Rozdział 14

Wiele w życiu mu­simy, ale nie mu­simy czy­nić zła. A jeśli ja­kaś siła, ja­kiś strach, zmusza nas do czy­nienia zła, to nie zmu­si nas do te­go, byśmy te­go zła chcieli. Tym bar­dziej nie zmu­si nas do te­go, abyśmy trwa­li w tym chce­niu. W każdej chwi­li możemy wznieść się po­nad siebie i zacząć wszys­tko od nowa. Bo w końcu naj­bar­dziej prze­rażającym dźwiękiem na świecie jest bi­cie włas­ne­go ser­ca. Nikt nie lu­bi o tym mówić, ale to praw­da. Jest to dzi­ka bes­tia, która w sa­mym środ­ku głębo­kiego strachu do­bija się ol­brzy­mią pięścią do ja­kichś wewnętrznych drzwi, by ją wypuścić.

Weszłam do budynku w pośpiechu, bojąc się aby znów się nie spóźnić. Byłam tak zamyślona, że nawet nie poczułam jak zderzam się z kimś na korytarzu.

- Przepraszam - rzuciłam w pośpiechu i spojrzałam na mężczyznę przede mną - Quincy?

- Cześć mała - posłał mi swój uroczy uśmiech, po czym przywitał się ze mną buziakiem w policzek.

- Co tutaj robisz?

- Jestem umówiony z Michaelem na spotkanie, główny stylista dzisiaj jest potrzeby tutaj w biurze, więc spotkanie postanowiliśmy też tutaj zrobić - zmierzył mnie wzrokiem - Czekasz na kogoś?

- Yyy, nie - zająknęłam się - Mam dzisiaj sesję, idę właśnie do Emilio i bardzo się spieszę, więc pozwolisz...

- Jasne, leć - przerwał mi uśmiechając się - Powodzenia.

- Dzięki - krzyknęłam jeszcze i biegiem ruszyłam po schodach na górę.

Zapukałam do drzwi jego gabinetu, po czym weszłam do środka z wielkim uśmiechem na twarzy. Emilio stał akurat oparty o biurko i rozmawiał z kimś przez telefon. Słysząc mnie odwrócił się, uśmiechnął do mnie po czym szybko zakończył rozmowę.

- Jest i moja gwiazda - wyszczerzył się, po czym podszedł do mnie i delikatnie cmoknął w usta - Gotowa?

- Chyba tak - przygryzłam lekko wargę - Trochę się stresuję...

- Nie masz czym kochanie. Wiem, że wyszło to trochę z dnia na dzień, ale ich poprzednia firma wczoraj zrezygnowała ze zlecenia i dzwonili do mnie, czy się podejmę. Do wieczora muszą mieć te zdjęcia.

- Wyrobisz się?

- Jasne. Po sesji wezmę się za obróbkę i do wieczora wszystko ogarnę - spojrzał na mnie - Widziałem dzisiaj Quincy'ego na dole, wiesz może po co tutaj jest?

- Nie mam pojęcia - skłamałam, nie chcąc zaczynać ponownie niewygodnego tematu Michaela - To co, idziemy?

- Oczywiście - mruknął zgarniając swoje papiery z lady.

Po chwili byłam już w garderobie, gdzie zajęła się mną makijażystka. Mika była młodą, ale bardzo utalentowaną i cenioną w branży osobą. Była ciepłą i uśmiechniętą dziewczyną, od której pozytywna energia biła na kilometr. Od razu nawiązałam z nią dobry kontakt.

- A więc, Ty i Pan Honses, jesteście razem? - spytała nagle, a ja nie wiedziałam co jej odpowiedzieć.

- Można tak powiedzieć - posłałam jej fałszywy uśmiech - To trochę skomplikowane.

- Domyślam się, w końcu po byciu panną samego Króla popu...

- Skąd wiesz? - przerwałam jej spoglądając na nią.

- Poznaje po prostu - zaśmiała się - Myślisz, że w gazetach o was nie było?

- Wiem, że było... Jednak nie myślałam że... Zresztą nieważne. To przeszłość, nikt już nawet o tym nie pamięta.

