Rozdział 21

To miejsce jest tajemnicą. I sanktuarium. Wszystkie książki, każdy tom, który tu widzisz, ma duszę. Duszę swojego autora, a także duszę tych, którzy go czytali i o nim marzyli. Nigdy jeszcze groby nie wydawały mi się tak upiornie białe. Nigdy cyprysy, cisy i jałowce nie jarzyły się taką pogrzebową surowością. Nigdy trawa i drzewa nie falowały i nie szeleściły tak złowieszczo. Nigdy konary nie trzeszczały tak tajemniczo, a wycie psów w oddali nigdy nie rozbrzmiewało tak żałośnie w powietrzu.

- Wiem , że na pewno byście nie chcieli żebym rozpamiętywała tamten dzień - zaczęłam, pozwalając kolejnym łzom spływać po moich policzkach - ale to nie takie proste. W szczególności teraz, kiedy jest mi źle, wyczuwam waszą obecność. Dlatego jestem tu bo wiem, że nadal jesteście przy mnie. Pewnie jak zwykle teraz byście rozmawiali ze mną i pytali co u mnie, dlaczego płaczę, co się stało. Ale wy już nigdy nie spytacie... Nie spojrzycie na mnie, nie przytulicie. Staram się nie płakać mówiąc kolejne słowa, ale to nie takie proste. Pamiętam wszystkie dni, rodzinne spotkania. Wszystko zniknęło, zostało na fotografiach, na których są moje łzy. Wiem, że mnie teraz obserwujecie. Więc pewnie znacie mój problem... Wiecie jak bardzo teraz jesteście mi potrzebni... - wytarłam mokre policzki rękawem od bluzy.

Wiedziałam, że nie uzyskam tutaj odpowiedzi na nurtujące mnie pytania, ale miałam chociaż poczucie, ze ktoś mnie z uwagą słucha. Ktoś chce mi pomóc, mimo że odpowiadała mi głucha cisza. Byli tu ze mną. Wiem to. Słuchali, płakali razem ze mną.

Decyzja jaką podjęłam była nieodwołalna. Jakie to dziwne, że jednego dnia myślisz, że odzyskałeś całe swoje szczęście, aż tu nagle niewidzialna ręka nam je odbiera. Burzy jak domek z kart, jednym podmuchem. Decyzja ta wymagała ode mnie odwagi, której tak naprawdę nie chciałam w sobie odnajdywać. Aczkolwiek obietnica na rejsie brzmiała "Aż do śmierci", więc czy moja choroba, nie jest dostatecznym argumentem?

***

Weszłam do mieszkania słysząc niepokojącą ciszę. Odwiesiłam kurtkę i ruszyłam do kuchni kładąc dwie reklamówki z zakupami na stole. 'Gdzie Nat i Eva?'. W ciszy podeszłam do lodówki wyjmując z niej zimną wodę. Wzięłam kubek z przezroczystą zawartością i poszłam do salonu, chcąc chociaż przez chwilę zająć czymś głowę. Ku mojemu zdziwieniu w salonie siedziała Natalia. Miała skrzyżowane ręce na piersi i patrzyła na mnie złowrogo.

- Zrobiłam zakupy o jakie prosiłaś - rzuciłam cicho i zajęłam miejsce na kanapie na wprost fotela, na którym siedziała - Czemu znowu na mnie tak patrzysz?

- Nie rozsiadaj się tylko ubieraj - rzuciła oschle wstając z miejsca - Eva jest u siebie, idę po nią i osobiście was tam zawiozę.

- O czym Ty znów mówisz? - syknęłam nic nie rozumiejąc - Możesz mówić jaśniej?

- A więc najjaśniej jak się da: ubierasz chude dupsko, bierzesz Evę i jedziecie do Michaela. Masz powiedzieć mu prawdę.

- Chyba zwariowałaś - zaśmiałam się i chciałam chwycić pilota, ale uprzedziła mnie Nat zabierając go i rzucając na parapet - Mówię poważnie, nigdzie nie idę.

- Idziesz, albo sama pojadę i mu powiem.

- Nie zrobisz mi tego - pokręciłam głową niedowierzając, że moja przyjaciółka może mi to zrobić - Obiecałaś...

