Chapter VII

cor /kor:/
{ noun neuter, masculine }
przen. pot. miejsce, gdzie są czyjeś uczucia, często miłości
anat. u ludzi i wielu zwierząt: organ (mięsień), którego praca powoduje przepływ krwi w organizmie


      Szkoła zawsze była miejscem, które nie kojarzyło się Ryanowi z katorgą, nudą i czymś strasznym. Jednak w ostatnim miesiącu szkoła była dla niego prawdziwym piekłem. Szczerze mówiąc wolałby się smażyć żywcem niż chodzić do budy. I co prawda zapewniał Brendona, że dali mu już spokój i to, ze chodzi markotny to wina zmęczenia i braku snu, ale starszy chłopak nie wierzył w to zbytnio. Jednak nie chciał być tym zbyt nadopiekuńczy i upierdliwy, więc trzymał się w tej sprawie stosunkowo z boku, dając młodszemu trochę wolności. Trochę, bo większość czasu nadal spędzali razem.


      Na drugiej przerwie Ryan czym prędzej wyszedł z Sali matematycznej, przez cały czas czując na sobie wzrok jego prześladowców. Jak na złość, jego torba zahaczyła o klamkę z sali, przez co Shawn i reszta jego kumpli bez problemu byli w stanie dorwać młodszego.
- Cześć Ross, masz ochotę pogadać? – blondyn chwycił piwnookiego pod ramię, prowadząc w stronę szkolnej toalety. Chłopak nie bronił się zbytnio, nie lubił robić show. Szedł równo z nimi, zastanawiając się gdzie dzisiaj oberwie. Brzuch? Może pierwszy raz w twarz? Poczuł zimne płytki pod swoimi kościstymi plecami i silne uderzenie w brzuch.
- Masz może jakieś pieniążki? – odezwał się jeden ze oprawców, na co szatyn pokiwał przecząco głową. Nie stać ich było ostatnio na jedzenie, więc skąd niby miałby wytrzasnąć pieniądze dla siebie? Brunet tylko pokiwał głową i boleśnie chwycił za twarz Ryana, wpatrując się w niego z pogardą. – Może jakoś inaczej zapłacisz za ciszę, co? - w tym momencie Ross nie mógł już dłużej wytrzymać i zebrał na tyle odwagi by splunąć w twarz przeciwnikowi, mamrocząc "i tak nikt ci nie wierzy", przez co ponownie dostał w brzuch. I plecy. Będą kolejne ślady. Szatyn nie czuł już nic. Był przyzwyczajony do bólu, bicia i wyzywania. Każde wyzwisko było dla niego czymś o wiele gorszym niż uderzenie. Zostawiało ślad na zawsze, nie na kilka dni. Chłopak poczuł ostatnie uderzenie i jedyne co był w stanie zauważyć to odchodzące postaci. Stęknął, dotykając obolałych żeber i boku, po czym powoli stał i ochlapał swoją twarz wodą. Da radę, musi dać.


- Ry, Ry, Ry! – z boku chłopaka pojawił się Dallon, który trzymał w ręce plecak Brendona. Ryan ledwo odwrócił się w jego stronę, a już dostał własność starszego i... w zasadzie tyle widział Weekesa. Stał jak głupi z plecakiem na środku ścieżki, kiedy koło niego zjawił się brunet.
- Widziałeś... o, właśnie to. – uśmiechnął się, zabierając od chłopaka jego ciężką torbę. Ruszyli razem, Ryan nieco nieobecny i wciąż obolały. – Ry, słuchasz mnie?
- Um, słucham? Przepraszam, zamyśliłem się.
- Pytałem czy masz ochotę wpaść do mnie. Wiesz, mam ochotę obić ci dupę w Mario Kart. – powiedział spokojnie i cicho.
- Jasne, jasne. Kiedy? Teraz? – zapytał ze skrzyżowanymi rękoma na piersi, uśmiechając się nieco sztucznie.
- Możemy teraz... wszystko okej? Wyglądasz dosyć markotnie. – delikatnie potarł szuję szatyna, przyciągając go bliżej siebie. Ryan mruknął tylko „mam słabszy dzień" i oparł się lekko o starszego. Cholerny bok! I cholerny siniak na brzuchu.


