elegancko zamiatałam pod dywan.
Nie było to dla mnie komfortowe, jednak ostatecznie posłałam Jeon Jeongguka po kawę. Głównie po to, by mieć chwilę na zastanowienie się.
Niestety w tym samym czasie otrzymałam telefon, który zepsuł ten dzień jeszcze bardziej. Przynajmniej wiedziałam, że będę miała jakieś zadanie dla młodego...
Po otrzymaniu kawy odesłałam go do reszty zespołu, potrzebując chwili, aby przedyskutować sytuację z przełożonym. Z satysfakcją oddałam mu trzy nieruszone książki, by mógł nimi obarczyć kogoś innego, a sama zabrałam torebkę i ruszyłam do wyjścia.
Oczywiście musiałam przejść przez openspace, dlatego zatrzymałam się na chwilę przy biurku nowego, który jeszcze przed chwilą rozmawiał sobie wesoło z Jeon Somi i Kim Yugyeomem. Oboje byli dość bystrzy, ale widać było, że nie przykładają się jakoś szczególnie do pracy, myśląc bardziej o rozrywkach po niej. A z takim podejściem nie wróżę im zawrotnej kariery.
– Jeon Jeongguk, idziemy – powiedziałam tylko, czekając, aż zbierze swoje rzeczy. Mogłabym przysiąc, że ten dzieciak robi maślane oczy, jednak bardziej prawdopodobne było to, że ekscytował się tym pierwszym dniem.
No to zaraz się zdziwi.
– Oczywiście, pani Han – odparł, poprawiając szybko koszulę.
– Jedziemy do drukarni – rzuciłam w przestrzeń, by wszyscy wiedzieli, że nie idę na lunch.
Każdy wiedział, że hasło „drukarnia" jest równoznaczne z „czeka mnie harówa, nie liczcie na mój powrót tutaj".
Usłyszałam jeszcze za sobą, jak Yugyeom podpowiada nowemu, by ten zabrał swoją torbę, bo raczej spotkają się już jutro, i wyszłam na korytarz, nie czekając na stażystę.
Dogonił mnie dopiero przy windzie i razem zjechaliśmy na podziemny parking.
– Umiesz prowadzić? – zapytałam, wyjmując kluczyki z torebki.
– Umiem.
– No to prowadzisz.
Mój żółty mini cooper był zaparkowany w tym samym miejscu co zawsze, więc niemal z pamięci szłam w jego stronę, wyjmując z torebki telefon, by skupić się na mailach. Nie chciałam marnować czasu, dlatego sprawdzałam kolejne wiadomości, odpowiadając na nie szybko. Głównie czekała na mnie korespondencja z wykonawcami, autorzy zwykle dzwonili, by załatwić sprawy na bieżąco. Odrywałam się od ekranu tylko po to, by kierować Jeona jak ma jechać.
Do drukarni dotarliśmy w pół godziny, więc nie tak źle jak na tę porę dnia.
Dopiero kiedy byliśmy na miejscu podzieliłam się ze stażystą tym co nas czeka. Pięćdziesiąt tysięcy egzemplarzy nowej książki, jednej z moich autorek, właśnie zostało przygotowanych do rozwiezienia po księgarniach.
– A teraz masz poważne zadanie. Każda z tych książek ma mieć dołączoną zakładkę, włożoną zaraz za okładką. Tu masz książki, tu masz zakładki. Do dzieła – podsumowałam i odwróciłam się, by wyjść z magazynu.
– Pani Han?! – zawołał zaskoczony, więc odwróciłam się na pięcie w jego stronę. – Czy to czasami nie powinno być zadanie pracowników produkcji? – zapytał, nieco niepewnie, choć na jego twarzy wymalowało się niezadowolenie.
Dzieciaku, co ty wiesz o pracy...
– Nie. To zadanie redaktorów. Nasze wspaniałe wydawnictwo tak na wszystkim oszczędza, że musimy zajmować się tym sami. Do dzieła.
Nim zdążył coś dodać, opuściłam pomieszczenie, kierując się do mojego auta. Jak zawsze w bagażniku miałam zapasowe ubrania, w razie konieczności wykonania jakiejś pracy fizycznej. A ta z pewnością wymagała czegoś wygodniejszego niż szpilek.
Zabrałam więc torbę i poszłam do łazienki na terenie magazynu, by się przebrać w jasne dżinsy, białą koszulkę i moje ukochane, żółte trampki, w których wybiegałam naprawdę wiele spraw dla tej firmy. Związałam jeszcze włosy w wysoki kucyk, a kiedy odniosłam torbę do auta, zabrałam z niego dwie butelki z wodą. Dopiero wtedy wróciłam do magazynu, gdzie Jeon ledwo zaczął pracę. Starałam się nie skupiać na tym jak dobrze wygląda w białej koszuli z podwiniętymi rękawami i czarnych spodniach. Zamiast tego rzuciłam mu butelkę z wodą (którą oberwał, bo najwyraźniej miał zerowy refleks), po czym zabrałam się do pracy.
– Żółty – powiedział nagle, gdy wyjęłam pierwszy stosik książek. – To pani ulubiony kolor?
