Rozdział 5

Poczułem ból przeszywający moje ciało. Mruknąłem niezadowolony chcąc się przekręcić na bok, ale ciężar na mnie spoczywający uniemożliwił mi jakikolwiek ruch. Po chwili owy ciężar zaczął mną potrząsać, zmarszczyłem brwi wciąż będąc w połowie w krainie znów, wtulony w oparcie od kanapy.

- Tato! - dopiero ten pisk do mego ucha sprawił, że zacząłem kontaktować ze światem zewnętrznym. Uchyliłem niechętnie oczy spoglądając na tego małego, skaczącego po mnie skrzacika.

- Daj mi jeszcze pięć minut... - jęknąłem znów przymykając oczy.

- Wstawaj, nudzi mi się - mruknęła znów mną potrząsając, na co w końcu otworzyłem szerzej powieki spoglądając na nią - Ciocia Nat pojechała i nie mam co robić.

- A gdzie mama? - spytałem dopiero powoli sobie przypominając wszystko co się działo.

- Nie wiem, szukałam ale jej nigdzie nie było...

- Która w ogóle godzina? - mruknąłem podnosząc się i spoglądając na mój zegarek z przerażeniem - Spałem aż 3 godziny?

- Isa mi powiedziała, że tu jesteś.

- Poczekaj kochanie - rzuciłem wstając z łóżka i łapiąc w biegu moją komórkę leżącą na biurku.

Nic, żadnego nieodebranego połączenia. Cholera, powinna być dawno wrócić.

- Chodź skarbie, zostaniesz chwilę z Isą, ja muszę iść na stajnię.

- A nie mogę iść z Tobą? - spytała patrząc na mnie błagalnym wzrokiem - Proszę...

- Muszę coś załatwić, choć raz zrób to o co proszę - rzuciłem uśmiechając się do córki, która zrobiła naburmuszoną minę.

Podszedłem do dziewczynki i wziąłem ją na ręce, na co automatycznie oplotła łapkami moją szyję. Zniosłem ją na dół cały czas tuląc do siebie niczym najdrogocenniejszy skarb na świecie. Postawiłem ją dopiero na dole w salonie całując jednocześnie we włoski.

- Bądź grzeczna, niedługo wrócę.

- Idziesz szukać mamusi?

- Mamusia jest pewnie na stajni - rzuciłem modląc się w duchu, aby to była prawda - Zaraz wrócę.

- Mhm - mruknęła wciąż niezadowolona, że musi zostać z gosposią.

Gdy tylko Isabella zabrała moją córkę do salonu, od razu rzuciłem się niemal pędem do drzwi. Jeszcze chyba nigdy dotarcie pod budynek gospodarczy nie zajęło mi tak mało czasu. W głowie miałem już najczarniejsze scenariusze ze wszystkich, nie interesowało mnie już nawet czy będzie na mnie wściekła za kontrakt, jedyne o co się modliłem w duchu, to aby była cała i zdrowa.

Wpadałem na stajnię spoglądając automatycznie w stronę boksu Irysa, który był pusty. A więc nie wróciła... Cholera! W siodlarni również nikogo nie było, więc udałem się schodkami na piętro, gdzie mieścił się salon z łazienką dla pracowników stajennych.

- Gdzie ona jest? - warknąłem do Matta sam nie rozumiejąc, czemu zasłużył sobie na ten ton - Była tutaj?

- Nie, od kiedy wyjechała to nie było ani jej, ani Irysa - mruknął lekko spięty - Mówiła że wróci za dwie godziny, minęły już ponad trzy.

- Mówiła gdzie jedzie?

- Niestety. Spieszyła się strasznie, nawet nie wróciła po kask gdy za nią krzyknąłem.

- Że co...? - spojrzałem na niego z jeszcze większą wściekłością - Jak bez kasku?

- Krzyczałem za nią ale nawet się nie zatrzymała...

- Cholera! - warknąłem opadając na krzesełko obok - Kiedy ona w końcu... Mniejsza, jadę jej szukać.

- Pojadę z Panem, znam te lasy bardzo dobrze - kiwnąłem tylko zrezygnowany na znak zgody.