       Ryan wygodnie usadowił się na łóżku Uriego, przez chwilę czując spokój i ulgę. Miękka pierzyna dawała wrażenie, że jest w niebie, otoczony obłokami, z dala od rzeczywistości i zła, z dala od deszczu i huraganu, którym ostatnio było jego życie. Brunet wszedł cicho do pokoju i stanął z kubkiem nad młodszym. Ryan wyglądał na wyciszonego, spokojnego, jego różowe usta lekko uchylone, a powieki całkowicie rozluźnione. Chłopak otworzył oczy, ukazując swoje miodowe tęczówki, mieniące się w złoto przy świetle wpadającym do pokoju. Brendon przeraził się nieco, przecież został przyłapany na gapieniu się, przez co wylał herbatę na bluzkę młodszego.
- Cholera, przepraszam. Czekaj! – odłożył kubek na bok, biegnąc do szafki i wyciągając z niej pierwszą lepszą koszulkę. Podał ją Ryanowi i zniknął za drzwiami bez słowa. Chłopak przez chwilę trzymał koszulkę w ręce, jednak pomyślał, że wykorzysta chwilę póki nie ma przyjaciela i przebierze się. Syknął cicho, kiedy niechcący uderzy się w bok, na którym uformował się już siniak. Wyglądał... źle. Bardzo źle. Stare bliny, posiniaczone, wychudzone ciało to nic pięknego. Westchnął i ze łzami w oczach sięgnął po koszulkę Brendona, który w tym momencie wszedł do pokoju z wilgotnym ręcznikiem. Z początku ze zdziwieniem stał w drzwiach, wpatrując się w Ryana, który w ekspresowym tempie zarzucił na siebie materiał. Następnie na jego twarzy pojawił się grymas złości i smutku, kiedy ujrzał jak po policzkach młodszego płyną łzy, a jego piękne oczy są teraz podrażnione i przekrwione. Podszedł do niego i nie wracając uwagi na to jak chłopak kleił się przez sok, objął go ostrożnie ramionami, pozwalając zacisnąć mu pięści na jego koszulce. Sam zamknął powieki, nie chcąc się popłakać przy młodszym. Ryan  był aniołem, który rozświetlał dzień każdemu, kto go tylko widział. Promienny, chociaż nie zawsze szczery uśmiech, jego urocze miny i ciepłe, pełne miłości serce, jego empatia i chęć pomocy, wiara w to, że każdy jest dobry, wiara w lepsze jutro... nie zasługiwał na to co go otaczało. Brunet przycisnął swoje usta do czoła piwnookiego, dając upust także swoim emocjom.
- To nie jest fair. Tak nie powinno być. Dlaczego akurat ktoś tak niewinny cierpi? Dlaczego musisz tak często ostatnio płakać?
- Prze-pra-szam, że przeze mnie pła-czesz. – wyłkał, wręcz dławiąc się własnymi łzami, którymi przesiąkła nie tylko koszulka Brendona, ale i jego serce.
- Nie przepraszaj mnie. Nie mogę po prostu patrzeć na Twoją krzywdę. Nie chcę, żebyś codziennie płakał. – przycisnął głowę chłopaka do swojej piersi, swoje palce wplatając w jego lekko kręcone, miękkie włosy, pachnące cudownie pomarańczą. Ryan odsunął się lekko od bruneta, pociągając nosem. Kolejny, niezręczny moment całkowitej ciszy, patrzenia się głęboko w oczy z myślami i pocałunku czy powiedzeniu tych dwóch słów, które zmieniały wszystko, o powiedzeniu „kocham cię". Brendon przetarł swoje oczy i sięgnął dłonią do policzka młodszego. Otarł z nich łzy, pocierając jego zaróżowioną skórę, na co Ryan spuścił nieco wzrok. – Ry... - jego głos zadrżał nieznacznie, na co oddech Rossa stał się cięższy i głośniejszy. Urie przysunął swoją twarz do tej chłopaka, tak blisko, że jego usta muskały jego policzek. Przełknął ostatni raz ślinę, gotowy na złączenie ich ust, jednak nie dane było mu dokończyć. Pieprzony telefon. Ryan wstał powolnie z łóżka i odebrał od Spencera, który dzwonił, żeby oznajmić, że „z Jonem przeprowadzając się wkrótce do miasta i chcą się spotkać". Co prawda ucieszyła go ta wiadomość, ale nie do końca cieszyło go to, co zostało przerwane przez jego przyjaciół. Szatyn usiadł na łóżku, na co Brendon odchrząknął i z uśmiechem chwycił jego rękę.
- Jon i Spencer się przeprowadzają. – również się uśmiechnął, ściskając mocniej jego rękę, splatając ich palce. Uwielbiał to robić, czuł wtedy między nimi tę bliskość, ciepło dłoni drugiego, jego mniejsze dłonie były wręcz stworzone do trzymania.
- To świetna wiadomość! – chwycił za ręcznik, który leżał na łóżku, obok nich i podał go Ryanowi. – Jeśli chcesz, to idź się umyć, ja poczekam i pójdę zrobić nam coś do jedzenia. A, jeśli chcesz to w szafce, tam gdzie bandaże, wiesz gdzie, jest tam maść na siniaki. Możesz zużyć nawet całą. – westchnął i subtelnie ułożył dłoń na udzie szatyna. – Ryan, jeśli ojciec...
- To nie ojciec. I nic się nie stało, nie przejmuj się. Jeśli to się powtórzy, obiecuję, że ci powiem. Obiecuję. Zapomnij o tym i zrób coś dobrego, bo umieram z głodu. – Ryan poklepał go, na co Urie pochylił się i cmoknął go w policzek. „Jeśli to się powtórzy... nie powtórzy, nie pozwolę na to" pomyślał w głowie, schodząc na sam dół, do kuchni. Nie spuści oka z Ryana, nie ma takiej opcji. Był zbyt ważny, bo go teraz stracić. Brendon nie potrafił wytrzymać dnia bez Ryana, a co dopiero całego życia. Gdyby go stracił, straciłby część siebie. Tę lepszą część.


Od autorki: Welcome! Halla...  po prostu witam. Jak tam u Was? Opowiadajcie jak Wasze wakacje i plany. Pamiętajcie, żeby pić dużo wody!

Ktoś mnie znowu przytuli? Szukam miłości.

Pozdrawiam sjdjcnn, hehe, taka niespodzianka, że dzisiaj rozdział.

Trzymajcie się cieplutko <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top