Rozdział 13
Kocham ją. Kocham w niej wszystko. To, że nigdy mnie nie osądza. To, że mnie rozumie. To, że wspiera każdą moją decyzję, mimo że czasem one jednocześnie ją niszczą. Kocham jej uczciwość. Bezinteresowność. A najbardziej kocham to, że to właśnie ja jestem tym facetem, który może w niej wszystko kochać.
Kolejne dni w NYC minęły naprawdę rewelacyjnie. Michelle z Evą były na każdych próbach, a wszelkie wcześniejsze kłótnie poszły w zapomnienie. Przełożyło się to też na moją pracę, miałem o wiele więcej energii, gdyż żyłem z świadomością, że wszystko w końcu zaczyna się układać.
Droga powrotna do LA była strasznie męcząca. Eva spała wtulona w bok matki, zaś ja chcąc zająć czymś głowę, przeglądałem jeszcze wszystkie papiery odnośnie koncertu, chcąc mieć wszystko dopięte na ostatni guzik.
Spojrzałem na ukochaną, która bawiła się włoskami naszej córeczki. Chyba wyczuła, że się jej przyglądam, bo również na mnie spojrzała, unosząc delikatnie kąciki ust.
- Dlaczego tak na mnie patrzysz? - spytała półszeptem.
- Bo chcę, bo mogę - wyszczerzyłem się - Widzisz, mówiłem Ci, że te próby nie są takie męczące, na jakie wyglądają.
- Tutaj miałeś przerwy, na koncercie wiesz, że będzie inaczej.
- Dziękuję, że pojechałyście ze mną - mruknąłem jednocześnie biorąc jej dłoń i ucałowałem delikatnie - Jak głowa?
- Lepiej, mam nadzieję, że wieczorem znów mnie nie dopadnie.
- A co jest wieczorem? - spojrzałem na nią niepewnie.
- Nat dzwoniła wczoraj. Miałyśmy wyjść jutro, ale jak się dowiedziała, że popołudniu będę już na miejscu to błagała mnie niemal, abyśmy się spotkały dzisiaj.
- Myślałem, że inaczej spędzimy ten wieczór - zagryzłem zalotnie wargę - W NY nie było czasu, ani siły na grzeszenie.
- Mały celibat Ci nie zaszkodzi. Chociaż... Może Nat mnie nie wymęczy za bardzo i po powrocie pomyślę, czy zaopiekować się Juniorem czy też nie.
Zaśmiałem się ta te słowa, czując jak automatycznie palą mnie poliki. Mimo iż znałem tę kobietę od każdej strony, potrafiła wprawić mnie w zakłopotanie w każdej chwili. Była kobietą tajemniczą i otwartą na swój szalony sposób. Potrafiła kochać, ale również mocno nienawidzić. Fascynowała mnie, a to wszystko zaczęło się od dnia jej przemowy na balu pożegnalnym. Od tamtej pory nie mogłem przestać o niej myśleć. Niekiedy spotykamy ludzi zupełnie nam obcych, którymi zaczynamy się interesować od pierwszego wejrzenia, jakoś raptownie, znienacka, zanim choć słowem się do nich odezwiemy.
***
Nie ma zbyt wiele czasu, by być szczęśliwym. Dni przemijają szybko. Życie jest krótkie. Śmierć jest minimum. Minimum wszystkiego. Podczas tych godzin, gdy jesteś tak blisko drugiej osoby, z dwojga niemal stajecie się jednym... Minimum... Miłość jest śmiercią: śmiercią odrębności, śmiercią dystansu, śmiercią czasu.
Stałam przed lustrem poprawiając ostatni raz makijaż. Byłam wykończona po całym dniu i jedyne o czym marzyłam to wejście do łóżka i zaśnięcie w ramionach Michaela, jednak nie mogłam znów odmówić Nat. Była moją najlepszą przyjaciółką, a ja ostatnimi czasy w ogóle nie miewałam dla niej czasu, a przecież tak niewiele mi go pozostało.
