Rozdział 18

Pa­miętacie ten mo­ment, kiedy ja­ko dziec­ko, w wieku koło sied­miu lat, ma­lowaliście ob­ra­zek i niebo to niebies­ki pa­sek u góry kar­tki? I wte­dy przychodzi ten mo­ment roz­cza­rowa­nia, kiedy nau­czy­ciel mówi ci, że tak nap­rawdę niebo zaj­mu­je cała wolną przes­trzeń na ry­sun­ku. I to jest ta chwi­la, kiedy życie zaczy­na być co­raz bar­dziej skom­pli­kowa­ne i nieco nud­niej­sze, po­nieważ za­malo­wywa­nie kar­tki na niebies­ko jest raczej nużącym zajęciem. Ja mimo iż czułem się wciąż po części tym małym dzieckiem, zaczynałem dostrzegać w tych z pozoru nużących rzeczach piękno. Bo czy błękit nieba nie jest cudowny? Zamalowywanie jest raczej nudne, ale czasem trzeba się w życiu wysilić dla niepowtarzalnego efektu końcowego.

Mój szofer pojechał już po Michelle i Evę, ja zaś od rana byłem na miejscu sprawdzając czy wszystko na statku jest tak jak być powinno. Nie chciałem żadnych niespodzianek, no może poza jedną, którą sam szykowałem na dzisiejszy dzień. Przeszedłem po pokładzie podchodząc do barierki. Miałem na sobie przebranie, gdyż chciałem uniknąć rozgłosu i zlotu fanów, a przede wszystkim mediów i prasy. Od rana uśmiech nie schodził mi z twarzy. To miał być cudowny dzień i nie pozwolę aby cokolwiek lub ktokolwiek mi go zniszczył.

Spojrzałem w wodę, która spokojnie obijała się o ściany statku. Pogoda była zaskakująco piękna jak na końcówkę lata. Bezchmurne niebo, delikatny wiaterek i słońce, które miałem wrażenie że się do mnie uśmiecha.

W końcu zobaczyłem jadące w naszą stronę Porsche, które specjalnie kazałem wziąć szoferowi zamiast limuzyny, aby nie wzbudzać żadnych podejrzeń. Zatrzymali się nieopodal, a po chwili z pojzadu wyskoczyła Eva, biegnąca już w moją stronę, nawet nie myśląc by poczekać na mamę.

- Michael! - krzyknęła wbiegając po schodach na pokład i rzucając mi się w ramiona - Nie mogłam się już doczekać!

- Ciii - przykucnąłem przy niej kładąc jej palec na ustach - Nie krzycz skarbie, mam przebranie i nikt nie może wiedzieć, że to ja. Dopóki nie wypłyniemy nie mów do mnie po imieniu, zgoda?

- Przepraszam - rzuciła ze skruchą, na co ją mocno do siebie przytuliłem.

- Nic się nie stało kochanie - ucałowałem ją w skroń - Nie masz mnie za co przepraszać.

- Co znów przeskrobała? - spojrzałem na Michelle idącą w naszą stronę. Uniosła lekko kąciki ust i gdy się podniosłem, ku mojemu zdziwieniu złożyła na moim policzku drobny pocałunek - Nic się tutaj nie zmieniło.

- Owszem - rozejrzałem się po pokładzie.

- Szefie, a to gdzie? - spytał nagle Simon niosąc walizki z samochodu, którym przyjechały - Dać do...

- Daj do mojej kajuty na razie - uśmiechnąłem się do niego i dopiero po chwili się zorientowałem, że jeszcze nie znają się ze sobą - Michelle, Eva... To jest Simon, będzie z nami płynął i sprawował opiekę na statku przez te dwa dni.

- Miło mi - kobieta wyciągnęła do niego rękę, którą mężczyzna uścisnął posyłając niepewny uśmiech - Ale to chyba nie z nim płynęliśmy za pierwszym razem?

- Nie, Ignacio niestety zwolnił się i wrócił do domu we Włoszech - spojrzałem na nią - Chodźcie, pokażę wam wasze kajuty - pociągnąłem kobietę za rękę, nie przestając się uśmiechać.