- No... gotowe - wsadziła mi kosmyk włosów za ucho - Pięknie. Teraz tylko suknia i możesz iść świecić przed obiektywem.

- Dziękuję - szepnęłam uśmiechając się delikatnie.

Mimo iż zawsze lubiłam tę robotę, dzisiaj miałam od rana złe przeczucia. Od kilku dni miewałam okropne bóle głowy. Zazwyczaj brałam po prostu tabletkę, po czym ból znikał, jednak nie mogę przecież codziennie faszerować się prochami, a bóle pojawiają się coraz częściej - a co gorsza - są coraz bardziej silne. Biorąc pod uwagę występujące u mnie ostatnio nudności, a nawet wymioty, bałam się, że tabletki antykoncepcyjne zawiodły, jednak robiłam już testy kilkukrotnie i zawsze wykazywały wynik negatywny.

A więc co się ze mną dzieje? Coraz poważniej zaczęłam rozważać 'radę' Doktora Stewarta, aby pójść i zrobić badania i sobie i Evie.

- Gotowa? - do garderoby wszedł Emilio ubrany w szeroki uśmiech - Ty jeszcze nie w sukni?

- Już się ubieram - wstałam z miejsca wciąż pozostając jeszcze w swoich zamyśleniach - Daj mi pięć minut.

- Za pięć minut w pokoju 306. Nie każ mi długo czekać - rzucił i opuścił pomieszczenie, a ja odetchnęłam z ulgą.

- Pomóc Ci może? - podeszła do mnie Mika - Dobrze się czujesz? Jesteś cała blada...

- Nie, jest wszystko okej - wymusiłam z siebie delikatny uśmiech - To którą suknię mam założyć?

- Chodź - dziewczyna złapała mnie za rękę i pociągnęła w stronę szafy.

W końcu gotowa pobiegłam do sali, do której kazał Emilio. Czekał tam wraz z innym fotografem, z którym zawzięcie o czymś rozmawiał. Spojrzał w końcu w moją stronę i uśmiechając się podszedł do mnie i podprowadził pod ścianę w miejsce, w którym miały się odbyć zdjęcia.

Sesja nie trwała długo, jednak przez wciąż nasilający się ból głowy miałam dość po pierwszych kilku fotkach. Próbowałam wytrzymać jak najdłużej, walcząc w międzyczasie z własnym organizmem, który buntował się na każdym kroku. Prosiłam o przerwę, jednak Emilio nalegał, że spieszy się bardzo i musi odesłać zdjęcia jak najszybciej. Po którejś sukience z rzędu czułam, jak uginają się pode mną nogi. Gdy tylko usłyszałam od mojego partnera, że to była ostatnia suknia, poczułam wielką ulgę i czym prędzej udałam się z powrotem do garderoby, w której zastałam jeszcze ubierającą się w płaszcz Mikę.

- Wychodzisz już? - spytałam opadając na kanapę.

- Tak, dzisiaj wcześniej się zwalniam bo mam wizytę u dentysty - zmierzyła mnie wzrokiem - A Ty wyglądasz jeszcze gorzej, niż gdy Cię szykowałam. Na pewno wszystko gra?

- Możesz dać mi wody? - spojrzałam na nią błagalnie, a dziewczyna skinęła głową i po chwili wróciła z szklanką zimnej wody, którą wypiłam w sekundę - Dziękuję - oparłam się głową o oparcie kanapy.

- Dasz sobie radę? - spytała kierując się w stronę drzwi.

- Jasne, dzięki za wszystko.

Gdy tylko zostałam sama, wstałam i poszłam się przebrać w swoje normalne ciuchy. Ból trochę ustał, jednak wciąż nie czułam się dobrze. Jedyne o czym teraz marzyłam to sen i spokój, jaki mi był bardzo potrzebny. Siedziałam jeszcze trochę w garderobie, próbując do końca się pozbierać i już wstałam z zamiarem pójścia do domu, gdy usłyszałam jak ktoś wchodzi do pomieszczenia.

- A Ty gdzie się wybierasz? - Emilio wszedł do środka, rozpinając powoli guziki swojej koszuli - Nie zostaniesz jeszcze trochę?

