Rozdział 5
PoczuÅem ból przeszywajÄ cy moje ciaÅo. MruknÄ Åem niezadowolony chcÄ c siÄ przekrÄciÄ na bok, ale ciÄżar na mnie spoczywajÄ cy uniemożliwiÅ mi jakikolwiek ruch. Po chwili owy ciÄżar zaczÄ Å mnÄ potrzÄ saÄ, zmarszczyÅem brwi wciÄ Å¼ bÄdÄ c w poÅowie w krainie znów, wtulony w oparcie od kanapy.
- Tato! - dopiero ten pisk do mego ucha sprawiÅ, że zaczÄ Åem kontaktowaÄ ze Åwiatem zewnÄtrznym. UchyliÅem niechÄtnie oczy spoglÄ dajÄ c na tego maÅego, skaczÄ cego po mnie skrzacika.
- Daj mi jeszcze piÄÄ minut... - jÄknÄ Åem znów przymykajÄ c oczy.
- Wstawaj, nudzi mi siÄ - mruknÄÅa znów mnÄ potrzÄ sajÄ c, na co w koÅcu otworzyÅem szerzej powieki spoglÄ dajÄ c na niÄ - Ciocia Nat pojechaÅa i nie mam co robiÄ.
- A gdzie mama? - spytaÅem dopiero powoli sobie przypominajÄ c wszystko co siÄ dziaÅo.
- Nie wiem, szukaÅam ale jej nigdzie nie byÅo...
- Która w ogóle godzina? - mruknÄ Åem podnoszÄ c siÄ i spoglÄ dajÄ c na mój zegarek z przerażeniem - SpaÅem aż 3 godziny?
- Isa mi powiedziaÅa, że tu jesteÅ.
- Poczekaj kochanie - rzuciÅem wstajÄ c z Åóżka i ÅapiÄ c w biegu mojÄ komórkÄ leÅ¼Ä cÄ na biurku.
Nic, żadnego nieodebranego poÅÄ czenia. Cholera, powinna byÄ dawno wróciÄ.
- Chodź skarbie, zostaniesz chwilÄ z IsÄ , ja muszÄ iÅÄ na stajniÄ.
- A nie mogÄ iÅÄ z TobÄ ? - spytaÅa patrzÄ c na mnie bÅagalnym wzrokiem - ProszÄ...
- MuszÄ coÅ zaÅatwiÄ, choÄ raz zrób to o co proszÄ - rzuciÅem uÅmiechajÄ c siÄ do córki, która zrobiÅa naburmuszonÄ minÄ.
PodszedÅem do dziewczynki i wziÄ Åem jÄ na rÄce, na co automatycznie oplotÅa Åapkami mojÄ szyjÄ. ZniosÅem jÄ na dóŠcaÅy czas tulÄ c do siebie niczym najdrogocenniejszy skarb na Åwiecie. PostawiÅem jÄ dopiero na dole w salonie caÅujÄ c jednoczeÅnie we wÅoski.
- BÄ dź grzeczna, niedÅugo wrócÄ.
- Idziesz szukaÄ mamusi?
- Mamusia jest pewnie na stajni - rzuciÅem modlÄ c siÄ w duchu, aby to byÅa prawda - Zaraz wrócÄ.
- Mhm - mruknÄÅa wciÄ Å¼ niezadowolona, że musi zostaÄ z gosposiÄ .
Gdy tylko Isabella zabraÅa mojÄ córkÄ do salonu, od razu rzuciÅem siÄ niemal pÄdem do drzwi. Jeszcze chyba nigdy dotarcie pod budynek gospodarczy nie zajÄÅo mi tak maÅo czasu. W gÅowie miaÅem już najczarniejsze scenariusze ze wszystkich, nie interesowaÅo mnie już nawet czy bÄdzie na mnie wÅciekÅa za kontrakt, jedyne o co siÄ modliÅem w duchu, to aby byÅa caÅa i zdrowa.
WpadaÅem na stajniÄ spoglÄ dajÄ c automatycznie w stronÄ boksu Irysa, który byÅ pusty. A wiÄc nie wróciÅa... Cholera! W siodlarni również nikogo nie byÅo, wiÄc udaÅem siÄ schodkami na piÄtro, gdzie mieÅciÅ siÄ salon z ÅazienkÄ dla pracowników stajennych.
- Gdzie ona jest? - warknÄ Åem do Matta sam nie rozumiejÄ c, czemu zasÅużyÅ sobie na ten ton - ByÅa tutaj?
- Nie, od kiedy wyjechaÅa to nie byÅo ani jej, ani Irysa - mruknÄ Å lekko spiÄty - MówiÅa że wróci za dwie godziny, minÄÅy już ponad trzy.
- MówiÅa gdzie jedzie?
- Niestety. SpieszyÅa siÄ strasznie, nawet nie wróciÅa po kask gdy za niÄ krzyknÄ Åem.
- Å»e co...? - spojrzaÅem na niego z jeszcze wiÄkszÄ wÅciekÅoÅciÄ - Jak bez kasku?
- KrzyczaÅem za niÄ ale nawet siÄ nie zatrzymaÅa...
- Cholera! - warknÄ Åem opadajÄ c na krzeseÅko obok - Kiedy ona w koÅcu... Mniejsza, jadÄ jej szukaÄ.
- PojadÄ z Panem, znam te lasy bardzo dobrze - kiwnÄ Åem tylko zrezygnowany na znak zgody.