- Ty też obiecałaś, że mu wczoraj powiesz i co? Nagadałaś mu znów stek bzdur, że nigdy go nie kochałaś. W sumie w dupie już mam Miśka waszą relację - syczała, a ja zdałam sobie sprawę że nigdy nie widziałam jej jeszcze takiej wściekłej - Mam w dupie to czy chcesz być z ludźmi którzy Cię kochają w ostatnie dni jakie Ci zostały, ale nie pozwolę Ci w to mieszać więcej Evy. Ona ma prawo wiedzieć, tak samo jak Michael.

- I jak Ty to sobie wyobrażasz? Wczoraj powiedziałam mu, że to uczucie było fikcją a dzisiaj wpadnę z informacją: Michael, oto Twoja córka?

- Gówno mnie obchodzi jak to załatwisz. Jedziesz, czy ja mam jechać?

- Nat proszę... - wstałam i chciałam do niej podejść, ale się odsunęła - Nie każ mi, nie teraz...

- Czekam na odpowiedź - rzuciła nieugięta, a ja zdałam sobie sprawę, że nie wygram tej walki.

- Dobrze, ale chcę jechać sama z Evą.

- Dasz radę - podeszła w końcu i mnie przytuliła, a ja czułam jak w oczach zbierają mi się łzy.

Eva oczywiście myślała, że jedziemy znów z kolejna wizytą do Neverlandu w celu zabawy. Sama nie wiem kogo rekcja bardziej mnie przerażała: mojej córki czy Michaela, który nienawidził mnie teraz tak samo mocno, jak wcześniej kochał. Siedziałam w taksówce z głowa opartą o szybę, czując się przytłoczona i zmuszona przez moją przyjaciółkę.

- Jesteśmy - rzucił kierowca zatrzymując pojazd - Czterdzieści dolarów.

- Oczywiście - wręczyłam mężczyźnie pieniądze i wysiadłam z Evą z pojazdu.

Co ja mam mu powiedzieć? Cholera... Miałam ochotę zapaść się pod ziemię, spalić ze wstydu i uciec jak najdalej stąd. Po co mi był ten przyjazd do Ameryki? Po co wracałam?

Drzwi otworzyła nam Isabella zdziwiona moim, a w zasadzie naszym widokiem.

- Panienka Evans, zapraszam - rzuciła serdecznie wpuszczając nas, 'chyba nic nie wie' pomyślałam - Pan Michael chyba jeszcze śpi, nie schodził na dół.

- Śpi? Jest dwunasta. - nie kryłam zdziwienia. Wiedziałam, że ma wolne od pracy, ale nigdy nie spał tak długo.

- Wczoraj wrócił bardzo późno do domu - jej mina posmutniała - Może... Może ja się zajmę Evą, a Pani...

- Tak, dziękuję bardzo - uśmiechnęłam się szczęśliwa, że pierwsze słowa nie będę musiała wypowiadać przy małej - Kochanie, zostaniesz z Panią Isą? - ukucnęłam przy córeczce, która kiwnęła tylko główką.

Znała już Isę dość dobrze, więc nie miała problemów z zostaniem sam na sam z kobietą. Ucałowałam małą w czółko i ruszyłam schodami na górę, łapiąc powietrze w usta. Bałam się, jednak byłam zdecydowana na wyjawienie prawdy. Musiałam, to był mój zasrany obowiązek. Miałam odwagę kłamać? To teraz muszę mieć odwagę, aby wyznać mu prawdę. W holu na górze panowała grobowa cisza. Zapukałam niepewnie czekając, aż drzwi się otworzą. Nie trwało to długo: stanął w progu z mokrymi włosami, owinięty w pasie białym ręcznikiem. Pierwszy raz od lat czułam się przy nim tak skrępowana: jego nagością, jego spojrzeniem, w którym widziałam czystą nienawiść.

- Co Ty tutaj robisz? - rzucił oschle mierząc mnie wzrokiem.

- Ja... Ja chciałam... - jąkałam się nie mogąc dobrać słów - Chciałam tylko porozmawiać i...

- Nie mamy o czym rozmawiać - zaśmiał się pod nosem na co poczułam ukłucie w sercu - Wczoraj rozmawialiśmy, zrozumiałem za pierwszym razem, więc nie mam pojęcia co Ty tutaj jeszcze robisz.

- Mike ja naprawdę muszę Ci coś... - nie dokończyłam, przerwał mi ostrym głosem.

- W dupie mam to co chcesz mi powiedzieć. Wynoś się stąd i z mojego życia.

