Rozdział 4
W tym momencie łatwiej mi było kochać wspomnienia, niż żywego człowieka. Może dlatego, że człowiek ten również stał się tylko pięknym wspomnieniem? Jak to jest, gdy tracisz wszystko co kochasz? Najpierw rezygnujesz z drobiazgów, potem z większych rzeczy, a w końcu z wszystkiego. Śmiejesz się coraz ciszej, aż wreszcie zupełnie przestajesz się śmiać. Twój uśmiech przygasa, aż staje się tylko imitacją radości, czymś nakładanym jak makijaż. Milczenie jest ostatnią radością nieszczęśliwych; strzeż się, by ktokolwiek poznał twoje cierpienie, bo ciekawość ludzka pije nasze łzy, jak muchy krew rannego jelenia. Trzeba mieć odwagę by kochać, choćby miłość ta wydawała się okrutna i zdradliwa. Czerpać radość z miłości. Czerpać radość ze zwycięstwa. Podążać za głosem swojego serca.
Szliśmy alejkami Neverlandu w stronę zoo. Można było wyczuć nieprzyjemne napięcie, panujące między nami. Zapewne było one spowodowane 'incydentem' gdy wylądowaliśmy na trawie, jednak nie chciałem poruszać już tego tematu, mimo iż oddał bym wiele by móc to powtórzyć.
- Po co tutaj mnie przyprowadziłeś? - spytała, gdy weszliśmy do budynku gospodarczego.
Po przejściu korytarza dopiero zauważyła coś, co przykuło jej uwagę. Stały tam bowiem dwa puste boksy, przystosowane specjalnie dla koni. Na jednym z nich wisiała drewniana tabliczka z napisem 'Irys', a na drugim boksie z napisem 'Salivan'. Podeszła bliżej, przejeżdżając dłonią po wypalonych literach.
- Mike... Co to...?
- Miał być to prezent - przerwałem jej, domyślając się pytania - Ostatniego wieczoru przed Twoim odejściem, gdy obiecałaś mi, że wrócisz ze mną do Neverlandu, kazałem zrobić to dla Ciebie. Chciałem przenieść tutaj Salivana i Irysa, abyś mogła mieć ich cały czas przy sobie - spuściłem wzrok, czując jak powoli podłamuje mi się głos na te wspomnienia - Chciałem, aby Ci niczego tutaj nie brakowało. Wystarczyło to, że straciłaś rodziców. Wiedziałem, że nie zastąpi Ci to Twojego prawdziwego domu, jednak byłem w stanie zrobić wszystko, aby mu choć w połowie dorównać.
- Dziękuję - spojrzałem na nią, a ona niespodziewanie podeszła i przytuliła się do mnie - Dziękuję za wszystko.
Objąłem ją przyciskając do siebie delikatnie. Miałem wrażenie, że czas stanął w miejscu. Znów miałem ją w swoich objęciach, znów mogłem poczuć zapach jej skóry, ciepło jej ciała, usłyszeć dźwięk bijącego serca, które niegdyś biło tylko dla mnie. Gdy chciała się ode mnie oderwać, już miałem ją zatrzymać chcąc przedłużyć tę chwilę, jednak stchórzyłem. Nie mogłem jej pokazać, jak bardzo mi tego brakuje. Musiała wiedzieć, że potrafię być również silny bez niej, tak samo jak ona nauczyła się być silna beze mnie.
Drogę powrotną szliśmy w ciszy, przemierzając alejki w stronę miejsca, gdzie bawiły się dzieci wraz z Evą. Sam nie wiem dlaczego, ale miałem wrażenie, jakby w oczach tej małej istotki krył się znajomy mi duch. Każde dziecko jest wspaniałe, jednak od Evy biło wyjątkowe ciepło, którego nie potrafię opisać słowami.
- Mike! - usłyszałem nagle znajomy głos. Odwróciłem się i ujrzałem Lisę, idącą w naszą stronę.
- To ja... - Michelle zaczęła, jednak nie dałem jej skończyć:
- Nie, zaczekaj. Poznajcie się - uśmiechnąłem się do niej, jakbym chciał jej dodać otuchy.