W mojej gÅowie panowaÅ istny chaos. WyjechaÅa wÅciekÅa, sama i w dodatku nawet nie zadbaÅa o podstawowe Årodki bezpieczeÅstwa. Co ona sobie w ogóle myÅlaÅa? Gdy już podchodziliÅmy do boksów aby wyprowadziÄ konie, usÅyszaÅem dźwiÄk rozsuwanych drzwi wyjazdowych na tyÅach stajni. Automatycznie odwróciliÅmy siÄ razem z Mattem w tamtÄ stronÄ, a widok ten sprawiÅ, że zamarÅem nie mogÄ c wykonaÄ Å¼adnego ruchu. StaÅa w wejÅciu oparta o bok Irysa, trzymajÄ c go za wodze. Oczy miaÅa na wpóŠprzymkniÄte a nogi wydawaÅy siÄ byÄ niczym z waty. Z rozciÄtego miejsca na skroni byÅa wyraźnie widoczna krew spÅywajÄ ca po policzku, szyi i wÅosach. Nie wiem ile czasu minÄÅo nim dotarÅo do mnie co siÄ dzieje. Nagle jej nogi zatrzÄsÅy siÄ i ostatkiem siÅ zÅapaÅa siÄ grzywy konia, aby siÄ po nim nie zsunÄ Ä. Przerażony podbiegÅem do niej w ostatniej chwili ratujÄ c jÄ przed twardym upadkiem na posadzce.
- Matt wezwij lekarza natychmiast! - wrzasnÄ Åem w kierunku chÅopaka po czym spojrzaÅem na nieprzytomnÄ Michelle w moich ramionach.
Sam nie wiem kiedy po moich policzkach zaczÄÅy ÅciekaÄ drobne Åzy. PrzetarÅem rÄkawem koszuli jej policzek zmazujÄ c czerwonÄ ciecz, po czym ucaÅowaÅem jÄ w kÄ cik ust przytulajÄ c do siebie mocniej i szepnÄ Åem:
- Boże... CoÅ Ty zrobiÅa...
***
Moja dusza miotaÅa siÄ niespokojnie niczym tygrys uwiÄziony pomiÄdzy pÅonÄ cym lasem, a szalejÄ ca rzekÄ . Każdy wybór wydawaÅ siÄ byÄ gorszy od poprzedniego. Chyba nikt z nas nie lubi tego uczucia, gdy wiesz, że ktoÅ kogo kochasz ponad życie Åwiadomie robi coÅ, co go niszczy. Chcesz pomóc, jednak Twoje starania sÄ daremne. Nie możesz siÄ pogodziÄ z jego decyzjÄ , a jednoczeÅnie kochasz zbyt mocno by nie byÄ u boku i nie pomagaÄ.
UniosÅam nieznacznie powieki, czujÄ c jak blask dochodzÄ cy z okna mnie oÅlepia. Automatycznie mojÄ gÅowÄ przeszyÅ nieprzyjemny prÄ d, który po chwili zamieniÅ siÄ w dokuczliwy ból. PoruszyÅam siÄ na Åóżku mocniej otwierajÄ c oczy. PoczuÅam coÅ obok siebie, wiÄc automatycznie przekrÄciÅam gÅowÄ by móc spojrzeÄ w jego kierunku: siedziaÅ na krzeÅle obok Åóżka, oparty rÄkoma na jego skraju. TrzymaÅ mnie za rÄkÄ w sposób, że moja dÅoÅ przylegaÅa do jego policzka. SpaÅ, jednak na jego twarzy nie byÅo widaÄ tego spokoju jaki zawsze widywaÅam.
- Hej... - szepnÄÅam uwalniajÄ c dÅoÅ z jego 'uÅcisku' i muskajÄ c palcami delikatnie jego ciepÅy policzek, na co poruszyÅ siÄ nieznacznie - Obudź siÄ.
- Michelle? - podniósÅ lekko gÅowÄ patrzÄ c na mnie zaspanymi oczÄtami, jednak po chwili gdy zaczÄ Å ogarniaÄ co siÄ dzieje poderwaÅ siÄ siadajÄ c obok mnie na Åóżku i ujÄ Å mojÄ twarz w dÅonie - Nigdy wiÄcej mi tego nie rób... Rozumiesz? - powiedziaÅ ÅamiÄ cym siÄ gÅosem przejeżdżajÄ c kciukiem po mojej wardze.
- Co siÄ tak wÅaÅciwie staÅo? - spytaÅam dotykajÄ c bandaża, którym miaÅam owiniÄtÄ gÅowÄ w bolÄ cym miejscu.
- To chyba ja powinienem zapytaÄ.
- Nie wiem... PojechaÅam do lasu, Irys siÄ czegoÅ przestraszyÅ i to dziaÅo siÄ tak nagle... WÅaÅnie, czy Irys...?
- Nic mu nie jest - przerwaÅ mi domyÅlajÄ c siÄ pytania - Już mieliÅmy jechaÄ z Mattem CiÄ szukaÄ, gdy nagle siÄ pojawiÅaÅ znikÄ d. StaÅaÅ obok niego z rozciÄtÄ skórÄ na skroni, zemdlaÅaÅ zaraz po wejÅciu na stajniÄ.
- NaprawdÄ? Nic nie pamiÄtam...
- Dlaczego nie ubraÅaÅ kasku? - warknÄ Å chcÄ c byÄ poważny, jednak w jego oczach nie byÅo nic poza troskÄ - Kiedy Ty w koÅcu doroÅniesz?
- I mówi to najwiÄkszy dzieciak na Åwiecie - zażartowaÅam szturchajÄ c go lekko, ale zmierzyÅ mnie jedynie wzrokiem.
- To nie jest powód do żartów. Wiesz jak to siÄ mogÅo skoÅczyÄ? - dostrzegÅam w jego oczach Åzy - Nie doÅÄ Å¼e mnie zostawiÅaÅ podczas wywiadu, to jeszcze to... Nie mogÄ CiÄ straciÄ, rozumiesz? - znów ujÄ Å mojÄ twarz w dÅonie po czym zÅożyÅ na moich ustach drobny pocaÅunek.