- Idziesz gdzieś mamusiu? - w drzwiach od łazienki zobaczyłam tego mojego małego szkraba.
- Mamusia wychodzi, ale tatuś z Tobą zostanie, tak? - podeszłam do niej i ukucnęłam, chcąc być z nią na równi - Mamusia wróci późno, ale rano będziesz już mieć mnie na wyłączność.
- Bardzo Cię kocham - szepnęła przytulając się do mnie mocno.
Objęłam ją automatycznie, dociskając do siebie delikatnie. Eva to najpiękniejsze co mnie w życiu spotkało. To dzięki niej pozbierałam się po śmierci rodziców, to dzięki niej nauczyłam się znów uśmiechać i miałam powód do życia, aby walczyć ze wszystkimi przeciwnościami.
- Miśka szczylu spiesz się! - usłyszałam z dołu głos mojej przyjaciółki.
Uśmiechnęłam się mimowolnie, po czym wzięłam córkę na ręce i obie zeszłyśmy na dół.
- Ciocia! - podleciała do ciemnowłosej, aby ją wyściskać - O i wujek Max!
Dopiero zauważyłam, że przy drzwiach wejściowych stoi również ta wielka blond czupryna.
- O czym nie wiem? - spytałam spoglądając po swoich przyjaciołach.
- Pomyślałam, że wyjdziemy jak za starych, dobrych czasów - rzuciła Nat radośnie, wyraźnie podekscytowana planami na wieczór - Chciałam też tego Twojego staruszka namówić, ale zarzekł się, że zostaje z Evcią.
- Ej, słyszałem! - nawet nie zauważyłam kiedy Mike znalazł się u mego boku - Nie jestem jeszcze taki stary.
- Jeszcze, ale siwiejesz już Cinek powoli - dogryzła mu Nat, na co zrobił naburmuszoną minkę - Oj czyżbym Króla naszego rozzłościła?
- Może stary ale jary, Michelle nie narzeka - wyszczerzył się, a ja spaliłam buraka sprzedając mu jednocześnie sójkę w bok.
- Powiedziałabym coś, ale ze względu na Evę ugryzę się w język - szepnęłam mu do ucha, po czym cmoknęłam krótko i chwyciłam torebkę, kierując się do znajomych - Bądź grzeczna kochanie - ucałowałam jeszcze Evę we włoski, po czym we trójkę wyszliśmy, pakując się do Chryslera Max'a.
- Gotowi na zajebistą imprezę? - rzucił radośnie Max odpalając jednocześnie silnik - Jak za starych, dobrych czasów. Znów się poczuję jak gorąca osiemnastka.
- Lepiej nie, nie chcemy z Nat znów oglądać Twojego gołego tyłka wbiegającego do morza - zaśmiałam się, na co przyjaciel poskromił mnie wzrokiem - Swoją drogą gdzie dokładnie jedziemy?
- Jak to gdzie? Tylko w Paradise są porządne imprezy!
- Znów tam? Ten klub...
- W tym klubie były nasze najlepsze imprezy, najlepsze wspomnienia i w ogóle tyle się tam wydarzyło! Włącznie z poznaniem Davida - rzuciła Nat, jednak widząc moją minę automatycznie przygasła - Wybacz, nie chodziło mi o...
- Nic się nie stało, nie ma problemu - szepnęłam wbijając wzrok w obraz za szybą.
Gdy tylko poczułam powracający ból głowy, już wiedziałam, że ten wypad będzie totalną klapą. Ostatnie dni dały wyraźnie do zrozumienia, że moja choroba się rozwija w coraz to szybszym tempie. Już nawet tabletki przeciwbólowe przestawały działać.
- Miśka, wszystko gra? - Nat spojrzała na mnie niepewnie - Zbladłaś...
- Nic, wszystko w porządku - posłałam jej sztuczny, wymuszony uśmiech nie chcąc psuć zabawy swoim przyjaciołom.