Zeszliśmy na dolny pokład, który od naszego pierwszego rejsu uległ małej zmianie.

- Robiłeś remont? - spytała rozglądając się w koło - Ślicznie tutaj.

- Chciałem trochę odświeżyć to miejsce. Tutaj będzie wasza kajuta - otworzyłem wielkie drewniane drzwi i wszedłem za nimi do środka.

Eva pierwsze co to rzuciła się wielkie łóżko posłane białą jak śnieg pościelą. Michelle odsłoniła zasłony wpuszczając do pomieszczenia światło. Na największej ścianie była wielka szafa połączona z komodą i toaletką.

- Tutaj macie łazienkę - wskazałem na białe drzwi w rogu - Moja kajuta jest na korytarzu tuż obok.

- Dziękuję - szepnęła Michelle podchodząc do mnie i ściskając mocno.

- Wiesz... - szepnąłem jej do ucha tak, aby Eva nie słyszała - Jak nie podoba Ci się ta kajuta, zawsze możesz spać w mojej...

- Twoje niedoczekanie - walnęła mnie w ramię na co się zaśmiałem.

Po rozpakowaniu walizek, gdy statek odbił już od brzegu. za namową Evy udaliśmy się na najniższe piętro gdzie mieścił się basen.

***

Oparta o ściankę basenu przyglądałam się Michaelowi i Evie wygłupiającym się jak małe dzieci. Od zawsze wiedziałam, że Mike marzył o dużej, pełnej rodzinie, dzieciach, możliwości spędzania z nimi czasu... Dlaczego więc mu to odebrałam? Sama już nie wiem, co mną kierowało te sześć lat temu. Jednakże kiedy prześledzę jak wielką karierę przez ten czas zrobił, ile osiągnął dzięki temu, że odeszłam - nie żałuję tej decyzji. Mimo wszystko gdy patrzę na to teraz, serca mi pęka widząc ich razem.

- Michelle? - Mike podpłynął do mnie widząc, jak się zamyśliłam - Wszystko gra?

- T.. Tak - posłałam mu słaby uśmiech, zatrzymując mimowolnie wzrok na jego torsie - Choroba się nasiliła? - spytałam znów patrząc mu prosto w oczy. Gdy wyciągnęłam rękę by dotknąć jednej z plamek na jego piersi odsunął się ode mnie gwałtownie.

- Nie patrz - rzucił z bólem w oczach, po czym bez słowa wyszedł z basenu zmierzając w kierunku niewielkiej szatni.

- Co się stało? - nawet nie wiem kiedy Eva znalazła się obok mnie.

- Nic kochanie - ucałowałam ją w czoło - My też już wychodzimy.

Spojrzałam znów w kierunku, w którym zniknął mi z oczu Mike. Wiedziałam jak bardzo źle się czuje w swojej skórze, ze swoją chorobą, która nie znała litości. Od kiedy ostatnio widziałam go bez większej części garderoby, ilość przebarwień była o wiele mniejsza. Nie chciałam go urazić, ale chyba jednak to zrobiłam. Od zawsze uważałam że jest pięknym i atrakcyjnym mężczyzną. Nie miało znaczenia to jak jego ciało się zmieniało, był piękny, bo był sobą.

Po niecałej godzinie opuściłam swoją kajutę spoglądając ostatni raz w stronę śpiącej Evy. Czekając na mnie zasnęła, więc postanowiłam dać jej wypocząć i najciszej jak potrafiłam wymknęłam się z pomieszczenia, kierując schodami na górny pokład. Na jednym z leżaków siedział Michael, zaczytany w jakiejś książce. Duży parasol ochraniał go przez słońcem, a delikatny wiaterek targał jego ciemne loki.

- Mogę? - zapytałam niepewnie wskazując na mieszczący się obok niego podwieszany fotel. Skinął tylko twierdząco głową, po czym znów zatopił się w lekturze.

- Michael, przepraszam Cię... Nie chciałam, byś źle odebrał moje słowa. Mike? Proszę spójrz na mnie - niechętnie oderwał wzrok od tekstu i nasze oczy w końcu się spotkały - Nie chciałam aby...

