Chapter X

UWAGA UWAGA! Rozdział zawiera dzikie fantazje (a raczej tylko kawałeczek, bo starałam się jak najszybciej to urwać i oszczędzić szczegółów) niewyżytej autorki, która opisuje swój cudowny sen o członkach (lmao) jednego z jej ulubionych zespołów. Tak tylko ostrzegam, jeżeli ktoś nie chce czytać takiego gówna to polecam pominąć akapit trzeci. Dziękuję za uwagę. Wszelkie skargi spowodowane wypaleniem oczu, bo jednak przeczytałaś/łeś ten fragment proszę składać na adres mailowy 
[email protected]     
pisać listy pod adres 
ul. Św. Geezusa 666/9
40-607, Brendonowo
lub dzwonić pod numer
708-708-PETEKEYISREAL


amor /ˈa.mor/
{ noun masculine }
uczucie, którym się darzy kochaną osobę


       Ryan nadal zastanawiał się dlaczego tak właściwie zgodził się na to wyjście do klubu. Może po prostu był przerażony tym co zrobił Shawnowi i i nie myślał logicznie albo to Brendon był tak bardzo przekonujący i tak na niego działał? Obie odpowiedzi były prawdą. Dlatego teraz, kiedy wszedł do ogromnego pomieszczenia wypełnionego tłumem ludzi, pachnącym alkoholem i potem, spanikował jeszcze bardziej i od razu rzucił się do baru.
- Kolejkę czystej – powiedział, pokazując swój fałszywy dowód. Barman nawet nie spojrzał czy to jego dokument, tylko nalał kieliszek chłopakowi, który szybkim ruchem opróżnił jego zawartość, krzywiąc się troszkę na piekące uczucie w jego gardle. No Ryan, jeszcze jedna i ci starczy. Poklepał dwa razy w blat, po czym przechylił kolejny kieliszek.


      Po niewiadomej ilości alkoholu, która płynęła w jego żyłach, napędzając go i pobudzając, Ross ruszył na parkiet w poszukiwaniu Brendona. Rozejrzał się, wyszukując najpiękniejszych oczu jakie w życiu widział w tłumie tańczących ludzi. W reszcie twarz starszego przemknęła mu gdzieś na drugim końcu parkietu. Ruszył o dziwo pewnym krokiem w jego stronę, sprawnie jak na ilość trunku, którą wypił, omijając „tancerzy". W końcu dopchał się do przyjaciela, chwytając go za ramię.
- Matko Boska, Ry! – odparł przestraszony, by po chwili nieco spoważnieć. – Upiłeś się? Szukałem cię, ale nie sądziłem, że będziesz tyle przy barze.
- Ciii, widzisz, jest dobrze i fajnie. Ty też jesteś schlany. – zaśmiał się, wieszając na szyi bruneta.
- Nie tak jak ty. Nie powinieneś tyle pić, naprawdę. Masz szesnaście lat. – mruknął, poprawiając pion szatyna.
- Dobrze się bawię, w końcu wytrzeźwieję kiedyś tam.
- Ross, jaki ty jesteś głupi, naprawdę. – pokręcił głową, chichocząc i podtrzymując go w pasie, przez co sam nieco się zachwiał. Ryan spoważniał, uważnie przyglądając się twarzy Brendona.
– Chcesz zatańczyć?
- A jesteś w ogóle w stanie tańczyć? – zaśmiał się, jednak nie dane było mu odpowiedzieć, bo został pociągnięty przez chłopaka na parkiet. Ross zarzucił mu ręce na szyje, kołysząc lekko swoimi smukłymi biodrami, na które Urie ułożył swoje dłonie. Wkrótce jedną rękę przesunął bliżej pleców, przyciągając młodszego bliżej, dając się ponieść chwili, muzyce i alkoholowi. Młodszy wyglądał niesamowicie dobrze tego wieczoru, trunek płynący w jego żyłach spowodował, że jego umysł został już całkowicie przyćmiony i sam siebie już nie kontrolował. Szatyn całkowicie zniwelował między nimi przestrzeń, wpijając się w usta przyjaciela, zachłannie go całując. Brendon tylko oplótł go ręką w pasie, drugą wplatając we włosy chłopaka, przyciągając go jeszcze bliżej siebie. Pocałunek był bardzo niechlujny, agresywny, przesycony głęboko skrywanymi uczuciami do siebie. Ryan pociągnął go w stronę ściany przy toaletach, nie przerywając pieszczoty. Jego plecy zderzyły się z zimną powierzchnią, przerywając ich walkę o dominację, którą zdecydowanie wygrał tym razem. Brendon odsunął się nieco od niego, poprawiając swoje rozczochrane włosy.
- Jesteś bardzo pijany, Ryan. Bardzo bardzo. – odparł, głośno wypuszczając powietrze. – Miejmy nadzieję, że jutro nie będziesz pamiętał.
- Chcę pamiętać. – wtrącił się Ross, ponownie rzucając się Uriemu na szyję. – To nie alkohol, to ja. I niczego nie żałuję, co lepsze, powtórzę to! – szesnastolatek znów złączył ich usta w pocałunku. Starszy ponownie się od niego oderwał, po czym chwycił brązowookiego za rękę i wręcz wybiegł z nim z klubu.