- Przepraszam - szepnÄÅam czujÄ c znów ból przeszywajÄ cy mojÄ gÅowÄ - Dasz mi coÅ przeciwbólowego? GÅowa mi zaraz eksploduje.
- ByÅ lekarz i już dostaÅaÅ Årodki przeciwbólowe. MówiŠże i tak bÄdziesz czuÄ to wszystko bo jesteÅ caÅa obtÅuczona. Na szczÄÅcie nie ma żadnych zÅamaÅ, a twoja czaszka jest caÅa. MusiaÅaÅ upaÅÄ na coÅ ostrego, że doszÅo do takiego rozciÄcia.
- Mam szwy? - zapytaÅam z lekkÄ panikÄ - Na twarzy?
- Nie na twarzy gÅuptasie - zaÅmiaÅ siÄ - Na skroni, a to różnica. Nie bój siÄ, jak zdejmÄ nie bÄdzie Åladu, a nawet jak jakiÅ zostanie to nie ma to znaczenia. Liczy siÄ tylko to, że jesteÅ caÅa.
- Skoro tak bardzo o mnie dbasz, to dlaczego nie zadbasz również o siebie? - spytaÅam z wyczuwalnÄ w gÅosie pretensjÄ .
Od razu zrozumiaÅ o co mi chodzi. ZacisnÄ Å usta w wÄ skÄ liniÄ i odwróciÅ gÅowÄ unikajÄ c mojego wzroku. WiedziaÅam, że siÄ martwi, jednak nie mogÅam udawaÄ Å¼e wszystko gra, gdy tak bardzo mnie zraniÅ.
- Musimy teraz o tym rozmawiaÄ? - spytaÅ z lekkim oburzeniem. 'Oho, czyli siÄ zaczyna.'
- Wolisz udawaÄ Å¼e wszystko jest ok? Dlaczego mi nie powiedziaÅeÅ? Dlaczego podjÄ ÅeÅ tÄ decyzjÄ beze mnie?
- Bo znaÅem TwojÄ odpowiedź - spojrzaÅ na mnie zaszklonymi oczami - A ja musiaÅem to podpisaÄ.
- Nic nie musiaÅeÅ - pokrÄciÅam przeczÄ co gÅowÄ - A podobno to ja jestem samolubna.
- Nie rozumiesz, że to moja ostatnia szansa na odbicie siÄ? Wiesz ile kosztuje mnie odwoÅana trasa, zerwane kontrakty?
- Nie interesuje mnie stan Twojego konta - warknÄÅam - W dupie mam te pieniÄ dze, rozumiesz?
- Nie mogÄ pozwoliÄ aby Eva miaÅa w przyszÅoÅci przeze mnie problemy. ChcÄ jej daÄ przyszÅoÅÄ na jakÄ zasÅuguje.
- Ona nie potrzebuje Twojej kasy, ona potrzebuje ojca, nie widzisz tego? - w koÅcu i moje oczy zaszÅy Åzami.
Mike po tych sÅowach przetarÅ twarz dÅoÅmi próbujÄ c zapewne znaleÅºÄ odpowiednie sÅowa.
- MusiaÅem, to mój obowiÄ zek wÅasnie jako ojca.
- Tyle że w tym tempie ona straci tego ojca szybciej niż odzyskaÅa - syknÄÅam- JeÅli nie możesz komuÅ pomóc, przynajmniej go nie krzywdź.
- Co jej powiem za kilka lat, hm? Że jej ojciec jest bankrutem?
- Czy Ty siebie sÅyszysz? - zmierzyÅam go wzrokiem majÄ c doÅÄ tego beÅkotu - A może po prostu chcesz zachowaÄ dobre imiÄ, a Eva to tylko wymówka? Koncentruj siÄ bardziej na wÅasnym charakterze niż na wÅasnej reputacji. To charakter stanowi o tym, kim naprawdÄ jesteÅ, a reputacja to jedynie to, kim jesteÅ w oczach innych ludzi.
- Chodzi mi tylko o dobro naszej córki.
- Nie rozumiesz, że to ponad Twoje siÅy?
- Dam radÄ - rzuciÅ znów spuszczajÄ c wzrok - To tylko jeden wystÄp.
- Ty nawet na próbach w domu siÄ wykaÅczasz. Nie rozumiesz powagi sytuacji? Twoje serce tego nie wytrzyma. Dbaj o nie, ja wiem że bije w Twojej piersi, ale sÄ ludzie, których też utrzymuje przy życiu - pochyliÅ siÄ nade mnÄ wycierajÄ c kciukiem pojedynczÄ ÅzÄ spÅywajÄ cÄ mi po policzku.
- Dam radÄ, zaufaj mi. Jestem w stanie dokonaÄ wszystkiego o ile bÄdziesz obok mnie, musisz mi pomóc i wspieraÄ.
- Nie licz na mnie w tej kwestii - rzuciÅam widzÄ
c jak bolÄ
go moje sÅowa - Przepraszam CiÄ, wiesz że zawsze staÅam za TobÄ
, ale tym razem nie masz racji.
- PotrzebujÄ CiÄ - szepnÄ
Å przytulajÄ
c siÄ do mnie delikatnie, uważajÄ
c aby nie przygnieÅÄ mnie swoim ciÄżarem - Nie rób mi tego.
- Kocham CiÄ, jednak nie licz na to że zrozumiem. I nie zrozumiem tego wÅaÅnie dlatego, że tak bardzo CiÄ kocham. Jestem tu, jednak w sprawie koncertu zostaÅeÅ sam Michael.
