Chapter XVII
ars /;ars/
{ noun feminine }
twórczość artystyczna
Ryan chyba przestał oddychać, kiedy Brendon ściągnął swoje ubrania i leżał przed nim jak święty turecki. Urie był nieziemsko piękny, to mógł stwierdzić i bez rozbierania go. Ale teraz, leżąc w swoim pokoju na brzuchu, wtulając się delikatnie w poduszkę, z lekko zaróżowionymi policzkami, uciekając wzrokiem od Rossa, który siedział na krześle naprzeciwko niego wyglądał jeszcze piękniej. Każdy centymetr jego ciała był idealny dla szatyna i mógłby patrzeć z podziwem na nie codziennie. Brendon spojrzał na skupionego ukochanego, który kreślił dokładnie po kartce. Pojedyncze kosmki co jakiś czas spadały swobodnie na jego twarz, przez co chłopak odrywał się od rysowania i poprawiał je. Urie przygryzł delikatnie wargę, myśląc o tym co tak właściwie teraz robi.
- Mam nadzieję, że zamknąłeś drzwi. – powiedział, lustrując Rossa spod przymrużonych oczu. Ryan uśmiechnął się półgębkiem, obracając węglem między palcami.
- O to się już nie martw.
- Wiesz, nie chciałbym, żeby w tym momencie do pokoju weszła mama i zobaczyła jak leżę przed tobą całkowicie nagi, bo nie dość, że ona widziałaby mnie nagiego, co w pewnym sensie jest krępujące, w końcu to mój rodzic, niby widział mnie nago nie raz, ale jednak, to w dodatku jestem nagi przed moim chłopakiem, który jest niepełnoletni, w zasadzie ja też jestem niepełnoletni...
- Brendon, zamknij się i pozuj. – przerwał mu śmiechem, kreśląc na kartce linię pleców starszego. Brunet zagryzł ponownie wargę, zaciskając dłonie mocniej na poduszce. To niesamowite jak zwykle pewny siebie siedemnastolatek stawał się zawstydzony przy ukochanym i jak takie pozowanie było krępujące. Jego wyobraźnia tworzyła tysiące różnych scenariuszy, przez które czuł jak ciepło uderza w jego policzki... nie tylko policzki.
- Długo jeszcze mam tak leżeć? Rysujesz mnie już ponad pół godziny i trochę zmarzł mi tyłek.
- Jeszcze... - zrobił ostatnie trzy linie i spojrzał na dzieło, następnie na swojego chłopaka. – Tyle. Myślę, że to niezła praca. – Ryan podszedł do drugiego z rysunkiem, siadając na brzegu łóżka. Brendon spojrzał na pracę i to prawda, kreska młodszego była niesamowita. Każdy szczegół był idealnie odwzorowany, a chłopak wyglądał tak jak w rzeczywistości. Brunet szepnął ciche, pełne podziwu „wow", oddając pracę swojemu ukochanemu.
- To naprawdę jest genialne. Czemu musisz być aż tak utalentowany? Popadam w kompleksy? – położył kartkę na szafkę nocną, wtulając się jeszcze bardziej w jaśka. Dłoń młodszego przejechała subtelnie od ramienia aż do pośladka, zostawiając tam ciemne ślady z węgla, sprawiając, że Brendon stał się jeszcze bardziej czerwony. Ryan położył się ma swoim chłopaku, oplatając swoje ramiona wokół jego nagiej talii. Jego usta muskały szyję starszego, który uśmiechał się w pościel.
- Ja popadam za każdym razem jak na Ciebie patrzę. Szczególnie teraz. – uśmiechnął się, całując chłopaka w łopatkę, gdzie obok był kolejny czarny odcisk jego palców.
- Chociaż pozwól mi się obrócić. – zaśmiał się, wiercąc pod wyższym. Ross uniósł się nieco na łokciach, pozwalając drugiemu spokojnie obrócić się na plecy, po czym klapnął na nim całym ciałem, wtulając się w drugiego. Brendon sięgnął po węgiel, potarł palcami o niego i przejechał wzdłuż kręgosłupa ukochanego. Ryan chwycił za drugi kawałek i natarł nim całą dłoń, odbijając ją na piersi starszego. – Zaczynasz wojnę?