       Kiedy tylko drzwi do pokoju Uriego się otworzyły, koszulka Ryana leżała już na ziemi. Młodszy chłopak zachwiał się nieco, lądując na miękkim materacu. Brendon stanął przed nim, szybko zrzucając swój t-shirt. Zawisnął nad Rossem, który dobrał się do jego spodni i dziko złączył ich usta. Zaraz potem przerwał na chwilę pocałunek, żeby zrzucić z siebie resztę ubrań. Szatyn smakował alkoholem oraz czymś bardzo słodkim, co dla Brendona było teraz najlepszym smakiem jaki kiedykolwiek próbował. Brunet przygniótł swoim nagim ciałem szesnastolatka, który cicho jęknął na przyjemne uczucie tarcia miedzy nimi. Urie przeciągnął dłonią wzdłuż boku chłopaka, jednocześnie całując jego szyję, schodząc pocałunkami coraz niżej. Ryan ułożył swoje ręce na plecach starszego, delikatnie gładząc je, co jakiś czas lekko drapiąc.
- Cholera, Urie, nasza przyjaźń właśnie legła w gruzach. – przeciągnął ostatnie słowo, kiedy Brendon przejechał językiem wzdłuż jego erekcji.
- Pieprzyć to. Nawet nie wiesz jak długo na to czekałem, jak bardzo tego chciałem. – starszy znów wrócił do góry, tworząc mokre ścieżki na ciele Rossa. Chwycił za lubrykant, który wyciągnął szybko z szuflady, po czym zassał się na jego szyi, jednocześnie wchodząc w niego jednym palcem, na co chłopak spiął się lekko. Obsypywał pocałunkami jego szczękę, powoli dodając kolejny palec, zyskując ciche westchnięcia i jęk młodszego, kiedy musnął jego prostatę. – Ryan?
- Jeśli pytasz czy jestem pewny to odpowiedź brzmi tak. – uśmiechnął się, odgarniając włosy Brendona z twarzy. Siedemnastolatek sięgnął go szafki, z której wyciągnął gumki i po pijackim szarpaniu się z opakowaniem i założeniem prezerwatywy, cmoknął Ryana i wolno wszedł w chłopaka, obserwując jednocześnie czy wszystko jest okej. Ich usta ponownie się złączyły w zdecydowanie bardziej słodkim i spokojnym pocałunku.
- Kocham cię. – szepnął mu do ucha.
- J-ja ciebie też.


       Sobotni poranek zaczął się dla obu bardzo miło wbrew pozorom. Urie obudził się około dziesiątej, z bólem głowy i najcudowniejszym chłopakiem u swojego boku. Obrócił się twarzą w jego stronę, obserwując jego spokojną buzię. Ułożył dłoń na jego policzku, następnie pogładził go kciukiem, niechcący budząc Ryana. Szatyn otworzył powoli swoje oczy i przeciągnął się, uśmiechając do Brendona.
- Dzień dobry. – powiedział zachrypniętym głosem, mrużąc oczy przez światło, które drażniło go dwa razy bardziej niż zwykle.
- Dzień dobry. Jak się czujesz? – uśmiechnął się, poprawiając włosy chłopaka.
- Nie czuję głowy, ale jest idealnie. Bren, co do wczoraj to... wiesz, to nie tak, że ja się upiłem, znaczy, upiłem się, ale... – westchnął, spoglądając głęboko w oczy bruneta. – Naprawdę mi zależy, nawet jak nie jestem pijany i...
- Odpowiedź brzmi tak, mi też zależy. I to nawet bardzo. Wszystko co wczoraj powiedziałem jest prawdą i czekałem na to wszystko cholernie długo. – przysunął się bliżej, skradając Ryanowi krótki pocałunek. – Masz ochotę się umyć?
- Mhm. – przytaknął, wtulając się w Uriego. - Ale potem coś zjemy i będziemy się przytulać, okej?
- Mnie pasuje, księżno Ryano. – zaśmiał się, obrywając od Rossa.
- Przestań, to nie jest śmieszne! Zaraz będziesz się kąpał sam. Poza tym ciszej, głowa mnie boli.
– W ogóle nie zapytałem oficjalnie... Ryan, chcesz zostać, um, moim chłopakiem?
- Oczywiście, że chcę. – wyszczerzył się, odchodząc w stronę łazienki. Marzenia powoli się spełniają.