- Przepraszam, nie chciałam Ci przeszkadzać - stchórzyłam i ruszyłam w kierunku schodów. Usłyszałam tylko jak zamyka drzwi, znikając w środku swojej sypialni.

Czy byłam zła? Nie. Miał do tego pełne prawo, miał pełne prawo a wręcz obowiązek mnie tak potraktować. Weszłam do salonu gdzie siedziała Isa z moją córeczką i rysowały coś na kartkach.

- Eva, kochanie... Zbieramy się.

- A Mike? - spojrzała na mnie pytająco tymi swoimi ciemnymi oczkami, które niczym nie różniły się od Michaela.

- Śpi, przyjedziemy kiedy indziej - wyciągnęłam do niej rękę, którą po chwili niepewnie chwyciła.

Isabella spojrzała na mnie z bólem w oczach, bo domyślała się finału 'rozmowy'.

- Dziękuję, że się nią zajęłaś - posłałam kobiecie fałszywy uśmiech i opuściłam z córeczką budynek.

Próbowałam nie płakać, jednak oczy same mi się szkliły na widok jego wściekłości, nienawiści i pogardy, jaką mnie darzył.

Jednak czy nie o to mi chodziło? Czy nie taki był cel tego co zrobiłam? Po piętnastu minutach znów siedziałyśmy w taksówce. Podałam kierowcy adres Emilio, na co Eva spojrzała na mnie niepewnie:

- Czemu do niego jedziemy?

- Natalia jest pewnie zajęta, zostaniemy u Emilio do jutra, zgoda? - kiwnęła głową nie kryjąc niezadowolenia.

Cieszyłam się, że rozumie moją decyzję i nie spiera się, chociaż wiedziałam, że liczyła na wieczór z Michaelem a nie Emilio.

Nie mogłam jednak wrócić do Nat, gdyż gdyby się dowiedziała, że stchórzyłam po raz kolejny nie dałaby mi żyć. Droga dłużyła mi się niemiłosiernie. Mijając kolejne dzielnice LA przyglądałam się przechodniom, chcąc skupić uwagę i myśli na czymś innym.

Gdy w końcu zajechaliśmy na miejsce pierwszy raz czułam taką ulgę, że zobaczę Honses ponownie. Potrzebowałam kogoś, kto nie będzie mi robił wywodów na temat jak źle robię, jak bardzo niszczę życie sobie i swojej córce. Zapukałam do drzwi czując, jak moja córeczka wtula się w moją nogę. Nie czekałam długo, aż stanął w nich Emilio spoglądając na małą, a potem znów na mnie.

- Myślałem, że widzimy się...

- Wiem - przerwałam mu - Przepraszam, nie miałam gdzie pojechać - rzuciłam głosem przepełnionym bólem, co zdziwiło mężczyznę.

Wpuścił nas do środka uśmiechając się do mnie niepewnie. Pomogłam córce zdjąć kurtkę i zaprowadziłam ją do wielkiego salonu, gdzie na środku stał telewizor.

- Włączyć Ci coś? - spytałam, na co posłała mi tylko swój piękny uśmiech.

Gdy widziałam, że jest zapatrzona w migający na ekranie obraz poszłam do kuchni, gdzie siedział na blacie Emilio spoglądając na mnie niepewnie.

- A więc co Cię tu sprowadza?

- Pokłóciłam się z Nat - skłamałam - Chciałam odetchnąć od tego wszystkiego.

- Proponowałem Ci przecież, abyś się wprowadziła - podszedł do mnie i cmoknął w usta, jednak nie odwzajemniłam ani trochę - Co jest? - zmarszczył brwi mierząc mnie wzrokiem

- Emilio... Czy ze mną jest coś nie tak? - spojrzałam na niego czując jak do oczu napływają mi łzy. Zaskoczony moim pytaniem uniósł lekko kąciki ust.

- Co masz na myśli?

- Wszystko - rzuciłam z rezygnacją opierając się o ścianę - Ostatnio wszystko się komplikuje, nic się nie układa tak jak powinno, a ja nie wiem już co robić.

- Wciąż nie rozumiem... - pokręcił głową - Czy...

- Jestem chora - wydusiłam z siebie w końcu - Bardzo chora.

- O czym Ty kurwa mówisz? - warknął, a na jego twarzy pojawił się ostatnio dobrze mi znany wyraz - Czy ja...

- Nie, nie jest to zakaźne - uspokoiłam go wiedząc już do czego zmierza - Robiłam badania, mam guza na mózgu.