- A co jak bÄdÄ jeździÅ do NY na próby? - spojrzaÅ na mnie niepewnie - Nie bÄdziesz ze...
- Nie - przerwaÅam mu wiedzÄ
c o co zapyta - Nie przyÅoÅ¼Ä rÄki do tego w najmniejszym nawet stopniu. Wystarczy mi, że bÄdÄ zmuszona na to patrzeÄ. PatrzeÄ jak jedna z najważniejszych osób w moim życiu Åwiadomie pcha siÄ pod ziemiÄ.
- Nie mów tak... ProszÄ... JesteÅmy razem, mamy wszystko...
- No wÅaÅnie! Mamy siebie, czego chcesz wiÄcej? W tym kwi problem... Nie może tak byÄ. Nie pokazuj mi raju tylko po to, żeby potem go spaliÄ.
- Rób co chcesz - warknÄ Å z żalem i wstaÅ gwaÅtownie z Åóżka.
Nawet na mnie nie patrzÄ c opuÅciÅ pomieszczenie trzaskajÄ c drzwiami tak, że aż podskoczyÅam na Åóżku. Åzy popÅynÄÅy mi strumieniem po policzkach, a ból gÅowy przestaÅ mieÄ nawet jakiekolwiek znaczenie. KÅótnia jest potÂrzebÂna, by dosÂtrzec coÅ co zdaÂwaÅoby siÄ byÄ oczywiste. KochaÅam go, ale nie mogÅam zrobiÄ tego, o co mnie prosiÅ. Nie przyÅoÅ¼Ä rÄki do jego Åmierci, o którÄ siÄ ociera każdego dnia, a teraz sam podaÅ jej rÄkÄ. Nie mogÄ go powstrzymaÄ, ale nie mam też obowiÄ zku w tym uczestniczyÄ. Po chwili usÅyszaÅam ciche pukanie do drzwi. UchyliÅy siÄ, a w nich stanÄÅa moje maÅa córeczka. WyciÄ gnÄÅam do niej rÄce, na co szybko podbiegÅa ÅciskajÄ c mnie mocno.
- AÅÄ, uważaj kochanie - zaÅmiaÅam siÄ czujÄ c jak naparÅa na moje obolaÅe ramiÄ - Mamusie troszkÄ boli, ale niedÅugo mi przejdzie.
- SpadÅaÅ z Irysa? - spytaÅa pokazujÄ c paluszkiem na mój bandaż na gÅowie.
- To nic takiego - uÅmiechnÄÅam siÄ do niej ciepÅo - A Ty nie powinnaÅ mieÄ teraz zajÄÄ z AndreÄ ?
- Mam wÅasnie przerwÄ i chciaÅam wpaÅÄ do Ciebie. WczeÅniej spaÅaÅ...
- Już wszystko dobrze - ucaÅowaÅam jÄ w czóÅko - A teraz zmykaj bo Andrea bÄdzie znów narzekaÄ tacie nad gÅowÄ .
- Kocham CiÄ - mruknÄÅa przytulajÄ c mnie na pożegnanie i wybiegÅa tanecznym krokiem z sypialni.
- Ja Ciebie też... - szepnÄÅam sama do siebie, gdy drzwi za niÄ siÄ zamknÄÅy.
SkuliÅam siÄ na Åóżku w kÅÄbek próbujÄ c znów siÄ nie rozpÅakaÄ. BaÅam siÄ, że znów popeÅniam jakiÅ bÅÄ d, że znów chcÄ c dobrze wprowadzam nas w niszczycielskÄ przepaÅÄ. Emocje mnÄ targajÄ ce poÅÄ czone z nasilajÄ cym siÄ bólem ciaÅa nie dawaÅy spokoju. W koÅcu udaÅo mi siÄ zasnÄ Ä.
***
ChodziÅem uliczkami Neverlandu bez wiÄkszego celu. OglÄ daÅem każde drzewo, krzak, każdy zakÄ tek mimo iż znaÅem to miejsce na pamiÄÄ. PróbowaÅem odnaleÅºÄ w sobie wewnÄtrzny spokój, chwilÄ tylko dla siebie, aby móc przemyÅleÄ jej sÅowa. DomyÅlaÅem siÄ takiej reakcji i rozumiaÅem jÄ w peÅni, jednak jak miaÅem podoÅaÄ zadaniu, bÄdÄ c w tym zupeÅnie sam? WiedziaÅem, że mnie kocha. WiedziaÅem, że bÄdzie zawsze gotowa mi pomóc, jednak potrzebowaÅem jej o wiele bardziej niż mogÅa to sobie wyobrażaÄ. ChciaÅem, aby byÅa ze mnÄ na próbach w NY, aby wspieraÅa w tej sprawie tak samo jak to robi w każdej innej, a jednak tutaj zostaÅem zupeÅnie sam... Jak miaÅem lataÄ na próby wiedzÄ c, że zostawiam jÄ tutaj samÄ ? Jak miaÅem siÄ skupiaÄ na pracy w takich warunkach? MiaÅem jeszcze nadziejÄ, że przemyÅli tÄ kwestiÄ i gdy emocje opadnÄ , bÄdzie przy mnie w każdym momencie, nawet teraz gdy nie popiera moich decyzji.
Nagle bÅÄkit nieba pokryÅy ciemne chmury. Nieprzyjemny wiatr zaczÄ Å smagaÄ mojÄ skórÄ wywoÅujÄ c nieprzyjemne uczucie zimna. RuszyÅem w stronÄ budynku nie spieszÄ c siÄ mimo psujÄ cej siÄ pogody. Na schodach staÅ jeden z moich ochroniarzy, na mój widok uÅmiechnÄ Å siÄ delikatnie i rzuciÅ z poważniejszÄ już minÄ :
- Na bramie jest jakiÅ mÄżczyzna, który przedstawia siÄ jako Max Parker.