Paradise tętniło życiem jak zawsze. Zapach alkoholu, papierosów i potu unosił się wszędzie, zaś głośna klubowa muzyka zagłuszała nawet własne myśli. Naprawdę nie miałam dzisiaj ochoty na jakąkolwiek zabawę. Czułam się fatalnie, a głośna muzyka i basy wcale nie pomagały mojej pękającej głowie.
- Ale sztywniak z Ciebie - Max sprzedał mi sójkę, gdy dołączył do nas w jednym z boksów, stawiając zamówiony przy barku alkohol - Ani jednego? Piwa? Nic?
- Naprawdę nie mam ochoty, ale dzięki za colę - uśmiechnęłam się z nadzieją, że nie będą mnie namawiać na nic alkoholowego.
- Nasza Miśka abstynent? To się porobiło! - Nat się zaśmiała, biorąc łyk swojego drinka - Jakbyś zmieniła zdanie to mów, lubię odwalać z Tobą dziwne akcje po pijaku.
- Przy moim stanie zdrowia wolę nie ryzykować, obiecałam Michaelowi, że będę uważać - uśmiechnęłam się, upijając łyk swojej coli.
- Ej, a to nie przypadkiem nasz stary przyjaciel? - Max wskazał brodą na mężczyznę stojącego przy barze.
Od razu rozpoznałam te tatuaże i charakterystyczną sylwetkę. Rozmawiał z barmanem, zapewne składając jakieś zamówienie. Nie wiem jakim cudem znów tyle pojawia się w moim życiu, gdy przez tyle lat nie widywałam go na oczy. A może nie mieszkał po prostu w LA? Nagle odwrócił się i nasze spojrzenia się spotkały. Wbiłam automatycznie wzrok w swoje dłonie, nie wiedząc jak zareagować.
- A może zapytasz go czy nie chce się przysiąść? - mruknęła Nat półszeptem - Siedzi tam sam, może...
- Ej, serio? - Max słysząc to nie krył niechęci - Jakby chciał to by podszedł się przywitać chociaż.
Wiedziałam, że mój przyjaciel przestał trawić Davida od czasu naszego rozstania. Natalia o dziwo tak samo jak ja nie miała mu za złe tego wszystkiego, jednak zawsze widziałam u niej wyraźny dystans do jego osoby.
- Chcesz to idź, ja się nie ruszam - burknęłam, znów zatapiając usta w swojej szklance.
- Dobra, więc idę.
Rzuciła wstając na równe nogi. Chciałam ją jeszcze złapać, ale już jej nie było. Nie wierzyłam, że naprawdę do niego pójdzie, a jednak. Śledziłam ją wzrokiem, aż usiadła na krześle obok mężczyzny. Wymienili się kilkoma zdaniami, po czym uśmiechnęli oboje. Na ten widok sama się uśmiechnęłam, gdy przyszło mi do głowy dziwne stwierdzenie, że mogliby być całkiem udaną parą.
- Jak będzie Ci dokuczać, lub do Ciebie startować to mu zęby powybijam - warknął Max dokańczając duszkiem swoje piwo - Kutas jeden.
- Ej, przestań. Nie chcę tutaj żadnej zadymy. Poza tym David zna się z Michaelem i uwierz, nie ma czego się bać z jego strony.
Max zrobił na to wielkie oczy, ale nie zdążył zadać pytań, bo nie wiadomo kiedy, Nat razem z moim byłym znaleźli się obok nas. Spojrzał na mnie tymi swoimi szarymi oczami, unosząc delikatnie kąciki ust. Sama nie wiem czy był to szczery czy wymuszony uśmiech, ale na pewno smutny.
- A wy co tam szepczecie? - rzuciła Nat, zajmując z chłopakiem miejsce na jednej kanapie, - Miśka, na pewno nie chcesz nic mocniejszego?
- Na pewno, dzięki - przeniosłam po chwili wzrok z przyjaciółki na szarookiego - Nie wiedziałam, że wciąż chodzisz do Paradise.
- Również się tutaj Ciebie nie spodziewałem - wyszczerzył się lekko - A gdzie Michael?