- Wszędzie Cię szukałam - Lisa podeszła do mnie i wtopiła się w moje usta bez jakiegokolwiek uprzedzenia. W sumie zdziwiło mnie to, gdyż mało kiedy okazywała mi oznaki tęsknoty czy po prostu miłości - A Ty musisz być...? - odsunęła się ode mnie trochę i spojrzała na moją towarzyszkę.
- Michelle Evans - wyciągnęła do niej rękę, którą Lis niechętnie uścisnęła.
- Lisa Marie Presley. Więc... Jak Ci się podoba w naszym Neverlandzie?
- Jest cudownie, dziękuję - uniosła lekko kąciki ust - Ja... Ja już lepiej pójdę. Eva pewnie się zastanawia gdzie jestem, a robi się późno, powinnyśmy już wracać.
- Odprowadzę Cię - skwitowałem, jednak poczułem nagle jak Lisa łapie mnie za rękę.
- Kochanie, zostań - zaczęła nienaturalnym dla niej tonem - Chciałam spędzić z Tobą trochę czasu, chodźmy do domu. John odwiezie Twoją przyjaciółkę na miejsce przecież.
- Ale... - zacząłem, jednak Michelle mi przerwała:
- Nie ma sprawy. Nie przeszkadzajcie sobie - spojrzała na Lis - Miło było Cię poznać. Cieszę się, że Mike ma przy sobie kogoś takiego - posłała jej swój piękny uśmiech, po czym spojrzała na mnie - Do widzenia Michael.
Spojrzałem na nią błagalnym wzrokiem, jednak wiedziałem, że to nic nie da. Chciałem teraz za nią pobiec, przeprosić za tą sytuację i odwieźć ją i Evę, chociażby dla tych ostatnich kilku chwil spędzonych u jej boku. Duma jednak była zbyt wielka.
Spojrzałem na Lisę, która wciąż była przyklejona do mojego ramienia:
- Chodźmy do domu - rzuciłem dość zrezygnowanym głosem, całując swoja partnerkę w czubek głowy.
***
Siedziałam w limuzynie z wzrokiem utkwionym w szybie. Wymęczona zabawą Eva oparła się główką o moje ramię, pogrążona we własnych myślach. Sama nie wiem, co wtedy czułam. Z jednej strony zjadała mnie zazdrość, zazdrość że ktoś może z nim robić to, na co kiedyś tylko ja miałam przyzwolenie. Z drugiej strony zaś, jakie miałam prawo do zazdrości? Ona dawała mu teraz coś, co ja odebrałam niegdyś 6 lat temu. W głębi serca cieszyłam się, że jest szczęśliwy. Odnalazł swoje szczęście na nowo, może i mnie kiedyś się to uda?
- Mamusiu? - Eva spojrzała na mnie swoimi ciemnymi oczkami - A Michael czemu z nami nie jedzie?
- Jest teraz zajęty - pogłaskałam ją po włoskach.
- Przez niego jesteś smutna?
- Smutna? Nie, zdaje Ci się - posłałam jej fałszywy uśmiech - Jestem tylko troszkę zmęczona.
- A kiedy znów spotkamy się z Michaelem?
- Kochanie - ujęłam jej rączki w swoje - Michael to mój przyjaciel, ale ma swoje obowiązki. Jest bardzo zajęty i nie ma czasu, aby dla nas go poświęcać.
- Czyli przed powrotem do domciu do Anglii nie zobaczę go już?
- Nie mogę Ci tego obiecać - pokiwałam głową, czując jak serce pęka mi na pół.
Mimo iż była nieświadoma kim on tak naprawdę jest, to pragnęła jego bliskości i obecności. Chociażbym nie wiem jak się starała, to nigdy nie zastąpię jej ojca. Mogę być najlepszą mamą na świecie, jednak nigdy nie zapełnię pewnych luk powstałych w jej życiu, z powodu braku taty.
Resztę drogi spędziłyśmy w ciszy. Eva nie zadawała więcej pytań, co było dla mnie bardzo na rękę. Pogoda za oknem psuła się, do tego zbliżał się wieczór i robiło się coraz bardziej ciemno.