W mojej głowie panował istny chaos. Wyjechała wściekła, sama i w dodatku nawet nie zadbała o podstawowe środki bezpieczeństwa. Co ona sobie w ogóle myślała? Gdy już podchodziliśmy do boksów aby wyprowadzić konie, usłyszałem dźwięk rozsuwanych drzwi wyjazdowych na tyłach stajni. Automatycznie odwróciliśmy się razem z Mattem w tamtą stronę, a widok ten sprawił, że zamarłem nie mogąc wykonać żadnego ruchu. Stała w wejściu oparta o bok Irysa, trzymając go za wodze. Oczy miała na wpół przymknięte a nogi wydawały się być niczym z waty. Z rozciętego miejsca na skroni była wyraźnie widoczna krew spływająca po policzku, szyi i włosach. Nie wiem ile czasu minęło nim dotarło do mnie co się dzieje. Nagle jej nogi zatrzęsły się i ostatkiem sił złapała się grzywy konia, aby się po nim nie zsunąć. Przerażony podbiegłem do niej w ostatniej chwili ratując ją przed twardym upadkiem na posadzce.

- Matt wezwij lekarza natychmiast! - wrzasnąłem w kierunku chłopaka po czym spojrzałem na nieprzytomną Michelle w moich ramionach.

Sam nie wiem kiedy po moich policzkach zaczęły ściekać drobne łzy. Przetarłem rękawem koszuli jej policzek zmazując czerwoną ciecz, po czym ucałowałem ją w kącik ust przytulając do siebie mocniej i szepnąłem:

- Boże... Coś Ty zrobiła...

***

Moja dusza miotała się niespokojnie niczym tygrys uwięziony pomiędzy płonącym lasem, a szalejąca rzeką. Każdy wybór wydawał się być gorszy od poprzedniego. Chyba nikt z nas nie lubi tego uczucia, gdy wiesz, że ktoś kogo kochasz ponad życie świadomie robi coś, co go niszczy. Chcesz pomóc, jednak Twoje starania są daremne. Nie możesz się pogodzić z jego decyzją, a jednocześnie kochasz zbyt mocno by nie być u boku i nie pomagać.

Uniosłam nieznacznie powieki, czując jak blask dochodzący z okna mnie oślepia. Automatycznie moją głowę przeszył nieprzyjemny prąd, który po chwili zamienił się w dokuczliwy ból. Poruszyłam się na łóżku mocniej otwierając oczy. Poczułam coś obok siebie, więc automatycznie przekręciłam głowę by móc spojrzeć w jego kierunku: siedział na krześle obok łóżka, oparty rękoma na jego skraju. Trzymał mnie za rękę w sposób, że moja dłoń przylegała do jego policzka. Spał, jednak na jego twarzy nie było widać tego spokoju jaki zawsze widywałam.

- Hej... - szepnęłam uwalniając dłoń z jego 'uścisku' i muskając palcami delikatnie jego ciepły policzek, na co poruszył się nieznacznie - Obudź się.

- Michelle? - podniósł lekko głowę patrząc na mnie zaspanymi oczętami, jednak po chwili gdy zaczął ogarniać co się dzieje poderwał się siadając obok mnie na łóżku i ujął moją twarz w dłonie - Nigdy więcej mi tego nie rób... Rozumiesz? - powiedział łamiącym się głosem przejeżdżając kciukiem po mojej wardze.

- Co się tak właściwie stało? - spytałam dotykając bandaża, którym miałam owiniętą głowę w bolącym miejscu.

- To chyba ja powinienem zapytać.

- Nie wiem... Pojechałam do lasu, Irys się czegoś przestraszył i to działo się tak nagle... Właśnie, czy Irys...?

- Nic mu nie jest - przerwał mi domyślając się pytania - Już mieliśmy jechać z Mattem Cię szukać, gdy nagle się pojawiłaś znikąd. Stałaś obok niego z rozciętą skórą na skroni, zemdlałaś zaraz po wejściu na stajnię.

- Naprawdę? Nic nie pamiętam...

- Dlaczego nie ubrałaś kasku? - warknął chcąc być poważny, jednak w jego oczach nie było nic poza troską - Kiedy Ty w końcu dorośniesz?

- I mówi to największy dzieciak na świecie - zażartowałam szturchając go lekko, ale zmierzył mnie jedynie wzrokiem.

- To nie jest powód do żartów. Wiesz jak to się mogło skończyć? - dostrzegłam w jego oczach łzy - Nie dość że mnie zostawiłaś podczas wywiadu, to jeszcze to... Nie mogę Cię stracić, rozumiesz? - znów ujął moją twarz w dłonie po czym złożył na moich ustach drobny pocałunek.

- Przepraszam - szepnęłam czując znów ból przeszywający moją głowę - Dasz mi coś przeciwbólowego? Głowa mi zaraz eksploduje.