- Wiem - przerwał mi - Po prostu mam dość opinii na temat mojego wyglądu.

- Uważam, że jesteś piękny - rzuciłam jak najbardziej poważnie, a na jego twarzy spoczął delikatny rumieniec, którego o dziwo dawno u niego nie widziałam - Żadna choroba tego nie zmieni.

- Dziękuję - szepnął unosząc delikatnie kąciki ust.

- Co czytasz? - spytałam nagle chcąc zmienić ten trudny dla niego temat - To jest Pismo Święte?

- Owszem - zamknął książkę przyglądając się okładce - Ostatnio często do niego zaglądam.

- Wiesz... Historia uczy nas, że żadna inna przyczyna nie przyniosła tyle śmierci co właśnie słowo boże.

- Jesteś niewierząca? - spojrzał na mnie pytająco, pierwszy raz zadając pytanie w kwestii mojej religii - Nie musisz odpowiadać, jeśli nie chcesz.

- Przestałam gdy skończyłam 15 lat - odpowiedziałam wbijając wzrok w drewnianą podłogę.

- Nawet po śmierci rodziców nie zmieniłaś zdania?

- Po ich śmierci tym bardziej utkwiłam się w przekonaniu, że moje rozumowanie jest słuszne - zmarszczyłam brwi - Skoro tak kocha, to czemu każe cierpieć? Czemu daje życie, by je odebrać? Mordercom pozwala zabijać, a niewinne dzieci w Afryce umierają z głodu. Jak może się temu przyglądać z tą ponoć wielką miłością? Jeśli nawet jakiś bożek tam gdzieś jest, to powinien ponieść karę śmierci, za te wszystkie zbrodnie przeciwko ludzkości.

- Z te­go, że nie wie­rzysz w Bo­ga, nie wy­nika jeszcze, że On w ciebie nie wierzy - posłał mi swój przepiękny uśmiech - On Cię kocha, bez względu na wszystko. Dlaczego go odtrącasz?

- Odmawiam wiary w boga, który jest główną przyczyną konfliktu na świecie, głosi rasizm, seksizm, homofobię i ignorancję a potem zsyła mnie do piekła bo to ponoć ja jestem 'zła' - spojrzałam na Michaela, który był wyraźnie zdziwiony jak i poniekąd zraniony moimi słowami - Nie mam nic przeciwko zorganizowanej religii, każdy czegoś w życiu potrzebuje. Ale ja po prostu nie przyjmuję tej wiary... Myślę, że wszyscy powinniśmy być dobrzy, uczciwi, troszczyć się o innych i ciężko pracować.

- Oczywiście. Każdy powinien czynić i szerzyć dobro. Jednak celem życia człowieka jest wędrówka do Boga.

- Jasne - zaśmiałam się kpiąco pod nosem -W takim razie jednak Bóg jest okrutny, jeśli powołuje do życia, a później odbiera je wbrew naszej woli.

- Wiem, że zabolała Cię strata rodziców - przybliżył się do mnie, nie spuszczając ze mnie wzroku - Ale bez ciemności nie byłoby światła, bez smutku radości. Bóg nie zsyła nam rozpaczy aby nas zabić, lecz by nowe pobudzić w nas życie.

- Mike nie przekonasz mnie - pokręciłam przecząco głową - Każdy myślący człowiek jest ateistą. Odpowiednio czytana Biblia jest najpotężniejszym kiedykolwiek wymyślonym sprzymierzeńcem Ateizmu. Wiara różni ludzi... Skoro mamy nie mieszkać z ukochaną osobą przed ślubem, nie możemy uprawiać miłości i tym samym nie poznać partnera, jak mamy się zdecydować na życie z nim na wieki? Stąd się właśnie biorą kłótnie, rozwody, rozstania i cierpienie, w tym niczemu niewinnych dzieci. Jego nakazy są przeciwieństwem tego, jak nas stworzył, jakie dał nam potrzeby i cechy.