Gdy limuzyna się zatrzymała, podziękowałam kierowcy i razem z córką opuściłyśmy pojazd. Domyślałam się, że od progu Natalia będzie chciała mnie przepytać z całości dnia dzisiejszego pod tytułem: Michael, co mnie wcale nie cieszyło. Jedyne o czym teraz marzyłam to poduszka i sen, oraz zostanie sam na sam ze swoimi myślami.
Gdy weszłyśmy do mieszkania od progu ujrzałam znajomą postać kobiety:
- Dobry wieczór Pani Rose - z radością przywitałam się mamą Nat - Jak ja dawno Pani nie widziałam.
- Ja Ciebie również słoneczko. Tak szybko nam uciekłaś - spojrzała na lekko speszoną moją córeczkę - A ta księżniczka to zapewne Eva, tak?
- Dobry wieczór - rzuciła lekko onieśmielona nieznajomą kobietą.
- Kochanie, to jest mama naszej Natali - wytłumaczyłam jej.
- Nat czeka na Ciebie w kuchni, idź ja się zajmę małą - Pani Rose rzuciła ochoczo.
Wiedziałam, że kochała dzieci. Od zawsze powtarzała Nat, że chce mieć liczną gromadkę wnuków, ale jak widać póki co na oczekiwaniach się skończyło.
- Miśka ! - przyjaciółka zaatakowała mnie od progu - Moja mama gdzie?
- Z Evą w pokoju, co się dzieje? - spytałam domyślając się, że ta wariatka znów coś wykombinowała.
- Słuchaj! Dzisiaj jest jakaś dobra impreza w Paradise, musimy tam iść! - podeszła do mnie potrząsając mną - No powiedz, że się zgadzasz!
- Nie ma mowy, zapomnij - rzuciłam - Po pierwsze wyrosłam już z takich zabaw, a po drugie mam córkę i...
- Dlatego jest tutaj moja mamcia - przerwała mi - Ona mówiła, że z chęcią się nią zajmie. No proszę! Przez tyle lat nie miałam Cię przy sobie, poza głosem w słuchawce telefonu. Wpadasz po takim czasie na zaledwie tydzień i co? Mamy przesiedzieć go w domu? No proszę! Jedna, jedyna zabawa, nie daj się prosić... Wypijemy, pobawimy się jak za dawnych lat, pamiętasz?
- Nat... - miałam mieszane uczucia, jednak czułam, że jestem jej to winna, winna ten stracony czas - No... Dobrze...
- Tak ! - rzuciła mi się na szyję ściskając i całując po policzkach.
- Już dobra dobra wyluzuj! Ale musisz mi pożyczyć jakąś sukienkę bo nie mam się kompletnie w co ubrać.
- Jasne, zaraz coś znajdę! - pociągnęła mnie za sobą w stronę garderoby.
Nie wiedziałam czy dobrze robię, kierowałam się wewnętrznym głosem, który nakazał mi naprawić wszystkie swoje błędy. Czy siedzenie i zamartwianie się by mi pomogło? Michael miał swoje życie, ja musiałam zacząć pracować powoli nad swoim, miałam dla kogo, miałam Evę.
***
Dźwięk muzyki, zapach papierosów i alkoholu to były nieodłączne elementy Paradise - klubu, w którym wiele się zaczynało, a jeszcze więcej kończyło. Miałam z tym miejscem niezliczoną ilość wspomnień. Już jako nastolatka wchodziłam tutaj z fałszywymi dokumentami, aby móc się bawić z znajomymi. Pierwsze co zrobiła Nat po wejściu do środka to obrała kierunek barku. Usiadłyśmy obie na krzesełkach, oczekując na barmana, który miał jak zawsze pełne ręce roboty.
- Co bierzemy? - rzuciła Nat spoglądając na mnie ukradkiem.
- Nie wiem, coś mocnego.
- I to mi się podoba! - zaśmiałyśmy się jednocześnie.
No co? Jak się bawić to się bawić, nie? Szczerze mówiąc miałam w tym momencie jedynie nadzieje, że alkohol pomoże mi zapomnieć o tym, co siedziało mi teraz w głowie, a raczej KTO w niej siedział. Zawartość zamówienia, które przyniósł nam barman pochłonęłyśmy w jednej chwili. Najpierw TeQuila, potem Whisky i inne specjały, jakie zaczęła wymyślać po kolei Natalia. Wiedziałam, że mieszanie tego wszystkiego nie przyniesie nic dobrego, ale nie myślałam o tym wtedy. Po kilku kolejkach przestałam liczyć ile wypiłam. Śmiałyśmy się jak opętane ze wszystkiego, żartując z barmanem co chwila. Był to młody chłopak około dwudziestki.