- Był lekarz i już dostałaś środki przeciwbólowe. Mówił że i tak będziesz czuć to wszystko bo jesteś cała obtłuczona. Na szczęście nie ma żadnych złamań, a twoja czaszka jest cała. Musiałaś upaść na coś ostrego, że doszło do takiego rozcięcia.

- Mam szwy? - zapytałam z lekką paniką - Na twarzy?

- Nie na twarzy głuptasie - zaśmiał się - Na skroni, a to różnica. Nie bój się, jak zdejmą nie będzie śladu, a nawet jak jakiś zostanie to nie ma to znaczenia. Liczy się tylko to, że jesteś cała.

- Skoro tak bardzo o mnie dbasz, to dlaczego nie zadbasz również o siebie? - spytałam z wyczuwalną w głosie pretensją.

Od razu zrozumiał o co mi chodzi. Zacisnął usta w wąską linię i odwrócił głowę unikając mojego wzroku. Wiedziałam, że się martwi, jednak nie mogłam udawać że wszystko gra, gdy tak bardzo mnie zranił.

- Musimy teraz o tym rozmawiać? - spytał z lekkim oburzeniem. 'Oho, czyli się zaczyna.'

- Wolisz udawać że wszystko jest ok? Dlaczego mi nie powiedziałeś? Dlaczego podjąłeś tę decyzję beze mnie?

- Bo znałem Twoją odpowiedź - spojrzał na mnie zaszklonymi oczami - A ja musiałem to podpisać.

- Nic nie musiałeś - pokręciłam przecząco głową - A podobno to ja jestem samolubna.

- Nie rozumiesz, że to moja ostatnia szansa na odbicie się? Wiesz ile kosztuje mnie odwołana trasa, zerwane kontrakty?

- Nie interesuje mnie stan Twojego konta - warknęłam - W dupie mam te pieniądze, rozumiesz?

- Nie mogę pozwolić aby Eva miała w przyszłości przeze mnie problemy. Chcę jej dać przyszłość na jaką zasługuje.

- Ona nie potrzebuje Twojej kasy, ona potrzebuje ojca, nie widzisz tego? - w końcu i moje oczy zaszły łzami.

Mike po tych słowach przetarł twarz dłońmi próbując zapewne znaleźć odpowiednie słowa.

- Musiałem, to mój obowiązek własnie jako ojca.

- Tyle że w tym tempie ona straci tego ojca szybciej niż odzyskała - syknęłam- Jeśli nie możesz komuś pomóc, przynajmniej go nie krzywdź.

- Co jej powiem za kilka lat, hm? Że jej ojciec jest bankrutem?

- Czy Ty siebie słyszysz? - zmierzyłam go wzrokiem mając dość tego bełkotu - A może po prostu chcesz zachować dobre imię, a Eva to tylko wymówka? Koncentruj się bardziej na własnym charakterze niż na własnej reputacji. To charakter stanowi o tym, kim naprawdę jesteś, a reputacja to jedynie to, kim jesteś w oczach innych ludzi.

- Chodzi mi tylko o dobro naszej córki.

- Nie rozumiesz, że to ponad Twoje siły?

- Dam radę - rzucił znów spuszczając wzrok - To tylko jeden występ.

- Ty nawet na próbach w domu się wykańczasz. Nie rozumiesz powagi sytuacji? Twoje serce tego nie wytrzyma. Dbaj o nie, ja wiem że bije w Twojej piersi, ale są ludzie, których też utrzymuje przy życiu - pochylił się nade mną wycierając kciukiem pojedynczą łzę spływającą mi po policzku.

- Dam radę, zaufaj mi. Jestem w stanie dokonać wszystkiego o ile będziesz obok mnie, musisz mi pomóc i wspierać.
- Nie licz na mnie w tej kwestii - rzuciłam widząc jak bolą go moje słowa - Przepraszam Cię, wiesz że zawsze stałam za Tobą, ale tym razem nie masz racji.

- Potrzebuję Cię - szepnął przytulając się do mnie delikatnie, uważając aby nie przygnieść mnie swoim ciężarem - Nie rób mi tego.
- Kocham Cię, jednak nie licz na to że zrozumiem. I nie zrozumiem tego właśnie dlatego, że tak bardzo Cię kocham. Jestem tu, jednak w sprawie koncertu zostałeś sam Michael.

- A co jak będę jeździł do NY na próby? - spojrzał na mnie niepewnie - Nie będziesz ze...