       Umyci oraz ubrani w pierwsze lepsze dresy, naszprycowani tabletkami przeciwbólowymi, zeszli na sam dół, by przygotować sobie jedzenie. Ryan chwycił za dwa kubki z szafki, wsypał po dwie łyżki kakao do nich po czym zalał mlekiem, nucąc pod nosem piosenkę Nirvany. Brendon poszedł na łatwiznę i przygotował tosty z nutellą, bo przecież „każdy kocha nutellę!".
- To będzie najbardziej czekoladowe śniadanie w historii mojego życia. – zaśmiał się szatyn, wgryzając się w kanapkę. – Powiem ci jedno – Brendon zmarszczył brwi, widząc poważną minę Ryana – tęsknię już za śniadaniami Twojej mamy.
- Ma przyjechać dopiero jutro, więc mamy trochę czasu dla siebie. – upił swojego napoju.


       Po jakichś piętnastu minutach Ryan zgarnął talerze, przy okazji kłócąc się o to kto je pozmywa.
- Przestań się dąsać, skoro zrobiłeś jedzenie, ja mogłem pozmywać talerze. – powiedział Ross, siadając na blacie w kuchni i przewracając oczami.
- Ale to w zasadzie mój dom, to ja powinienem sprzątać. – westchnął, wsadzając naczynia do szafki. Podszedł do radia, w którym leciało właśnie U2 i pogłośnił je, nucąc przy tym.
- Jeżeli chcesz wyrwać mnie na muzykę, to ci się udało, Urie. – uśmiechnął się, przyciągając Brendona bliżej siebie. Pochylił się, oplatając chłopaka swoimi smukłymi nogami w pasie oraz wieszając swoje ręce na jego szyi.
- U2 po prostu jest dobre. I wyrwę cię i bez muzyki, pamiętaj. – powiedział, po chwili całując nieco wyższego od siebie chłopaka. – Smakujesz jak...
- Nutella. Znam problem – zachichotał uroczo – to samo z tobą. Ale mnie to pasuje i to bardzo. – Ross ponownie złączył ich usta, pogłębiając tym razem pocałunek.
- Mój Boże, Brendon! – obok dwójki chłopaków stanęła panie Urie.
- Ma-mamo? – odparł przerażony brunet, na co Ryan od razu zeskoczył z blatu, czerwieniąc się mocno.
- Ogłuchniesz przez muzykę, zepsujesz mi kuchnie, a Ryana będą bolały plecy, jeżeli będzie się tak schylać. Ale witaj dziecko – ucałowała go w policzek, następnie ściskając młodszego – ciebie też dobrze widzieć, słoneczko. Wyspaliście się? Nie zepsuliście nic?
- Ale- a, przecież miałaś wrócić jutro, coś się stało? – zapytał, nadal nie rozumiejąc co właśnie się stało. Jego matka bardziej przejmowała się tym, że ogłuchnie niż tym, że zastała go całującego się z najlepszym przyjacielem? Musiało to jeszcze do niego dotrzeć.
- Och, ciocia May źle się poczuła, więc odwołałyśmy nasz wypad do Spa. To bez sensu jeżeli nie jest nawet w stanie wyjść z łóżka. – wyciągnęła szklankę z szafki, nalewając sobie do niej soku. – Ale to nic, nie przeszkadzajcie sobie, kochanie. W zasadzie to wpadłam tylko odwieźć tę walizkę, bo jadę na resztę weekendu do ciotki jej popilnować, ale sądzę, że strój kąpielowy raczej mi się u niej w domu nie przyda. Dałeś jeść Ryankowi?
- Um, tak, Brendon zrobił mi... śniadanie. – odparł z zakłopotaniem, strzelając swoim karkiem.
- To dobrze. Mam nadzieję, że coś bardziej pożywnego niż tosty z nutellą, to chyba jedyne co potrafisz robić bez przypalenia czy zepsucia. Nic, zostawiam Was już. A, kochanie, możemy na słówko? – zwróciła się w stronę swojego syna, uśmiechając się szeroko. Brendon wstał i poszedł z kobietą w stronę drzwi wyjściowych.
- Tak mamo, lubię Ryana w ten sposób i... - zaczął, jednak palec matki na jego ustach wystarczająco go uciszył.
- Słonko, to wiem od dłuższego czasu. Wystarczyło mi to jak na niego patrzysz. Po prostu – ściszyła swój głos – może jesteście jeszcze niepełnoletni, ale w tym wieku ludzie robią różne rzeczy i ja to rozumiem, wiec jak co to w dolnej szafce w łazience są prezerwatywy.
- Mamo! – szepnął agresywnie, przybierając czerwonego koloru.
- No już, już, nie bulwersuj się tak, ja tylko tak mówię dla przypomnienia czy coś. Lecę już. Trzymaj się. – cmoknęła go ponownie w policzek. – Do widzenia Ryan! – wykrzyknęła w progu, na co dostała błyskawiczną odpowiedź od chłopaka. 


Od autorki: HEJ. TO BARDZO WAŻNE! Jako, że Ryan ma szesnaście lat w tym opowiadaniu interesuje mnie opinia na temat tego czy nie przeszkadzają Wam tutaj smuty. Proszę bardzo o napisanie na ten temat komentarza. 

I piszcie jak tam u Was <3  

No i proszę sjdjcnn, wreszcie masz rozdział!

Miłego dnia <3 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top