- Nat, nie zapominaj się, masz Toma - upomniałam przyjaciółkę widząc jak pijana flirtuje z chłopakiem.
- Wiem i pamiętam. Ty za to jesteś wolna, więc co tutaj jeszcze robisz? Atakuj! - zaśmiała się - Musisz w końcu o nim zapomnieć. Na starą miłość najlepsza jest nowa.
- Gdyby się tak dało - rzuciłam niemal bezgłośnie, pochłaniając kolejną zawartość mojej szklanki.
- Michelle? - usłyszałam za sobą męski, znajomy głos.
- Emilio! - odwróciłam się gwałtownie i rzuciłam na szyję mężczyźnie - Co Ty tutaj robisz?
- Chyba to ja powinienem zapytać, co? Gdzieś Ty się podziewała tyle czasu?
- Długa historia - rzuciłam - Byłam w Londynie, wróciłam tutaj na jakiś czas pozałatwiać trochę spraw. A Ty? Co jak co, ale w Paradise nie spodziewałam się Ciebie zastać.
- Jak widać nawet szycha z branży musi się czasem rozerwać - ukazał szereg białych zębów - Chcesz coś do picia?- podszedł obok mnie do baru i gestem ręki zawołał barmana - Czego się napijesz?
- Nie, już dość dzisiaj wypiłam.
- Oj coś Ty, kochanie to LA, tutaj nie ma czegoś takiego jak ograniczenia - zaśmiał się i zwrócił do chłopaka składając zamówienie.
- Miśka, ja idę zadzwonić do Toma, w razie czego się zgadamy, nie? - przyjaciółka spojrzała na mnie chytrze - Zostawiam Cię w dobrych rękach.
- Nat to nie jest dobry pomysł się rozdzielać, jesteś pijana, ja zresztą też, może lepiej...
- Nie marudź! Na pewno masz do pogadania z byłym szefem - puściła mi oczko i wstała z miejsca udając się w tylko jej znanym kierunku.
Wypuściłam powietrze z ust i spojrzałam na Emilia, czując jak alkohol uderza mi do głowy. Głośna muzyka i zapach dymu nie pomagały w zachowaniu trzeźwego stanu umysłu. Po wypiciu kolejnych kolejek z mężczyzną postanowiłam wyjść się przewietrzyć. Oboje ruszyliśmy do wyjścia chwiejnym krokiem śmiejąc się z byle czego.
Rozmawialiśmy chwilę przed klubem, gdy poczułam jak tracę powoli równowagę. Emilio złapał mnie w ostatniej chwili. Spojrzałam na mężczyznę przerażona bliskością jaka nas 'dzieliła'.
- Może lepiej wezmę taksówkę - zaśmiał się i wyciągnął telefon.
Po chwili wszystko zaczęło wracać do normy. Wiedziałam, że to tylko chwilowy stan i wypita ilość alkoholu nie pozwoli mi tak łatwo o sobie zapomnieć.
Będąc w taksówce cały świat już wokół mnie wirował. Zastanawiałam się tylko co z Nat? Gdzie ona jest? Nie mogłam się przecież pokazać w domu w tym stanie, tym bardziej że była tam jej mama oraz Eva. Właśnie.... Eva. Nie mogła mnie zobaczyć w takim stanie, co ja sobie myślałam? Było już jednak za późno na jakiekolwiek wywody czy zastanowienia.
Pojazd zatrzymał się. Wysiedliśmy z Emilio i dopiero się zorientowałam, że nie jest to osiedle, gdzie mieszkała Nat.
- Gdzie jesteśmy? - spytałam niepewnie.
- Jak to gdzie? Mieszkam tutaj obok, tyle czasu się nie widzieliśmy, więc liczę, że wpadniesz na jeszcze małego drinka?
- Drinka? Nie... I tak za dużo...
- No coś Ty? I tak nie wiadomo gdzie się podziała twoja koleżaneczka - złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą, a ja niechętnie w końcu się poddałam.