- Nie - przerwałam mu wiedząc o co zapyta - Nie przyłożę ręki do tego w najmniejszym nawet stopniu. Wystarczy mi, że będę zmuszona na to patrzeć. Patrzeć jak jedna z najważniejszych osób w moim życiu świadomie pcha się pod ziemię.
- Nie mów tak... Proszę... Jesteśmy razem, mamy wszystko...

- No właśnie! Mamy siebie, czego chcesz więcej? W tym kwi problem... Nie może tak być. Nie pokazuj mi raju tylko po to, żeby potem go spalić.

- Rób co chcesz - warknął z żalem i wstał gwałtownie z łóżka.

Nawet na mnie nie patrząc opuścił pomieszczenie trzaskając drzwiami tak, że aż podskoczyłam na łóżku. Łzy popłynęły mi strumieniem po policzkach, a ból głowy przestał mieć nawet jakiekolwiek znaczenie. Kłótnia jest pot­rzeb­na, by dos­trzec coś co zda­wałoby się być oczywiste. Kochałam go, ale nie mogłam zrobić tego, o co mnie prosił. Nie przyłożę ręki do jego śmierci, o którą się ociera każdego dnia, a teraz sam podał jej rękę. Nie mogę go powstrzymać, ale nie mam też obowiązku w tym uczestniczyć. Po chwili usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Uchyliły się, a w nich stanęła moje mała córeczka. Wyciągnęłam do niej ręce, na co szybko podbiegła ściskając mnie mocno.

- Ałć, uważaj kochanie - zaśmiałam się czując jak naparła na moje obolałe ramię - Mamusie troszkę boli, ale niedługo mi przejdzie.

- Spadłaś z Irysa? - spytała pokazując paluszkiem na mój bandaż na głowie.

- To nic takiego - uśmiechnęłam się do niej ciepło - A Ty nie powinnaś mieć teraz zajęć z Andreą?

- Mam własnie przerwę i chciałam wpaść do Ciebie. Wcześniej spałaś...

- Już wszystko dobrze - ucałowałam ją w czółko - A teraz zmykaj bo Andrea będzie znów narzekać tacie nad głową.

- Kocham Cię - mruknęła przytulając mnie na pożegnanie i wybiegła tanecznym krokiem z sypialni.

- Ja Ciebie też... - szepnęłam sama do siebie, gdy drzwi za nią się zamknęły.

Skuliłam się na łóżku w kłębek próbując znów się nie rozpłakać. Bałam się, że znów popełniam jakiś błąd, że znów chcąc dobrze wprowadzam nas w niszczycielską przepaść. Emocje mną targające połączone z nasilającym się bólem ciała nie dawały spokoju. W końcu udało mi się zasnąć.

***

Chodziłem uliczkami Neverlandu bez większego celu. Oglądałem każde drzewo, krzak, każdy zakątek mimo iż znałem to miejsce na pamięć. Próbowałem odnaleźć w sobie wewnętrzny spokój, chwilę tylko dla siebie, aby móc przemyśleć jej słowa. Domyślałem się takiej reakcji i rozumiałem ją w pełni, jednak jak miałem podołać zadaniu, będąc w tym zupełnie sam? Wiedziałem, że mnie kocha. Wiedziałem, że będzie zawsze gotowa mi pomóc, jednak potrzebowałem jej o wiele bardziej niż mogła to sobie wyobrażać. Chciałem, aby była ze mną na próbach w NY, aby wspierała w tej sprawie tak samo jak to robi w każdej innej, a jednak tutaj zostałem zupełnie sam... Jak miałem latać na próby wiedząc, że zostawiam ją tutaj samą? Jak miałem się skupiać na pracy w takich warunkach? Miałem jeszcze nadzieję, że przemyśli tę kwestię i gdy emocje opadną, będzie przy mnie w każdym momencie, nawet teraz gdy nie popiera moich decyzji.

Nagle błękit nieba pokryły ciemne chmury. Nieprzyjemny wiatr zaczął smagać moją skórę wywołując nieprzyjemne uczucie zimna. Ruszyłem w stronę budynku nie spiesząc się mimo psującej się pogody. Na schodach stał jeden z moich ochroniarzy, na mój widok uśmiechnął się delikatnie i rzucił z poważniejszą już miną:

- Na bramie jest jakiś mężczyzna, który przedstawia się jako Max Parker.

- Max? Wpuśćcie go - mruknąłem nie rozumiejąc - Mówiłem że i on i Nat...