– Tak – przyznałam biorąc garść zakładek, po czym zabrałam się za pracę.
Chłopak nadal stał z butelką wody i najwyraźniej nie spieszył się do pomocy, co nieco mnie zirytowało.
Zero pożytku z tych dzieciaków.
– Chyba ciężko nie zauważyć.
– Osoba mało spostrzegawcza i niezbyt zainteresowana mogłaby tego nie zauważyć. Żółty... pasuje do pani – powiedział, po czym odłożył butelkę i w końcu przystąpił do realizacji zadania.
Co jakiś czas czułam na sobie jego spojrzenie. Nie lubiłam być obserwowana, więc ciągle działałam w lekkim napięciu.
Postanowiłam się odezwać dopiero po pierwszych pięćdziesięciu książkach, które wylądowały na przygotowanej palecie.
– Nie nauczysz się ode mnie za dużo. Nie przywykłam do uczenia innych. Lepiej znajdź sobie innego mentora.
– Ale może... nauczę się czegoś o pani.
Chwilowo zaprzestałam swoich działań. Bardzo powoli odwróciłam się w jego stronę i posłałam mu (a przynajmniej miałam taką nadzieję) piorunujące spojrzenie.
– Jeśli to była próba flirtu, radzę przestać.
– Już przestaję – powiedział, szybko wracając do wkładania zakładek za okładki. – Przepraszam, to nie było taktowne... A jeśli chodzi o naukę – nie potrzebuję innego mentora. Po prostu chętnie pomogę pani w tym, w czym mogę pomóc.
Kiwnęłam tylko głową, bardziej zadowolona z tego, że chłopak nie próbował brnąć w jakieś dalsze flirty. Bo naprawdę nie powinien. Co to w ogóle za zachowanie? By pierwszego dnia podrywać swoją przełożoną?!
Kolejnych kilka godzin spędziliśmy w milczeniu. I dopiero, kiedy na palecie znalazło się tysiąc egzemplarzy, pozwoliłam sobie usiąść i wypić niemal na raz pół butelki wody.
Jeon poszedł za moim przykładem i również usiadł, choć w przyzwoitym odstępie.
– Pani Han, może zamówię coś do jedzenia? – zaproponował.
– Jeśli jesteś głodny, to śmiało – powiedziałam, ale zaraz spojrzałam na zegarek.
W sumie nie jadłam nic od rana, a jak się okazało, było już po osiemnastej.
– W zasadzie możesz już iść.
– Nie zostawię pani z tyloma książkami... Ale skoczyłbym tylko nakarmić Elly.
– I tak mamy do zrobienia tylko dwa tysiące egzemplarzy na wieczór autorski – przyznałam. Wcześniej nie dzieliłam się z nim tym faktem, chcąc go nieco wystraszyć, że spędzimy tu długie godziny. – Więc dokończymy to jutro – zadecydowałam, po czym podniosłam się i przeciągnęłam.
– Dobrze, pani Han. – Jeon ukłonił się grzecznie i zabrał napoczętą butelkę z wodą.
Oboje ruszyliśmy poinformować ochronę, że opuszczamy budynek. Zaraz po tym wyszliśmy, kierując się na parking.
– Podwieźć cię? – zapytałam spokojnie, nie chcąc zostawiać tu tego dzieciaka.
– Jeżeli to po drodze, to tak. W innym wypadku, sam wrócę. Oboje jesteśmy zmęczeni.
– Adres?
– 42 Hangang–daero, Yongsan–gu.
Wręcz w przeciwną stronę...
– No to zapraszam do auta – powiedziałam spokojnie.
– Dziękuję, pani Han.
Tym razem zajęłam miejsce kierowcy i ruszyłam w drogę powrotną, wydłużoną o inną dzielnicę.
Również tym razem milczeliśmy. Mnie nieszczególnie interesowało jego życie, a nie lubiłam bawić się w zbędne grzeczności. Stażysta natomiast wyraźnie bał się o swoje życie, zaciskając nieco kurczowo palce na siedzeniu. Lubiłam docisnąć pedał gazu, gdy to było możliwe, przez co czasem mnie ponosiło, jednak bez przesady...
Zaparkowałam przed całkiem nowym budynkiem. Chyba spodziewałam się akademika, czy starej zabudowy, bo raczej na takie miejsca do życia pozwalali sobie studenci. A z drugiej strony... przecież mógł mieszkać z rodzicami, więc nie powinno mnie to dziwić.
– Do zobaczenia w biurze.
– Spokojnej nocy, pani Han.
Chłopak opuścił pojazd i ukłonił się grzecznie, po czym uciekł szybko do budynku.
Przez chwilę jeszcze za nim patrzyłam i westchnęłam ciężko, kiedy zniknął za drzwiami.
Może nie będzie tak źle. Przyda mi się pomoc. Muszę tylko znaleźć mu odpowiednie zadania.
Ruszyłam w drogę do domu, zastanawiając się, jakie zadania mogłabym oddelegować temu stażyście.
Chyba ten poniedziałek przyniósł dużo nieszczęść i jedną iskierkę nadziei.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top