- I teraz mi o tym mówisz? - syknął - Od kiedy wiesz?

- Od kilku dni. Dwóch, może trzech... Nie wiem.

- Co powiedział lekarz? - spytał nieco spokojniej.

- Mam rok, może mniej - spuściłam wzrok wbijając go w podłogę - Stwierdziłam, że powinieneś wiedzieć.

- Teraz się bawisz w mówienie prawdy? - zaśmiał się pod nosem - Liczysz teraz, że będę się nad Tobą rozczulał? Albo niańczył bachora?

- Że co? Nie... Jak możesz? - łzy chcąc nie chcąc znów napłynęły mi do oczu. Czego ja się głupia spodziewałam? Że zrozumie? - Masz rację... Nie powinnam była tutaj przychodzić - warknęłam i chciałam wyjść z kuchni, ale złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął do siebie.

- Gdzie się już wybierasz? Do Jacksonka uciekasz?

- Nie Twój zasrany interes - warknęłam ponownie, na co zamachnął się i uderzył mnie z otwartej dłoni w policzek.

- Grzeczniej - pchnął mnie na ścianę tak, że uderzyłam plecami czując przeszywający mnie ból w kręgosłupie - Nauczysz się w końcu odzywać do mnie z szacunkiem, czy mam Cię inaczej oduczyć tego pyskowania?

- Pieprz się Honses - rzuciłam wiedząc, że przyjdzie mi ponownie zapłacić za te słowa. Teraz jednak nie obchodziło mnie już co zrobi, ile bólu mi zada. Musiałam w końcu się postawić, pokazać swoje drugie oblicze, które było niewzruszone wobec jego kary cielesnej.

- Co żeś powiedziała? - w jego oczach mogłabym dostrzec strzelające pioruny.

- No dalej, uderz mnie - nie spuszczałam z niego wzorku - Tylko na tyle Cię stać? Taki słaby jesteś?

Na te słowa jak na zawołanie uderzył mnie ponownie, jednak tym razem z taką siłą, że polecałam w bok zsuwając się po ścianie. W ustach poczułam smak krwi. Co było najśmieszniejsze? Ten ból był niczym w porównaniu z tym, co czułam dzisiaj rano w Neverlandzie.

- Mamusiu? - na ten głos zamarłam momentalnie.

Oboje z mężczyzną spojrzeliśmy w kierunku wejścia do kuchni, gdzie stała moja mała, przerażona córeczka. Po policzkach ściekały jej łzy, a na małej buźce malowało się przerażenie.

- Kochanie idź to salonu - rzuciłam spokojnym, ale zarazem zdecydowanym tonem. Ani nie drgnęła, patrzyła na mnie szlochając, a gdy chciała zrobić krok w moją stronę odezwał się Emilio:

- Wypierdalaj do pokoju, ale już! - wrzasnął z taką siłą, że nawet ja poczułam na ciele ciarki. Eva przerażona uciekła do pokoju, a ja zamknęłam oczy wracając na chwilę do przeszłości, rejsu, kiedy wszyscy byliśmy tacy szczęśliwi. Wspomnienia, to jedyne co mi pozostało.

***

Opis własnych cierpień jest zawsze nudny, jeśli dokonywamy go w chwili cierpienia. Cierpienie jest bezpłodne i na tym polega jego bezwład i groza, i wielkość. Ludzka psychika powstała po to, żeby nas obronić przed zobaczeniem prawdy. Żeby nie pozwolić nam na ujrzenie mechanizmu wprost. Psychika to nasz system obronny - dba o to, żebyśmy nigdy nie pojęli tego, co nas otacza. Zajmuje się głównie filtrowaniem informacji, mimo że możliwości naszego mózgu są ogromne. Bo nie dałoby się unieść tej wiedzy. Każda najmniejsza cząstka świata składa się bowiem z cierpienia.

Pierwszy raz cieszyłem się, że zadałem Michelle ból. Chciałem by ją bolało, chciałem by cierpiała tak samo, jak ja teraz cierpiałem. Aby zapłaciła za to, jak zabawiła się moimi uczuciami. Jak zniszczyła moje życie. Mimo iż między mną a Thurają wczoraj do niczego nie doszło, widząc dzisiaj Michelle miałem wrażenie, że byłbym w stanie na jej oczach przelecieć Thuraję, aby jej pokazać kogo ze mnie zrobiła. Jak jej odejście mnie zmieniło.