- Nie ma, wpadliśmy tutaj tylko we trójkę.
Na te słowa przybrał poważną minę. Domyślałam się, że nie cieszył go fakt, że widzi się ze mną 'za plecami' Michaela. Mimo to uważam, że nie miał powodów, bo przecież nie robiliśmy nic złego, a to spotkanie to czysty przypadek.
- Ej, dosyć tego picia! - zakomunikował Max, widocznie niezadowolony z obecności Davida - Uderzamy w parkiet, w końcu jesteśmy w Paradise - zaśmiał się i podał rękę Natalii z pytaniem 'Mogę prosić?'. Dziewczyna uśmiechnęła się tylko i już po sekundzie wstała, idąc z przyjacielem w kierunku parkietu.
- Chyba jesteśmy chwilowo na siebie skazani - mruknął mój były, wstając z swojego miejsca - Zatańczysz?
Spojrzałam znów w szarość jego oczu, po czym podałam niepewnie rękę na znak zgody. Gdy tylko znaleźliśmy się obok moich przyjaciół poczułam się o niebo pewniej. David wykonał gwałtowny obrót, wprowadzając mnie tym w wir klubowej muzyki. Automatycznie również zaczęłam tańczyć, co chwila zerkając na swojego partnera, który nie przestawał się uśmiechać.
- Co się szczerzysz? - zaśmiałam się mu wprost do ucha.
- Pamiętasz jak uczyłem Cię tańczyć u mnie w salonie?
- Muszę przyznać, że nie wyszedłeś z wprawy.
- Oczywiście, że nie - zagryzł wargę, obracając mnie jednocześnie wokół własnej osi - Co u tej małej zguby? - od razu się domyśliłam, że pyta o Evę.
- W porządku. Nie wiem co by się wtedy stało, gdyby nie Ty...
- Cii, nie wspominaj już tego - znów obrócił mnie dwukrotnie, po czym niespodziewanie wpadłam w jego ramiona, co wyraźnie go wystraszyło bo odsunął się automatycznie - Wybacz, nie chcę aby...
- Spokojnie, to tylko taniec - uspokoiłam go, uśmiechając się niepewnie.
- Jakim cudem jesteś tutaj tak bez przebrania?
- Przecież jest ciemno, tylko kolorowe reflektory, nie wspominając, że 90% ludzi tutaj jest pod wpływem alkoholu, że nawet swojej matki by nie rozpoznali.
- W sumie racja - zaśmiał się, a ja poczułam nagły ucisk w głowie.
Prąd przeszył mi czaszkę tak, że straciłam równowagę w nogach. David w ostatniej chwili złapał mnie w pasie, ratując przed upadkiem.
- Michelle? Co się dzieje? - spojrzał na mnie z przerażeniem - Piłaś coś?
- N... Nie, tylko colę, nie piłam żadnego alkoholu.
- To co jest?
Nie odpowiedziałam, tylko przymknęłam oczy czując jak prąd w głowie powraca. Znów mnie przytrzymał, szukając wzrokiem chyba Nat i Max'a, którzy gdzieś zniknęli.
- Chodź, wyjdziemy na zewnątrz, tutaj jest za gorąco.
Gdy tylko odzyskałam władzę nad własnym ciałem, wyprowadził mnie przed główne wejście klubu. Przysiedliśmy na schodkach, ignorując stojących wszędzie wokół ludzi. Zdjął po chwili swoją marynarkę i zarzucił mi ją na ramiona, na co odpowiedziałam mu tylko wdzięcznym uśmiechem.
- Gdzie masz komórkę? Daj, zadzwonię po Michaela, aby przyjechał po Ciebie.
- Co? Nie, nic mi nie jest.
- Michelle widzę przecież, wyglądasz jak kartka papieru, przezroczysta mi się zrobisz zaraz.
- Nie przesadzaj...
- Daj ten cholerny telefon, musisz wrócić do domu, natychmiast.