- Max? WpuÅÄcie go - mruknÄ Åem nie rozumiejÄ c - MówiÅem że i on i Nat...
- Panie Jackson, John mówi, że widzi tego mÄżczyznÄ pierwszy raz na oczy - przerwaÅ mi, a ja spojrzaÅem na niego zdziwiony. Pierwszy raz? Jak? Przecież Max jest tutaj co tydzieÅ, prowadzi nauki Evie.
- WpuÅÄcie go - odparÅem naciskajÄ c już klamkÄ u drzwi - BÄdÄ w salonie. W razie czego proszÄ weź kogoÅ do pomocy i chcÄ abyÅcie byli w pogotowiu na holu, w razie gdyby coÅ siÄ dziaÅo.
- Jest Pan pewny?
- Tak, chcÄ zobaczyÄ kto siÄ próbuje tutaj wedrzeÄ na nazwisko Maxa - mruknÄ Åem i wszedÅem do Årodka nie czekajÄ c na odpowiedź ze strony ochroniarza.
WszedÅem do salonu gdzie zastaÅem IsabellÄ, która przecieraÅa akurat szklany stolik przy kanapie.
- Iso mogÅabyÅ dokoÅczyÄ później? Zaraz bÄdÄ mieÄ goÅcia.
- OczywiÅcie - odpowiedziaÅa uÅmiechajÄ c siÄ ciepÅo i wychodzÄ c z salonu jeszcze rzuciÅa - PrzygotowaÄ coÅ do picia? Kawy? Herbaty?
- Nie ma takiej potrzeby, dziÄkujÄ - odparÅem zajmujÄ c miejsce w fotelu.
Kto byÅ na tyle bezczelny i próbowaÅ wejÅÄ tutaj podajÄ c faÅszywe dane? SkÄ d w ogóle znaÅ dane Maxa i wiedziaÅ, że z jego nazwiskiem bÄdzie mu 'Åatwiej'? Oraz dlaczego po prostu nie podaÅ swojego nazwiska, skoro ma do mnie najwyraźniej jakiÅ interes? A może nie do mnie? Może ktoÅ z znajomych Michelle? MiaÅem w gÅowie miliony pytaÅ, które nie dawaÅy mi ani chwili spokoju. SiedziaÅem lekko poddenerwowany, nie majÄ c pojÄcia czego siÄ spodziewaÄ. W koÅcu usÅyszaÅem dźwiÄk zamykajÄ cych siÄ drzwi wejÅciowych i odgÅos kroków kilku osób. 'Zapewne idzie w obstawie mojej ochrony', pomyÅlaÅem. Nie czekaÅem dÅugo aż moim oczom ukazaÅ siÄ mÄżczyzna, na oko niecaÅe 30 lat. Ubrany caÅy na czarno, spod koÅnierza wystaraÅ fragment tatuażu koÅczÄ cego siÄ gdzieÅ za uchem. Ciemne wÅosy i ubiór mocno kontrastowaÅy z jasnÄ karnacjÄ . ByÅem pewien, że wiedzÄ go pierwszy raz w życiu. Napalony fan? Nie wyglÄ daÅ. PatrzyÅ na mnie z dziwnym bÅyskiem, ale to nie byÅo to.
WstaÅem z fotela wychodzÄ c na przeciw goÅciowi i uÅcisnÄliÅmy sobie dÅonie. KiwnÄ Åem ochroniarzom, że mogÄ opuÅciÄ salon i poczekaÄ w holu. Ostatni raz zmierzyli mÄżczyznÄ i wyszli posÅusznie, a ja zajÄ Åem miejsce w wczeÅniej zajÄtym fotelu nie spuszczajÄ c wzroku z intruza.
- Podobno Pan Max Parker? - spytaÅem szczerzÄ c siÄ delikatnie, gdy zajmowaÅ miejsce na przeciwko mnie. Również siÄ uÅmiechnÄ Å ukazujÄ c szereg ÅnieżnobiaÅych zÄbów, widaÄ byÅo że siÄ Åwietnie bawi i jest zadowolony z swojej 'zagrywki'.
- WiedziaÅem, że Pana Panie Jackson nie oszukam z tym nazwiskiem, myÅlaÅem że na bramie bÄdzie Åatwiej z tym, jednak jak widaÄ siÄ przeliczyÅem. Max musi byÄ staÅym goÅciem tutaj.
- SkÄ d zna Pan Maxa? - spytaÅem nie kryjÄ c zdziwienia.
- Od lat znam siÄ z Maxem, NataliÄ , oraz... - przerwaÅ lustrujÄ c mnie wzrokiem - Oraz z paÅskÄ dziewczynÄ - na te sÅowa poczuÅem jak zaciska mi siÄ Å¼oÅÄ dek. Co to za typ? SkÄ d jÄ zna?
- Michelle nie mówiÅa mi, że spodziewa siÄ dziÅ goÅcia.
- Owszem, wpadÅem bez zapowiedzi. Czy zastaÅem jÄ ?
- Nie ma jej.
- Rozumiem. To w sumie i tak nieistotne, bo przyszedÅem tutaj tak naprawdÄ do Pana, a nie do niej.
- Może najpierw poznaÅbym PaÅskÄ godnoÅÄ, Panie...? - urwaÅem spoglÄ dajÄ c na niego pytajÄ co.
- JeÅli pozna Pan mojÄ tożsamoÅÄ, zapewne szybko wylecÄ za drzwi posiadÅoÅci.