- Panie Jackson, John mówi, że widzi tego mężczyznę pierwszy raz na oczy - przerwał mi, a ja spojrzałem na niego zdziwiony. Pierwszy raz? Jak? Przecież Max jest tutaj co tydzień, prowadzi nauki Evie.

- Wpuśćcie go - odparłem naciskając już klamkę u drzwi - Będę w salonie. W razie czego proszę weź kogoś do pomocy i chcę abyście byli w pogotowiu na holu, w razie gdyby coś się działo.

- Jest Pan pewny?

- Tak, chcę zobaczyć kto się próbuje tutaj wedrzeć na nazwisko Maxa - mruknąłem i wszedłem do środka nie czekając na odpowiedź ze strony ochroniarza.

Wszedłem do salonu gdzie zastałem Isabellę, która przecierała akurat szklany stolik przy kanapie.

- Iso mogłabyś dokończyć później? Zaraz będę mieć gościa.

- Oczywiście - odpowiedziała uśmiechając się ciepło i wychodząc z salonu jeszcze rzuciła - Przygotować coś do picia? Kawy? Herbaty?

- Nie ma takiej potrzeby, dziękuję - odparłem zajmując miejsce w fotelu.

Kto był na tyle bezczelny i próbował wejść tutaj podając fałszywe dane? Skąd w ogóle znał dane Maxa i wiedział, że z jego nazwiskiem będzie mu 'łatwiej'? Oraz dlaczego po prostu nie podał swojego nazwiska, skoro ma do mnie najwyraźniej jakiś interes? A może nie do mnie? Może ktoś z znajomych Michelle? Miałem w głowie miliony pytań, które nie dawały mi ani chwili spokoju. Siedziałem lekko poddenerwowany, nie mając pojęcia czego się spodziewać. W końcu usłyszałem dźwięk zamykających się drzwi wejściowych i odgłos kroków kilku osób. 'Zapewne idzie w obstawie mojej ochrony', pomyślałem. Nie czekałem długo aż moim oczom ukazał się mężczyzna, na oko niecałe 30 lat. Ubrany cały na czarno, spod kołnierza wystarał fragment tatuażu kończącego się gdzieś za uchem. Ciemne włosy i ubiór mocno kontrastowały z jasną karnacją. Byłem pewien, że wiedzę go pierwszy raz w życiu. Napalony fan? Nie wyglądał. Patrzył na mnie z dziwnym błyskiem, ale to nie było to.

Wstałem z fotela wychodząc na przeciw gościowi i uścisnęliśmy sobie dłonie. Kiwnąłem ochroniarzom, że mogą opuścić salon i poczekać w holu. Ostatni raz zmierzyli mężczyznę i wyszli posłusznie, a ja zająłem miejsce w wcześniej zajętym fotelu nie spuszczając wzroku z intruza.

- Podobno Pan Max Parker? - spytałem szczerząc się delikatnie, gdy zajmował miejsce na przeciwko mnie. Również się uśmiechnął ukazując szereg śnieżnobiałych zębów, widać było że się świetnie bawi i jest zadowolony z swojej 'zagrywki'.

- Wiedziałem, że Pana Panie Jackson nie oszukam z tym nazwiskiem, myślałem że na bramie będzie łatwiej z tym, jednak jak widać się przeliczyłem. Max musi być stałym gościem tutaj.

- Skąd zna Pan Maxa? - spytałem nie kryjąc zdziwienia.

- Od lat znam się z Maxem, Natalią, oraz... - przerwał lustrując mnie wzrokiem - Oraz z pańską dziewczyną - na te słowa poczułem jak zaciska mi się żołądek. Co to za typ? Skąd ją zna?

- Michelle nie mówiła mi, że spodziewa się dziś gościa.

- Owszem, wpadłem bez zapowiedzi. Czy zastałem ją?

- Nie ma jej.

- Rozumiem. To w sumie i tak nieistotne, bo przyszedłem tutaj tak naprawdę do Pana, a nie do niej.

- Może najpierw poznałbym Pańską godność, Panie...? - urwałem spoglądając na niego pytająco.

- Jeśli pozna Pan moją tożsamość, zapewne szybko wylecę za drzwi posiadłości.

- Jeszcze szybciej wylecisz, jeśli nie odpowiesz na moje pytanie - rzuciłem oschlej, czując jak zaczynają mną szarpać już powoli nerwy. Cholera, za kogo się ten gnojek uważa? Wchodzi na mój teren podając fałszywe dane i jeszcze nie chce się przedstawić. Do tego te dziwne stwierdzenia.