Nie odpowiedziałam, bo poczułam jak znów napada mnie fala mdłości. Zerwałam się z miejsca, biegnąc do pobliskich krzaków. Gdy tylko pozwoliłam kolejny raz organizmowi pokazać swoją władzę, poczułam jak ktoś odgarnia mi włosy do tyłu.
- David idź stąd, proszę chociaż Ty nie bądź uparty jak osioł... Nie chcę, aby mnie ktokolwiek oglądał w takim stanie...
- A ty choć raz przestań marudzić - warknął, wyraźnie zły za moje zachowanie - Daj ten cholerny telefon, musisz wracać do domu.
- Ciemno...
- Co?
- Ciemno mi...
Majaczyłam, czując jak dziwne mrowienie w głowie zatraca mój wzrok. Zamrugałam kilkakrotnie, jednak jedyne co widziałam to ciemność. Znów czaszkę przeszył mi prąd, tym razem ze zdwojoną siłą. Krzyknęłam, łapiąc się jednocześnie za głowę, a po moich policzkach spłynęło kilka niechcianych łez. Słyszałam głos Davida, czułam jak mnie łapie, po czym kładzie delikatnie bezwładne ciało na ziemi. Chciałam coś powiedzieć, ale nie mogłam. W końcu odeszła również świadomość.
***
Dotyk to jeden z najsilniejszych przejawów miłości, burzący mury i umacniający związek. Dotknąć kogoś to dotknąć jego duszy. Dlatego, gdy jest nam źle, jesteśmy obrażeni, mówimy 'nie dotykaj mnie'. Dlatego więc, powinno się przytulać człowieka, którego kochamy tak często, jak jest to możliwe. Trzymć się za ręce. Kiedy dotykamy kogoś z czułością, zmienia się nasza fizjologia oraz fizjologia dotykanej osoby. Zmniejsza się poziom hormonów stresu, odpręża się system nerwowy, zwiększa się odporność, polepsza się stan emocjonalny.
Siedziałem w swoim gabinecie, czekając aż wróci ta jedyna, której dotyk byłby w stanie ukoić moje serce. Eva spała od godziny, wymęczona zabawą z Lucky'm i ganianiem się ze mną po całym Neverlandzie.
Przerzuciłem kolejne strony książki, tak naprawdę niewiele rozumiejąc z tego co czytam. Przeklnąłem pod nosem rzucając przedmiot na biurko, po czym odsunąłem szufladę wyjmując z niej dobrze mi znane pudełeczko. Otworzyłem je, znów z uwagą przyglądając się pierścionkowi. Kiedy się w końcu na to zdobędę? Moje tchórzostwo przerażało nawet mnie samego. Gdy już miałem je schować z powrotem usłyszałem dźwięk mojej komórki. Michelle?
- Tak? - spytałem niepewnie - Halo?
- Michael? - od razu rozpoznałem ten męski głos - Przyjeżdżaj do szpitala, natychmiast.
- Czekaj, co się do jasnej cholery dzieje? - wstałem gwałtownie z miejsca, czując jak moje ciało wypełnia adrenalina.
- Spotkałem ich w Paradise. Max z Natalią gdzieś zniknęli, Michelle poczuła się gorzej więc wyszedłem z nią na zewnątrz. Wymiotowała, potem straciła przytomność. Wezwałem pogotowie, jesteśmy już w szpitalu. Wybacz, że zabrałem jej komórkę, ale nie wiedziałem jak się z Tobą skontaktować...
- Zaraz będę - rzuciłem tylko rozłączając się.
Biegiem rzuciłem się do drzwi, jednak w ostatniej chwili zawróciłem, zabierając z szuflady pierścionek. Chwyciłem na holu tylko swój kapelusz i maskę, nie mając czasu na dokładniejsze przebranie.
- Wychodzi Pan? - Isa dopadła mnie w ostatniej chwili - Boże... Co się stało? - podeszła do mnie ujmując moją twarz w dłonie. Łzy ściekały mi wodospadem po policzkach, jednak nie miałem teraz czasu na wyjaśnienia.