- Źle się czuję - rzuciłam do niego nie bardzo rozumiejąc, co mu już chodzi po głowie - A Ty nie miałeś się zająć obróbką zdjęć?

- Owszem, ale pogadałem z Simonem, aby zrobił kilka pierwszych za mnie - zabrał mi z rąk moją torebkę i rzucił ją na fotel, po czym przywarł do mnie całując mnie zachłannie.

Gdy poczułam jego dłonie wędrujące pod moją bluzką, odsunęłam się od mężczyzny wbijając wzrok w podłogę.

- Emilio naprawdę źle się czuje... - rzuciłam ze skruchą, naprawdę nie mogąc się przełamać.

- Ostatnio co chwila źle się czujesz - syknął - Jak nie głowa Cię boli to mówisz że jesteś zmęczona.

- Bo tak jest - spojrzałam na niego - Ostatnio co chwila dokuczają mi bóle głowy, to nie moja wina że...

- Przestań robić ze mnie idiotę - warknął po czym znów do mnie przywarł kładąc mnie na siłę na kanapie.

Próbowałam przez chwilę się przemóc, jednak nie mogłam, nie chciałam robić nic wbrew sobie. Odepchnęłam go od siebie i rzuciłam oschle: 'Nie.'

Po tych słowach znów to zrobił. Dokładnie to co wtedy, gdy przyjechałam do niego do domu, znów uderzył mnie, z tą samą wściekłością w oczach, tylko ze zdwojoną siłą w ręce. Poczułam piekący ból na policzku i wardze, która musiała zostać rozcięta, gdyż zapach i smak krwi powstał momentalnie w moich ustach. Emilio zszedł ze mnie i walnął ręką w stół, który aż się zatrząsł.

- Wynoś się! - warknął do mnie, a ja ze łzami w oczach chwyciłam tylko swoją torebkę i wybiegłam z garderoby.

Sama nie wiem czy w tym momencie przeważał ból fizyczny, czy ból psychiczny. Ja­kie pier­wotne in­styn­kty kierują ludźmi, że za­dają oni so­bie nawza­jem ty­le bólu i cier­pienia, często czer­piąc z te­go radość? Na­wet zwierzęta po­suwają się do prze­mocy fi­zycznej, tyl­ko jeśli będą miały z te­go korzyści. A ludzie, naj­le­piej roz­wi­nięty ga­tunek na Ziemi? Oni za­dają in­nym bez­ce­lowy ból, bez względu czy są to zwierzęta, czy osoba, która po prostu zaufała.

Zbiegłam ze schodów prawie zabijając się o własne nogi. Chciałam jak najszybciej stamtąd uciec, a najlepiej tak, aby nikt mnie nie widział w takim stanie. Oczy miałam tak zalane łzami, że widziałam tylko migające, zamazane fragmenty. Będąc już prawie przy wyjściu poczułam na zakręcie jak się z kimś zderzam. Cholera... Znowu musiałam na kogoś wpaść? Tym razem jednak zrobiłam to z taką siłą i prędkością, że gdyby nie fakt iż mężczyzna mnie przytrzymał, zapewne wylądowałabym na ziemi.

- Michelle? - spojrzałam tylko w te jego ciemne oczy, po czym wyrwałam się nie chcąc, aby zadawał nawał kolejnych pytań.

Wpadłam na drzwi wyjściowe otwierając je z hukiem. Sama nie wiem dokąd chciałam teraz uciec. W moim wnętrzu panował taki mętlik uczuć, że nie myślałam w tej chwili racjonalnie. Gniew, strach, ból, rozpacz - to wszystko rozsadzało mnie od środka. Łzy spływały mi po policzkach, a ja nie widziałam nic prócz zamazanego obrazu, który wydawał się mi coraz bardziej odległy. Usłyszałam na sobą głos Michaela. Wybiegł za mną, jednak ja nie myślałam nawet by się zatrzymać. Wiedziałam, że zadawałby pytania, a ja musiałabym mu wszystko opowiedzieć, a nie chciałam go więcej okłamywać. Nie zasługiwał na to. Wpadłam na pasy chcąc przebiec na drugą stronę. Nawet się nie rozejrzałam... Usłyszałam trąbienie samochodu oraz pisk hamujących opon. Gdy odwróciłam się i zobaczyłam zbliżające się do mnie auto, ostatnie co poczułam to jak ktoś szarpnął za moją bluzę odciągając mnie do tyłu.