- Jak Pan chce... Nazywam się David Black, mówi to coś Panu? - na te słowa poczułem jak moje serce zaczyna walić w ekspresowym tempie, a dłonie same zacisnęły się w pięści.

On? Tutaj? To wyjaśnia znajomość z Maxem... Czego on do jasnej cholery chce? Pytał o Michelle... Nie, nie ma opcji. Nie pozwolę mu, nie, nie, nie.

- Jak śmiesz tutaj przychodzić?! - warknąłem wstając z miejsca - Masz czelność się tutaj pokazywać?!

- Proszę się uspokoić Panie Jackson, przyszedłem jedynie porozmawiać - rzucił powoli, mierząc mnie spokojnym wzrokiem - Nie szukam problemów.

- Nie obchodzi mnie czego szukasz. Wiem co zrobiłeś Michelle, wiem jak ją traktowałeś, wiem wszystko. Dlatego wynoś się stąd, dopóki jestem spokojny.

- Skoro mnie Pan tak ocenia, zapewne nie wie Pan zbyt dużo o naszej relacji.

- Wiem wszystko o tym co was łączyło - syknąłem - I nie pozwolę Ci kolejny raz jej skrzywdzić. Trzymaj się z daleka od mojej rodziny!

- Proszę się uspokoić. Nigdy nie chciałem jej skrzywdzić - rzucił poważniejszym tonem - Teraz przyszedłem jedynie porozmawiać z Panem o...

- Nie mamy o czym rozmawiać - przerwałem mu - Nie po tym co jej zrobiłeś.

- Kochałem ją - mruknął, a ja jeszcze bardziej napiąłem mięśnie - Ale to nie ma znaczenia. Nie przyszedłem tutaj, aby niszczyć wasz spokój. Ostatnio miałem już okazję ją za wszystko przeprosić, świadomość że przyjęła moje przeprosiny mi wystarcza, nie mam w planach wracać jakkolwiek do przeszłości, tym bardziej, że sam z nią skończyłem. Nie ma Pan nawet pojęcia jak się cieszę, że jest teraz u boku kogoś takiego. Sam fakt, że próbuje Pan ją chronić przede mną jest dowodem, jak bardzo Panu na niej zależy i ma Pan do tego pełne prawo. W zasadzie bardziej by mnie zdziwił i zaniepokoił fakt, gdybym został przyjęty z otwartymi ramionami - wyrecytował, nie spuszczając ze mnie wzroku.

O czym on do cholery mówi? Rozluźniłem nieco ciało, czując się odrobinę spokojniejszy po jego słowach. Nie, nie mogę dać się zwieźć na kilka pięknych słówek. Nie mogę mu ufać, nie mogę.

- Po co więc tutaj przylazłeś? - warknąłem, udając że jego wcześniejszy dialog nie zrobił na mnie najmniejszego wrażenie.

- Wiem, że jest chora. Przyszedłem spytać jak się czuje.

- Nie kłam, gdyby Ci faktycznie o to chodziło to byś rozmawiał z nią, a nie ze mną - mój ton był oschły i oskarżycielski - Skoro chciałeś się widzieć ze mną...

- Chciałem się widzieć z Panem właśnie, aby zapytać o jej zdrowie - przerwał mi mówiąc nadzwyczaj spokojnie - Czyż nie jest dla Pana bardziej na rękę, że rozmawiam właśnie z Panem, a nie samą Michelle bez Pana obecności? - spytał a ja zmrużyłem oczy, próbując zrozumieć jego tok myślenia - Bez względu co Pan o mnie myśli, nie zależy mi na namieszaniu w waszym życiu, dlatego postanowiłem, że bezpieczniejszym sposobem będzie jeśli nie dam Panu powodu do wątpliwości czy zazdrości, dlatego tutaj jestem i razem rozmawiamy. Jakby się Pan poczuł wiedząc, że znów rozmawiałem z nią, a Pan nie miał o tym pojęcia? Kolejne myśli krążące po głowie, niepewność i zazdrość, która jest w naszej ludzkiej naturze nieunikniona, gdy nam na kimś zależy. Nie śmiałbym stawać między wami, gdy widzę jak szczęśliwa jest teraz Michelle. Od zawsze pragnąłem jej szczęścia i niezmiernie cieszy mnie, że znalazła je w końcu u bok kogoś takiego. Chcę wiedzieć co z nią, jednak nie kosztem waszego spokoju. Wystarczy jedno Pana słowo, a nigdy więcej o mnie nie usłyszycie.