- Eva jest u siebie, śpi. Zajmij się nią, ja muszę jechać...
- Ale przecież...! - i już dalej nie słyszałem, bo wybiegłem z posiadłości.
Wleciałem do mojego Bentleya i odpaliłem, ruszając z piskiem opon. Wszystko w moim wnętrzu zdawało się krzyczeć. Łzy leciały niepohamowanie, ograniczając mi dodatkowo widoczność. Przetarłem twarz rękawem, nie chcąc jeszcze spowodować wypadku.
W mojej głowie widniało już milion scenariuszy. Widziałem jak jej choroba postępuje, jednak nie dopuszczałem do siebie myśli, że mogę ją stracić. Nie byłem na to gotowy, jeszcze nie teraz, nie mogła mnie zostawić, po prostu nie mogła. Bałem się, tak kurewsko się bałem, że już jej więcej nie zobaczę. Jadąc złamałem chyba wszystkie przepisy ruchu drogowego. Nie interesowało mnie nic, poza tym aby jak najszybciej znaleźć się obok niej.
Wleciałem do budynku niczym huragan, nie przejmując się nawet swoim jakże kiepskim przebraniem, jednak na moje szczęście szpital o tej godzinie był prawie pusty. Biegłem po schodach jak głupi, zderzając się nagle na zakręcie z jakimś mężczyzną. Gdy rozpoznałem w nim Doktora Stewarta, powiedział mi tylko '312'. Nie wdawając się w zbędną dyskusję kiwnąłem tylko głową i dalej pobiegłem na trzecie piętro. Gdy wpadłem na korytarz dojrzałem siedzącego na ławce Davida. Podszedłem do niego, czując jak wszystko we mnie się kotłuje.
- Co z nią? - spytałem łamliwym głosem, na co podniósł na mnie wzrok i wstał z miejsca.
- Nie wiem, nie chcą mi nic powiedzieć. Tobie zapewne więcej zdradzą, więc idź. Widziałem tylko, że jest pod kroplówką, ale chyba jeszcze nie odzyskała świadomości.
- Dziękuję - szepnąłem, uśmiechając się do niego przez łzy - Za wszystko.
- To nic takiego. Pójdę już lepiej.
- Nie musisz...
- Tak będzie lepiej - uniósł słabo kąciki ust - Nie chcę wam przeszkadzać. Dzwoniłem już do Nat i Maxa i mówiłem o wszystkim. Mówili, że zaraz będą, więc możesz się ich spodziewać.
- Jeszcze raz Ci dziękuję...
- Opiekuj się nią tylko - poklepał mnie po ramieniu, po czym odwrócił się i odszedł.
Patrzyłem chwilę jeszcze za nim, zastanawiając się co myśleć o tym człowieku. W końcu postanowiłem odłożyć te przemyślenia na później i ruszyłem do pokoju wskazanego przez lekarza. Wszedłem do środka zastając tam jakąś pielęgniarkę, która stała przy łóżku mojej ukochanej, zapisując coś w notatkach.
- A Pan to..? - spytała niepewnie, przyglądając mi się z uwagą - Micha...
- Tak, Michael Jackson - warknąłem zdenerwowany do granic możliwości - Proszę mi powiedzieć co z nią?
- A więc to jest ta...
- Proszę mi powiedzieć! - krzyknąłem znów zalewając się łzami.
- Przykro mi, ale nie mogę udzielać...
- To moja żona - palnąłem nie myśląc nawet o tym, że ta kobieta mnie rozpoznała i może powstać z tego afera - Co z nią?
- Sytuacja jest opanowana. Guz rośnie, uciska coraz bardziej mózg stąd też bóle, wymioty i omdlenia.
- Czyli że jeszcze...
- Żyje, jednak guz rozwija się w zastraszająco szybkim tempie - rzuciła przygaszonym głosem - Proszę się przygotować...
- Mogę zostać z nią sam? - przerwałem nie chcąc tego słuchać.
- Czas odwiedzin się skończył, nie obudzi się zapewne do rana...