***

Po skończonej rozmowie z Q byłem wściekły. Ufałem mu, był jedną z niewielu osób, którym naprawdę zależało na tym co robię, jednak czasem miałem już wrażenie, że bardziej mu zależy na tej robocie, niż naszej przyjaźni. Próbowałem mu przetłumaczyć, że musimy przełożyć nagrywanie na inny termin, gdyż moje zdrowie odmawia posłuszeństwa i wszystko zaczyna wisieć na włosku. Jednak on upierał się twardo przy swoim, że podpisanych papierów cofnąć się nie da i musimy się wyrobić ze wszystkim do końca roku.

Opuściłem gabinet trzaskając drzwiami i ruszyłem korytarzem, próbując pozbierać myśli. Nagle zza ściany ktoś wybiegł i poczułem jak uderza ze mną z ogromną siłą. Czując jak traci równowagę przytrzymałem ją i dopiero po chwili się zorientowałem, że była to Michelle. Już dawno jej takiej nie widziałem... Była zapłakana i wystraszona niczym małe dziecko, które zobaczyło ducha. Jednak moją uwagę przykuła jej rozcięta warga, której świeża krew zdradzała, że rana powstała stosunkowo niedawno. Nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, ona wyrwała mi się i uciekła do wyjścia wybiegając z budynku. W pośpiechu złapałem za kapelusz i okulary i pozwalając sobie na tak liche przebranie wybiegłem z budynku za kobietą. Krzyknąłem, ale nawet nie spojrzała w moją stronę. 'Cholera' pomyślałem i ruszyłem za nią z obawą, że zaraz ktoś może mnie rozpoznać. Już byłem praktycznie przy niej, gdy nagle nie wiadomo kiedy wbiegła na pasy prosto pod rozpędzonego Jeepa. Na dźwięk klaksonu zatrzymała się, a ja nie zastanawiając się nad niczym wbiegłem za nią na jezdnię i w ostatniej chwili złapałem za bluzę odciągając kobietę do tyłu. Wpadła prosto w moje ramiona, a auto zatrzymało się kilka metrów dalej.

- Pojebało Cię kobieto?! - wrzasnął kierowca Jeepa uchylając okno, po czym z piskiem ruszył dalej przed siebie.

Michelle spojrzała na mnie przerażona całą sytuacją, po czym rzuciła mi się na szyję mocno przytulając. Docisnąłem ją mocniej do siebie, próbując sam się uspokoić, gdyż adrenalina we mnie buzująca była okropna. Serce waliło mi, jakby chciało wyskoczyć z klatki piersiowej. Przymknąłem oczy, starając się dojść do siebie. Nie mogłem przetrawić myśli, że jeszcze chwilę temu, mogłem ją bezpowrotnie stracić, że mogłem już nigdy nie mieć okazji jej ujrzeć.

- Przepraszam... - szepnęła chowając twarz w moją szyję - Tak strasznie Cię przepraszam...

- Już dobrze - pocałowałem ją we włosy - Chodź, nie mogę tutaj tak być, ktoś może mnie rozpoznać.

Niechętnie skinęła głową i ruszyła ze mną w stronę budynku, z którego przed chwilą wybiegliśmy. Gdy byliśmy już pod samym wejściem zatrzymała się, spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem i rzuciła.

- Nie wejdę tam.

- Chodź - próbowałem ją wciągnąć za rękę - Tylko założę przebranie i pójdziemy się przejść, ok? Zjemy coś na mieście i porozmawiamy.

- Nie Michael, ja nie mogę... - znów chciała mi nawiać, ale w ostatniej chwili złapałem ją i przyciągnąłem do siebie nie zważając nawet, że ktoś ze środka z ludzi z branży może nas zobaczyć.