- Myślisz, że Ci uwierzę? - zaśmiałem się pod nosem.

- Czy gdybym miał inny zamiar, byłbym tutaj teraz? Wtedy raczej bym rozmawiał z Michelle, a nie z Panem i nie prosiłbym się o nic - cholera, ma rację.

Patrzyłem na niego nie wiedząc co powiedzieć. Zaskoczył mnie swoimi słowami, jednak na ile były one szczere i prawdziwe? W sumie racja - mógł po prostu spotkać się z Michelle bez mojej wiedzy, a mimo to przyszedł do mnie.

- Wciąż nie rozumiem po co tutaj jesteś - syknąłem, ciągle traktując go jako intruza - Skoro nie zależy Ci na wejściu z buciorami w nasze życie, to...

- Chciałbym wiedzieć, że jest bezpieczna - rzucił poprawiając się na sofie - I gdyby choroba przybrała na sile, chciałbym mieć możliwość aby po prostu móc się z nią pożegnać. Nie proszę Pana chyba o wiele, zważywszy że to Pana zgody oczekuję, a nie Michelle. Znam ją aż za dobrze. Wiem, że jak się uprze to postawi na swoim, a nie chciałbym, aby przeze mnie cokolwiek się między wami zepsuło. Jeśli nie wyrazi Pan zgody, uszanuję to.

- Pytasz mnie o zgodę o spotkanie z Michelle? - nie kryłem zdziwienia.

- Właśnie tak - mruknął poważnie, a ja naprawdę poczułem się dziwnie - Jak mówiłem nie zależy mi, aby coś się między wami miało przeze mnie popsuć. Nie zniósłbym myśli, że po raz kolejny zepsułem jej życie.

- Nie musisz mnie prosić, aby móc się z nią pożegnać - odparłem łagodniejszym tonem, chyba pierwszy raz zwracając się do niego uprzejmie - Poza tym nie mam w planach pozwolić jej tak szybko opuścić nas wszystkich.

- I takiej odpowiedzi oczekiwałem - uśmiechnął się, na co i ja nawet uniosłem delikatnie kąciki ust - Wiem, że może to moje 'pytanie' zabrzmiało trochę dziwnie, ale wolałem to naprawdę załatwić z Panem, przynajmniej zna Pan moje intencje, które zapewniam, że są czyste w każdym calu.

- Zależy Ci wciąż na niej? - wypaliłem nagle sam nie wiedząc, kiedy to pytanie padło z moich ust.

- Zależy mi na jej szczęściu, a ona nigdy nie była ze mną szczęśliwa nawet w połowie tak, jak z Panem. Martwię się o nią, to wszystko.

- Taaato! - do salonu wbiegła nagle jak zawsze rozkrzyczana Eva.

Niczym tornado przeleciała przez pomieszczenie wdrapując się do mnie na fotel i zarzucając mi rączki na szyję. Objąłem ją mocniej całując w główkę. David uśmiechnął się ciepło przyglądając nam z zaciekawieniem.

- Eva, co się mówi? - spytałem córkę i dopiero wtedy odwróciła się orientując się, że w ogóle ktoś jest w salonie oprócz nas.

- Dobry wieczór - mruknęła onieśmielona, po czym schowała się przytulając do mojego torsu.

- Jest bardzo do Ciebie podobna - odparł David, na co uśmiechnąłem się słabo mając w głowie fakt, że mimo podobieństwa o którym każdy mówi, tyle czasu nie miałem pojęcia o tym, że jestem jej ojcem.

- Ale charakterek ma po mamusi - rzuciłem zapatrzony w dziewczynkę.

- Nie chcę przeszkadzać, będę się zbierał - mruknął wstając z kanapy - Dziękuję Panu za rozmowę, wiele to dla mnie znaczyło.

- Eva, pójdziesz do siebie? Zaraz przyjdę i położę Cię spać.

- A mogę iść do mamusi?

- Oczywiście, ale jeśli śpi to nie budź jej.

- Mhm - mruknęła i po sekundzie już jej nie było.

- A więc jednak Michelle jest w domu? - spojrzał na mnie unosząc lekko kąciki ust - Ale rozumiem, nie musi się Pan tłumaczyć z tego kłamstwa, które zresztą w zupełności rozumiem. Jak mówiłem, przyszedłem tutaj głównie na rozmowę z Panem.