- Jeszcze szybciej wylecisz, jeÅli nie odpowiesz na moje pytanie - rzuciÅem oschlej, czujÄ c jak zaczynajÄ mnÄ szarpaÄ już powoli nerwy. Cholera, za kogo siÄ ten gnojek uważa? Wchodzi na mój teren podajÄ c faÅszywe dane i jeszcze nie chce siÄ przedstawiÄ. Do tego te dziwne stwierdzenia.
- Jak Pan chce... Nazywam siÄ David Black, mówi to coÅ Panu? - na te sÅowa poczuÅem jak moje serce zaczyna waliÄ w ekspresowym tempie, a dÅonie same zacisnÄÅy siÄ w piÄÅci.
On? Tutaj? To wyjaÅnia znajomoÅÄ z Maxem... Czego on do jasnej cholery chce? PytaÅ o Michelle... Nie, nie ma opcji. Nie pozwolÄ mu, nie, nie, nie.
- Jak Åmiesz tutaj przychodziÄ?! - warknÄ Åem wstajÄ c z miejsca - Masz czelnoÅÄ siÄ tutaj pokazywaÄ?!
- ProszÄ siÄ uspokoiÄ Panie Jackson, przyszedÅem jedynie porozmawiaÄ - rzuciÅ powoli, mierzÄ c mnie spokojnym wzrokiem - Nie szukam problemów.
- Nie obchodzi mnie czego szukasz. Wiem co zrobiÅeÅ Michelle, wiem jak jÄ traktowaÅeÅ, wiem wszystko. Dlatego wynoÅ siÄ stÄ d, dopóki jestem spokojny.
- Skoro mnie Pan tak ocenia, zapewne nie wie Pan zbyt dużo o naszej relacji.
- Wiem wszystko o tym co was ÅÄ czyÅo - syknÄ Åem - I nie pozwolÄ Ci kolejny raz jej skrzywdziÄ. Trzymaj siÄ z daleka od mojej rodziny!
- ProszÄ siÄ uspokoiÄ. Nigdy nie chciaÅem jej skrzywdziÄ - rzuciÅ poważniejszym tonem - Teraz przyszedÅem jedynie porozmawiaÄ z Panem o...
- Nie mamy o czym rozmawiaÄ - przerwaÅem mu - Nie po tym co jej zrobiÅeÅ.
- KochaÅem jÄ - mruknÄ Å, a ja jeszcze bardziej napiÄ Åem miÄÅnie - Ale to nie ma znaczenia. Nie przyszedÅem tutaj, aby niszczyÄ wasz spokój. Ostatnio miaÅem już okazjÄ jÄ za wszystko przeprosiÄ, ÅwiadomoÅÄ Å¼e przyjÄÅa moje przeprosiny mi wystarcza, nie mam w planach wracaÄ jakkolwiek do przeszÅoÅci, tym bardziej, że sam z niÄ skoÅczyÅem. Nie ma Pan nawet pojÄcia jak siÄ cieszÄ, że jest teraz u boku kogoÅ takiego. Sam fakt, że próbuje Pan jÄ chroniÄ przede mnÄ jest dowodem, jak bardzo Panu na niej zależy i ma Pan do tego peÅne prawo. W zasadzie bardziej by mnie zdziwiÅ i zaniepokoiÅ fakt, gdybym zostaÅ przyjÄty z otwartymi ramionami - wyrecytowaÅ, nie spuszczajÄ c ze mnie wzroku.
O czym on do cholery mówi? RozluźniÅem nieco ciaÅo, czujÄ c siÄ odrobinÄ spokojniejszy po jego sÅowach. Nie, nie mogÄ daÄ siÄ zwieÅºÄ na kilka piÄknych sÅówek. Nie mogÄ mu ufaÄ, nie mogÄ.
- Po co wiÄc tutaj przylazÅeÅ? - warknÄ Åem, udajÄ c że jego wczeÅniejszy dialog nie zrobiÅ na mnie najmniejszego wrażenie.
- Wiem, że jest chora. PrzyszedÅem spytaÄ jak siÄ czuje.
- Nie kÅam, gdyby Ci faktycznie o to chodziÅo to byÅ rozmawiaÅ z niÄ , a nie ze mnÄ - mój ton byÅ oschÅy i oskarżycielski - Skoro chciaÅeÅ siÄ widzieÄ ze mnÄ ...
- ChciaÅem siÄ widzieÄ z Panem wÅaÅnie, aby zapytaÄ o jej zdrowie - przerwaÅ mi mówiÄ c nadzwyczaj spokojnie - Czyż nie jest dla Pana bardziej na rÄkÄ, że rozmawiam wÅaÅnie z Panem, a nie samÄ Michelle bez Pana obecnoÅci? - spytaÅ a ja zmrużyÅem oczy, próbujÄ c zrozumieÄ jego tok myÅlenia - Bez wzglÄdu co Pan o mnie myÅli, nie zależy mi na namieszaniu w waszym życiu, dlatego postanowiÅem, że bezpieczniejszym sposobem bÄdzie jeÅli nie dam Panu powodu do wÄ tpliwoÅci czy zazdroÅci, dlatego tutaj jestem i razem rozmawiamy. Jakby siÄ Pan poczuÅ wiedzÄ c, że znów rozmawiaÅem z niÄ , a Pan nie miaÅ o tym pojÄcia? Kolejne myÅli krÄ Å¼Ä ce po gÅowie, niepewnoÅÄ i zazdroÅÄ, która jest w naszej ludzkiej naturze nieunikniona, gdy nam na kimÅ zależy. Nie ÅmiaÅbym stawaÄ miÄdzy wami, gdy widzÄ jak szczÄÅliwa jest teraz Michelle. Od zawsze pragnÄ Åem jej szczÄÅcia i niezmiernie cieszy mnie, że znalazÅa je w koÅcu u bok kogoÅ takiego. ChcÄ wiedzieÄ co z niÄ , jednak nie kosztem waszego spokoju. Wystarczy jedno Pana sÅowo, a nigdy wiÄcej o mnie nie usÅyszycie.