Zmęczony opadłem na kanapę w salonie włączając telewizję.

- Panie Michaelu, telefon do Pana - rzuciła nagle Isa z progu.

- Powiedz, że jestem zajęty - rzuciłem obojętnie chcąc mieć w końcu chwilę spokoju.

- Ale to jakaś dziewczynka, płacze strasznie i mówi, że musi z Panem porozmawiać. Panie Michaelu ma głos podobny do córki Panny Evans...

- Że jak? - zerwałem się z miejsca i podbiegłem do telefonu - Halo? Eva?

- M... Michael przyjedź... Proszę... - płakała tak, że ledwo byłem w stanie ją zrozumieć.

- Kochanie co się dzieje? - oparłem się o ścianę mając złe przeczucia - Eva? Jesteś tam?

- Mike przyjedź... Obiecałeś, że nie pozwolisz skrzywdzić mamusi... - rzucała słowa między szlochnięciami. Mówiła cicho, jakby się bała, że ktoś ją usłyszy.

- Eva gdzie jesteś? Co się dzieje? - mówiłem nerwowo nie mogą znieść tego napięcia - Eva?

- On bije mamusię... - znów się rozpłakała, a ja na te słowa w końcu się domyśliłem co się dzieje.

- Eva skup się teraz kochanie - starałem się mówić opanowanym głosem - Jesteście u niego w domu czy studio?

- W domu... Mike boję się - słysząc jej przerażony głos serce pękało mi na pół - Przyjedź proszę...

- Oczywiście, zaraz będę nie ruszaj się z pokoju, dobrze? Musisz tylko dopilnować, aby drzwi wejściowe były otwarte. Słyszysz? Musisz otworzyć drzwi tak, aby nie widział. Inaczej nie wejdę do domu.

- D... Dobrze... - usłyszałem w słuchawce jakieś trzaski i krzyk - Michael pospiesz się.

- Już jadę, zaraz będę otwórz tylko drzwi - rozłączyłem się i w biegu wpadłem na korytarz chwytając kapelusz i okulary.

Wychodząc słyszałem jak Isa coś do mnie woła, jednak zignorowałem ją całkowicie i wypadłem z domu niczym huragan. Wsiadłem do swojego Bentleya i z piskiem opon wyjechałem z Neverlandu w stronę centrum LA. Wykonałem szybki telefon do Franka, prosząc aby sprawdził mi adres Honses. Po minucie już znałem ulicę i numer mieszkania. Przyspieszyłem gwałtownie nie zważając na wskazówkę na liczniku. Ruch nie był duży, więc udało mi się dotrzeć na miejsce szybko i bez policji na ogonie. Wypadłem z samochodu i biegiem ruszyłem do budynku, nie chcąc aby na złość jeszcze ktoś mnie rozpoznał. 'Eva, mam nadzieje, że otworzyłaś te cholerne drzwi.' mówiłem do siebie w myślach wbiegając po schodach na kolejne piętro. Gdy byłem pod odpowiednim numerem z hukiem trzasnąłem drzwiami, które tak jak prosiłem były odbezpieczone. Słysząc jego głos dobiegający z kuchni wleciałem do pomieszczenia, gdzie pierwszym widokiem jaki zobaczyłem to Michelle skulona na podłodze.

Emilio spojrzał na mnie zdziwiony, nie kryjąc strachu malującego się w jego oczach.

- Co Ty kurwa tutaj robisz? - syknął, a ja nie udzielając mu odpowiedzi złapałem go za marynarkę i rzuciłem na stół, który pod siłą rzutu i ciężaru mężczyzny złamał się w pół. Syknął z bólu, a ja podszedłem do niego podnosząc go do góry za kołnierz i uderzyłem z całej siły tak, że zaczął pluć krwią.

- Ostrzegałem Cię Honses - warknąłem i ponownie uderzyłem, chcąc rozładować całą swoja złość.

- Mike dość - poczułem jak ktoś mnie próbuje odciągnąć do tyłu, ale ignorując to podniosłem za szmaty Emilio i rzuciłem nim o ścianę tak, że odbił się od niej lądując na kolanach na podłodze - Mike proszę... Eva patrzy...

Na te słowa odwróciłem się. Michelle stała obok mnie zapłakana. Miała rozciętą skórę na policzku oraz podbite oko.