- Przestań w końcu - rzuciłem poważnym tonem - Przez Twoje głupie zachowanie, przed chwilą omal nie wpadłaś pod samochód. Proszę Cię chodź na chwilę i przestań działać pod wpływem impulsu - włożyłem jej kosmyk włosów za ucho i oparłem się swoim czołem o jej czoło - Jeśli nie chcesz wejść, poczekaj tutaj, dobrze?

- Dobrze - rzuciła niechętnie, widocznie spokojniejsza.

- Za pięć minut wrócę. Poczekaj tutaj na ławce i nie waż się nigdzie uciekać.

- Idź - posłała mi wymuszony uśmiech.

- Obiecujesz, że będziesz tutaj czekać?

- Obiecuję.

- W takim razie ufam Ci - pocałowałem ją w czoło i wszedłem do budynku zerkając jeszcze ostatni raz w jej stronę.

Tak jak mówiłem, szybko uwinąłem się z przebraniem. Spiąłem mocniej włosy, zakrywając kucyka kapeluszem, założyłem wąsy oraz kurtkę z bardzo wysokim kołnierzem, który przysłaniał mi podbródek z częścią ust. Wychodząc z powrotem złapałem jeszcze swoje ciemne okulary i wróciłem z powrotem do Michelle, która zgodnie z obietnicą czekała na mnie na ławce przed budynkiem.

- Chodź - podszedłem do niej i złapałem za rękę ciągnąc w tylko mi znanym kierunku.

Kobieta szła w milczeniu ze spuszczonym wzrokiem, widocznie bijąc się z własnymi myślami.

- Dziękuję Ci - wydusiła z siebie coś w końcu, spoglądając na mnie niepewnie - Gdyby nie Ty...

- Nie myśl już o tym - objąłem ją ramieniem - A teraz chcę wiedzieć, co Cię doprowadziło do takiego stanu.

- Michael proszę, nie każ mi znów...

- Okłamywać mnie? - zaśmiałem się z ironią - To chyba ostatnio Twoje ulubione zajęcie.

- To nie tak...

- Więc jak? - zatrzymałem się i zdjąłem okulary z nosa, by móc spojrzeć jej prosto w oczy - Dlaczego płakałaś? I kto Ci to zrobił? - dotknąłem dłonią jej twarzy, przejeżdżając kciukiem obok rozcięcia na dolnej wardze. Dopiero po chwili zacząłem wszystko analizować i zaczęło do mnie wszystko docierać. Jej strach, rozcięta warga... Co w ogóle robiła znów tutaj? W końcu tylko do jednej osoby, mogła przyjść - Zabiję sukinsyna - warknąłem i już chciałem zawrócić, gdy złapała mnie za płaszcz tarasując mi drogę.

- Proszę, nie... - szepnęła i znów przytuliła się do mnie - On mi nic nie zrobił. Pokłóciliśmy się i dlatego byłam wściekła, ale to rozcięcie to...

- To co? - syknąłem - Ze schodów spadłaś? Pośliznęłaś się w wannie? Gałąź Cię uderzyła? No proszę jaką bajkę tym razem chcesz mi sprzedać?

- Chodźmy stąd, proszę - spojrzała na mnie znów ze łzami w oczach, a ja próbując opanować gniew we mnie narastający ruszyłem niechętnie za nią, ponownie nakładając okulary na nos.

- Jesteś głodna? - spytałem w końcu, nie chcąc się z nią znów kłócić.

- A co proponujesz?

- Niedaleko jest bardzo fajna restauracja, możemy zjeść razem obiad.

- Z chęcią - uśmiechnęła się do mnie - Tylko... Jesteś pewien, że Cię nie rozpoznają?

- Usiądziemy gdzieś w kącie, a zamówienie Ty złożysz na wszelki wypadek.

- Mike?

- Tak?

- Jeszcze raz Ci dziękuję - po tych słowach złożyła na moim policzku drobny pocałunek, a ja poczułem jak się czerwienię.

Po chwili byliśmy już w środku restauracji. Z uwagi, że dopiero przed chwilą rozpoczęła się pora obiadowa, a gości jeszcze nie było, postanowiłem wykorzystać okazję.

- Zajmij któryś stolik. Ja zaraz wrócę.