- MyÅlisz, że Ci uwierzÄ? - zaÅmiaÅem siÄ pod nosem.
- Czy gdybym miaÅ inny zamiar, byÅbym tutaj teraz? Wtedy raczej bym rozmawiaÅ z Michelle, a nie z Panem i nie prosiÅbym siÄ o nic - cholera, ma racjÄ.
PatrzyÅem na niego nie wiedzÄ c co powiedzieÄ. ZaskoczyÅ mnie swoimi sÅowami, jednak na ile byÅy one szczere i prawdziwe? W sumie racja - mógÅ po prostu spotkaÄ siÄ z Michelle bez mojej wiedzy, a mimo to przyszedÅ do mnie.
- WciÄ Å¼ nie rozumiem po co tutaj jesteÅ - syknÄ Åem, ciÄ gle traktujÄ c go jako intruza - Skoro nie zależy Ci na wejÅciu z buciorami w nasze życie, to...
- ChciaÅbym wiedzieÄ, że jest bezpieczna - rzuciÅ poprawiajÄ c siÄ na sofie - I gdyby choroba przybraÅa na sile, chciaÅbym mieÄ możliwoÅÄ aby po prostu móc siÄ z niÄ pożegnaÄ. Nie proszÄ Pana chyba o wiele, zważywszy że to Pana zgody oczekujÄ, a nie Michelle. Znam jÄ aż za dobrze. Wiem, że jak siÄ uprze to postawi na swoim, a nie chciaÅbym, aby przeze mnie cokolwiek siÄ miÄdzy wami zepsuÅo. JeÅli nie wyrazi Pan zgody, uszanujÄ to.
- Pytasz mnie o zgodÄ o spotkanie z Michelle? - nie kryÅem zdziwienia.
- WÅaÅnie tak - mruknÄ Å poważnie, a ja naprawdÄ poczuÅem siÄ dziwnie - Jak mówiÅem nie zależy mi, aby coÅ siÄ miÄdzy wami miaÅo przeze mnie popsuÄ. Nie zniósÅbym myÅli, że po raz kolejny zepsuÅem jej życie.
- Nie musisz mnie prosiÄ, aby móc siÄ z niÄ pożegnaÄ - odparÅem Åagodniejszym tonem, chyba pierwszy raz zwracajÄ c siÄ do niego uprzejmie - Poza tym nie mam w planach pozwoliÄ jej tak szybko opuÅciÄ nas wszystkich.
- I takiej odpowiedzi oczekiwaÅem - uÅmiechnÄ Å siÄ, na co i ja nawet uniosÅem delikatnie kÄ ciki ust - Wiem, że może to moje 'pytanie' zabrzmiaÅo trochÄ dziwnie, ale wolaÅem to naprawdÄ zaÅatwiÄ z Panem, przynajmniej zna Pan moje intencje, które zapewniam, że sÄ czyste w każdym calu.
- Zależy Ci wciÄ Å¼ na niej? - wypaliÅem nagle sam nie wiedzÄ c, kiedy to pytanie padÅo z moich ust.
- Zależy mi na jej szczÄÅciu, a ona nigdy nie byÅa ze mnÄ szczÄÅliwa nawet w poÅowie tak, jak z Panem. MartwiÄ siÄ o niÄ , to wszystko.
- Taaato! - do salonu wbiegÅa nagle jak zawsze rozkrzyczana Eva.
Niczym tornado przeleciaÅa przez pomieszczenie wdrapujÄ c siÄ do mnie na fotel i zarzucajÄ c mi rÄ czki na szyjÄ. ObjÄ Åem jÄ mocniej caÅujÄ c w gÅówkÄ. David uÅmiechnÄ Å siÄ ciepÅo przyglÄ dajÄ c nam z zaciekawieniem.
- Eva, co siÄ mówi? - spytaÅem córkÄ i dopiero wtedy odwróciÅa siÄ orientujÄ c siÄ, że w ogóle ktoÅ jest w salonie oprócz nas.
- Dobry wieczór - mruknÄÅa onieÅmielona, po czym schowaÅa siÄ przytulajÄ c do mojego torsu.
- Jest bardzo do Ciebie podobna - odparÅ David, na co uÅmiechnÄ Åem siÄ sÅabo majÄ c w gÅowie fakt, że mimo podobieÅstwa o którym każdy mówi, tyle czasu nie miaÅem pojÄcia o tym, że jestem jej ojcem.
- Ale charakterek ma po mamusi - rzuciÅem zapatrzony w dziewczynkÄ.
- Nie chcÄ przeszkadzaÄ, bÄdÄ siÄ zbieraÅ - mruknÄ Å wstajÄ c z kanapy - DziÄkujÄ Panu za rozmowÄ, wiele to dla mnie znaczyÅo.
- Eva, pójdziesz do siebie? Zaraz przyjdÄ i poÅoÅ¼Ä CiÄ spaÄ.
- A mogÄ iÅÄ do mamusi?
- OczywiÅcie, ale jeÅli Åpi to nie budź jej.
- Mhm - mruknÄÅa i po sekundzie już jej nie byÅo.
- A wiÄc jednak Michelle jest w domu? - spojrzaÅ na mnie unoszÄ c lekko kÄ ciki ust - Ale rozumiem, nie musi siÄ Pan tÅumaczyÄ z tego kÅamstwa, które zresztÄ w zupeÅnoÅci rozumiem. Jak mówiÅem, przyszedÅem tutaj gÅównie na rozmowÄ z Panem.