- Michelle... Wiara daje szczęście, daje nadzieję i niesie ze sobą pomoc. Dlaczego nie chcesz tego dostrzec? Wierzę, że życie warte jest, aby je przeżyć. Twoja wiara pomoże ci uczynić je pełnym wartości.

- Czyli że co? Nie jestem szczęśliwa bo nie wierzę? - zaśmiałam się pod nosem - Twierdzenie, że wierzący czuje się szczęśliwszy od niewierzącego, nie znaczy nic więcej jak to, że pijany jest szczęśliwszy od trzeźwego. To nie jest tak jak mówi Biblia, że Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo. Wprost przeciwnie: człowiek stworzył Boga na własne.Wszystkie biblijne cuda znikną wraz z postępem nauki. Gdyby skazać Boga na życie życiem, które narzucił ludziom, popełnił by samobójstwo.

-Owszem, zdarzają się ludzie, którzy twierdzą, że głodu Boga nigdy nie mieli. Być może to prawda, bo takich deklaracji doświadczalnie zweryfikować się nie da - mówiąc to nie spuszczał ze mnie wzroku - Musimy zatem wierzyć tym, którzy mówią, że wiary nie mają ani jej nie potrzebują. Jednak powszechność wiary w Boga jest tak ogromna, iż obojętność wobec niej lub tym bardziej brak pytania o Boga pozostają czymś osobliwym i bardzo dziwnym. Do Boga na ogół dochodzimy dwiema drogami, przy czym obie są wpisane w naturę człowieka.

- Zwrócić więc uwagę, że wszystkie dzieci rodzą się ateistami i nie mają pojęcia o Bogu. Każdy z nas urodził się ateistą. Fakt, iż jakiś pogląd jest szeroko rozpowszechniony, nie stanowi żadnego dowodu na to, że nie jest on całkowicie absurdalny. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że większość ludzkości jest zwyczajnie głupia, należy oczekiwać z dużym prawdopodobieństwem, iż powszechnie panujące przekonania będą raczej idiotyczne niż rozsądne. Z religią i bez niej dobrzy ludzie zachowują się dobrze, a źli - źle, ale żeby dobry człowiek czynił zło : do tego potrzeba religii.

- Nie możesz obwiniać Boga za błędy ludzi... - zmarszczył brwi - Źli sami sobie pracują...

- A te dzieci? - przerwałam mu - Te małe dzieci umierające w szpitalach, głodujące, gwałcone i poniżane, one również sobie na to zapracowały? - nie odpowiedział mi nic spuszczając wzrok, więc kontynuowałam - Największym wrogiem wiedzy nie jest ignorancja, tylko iluzja wiedzy. Religia jest pełna przemocy, nielogiczna, nietolerancyjna, nierozerwalnie złączona z takimi pojęciami jak rasizm, ustrój plemienny czy bigoteria; zakorzeniona w ignorancji i wrogo nastawiona do wszelkich prób poznawczych, pogardliwa wobec kobiet i narzucana dzieciom.Czy nie można widzieć po prostu, że ogród jest piękny, bez konieczności uwierzenia, że kryją się w nim wróżki?

- Nie porównuj tego tak - rzucił trochę oschlej, widocznie po części zdenerwowany już moimi wypowiedziami - Wiara podaje nam to, czego rozum nie może pojąć. Wierzyć można tylko wbrew całej historii i logice świata. Lecz na tym właśnie polega istota wiary: na negacji wszelkich argumentów przeciw istnieniu Boga. Wiara jest marzeniem, a więc czymś piękniejszym i doskonalszym od siły rozumu. Jest kwestią serca.

- W Boga nie wierzę i w jego sprawiedliwość też nie wierzę. Sami tu na ziemi musimy wymierzać sprawiedliwość. Już jako małe dziecko poczułam się zmęczona religią. Wierzę w ludzkość, wierzę w ludzi, ale nie wierzę w coś, czego istnienie przez tysiąclecia nie zostało potwierdzone absolutnie żadnym dowodem - przygryzłam lekko wargę, próbując dobrać słowa tak, aby go nie zranić - Odkryłam, że całkiem dobrą strategią, gdy ktoś pyta mnie, czy jestem Ateistką, jest uświadomić mu, że on również jest ateistą. Wszak nie wierzysz przecież w Zeusa, Apollona, Amona Ra, Mitrę, Baala, Thora, Wotana, Złotego Cielca ani w Latającego Potwora Spaghetti. Ja po prostu poszłam o jednego Boga dalej.