- Ale Mike - złapała mnie za rękę - Przecież nie możesz iść do nich i...

- Zaufaj mi - uśmiechnąłem się i ruszyłem w stronę obsługi restauracji, prosząc do siebie szefa.

Nie musiałem długo prosić, a po chwili już drzwi restauracji były zamknięte, a na drzwiach wywieszono kartkę, że lokal został wynajęty. Na moją prośbę opuszczono również rolety w oknach, aby nikt z zewnątrz nie mógł mnie rozpoznać. Zadowolony zdjąłem z siebie wąsy i płaszcz, mogąc swobodnie usiąść przy stole.

- Znów wynająłeś lokal na czas naszego pobytu, prawda?

- Może - zaśmiałem się nie spuszczając z niej wzroku - I tak nikogo nie było, a teraz możemy bez obaw siedzieć i jeść w spokoju.

- Jesteś wariatem.

- Od urodzenia - znów się uśmiechnąłem, gdy nagle poczułem jak dzwoni mi telefon kieszeni.

- Wybacz, coś mi w spodniach wibruje - dopiero po chwili zdałem sobie sprawę z tego co właśnie powiedziałem.

Michelle oczywiście wybuchała niekontrolowanym śmiechem, a ja po chwili razem z nią.

- No przestań! Nie to miałem na myśli - zaczęła się jeszcze głośniej śmiać, że prawie zleciała z krzesełka - Jesteś okropna.

- Ty lepiej uspokój tego tam co Ci w spodniach wibruje - znów wybuchnęliśmy śmiechem - Ja tam myślałam, że masz większą władzę, a póki co to Ty chyba nie jesteś nawet Panem własnych majtek.

- Bardzo śmieszne - znów chichraliśmy się jak dwójka wariatów, gdy nagle podeszła do nas kelnerka, aby przyjąć zamówienie.

Wybraliśmy z Michelle zamówienia z kart, co chwila spoglądając na siebie dwuznacznie i przesyłając sygnały, przez które ponownie się śmialiśmy. Kelnerka nie wiedząc o co chodzi, musiała mieć z nas niezły ubaw.

- Wszystko? - spojrzała na nas unosząc delikatnie kąciki ust.

- Tak - rzuciłem najpoważniej jak potrafiłem, jednak gdy kobieta odeszła, a ja spojrzałem na powstrzymującą się od śmiechu Michelle, nie potrafiłem nad tym zapanować.

- A może Panu Michaelowi coś na uspokojenie jeszcze zamówimy, hm? - poruszyła zabawnie brwiami, wciąż się uśmiechając zadziornie - Już wiem, skąd się wziął pomysł na niektóre Twoje ruchy w tańcu.

- Będziesz mnie tym gnębić do końca dnia, prawda? - pokręciłem głową przygryzając delikatnie wargę - Wiesz, takie wibracje najlepiej jest rozładować i ja znam kilka dobrych sposobów...

- Świnia! - walnęła mnie w ramię, po czym zakryła twarz dłońmi, abym nie dojrzał to jak się zarumieniła.

- No co? Chciałaś temat wibracji to teraz masz - zaśmiałem się.

- Ty już lepiej tam uważaj, aby Ci do zwarcia w slipkach nie doszło - spojrzała na mnie triumfalnie - Jeszcze jakieś spięcie będzie czy coś...

- Do spięcia potrzebny jest raczej jeszcze kontakt.

- Że co? - spojrzała na mnie pytająco.

- No wiesz, wkładanie wtyczki do kontaktu i te sprawy... - znów wybuchła śmiechem, a ja mimo iż próbowałem zachować powagę, po chwili sam się wyszczerzyłem - Sama drążyłaś ten temat...

- Od wibracji do seksu z wtyczką. Tylko Jackson mógł na to wpaść - spojrzała na mnie - To już teraz wiem skąd się wzięło powiedzenie: ' kto ma wtyki, ten ma prąd'.

- Bardzo dużo prądu - dodałem, gdy akurat kelnerka przyniosła nasze zamówienia.