- Nie? To Ty ją zacząłeś!– musnął węglem policzek swojego chłopaka, śmiejąc się. Brunet obrócił się, górując nad swoim i przewrócił go na brzuch, odbijając swoją dłoń na jego plecach. Usiadł na udach młodszego i ściągając jego bokserki i odbijając obie dłonie na pośladkach młodszego. Ross przewrócił się na bok, zrzucając z siebie Uriego i chwytając go mocno za nadgarstki, wciąż chichocząc.
- Brendon! Otwórz! – zawołała jego mama, na co chłopak się spiął.
- Gdzie moje ubrania? – szepnął, siadając okryty jedynie kołdrą. Szatyn zaśmiał się, wzruszając ramionami w geście niewiedzy. – Ry, naprawdę, nie mam czasu. – pukanie stało się jeszcze bardziej natarczywe. Chłopak warknął, okrywając się cały pościelą i podszedł do drzwi, spoglądając ze złością na młodszego, który leżał nagusieńki pod kocem. Wyszedł na korytarz, przymykając za sobą drzwi.
- Masz znowu gości. – powiedziała cicho i zaśmiała się pod nosem, odchodząc w głąb korytarza. Na Brendona patrzyły trzy przerażone i zdziwione pary oczu, lustrując go dokładnie. Siedemnastolatek wypuścił głośno powietrze, wchodząc do swojego pokoju. Ryan leżał na plecach, ręce skrzyżowane za głową i przymkniętymi oczami.
- Jesteś? Styg... - Ross otworzył oczy, naciągając koc jeszcze bardziej na siebie. - ... nie kawa. – Dallon nie wytrzymał i zaczął się śmiać, przy okazji uderzając głową o futrynę.
- Coś się stało, że tak wpadacie? Znowu. Teraz. – zapytał Brendon, chowając rysunek z szafki do szuflady.
- Dzwoniłem do trenera. Załatwiłem nam „czyścienie szafek". Powiedział, że to dobry pomysł przeczyścić nasze szafki.
- I co to nam da? W końcu dostaniemy nasze kluczyki.
- To, że sobie te kluczyki mamy wziąć sami w środę przed treningiem. I przy okazji zwiniemy kluczyki o Shawna i kolegów. Proste. - potarł swoją obolałą głowę, siadając na krześle.
- A ja wymęczyłem Gee o numer do Bosaka i...
- Umówiłem się z nim na dziewiątą we wtorek. Więc dowiem się dokładnie wszystkiego co i jak.
- Także my już raczej spadamy, bo widzę, ktoś jest zajęty robieniem... – Weekes przerwał, śmiejąc się.
- Siebie nawzajem. – rzucił Pete, wybuchając śmiechem.
- To nie tak... - zaczął Ryan, jednak nie było mu dane dokończyć, bo Mikey wtrącił:
- Nie, no jasne, to nie tak, ze gdybyśmy przyszli pięć minut później to twój kutas byłby w jego tyłku. To wcale nie jest tak.
- To...
- Cicho, my już spadamy. Przepraszamy... czy coś. – szatyn trzasnął drzwiami, a Brendon spojrzał agresywnie na Ryana. Szesnastolatek chichotał pod nosem, po chwili wybuchając śmiechem.
- You'll be my end, Ross. – rzucił się na łóżko, sam po chwili śmiejąc się z całej sytuacji. Ryan tylko cmoknął go w policzek, wtulając się w niższego. W końcu sytuacja była warta tego wszystkiego? Sprawa zaczęła iść do przodu i może, dzięki Ci Zeusie, jego mała wojna z Morrisem się w końcu zakończy. Czego chcieć więcej niż spokoju, miłości i przyjaciół? Niczego.
Od autorki: Rozdział zapychacz, bo zbliżamy się do końca ^^ Jest Jestem niesprawdzany, z góry mówię
Pozdrawia wielka dupa leżąca na małym ręczniku na plaży jak mokra foka o ósmej rano
Jak tam u Was, kruszynki?
Miłego dnia xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top