- W takim razie jaka jest Twoja teoria na to wszystko, całe piękno co nas otacza? - rozejrzał się wokół i znów spojrzał na mnie - Słucham więc.

- Spójrz na to tak: niesamowitym jest, że każdy atom naszego ciała pochodzi z gwiazdy, która eksplodowała. Atomy w naszej lewej ręce prawdopodobnie pochodzą z innej gwiazdy niż te w prawej. To najbardziej poetycka rzecz w fizyce: wszyscy jesteśmy gwiezdnym pyłem. Nie było by nas, jeśli gwiazdy by nie eksplodowały, ponieważ pierwiastki takie jak węgiel, azot, tlen, żelazo, wszystko, co jest istotne dla ewolucji, nie zostało stworzone u zarania czasu. Powstały one w nuklearnych paleniskach gwiazd, które były na tyle uprzejme by eksplodować, żeby te pierwiastki mogły się znaleźć w naszych ciałach. Dlatego zapomnij o Jezusie. Gwiazda umarła byś mógł być tu dzisiaj.

- Nie zgadzam się z Tobą - pokręcił przecząco głową - Nie masz racji.

- Masz prawo - uśmiechnęłam się do niego - Masz prawo się ze mną nie zgadzać, tak samo jak ja ma prawo nie zgadzać się z Tobą. Nie będę Cię przekonywać do swoich poglądów, jeśli mają one uczynić Cię nieszczęśliwym. Ta czy siak teraz jesteśmy zdani tylko na siebie. Na to co mamy tutaj, co możemy poczuć i dotknąć, cała reszta wyjdzie w praniu.

- Tu jesteście! - rozmowę przerwała nam biegnąca w naszą stronę Eva - Zasnęłam chyba - wdrapała się mi na kolanka i spojrzała na Michaela - Mike, kiedy ta niespodzianka?

- Jaka niespodzianka? - spojrzałam na nich pytającym wzrokiem wiedząc już dobrze, że Ci dwoje się zgadali i coś knują pod moją nieuwagę.

- Nie interesuj się bo kociej mordki dostaniesz - wystawił mi język - Dowiesz się w swoim czasie.

***

Rozmowa z Michelle dała mi wiele do myślenia. Nie potrafiłem zrozumieć, pojąć jej sposobu myślenia w tych kwestiach. Nigdy nie zastanawiałem się nawet nad tym czy i w co wierzy. Jej słowa mnie zaskoczyły, nie wiedziałem już nawet jak odpierać jej argumenty, podczas gdy moje ona zniżała do poziomu podkładu. Nie potrafiłem zrozumieć jak może być szczęśliwa z takim podejściem, nigdy nikt nie zasiał we mnie takiego ziarna wątpliwości w wszystko, tak jak ona to zrobiła.

Dzień minął nieubłaganie szybko. Słońce zaczynało powoli chować się za horyzont, a my z Evą postanowiliśmy wcielić w końcu swój nikczemny plan w życie.

- Jesteś pewna, że się kąpie? - spytałem dziewczynki chcąc się upewnić.

- Tak, znając mamę to szybko nie wyjdzie - zaśmiała się i otworzyła lodówkę - Ale duży!

- Świetny, nie? - uśmiechnąłem się od ucha do ucha wyjmując wielki tort z górnej półki - Pewnie myśli, że zapomnieliśmy o jej urodzinach.

- Pewnie sama o nich nie pamięta - rzuciła dziewczynka mocując się z pudełeczkiem gdzie były schowane świeczki.

- Poczekaj, pomogę Ci - rozdarłem papier starając się nie połamać przy tym żadnej świeczki - A teraz siadaj i układaj. Tylko nie podjadaj! - pogroziłem małej palcem, na co się zaśmiała.

- Zobacz - podała mi po chwili jakąś kolorową kartkę - Zrobiłam dla mamusi.