- Boże... - wyszeptałem ujmując jej twarz w dłonie - Co on Ci zrobił... - przytuliła się do mnie, a ja zapominając o jej wczorajszych słowach docisnąłem ją mocniej do siebie wyciągając jednocześnie rękę do Evy stojącej w progu. Była przerażona i również miała twarzyczkę mokrą od łez. Bez namysłu podbiegła do nas i wcisnęła między nasze ciała.

Gdy mała się odkleiła, Michelle wciąż stała ze schowaną twarzą w moje włosy. Chciałem ją odsunąć, ale mocniej przywarła do mnie szlochając:

- Nie patrz... Nie chcę abyś patrzył na mnie taką...

- Przestań głuptasie - gdy w końcu ją od siebie oderwałem odwróciła się automatycznie chowając twarz w dłonie - Przestań - rzuciłem poważniej odwracając ją w swoją stronę i zdejmując jej ręce.

Widząc jej rany poczułem jak ponownie narasta we mnie gniew. Spojrzałem w stronę leżącego na ziemi i kaszlącego Emilio, który nie miał najwyraźniej nawet siły się podnieść.

- Nie, proszę... Dość już... - Michelle złapała mnie za rękę i pociągnęła wiedząc, że mam ochotę powtórzyć to co zrobiłem przed chwilą.

Tylko ze względu na Evę uległem i zostawiłem to ścierwo na ziemi w takim stanie, jakim był. Wziąłem dziewczynkę na ręce tuląc ją do siebie mocno.

- Dziękuję - szepnęła mi do ucha tuląc się do mojej szyi.

- Pamiętasz? Na mały palec.

- Na mały palec - potwierdziła, a na jej buźce w końcu zawitał mały uśmiech.

***

Siedziałam na tylnym siedzeniu razem z wtuloną we mnie Evą. Milczałam. Nie miałam nawet odwagi i siły, aby mu powiedzieć 'dziękuję'. Wiedziałam już, że to Eva do niego zadzwoniła, jednak zastanawiało mnie: dlaczego przyjechał? Byłam pewna, że mnie nienawidzi. Byłam pewna, że nie chce mnie znać, nie obchodzi go co się ze mną dzieje. Chciałam, aby zawiózł nas do Natali, jednak protestował, że jedzie prosto do Neverlandu. Nie chciałam się z nim kłócić, więc znów zamilkłam, pogrążając się w swoich myślach. Bolało mnie to, że doprowadziłam do tego, że Eva musiała się wszystkiemu przyglądać. Bała się, płakała - a to była moja wina.

Gdy pojazd się zatrzymał pod samymi schodami, czułam jak wali mi serce. Jak mam mu spojrzeć w oczy? Wysiadłam za moją córką z pojazdu, unikając wzroku Michaela.

- John, odstaw Bentleya na swoje miejsce - krzyknął do jednego z ochroniarzy i ruszył za nami po schodach. Otworzył drzwi wpuszczając nas przodem, widziałam kątem oka, że nie spuszcza ze mnie wzroku. No to czeka mnie chyba poważna rozmowa.

- Michelle dziecko co Ci się stało?! - Isa niczym dobra ciocia podleciała do mnie ujmując moją twarz w dłonie - Kto Ci to zrobił?

- Ja... - zająkałam się nie wiedząc co powiedzieć zatroskanej kobiecie. Na szczęście Michael uprzedził mnie i wtrącił.

- Isabello przynieś proszę apteczkę do mojej sypialni, ja się zajmę Michelle - spojrzał na mnie bez jakiegokolwiek wyrazu, co mnie zabolało tysiąc razy bardziej niż cielesna kara Emilio.

- Mamusiu, chce mi się siusiu - Eva pociągnęła mnie za rękaw od bluzki patrząc lekko speszona.

- Chodź - wzięłam ją za rękę i ruszyłam na górę. Michael podążył za nami, zrównując tempo.

- Chodźcie tutaj - otworzył nam drzwi do sypialni.

- Tutaj jest Myszko łazienka - pokazałam jej palcem na białe drzwi w sypialni Mike'a - Iść z Tobą?

- Nie, jestem już duża - posłała mi swój cudowny uśmiech i ruszyła do łazienki tanecznym krokiem.

Isa po chwili przyniosła apteczkę i bez słowa wyszła z pomieszczenia. Usiadłam bezradnie na jego wielkim łóżku.

- Chodź - ukucnął nagle przede mną i dotknął mojego rozciętego policzka wacikiem nasączonym jakimś płynem.