- Michelle potrzebuje teraz odpoczynku. MiaÅa wypadek podczas jazdy na Irysie i potrzebuje spokoju - odparÅem idÄ c obok mÄżczyzny korytarzem w stronÄ drzwi, gdzie czekali moi goryle.
- Czy coŠpoważnego...?
- Nie - przerwaÅem mu domyÅlajÄ c siÄ pytania - Na szczÄÅcie nic jej nie jest poza stÅuczeniami i lekko rozciÄtÄ skórÄ na skroni.
- Rozumiem - zamyÅliÅ siÄ, po czym odwróciÅ w mojÄ stronÄ gdy dotarliÅmy już do drzwi - DziÄkujÄ Panu za rozmowÄ.
- Ja również dziÄkujÄ - spojrzaÅem na niego majÄ c mieszane uczucia.
- ProszÄ siÄ niÄ opiekowaÄ. I jeÅli można, niech ta rozmowa zostanie miÄdzy nami - posÅaÅ mi ciepÅy uÅmiech, po czym w towarzystwie ochroniarzy wyszedÅ z budynku.
StaÅem tak jeszcze chwilÄ zapatrzony w jeden punkt na drzwiach. W mojej gÅowie kÅÄbiÅo siÄ milion myÅli, każda zaprzeczajÄ ca poprzedniej. KiedyÅ byÅbym pewien, że gdy spotkam tego czÅowieka to zniszczyÅbym go za to co zrobiÅ Michelle. A teraz? Po tym co mi powiedziaÅa wtedy w stajni o ich relacji, oraz po tym co usÅyszaÅem od niego - ich naprawdÄ ÅÄ czyÅo coÅ gÅÄbokiego. I to chyba najbardziej mnie zaczynaÅo przerażaÄ.
UdaÅem siÄ do pokoiku Evy, chcÄ c chociaż na chwilÄ zapomnieÄ o tym czÅowieku. Po godzinie, gdy moja córka już smacznie spaÅa, wolnym krokiem udaÅem siÄ do swojej sypialni. Michelle wciÄ Å¼ spaÅa, opatulona biaÅÄ jak Ånieg poÅcielÄ . Lekarz mówiÅ, że Årodki przeciwbólowe jakie dostaÅa mogÄ powodowaÄ przez kilka godzin mocne nudnoÅci i sennoÅÄ. WykonaÅem w Åazience wieczornÄ rutynÄ i wróciÅem do ÅpiÄ cej ukochanej w samych bokserkach i koszuli. PoÅożyÅem siÄ ostrożnie obok, przyglÄ dajÄ c siÄ jak jej klatka piersiowa równomiernie siÄ unosi i opada.
- Tak strasznie CiÄ kocham... - szepnÄ Åem caÅujÄ c jÄ w czubek gÅowy i przymykajÄ c jednoczeÅnie oczy.
PoczuÅem na policzku niechcianÄ ÅzÄ, która uwolniÅa siÄ od natÅoku emocji. BaÅem siÄ, że jÄ stracÄ. Tak strasznie siÄ baÅem, że niemal czuÅem, jakbym popadaÅ w histeriÄ.
- Czemu pÅaczesz? - usÅyszaÅem jej ciepÅy gÅos.
SpojrzaÅem na Michelle, która nie mam nawet pojÄcia kiedy siÄ przebudziÅa. MusiaÅ jÄ wybudziÄ mój pocaÅunek, lub po prostu wyczuÅa mojÄ obecnoÅÄ.
- Przepraszam... - szepnÄ Åem czujÄ c kolejnÄ ÅzÄ.
BaÅem siÄ, że zaraz bÄdzie kazaÅa mi wyjÅÄ. MiaÅa prawo byÄ na mnie wÅciekÅa, miaÅa prawo zadaÄ mi cios, za to jak ukryÅem przed niÄ coÅ tak istotnego. Jednak ona zamiast tego przysunÄÅa siÄ jeszcze bliżej chowajÄ c twarz w mój tors. ObjÄ Åem jÄ automatycznie wypuszczajÄ c z ulgÄ powietrze z ust.
Wiem, że dla niej jestem w stanie zrobiÄ wszystko. Nie zawaham siÄ zÅamaÄ wszelkich reguÅ, rozgromiÄ dumÄ czy zniszczyÄ każdy kamieÅ. W tej walce unieszkodliwiÄ wszelkie "ale", znokautuje jakikolwiek zÅy powód. ZmiażdÅ¼Ä smoka czy wyburzÄ wiatraki. ZwyciÄÅ¼Ä nad sÅaboÅciami, powalÄ na Åopatki uprzedzenia i przebiegnÄ caÅy Åwiat. W walce o niÄ wygram ze wszystkim.
Mimo iż jest to trudne, to ważne jest, aby wybaczaÄ sobie rzeczy wypowiedziane w zÅoÅci i emocjach. ZwiÄ zek to burza emocji i czasami powie siÄ coÅ za dużo, czego później siÄ Å¼aÅuje. Uważam, że nie należy wypominaÄ takich rzeczy. OczywiÅcie istnieje granica, ale tutaj każdy powinien jÄ ustaliÄ samodzielnie. Każdy ma wady i zalety i skoro jesteÅmy ze sobÄ , to bilans na pewno jest dodatni. Ważne jest, aby nie rozpamiÄtywaÄ zÅych rzeczy i żeby one nie przesÅoniÅy dobrych. Najważniejsze jest trzeźwo patrzeÄ na swoje zalety i wady, a nie wyolbrzymiaÄ ich w którÄ kolwiek ze stron. A wiÄc wybaczenie, to podstawa udanego zwiÄ zku. MiÅoÅÄ zaczyna siÄ tam, gdzie zaczyna siÄ przebaczenie.
***
Komentarz = to motywuje!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top