Wiedziałam, że to nie najlepszy pomysł, jednak co miałam zrobić? Nie wiedziałam gdzie ona jest, a do domu nie mogłam wrócić. Jedyne co mi pozostało to iść do niego z nadzieją, że przyjaciółka w końcu do mnie oddzwoni.
- Witam w moich skromnych progach - zażartował gdy weszliśmy do mieszkania.
Było dość duże i przestronne. Dominującymi kolorami była czerń oraz biel, co bardzo pasowało do jego stylu życia. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i usiadłam na kanapie.
- Bardzo ładne mieszkanie.
- Dziękuję - uśmiechnął się i podszedł do szafki wyjmując z niej butelkę.
- Emilio, dziękuję ale naprawdę nie chcę już pić.
- Jedna szklanka - puścił mi oczko i wlał zawartość butelki do dwóch literatek - Uwierz, nie pożałujesz.
Niechętnie wzięłam do ręki szkło z płynną zawartością i powąchałam. Pachniało strasznie, czuć było bijący zapach spirytusu przemieszany z lekką słodyczą. Wypiłam na raz wszystko, czując jak ciepło ogarnia moje usta, przełyk i w końcu całe wnętrze.
- Co to jest? - spytałam wykrzywiając się delikatnie - Strasznie mocne...
- Moja specjalność, nalewka jakiej nigdzie nie znajdziesz - zaśmiał się i wypił swoją działkę - Szybko się rozchodzi we krwi, ale za to ma cudowne właściwości - usiadł obok mnie - Łączy Cię coś jeszcze z Michaelem?
- Z Michaelem? Nie, mówiłam Ci że się rozstaliśmy.
- Domyślam się, w telewizji i na bankietach widuję go ostatnio w towarzystwie Presley'owej - spojrzał na mnie - Wiesz, od zawsze uważałem Cię za piękną i niesamowitą kobietę. Jednak zawsze starałem się nie wchodzić między dwoje ludzi. Dlatego też nigdy nie tknąłem Cię wiedząc, że jesteś z tym całym Jacksonem, jednak teraz sprawa się zmieniła - przysunął się bliżej mnie - Nie jesteście już razem...
- Proszę, przestań... - wstałam z kanapy - Nie mogę, przepraszam.
- Pomyśl... - wstał i podszedł do mnie - On teraz zapewne siedzi w tym swoim Neverlandzie i stuka Lisę mając Cię całkowicie w dupie. Nie kocha Cię. Trzeba wiedzieć, kiedy kończy się jakiś etap w życiu. Jeśli uparcie chcemy w nim trwać dłużej niż to konieczne, tracimy radość i sens tego, co przed nami - dotknął dłonią mojego policzka i niespodziewanie wtopił się w moje usta.
Nie chciałam, próbowałam nie odwzajemniać jednak Emilio miał rację. Dlaczego mam wiecznie trwać w miejscu? Muszę się od niego uwolnić, bo nigdy nie będę szczęśliwa. Musze nauczyć się być szczęśliwą bez niego, muszę. A to jest pierwszy krok.
Sama nie pamiętam dokładnie, co się działo dalej. Ta nalewka była gwoździem do trumny, całkowicie traciłam panowanie nad własnym ciałem. Pamiętam jak Emilio przywarł mnie do ściany i zaczął całować po szyi. Gdy zaczął rozpinać moją bluzkę prosiłam, aby przestał, jednak nie opierałam się. W mojej głowie cały czas widniał obraz Lisy i Michaela. Mam wrażenie, że robiłam to na przekór sobie, z premedytacją... Chcąc ukarać samą siebie za swoje błędy.
Kolejne chwile działy się niespodziewanie szybko. Gdy rzucił mnie na łóżko poczułam prąd przeszywający moje ciało, jakby coś we mnie krzyczało, abym to zatrzymała. Nie mogłam, nie potrafiłam. Alkohol płynący w moich żyłach odebrał mi mowę, słuch a nawet wzrok. Byłam całkowicie poddana mężczyźnie, odbierając tylko bodźce zewnętrzne. Seks bez uczucia to nie seks, to chyba tylko namiastka czegoś, co może być piękniejsze.
***
Komentarz = to motywuje !
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top