- Zostanę tyle, ile będzie trzeba. Proszę... - widząc kolejne łzy na moich policzkach w końcu uległa i zostawiła nas samych.
Na sali była tylko ona. Usiadłem na krześle obok, ujmując jej dłoń i całując. Znów się rozpłakałem. Ten widok do tej pory prześladował mnie tylko w snach, a teraz się spełnia. Mój najgorszy koszmar się urzeczywistnia, a ja nie mogę jej pomóc. Nie mogę nic, poza przyglądaniem się jak cierpi, jak umiera, jak zostawia mnie bezpowrotnie.
- Nie rób mi tego - szepnąłem odgarniając jej kosmyk włosów za ucho - Nie możesz mnie zostawić. Co z Evą? Co ze mną? Nie poradzimy sobie bez Ciebie. Już raz mnie zostawiłaś, nie każ mi znów cierpieć, proszę, nie rób mi tego... - wtuliłem się w jej rękę przymykając jednocześnie oczy.
Zastanawiałem się, co by było, gdybym nie puścił jej dzisiaj do Paradise? Jednak czy pobyt w domu by coś zmienił?
W końcu nie wytrzymałem, usiadłem na brzegu jej łóżka i pocałowałem, delikatnie muskając jej ciepłe wargi swoimi. Siedziałem tak pochylony nad nią, ponawiając po chwili czynność, tym razem dłuższą chwilę. Gdy już miałem się obok niej położyć, usłyszałem dźwięk obcasów. Ktoś biegł po korytarzu, w zasadzie dwie pary butów. Nim się zorientowałem co się dzieje, do sali wpadła Natalia z Max'em, oboje roztrzęsieni tak samo jak ja.
Podeszli do mnie siadając przy łóżku i wpatrując się w milczeniu w nieruchomą Michelle.
- Przeżyje? - spytała Nat, spoglądając na mnie z przerażeniem - Obudzi się, prawda?
- T... Tak, wszystko będzie dobrze, musi być - szepnąłem, jednak głos i tak mi się podłamał.
Natalia słysząc to podeszła do mnie i mocno przytuliła. Przycisnąłem ją do siebie, potrzebując teraz tego ciepła i wsparcia od drugiej osoby. Znów się rozpłakałem, a Nat razem ze mną. Max próbował grać twardziela, jednak i w jego oczach dostrzegałem szklące się perełki.
- Zostaniesz z nią na noc? - spytał po chwili, gdy oderwałem się od przyjaciółki.
- Oczywiście, nie zostawię jej.
- Jeśli chcesz, przywiozę rano Evę.
- Nie wiem... Nie chcę, aby na to patrzyła - mruknąłem znów łapiąc ukochaną za rękę - Nie chcę, aby zadawała pytania... Co jej mam powiedzieć? Że mama nas zostawia?
- Po pierwsze Miśka jeszcze nigdzie się nie wybiera - odpowiedziała Natalia, patrząc mi prosto w oczy - A po drugie musi wiedzieć. Nie możesz jej ciągle izolować od tego tematu, bo gdy naprawdę Michelle nas opuści, będzie o wiele gorzej. Ma prawo znać prawdę i się przygotować na to, co się wydarzy prędzej czy później.
- Proszę, nie mów tak - schowałem twarz w dłoń Michelle, zamykając ponownie oczy - Nie zostawi nas, nie może.
- Mike... Zresztą, nieważne. My już pójdziemy lepiej, zostań z nią. Rano wpadnę razem z Max'em i Evą, dobrze?
Skinąłem w odpowiedzi tylko głową, po czym wyszli zostawiając nas samych. Spojrzałem na jej nieruchomą twarz, gładząc ręką zimny policzek. Wyjąłem z kieszeni munduru pudełeczko i położyłem jej na piersi, przyglądając się jak jej klatka unosi się i opada.
- Nie zmarnuję więcej czasu, nie po tym jak myślałem, że Cię tracę. Bez względu na to co ma się wydarzyć, będziesz moją żoną.
***
Komentarz = to motywuje!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top