- Michelle potrzebuje teraz odpoczynku. Miała wypadek podczas jazdy na Irysie i potrzebuje spokoju - odparłem idąc obok mężczyzny korytarzem w stronę drzwi, gdzie czekali moi goryle.

- Czy coś poważnego...?

- Nie - przerwałem mu domyślając się pytania - Na szczęście nic jej nie jest poza stłuczeniami i lekko rozciętą skórą na skroni.

- Rozumiem - zamyślił się, po czym odwrócił w moją stronę gdy dotarliśmy już do drzwi - Dziękuję Panu za rozmowę.

- Ja również dziękuję - spojrzałem na niego mając mieszane uczucia.

- Proszę się nią opiekować. I jeśli można, niech ta rozmowa zostanie między nami - posłał mi ciepły uśmiech, po czym w towarzystwie ochroniarzy wyszedł z budynku.

Stałem tak jeszcze chwilę zapatrzony w jeden punkt na drzwiach. W mojej głowie kłębiło się milion myśli, każda zaprzeczająca poprzedniej. Kiedyś byłbym pewien, że gdy spotkam tego człowieka to zniszczyłbym go za to co zrobił Michelle. A teraz? Po tym co mi powiedziała wtedy w stajni o ich relacji, oraz po tym co usłyszałem od niego - ich naprawdę łączyło coś głębokiego. I to chyba najbardziej mnie zaczynało przerażać.

Udałem się do pokoiku Evy, chcąc chociaż na chwilę zapomnieć o tym człowieku. Po godzinie, gdy moja córka już smacznie spała, wolnym krokiem udałem się do swojej sypialni. Michelle wciąż spała, opatulona białą jak śnieg pościelą. Lekarz mówił, że środki przeciwbólowe jakie dostała mogą powodować przez kilka godzin mocne nudności i senność. Wykonałem w łazience wieczorną rutynę i wróciłem do śpiącej ukochanej w samych bokserkach i koszuli. Położyłem się ostrożnie obok, przyglądając się jak jej klatka piersiowa równomiernie się unosi i opada.

- Tak strasznie Cię kocham... - szepnąłem całując ją w czubek głowy i przymykając jednocześnie oczy.

Poczułem na policzku niechcianą łzę, która uwolniła się od natłoku emocji. Bałem się, że ją stracę. Tak strasznie się bałem, że niemal czułem, jakbym popadał w histerię.

- Czemu płaczesz? - usłyszałem jej ciepły głos.

Spojrzałem na Michelle, która nie mam nawet pojęcia kiedy się przebudziła. Musiał ją wybudzić mój pocałunek, lub po prostu wyczuła moją obecność.

- Przepraszam... - szepnąłem czując kolejną łzę.

Bałem się, że zaraz będzie kazała mi wyjść. Miała prawo być na mnie wściekła, miała prawo zadać mi cios, za to jak ukryłem przed nią coś tak istotnego. Jednak ona zamiast tego przysunęła się jeszcze bliżej chowając twarz w mój tors. Objąłem ją automatycznie wypuszczając z ulgą powietrze z ust.

Wiem, że dla niej jestem w stanie zrobić wszystko. Nie zawaham się złamać wszelkich reguł, rozgromić dumę czy zniszczyć każdy kamień. W tej walce unieszkodliwię wszelkie "ale", znokautuje jakikolwiek zły powód. Zmiażdżę smoka czy wyburzę wiatraki. Zwyciężę nad słabościami, powalę na łopatki uprzedzenia i przebiegnę cały świat. W walce o nią wygram ze wszystkim.

Mimo iż jest to trudne, to ważne jest, aby wybaczać sobie rzeczy wypowiedziane w złości i emocjach. Związek to burza emocji i czasami powie się coś za dużo, czego później się żałuje. Uważam, że nie należy wypominać takich rzeczy. Oczywiście istnieje granica, ale tutaj każdy powinien ją ustalić samodzielnie. Każdy ma wady i zalety i skoro jesteśmy ze sobą, to bilans na pewno jest dodatni. Ważne jest, aby nie rozpamiętywać złych rzeczy i żeby one nie przesłoniły dobrych. Najważniejsze jest trzeźwo patrzeć na swoje zalety i wady, a nie wyolbrzymiać ich w którąkolwiek ze stron. A więc wybaczenie, to podstawa udanego związku. Miłość zaczyna się tam, gdzie zaczyna się przebaczenie.

***

Komentarz = to motywuje!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top