Spędziliśmy chwilę w ciszy jedząc swoje dania. Spoglądałem na nią ukradkiem, uśmiechając się sam do siebie. Jej obecność była dla mnie kojąca, zapominałem przez chwilę że jestem gwiazdą, piosenkarzem, były to momenty, gdzie byłem po prostu człowiekiem, zwykłym chłopcem z Gary, który żyje jak każdy, normalny człowiek.

- O czym myślisz? - spytała nagle, a ja spojrzałem na nią jak wyrwany z transu.

- O niczym ważnym.

- Wciąż rozmyślasz, jak działa ta wtyczka i kontakt?

- Myślę, że wiem doskonale jak to działa, czyż nie Panno Evans? - puściłem jej oczko, na co znów się zarumieniła i spuściła wzrok dłubiąc widelcem w talerzu - Powiesz mi w końcu co się wydarzyło tam dzisiaj?

- O czym mówisz?

- Chcę wiedzieć co to bydle Ci zrobiło - rzuciłem poważnym tonem.

- Nie psuj atmosfery, proszę Cię...

- Nie ufasz mi? - spojrzałem na nią odkładając sztućce na pusty już talerz.

- Dobrze wiesz, że Ci ufam.

- I dlatego masz przede mną tajemnice? Dlatego mnie okłamujesz?

- Ja nie...

- Uderzył Cię? - przerwałem jej czując jak narasta we mnie fala złości - Chcę abyś mi powiedziała prawdę. I dlatego Eva wtedy była taka wystraszona na plaży? Wtedy też zrobił Ci krzywdę?

- Nic mi nie zrobił. Proszę Cię zakończmy ten temat... Nie chcę się znów kłócić.

- Nie byłoby kłótni, gdybyś mnie nie okłamywała.

- Mogę Ci przysiąc, że nigdy nie okłamałam Cię myśląc o sobie.

- Nawet wtedy, gdy wyjechałaś i zostawiłaś mnie dla kogoś innego? - spojrzałem jej w oczy, w których dostrzegłem ból i strach zarazem - Zresztą nieważne...

- Skoro masz o to do mnie taki żal, to dlaczego jesteś tutaj ze mną? Czemu chcesz się ze mną widywać? Zapraszasz mnie do siebie? Dlaczego mnie wtedy na wystawie pocałowałeś?

- Bo mimo tego co mi zrobiłaś wciąż Cię kocham i sam nie wiem czemu, mam przeczucie że Ty tak samo kochasz mnie - nie spuszczałem z niej wzroku.
Nic mi nie odpowiedziała, co było dla mnie dostatecznym potwierdzeniem moim słów. Mimo iż bolały mnie wspomnienia, to jak mnie kiedyś potraktowała - byłem w stanie jej wybaczyć wszystko. Wszystko bo wiedziałem, że nie kierowała się wtedy uczuciem. Miłość nie może zniknąć, umrzeć a potem powstać z dnia na dzień na nowo, z tą samą siłą i mocą. Skoro wciąż mnie kochała, to znaczyło, że nigdy tak naprawdę nie przestała mnie kochać.

- Ja już chyba wolę rozmawiać z tobą o wibracjach i wtyczkach - rzuciła aby rozładować napięcie, co jej się udało.
- Wtyczki, kontakty... A Ty cały czas o jednym - uśmiechnąłem się dopijając do końca swoją kawę - Aż tak bardzo Ci prądu brakuje? Zawsze możemy podładować akumulatorki.
- Zapomniałam, że Ty jesteś chodzącą elektrownią - znów się zaśmialiśmy, gdy nagle rozległ się dźwięk telefonu Michelle.

Przeprosiła mnie i odebrała połączenie. Po chwili już wiedziałem, że coś się stało. Momentalnie pobladła, dłonie zaczęły jej się trząść a oczy zaszkliły się. Zmarszczyłem brwi wyczekując, aż coś w końcu powie. Rozłączyła się nie odpowiadając rozmówcy.

- Michelle? Co się dzieje? - spytałem poważnym tonem widząc jej reakcję.
- Dzwoniła Nat... - spojrzała na mnie z przerażeniem wymalowanym na twarzy - Eva jest w szpitalu...

***

Komentarz = to motywuje!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top