- Ał - syknęłam czując jak rana mnie piecze - Zostaw - chciałam odepchnąć jego rękę, ale zignorował to całkowicie. Nie spuszczał ze mnie wzroku.

- Dlaczego do niego pojechałaś? - spytał nagle, a w jego głosie w końcu mogłam wyczuć jakieś emocje - Gdyby Eva nie zadzwoniła...

- Dałabym sobie radę.

- Właśnie widziałem - zaśmiał się pod nosem i znów przetarł mój policzek wacikiem - Zapłaci mi za to, nie skończyłem z nim jeszcze.

- Dlaczego w ogóle przyjechałeś? - gdy zapytałam spojrzał na mnie zdziwiony - Myślałam że...

- Obiecałem was chronić - przerwał mi mówiąc z powagą w głosie - Ja w przeciwieństwie do Ciebie dotrzymuję danego słowa.

- Mike, ja się po prostu pogubiłam...

- Zauważyłem - znów zaśmiał się pod nosem wstając i odkładając apteczkę na stolik - Dobrze się bawiłaś moim kosztem?

- Przepraszam...

- Wiesz - usiadł obok mnie na łóżku - Zadziwia mnie jak szybko zmieniasz zdanie. Wczoraj mi mówisz że masz mnie kompletnie w dupie, a dzisiaj przepraszasz.

- A wiesz co mnie dziwi? - spojrzałam na niego zaszklonymi oczami - Że Ty tak łatwo w to uwierzyłeś - już chciałam wstać ale złapał mnie za nadgarstek sadzając z powrotem na miejsce.

- O czym Ty znów mówisz? - jego głos był pełen gniewu i bólu - Znów chcesz się zabawić moim kosztem?

- Nie - szepnęłam niemal niesłyszalnie - Jak mogłeś uwierzyć po tym wszystkim co przeszliśmy, że Cię nie kocham? Wystarczyło jedno zdanie, a Ty zwątpiłeś w moje uczucia.

- Mam dość - wstał z miejsca i zaczął nerwowo chodzić po pokoju - Mam dość Michelle Twoich kłamstw, Twoich gierek i oszustw. Czego Ty do cholery chcesz?

- Chcę w końcu powiedzieć Ci prawdę, właśnie do tego zmierzam. Chciałam to zrobić wczoraj, ale nie dałeś mi wyboru. Dzisiaj rano również.

- Co? Chcesz znów mi powiedzieć, że nic dla Ciebie nie znaczyłem? - zaśmiał się pod nosem - Proszę bardzo dowal mi jeszcze bardziej! Skoro Twierdzisz, że mnie kochasz to dlaczego uciekłaś 6 lat temu, co?!

- Właśnie do tego zmierzam, do powiedzenia Ci prawdy - wstałam i chciałam podejść do niego, ale odsunął się o krok - Moja miłość nigdy do Ciebie nie zmalała nawet przez chwilę. Nikogo nie poznałam, dla nikogo wtedy Cię nie zostawiłam... Wszystko co robiłam, robiłam z myślą o Tobie.

- O czym do jasnej cholery mówisz? Przecież uciekłaś z kimś, z ojcem Evy tak? - spojrzał na mnie zdezorientowany. Nagle drzwi od łazienki się otworzyły, a w nich stanęła moja mała córeczka. Poprosiłam ją gestem ręki aby podeszła do nas. Objęłam ją delikatnie i spojrzałam na Michaela, który nie spuszczał ze mnie wzroku.

- Nie Mike... - zaczęłam cichym, łamiącym się głosem - Nie było wtedy nikogo. Nigdy, przenigdy nie pokochałam nikogo innego poza Tobą, a tym bardziej nie zostawiłam Cię dla nikogo innego. Emilio był moją próbą ucieczki, gdyż nie chciałam, abyś poznał prawdy. Nie chciałam niszczyć Twojego związku z Lisą... Dlatego też tak zabolało mnie, jak łatwo we wszystko uwierzyłeś. W moją ucieczkę z innym mężczyzną, w to że Cię nie kocham...

- Wciąż nic nie rozumiem - pokręcił głową, a w kącikach jego oczu dostrzegłam drobne łzy - Skoro mnie kochałaś i z nikim nie uciekłaś to jak...? Przecież Eva...?

- Mike... - zacisnęłam oczy, próbując się nie rozpłakać - Eva jest Twoją córką...


***


Komentarz = to motywuje!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top