- Śliczne - uśmiechnąłem się na widok kolorowej laurki, oglądając ją dokładnie w każdym calu - Zrobisz mi taką kiedyś? - objąłem dziewczynkę od tyłu całując w skroń i oddając prezent dla mamy.

- Pewnie! Kiedyś rysowałam laurki dla tatusia, na wypadek gdyby jednak wrócił. Mogę Ci taką zrobić, bardzo Cię kocham Mike - niespodziewanie przytuliła się do mnie oplatając swoimi małymi rączkami moją szyję.

Poczułem jak w oczach zbierają mi się łzy. Nie potrafiłem chyba pogodzić się z tym, że niektórzy odtrącają to, za co ja oddałbym wszystko. Za taką laurkę z napisem 'Dla taty', za codzienny uśmiech dziecka, jego bezwarunkową miłość i słowa 'kocham Cię tatusiu'. Co może być piękniejszego? W takich momentach właśnie chyba najbardziej uświadamiam sobie, jak bardzo widać w tym dzieło samego Boga.

- Michael chyba wyszła... - nagle oderwała się ode mnie i spojrzała w stronę wyjścia z kuchni.

Również usłyszałem jakieś szmery i jak poparzony rzuciłem się w stronę szuflady wyjmując zapałki i odpalając szybko wszystkie świeczki. Eva zgasiła szybko światło i podbiegła do mnie z wielkim uśmiechem na twarzy.

Nie czekaliśmy długo, jak do kuchni weszła niczego nieświadoma Michelle zapalając ze spokojem światło.

- Niespodzianka! - krzyknęliśmy z Evą równocześnie, a kobieta aż poskoczyła łapiąc się lady, jakby z wrażenia miała zaraz upaść na podłogę. Zmierzyła nas wzrokiem po czym uśmiechnęła się i złapała dłonią za czoło.

- Kompletnie zapomniałam, że mam dzisiaj urodziny - zaśmiała się, po czym Eva jako pierwsza wystartowała przytulając się do mamy i składając jej życzenia.

- Zobacz co mam dla Ciebie - zadowolona wręczyła mamie laurkę - Podoba Ci się?

- Jest przepiękna, dziękuję kochanie - pocałowała ją w policzek i mocno przytuliła do siebie.

Gdy w końcu się od siebie odkleiły, Michelle spojrzała na mnie a ja mimowolnie się zaśmiałem, czując w sercu niepohamowaną radość.

- To chyba teraz moja kolej? - podszedłem do niej i przytuliłem mocno, szepcząc jej na ucho życzenia - Dużo zdrowia, radości, uśmiechu, szczęścia, miłości no i seksu - zaśmiała się, po czym ciszej dodałem tak, aby mogła tylko ona usłyszeć - Te dwa ostatnie to ze mną oczywiście miałem ma myśli.

- Głupek - walnęła mnie w ramię po czym pocałowała w policzek i znów mocno się do mnie przytuliła, chowając twarz w moje włosy.

- Prezent dostaniesz później - wymamrotałem odgarniając jej kosmyk włosów za ucho, patrząc prosto w jej błękitne niczym ocean oczy.

- Nie mogłeś mi dać lepszego prezentu niż to wszystko - rozejrzała się wokół po czym znów jej wzrok spoczął na mnie.

- Mamuś teraz świeczki! - pociągnęła ją nagle Eva za rękę w stronę stołu gdzie stał tort - Pomyśl życzenie - nakazała, na co Michelle przymknęła oczy na chwilę, po czym jednym wydechem zgasiła wszystkie na raz.

- O czym pomyślałaś? - spytałem stając obok niej.

- Nie mogę powiedzieć, bo się nie spełni - rzuciła mi triumfalny uśmiech po czym zajęliśmy się pałaszowaniem tortu.

Wieczór upłynął nam... Czy złym będzie określenie, gdy użyję słowa 'rodzinnie'? Tak, poczułem pierwszy raz od wielu lat, że mam rodzinę. Mam dla kogo żyć, uśmiechać się, z kim porozmawiać, mam przy sobie kogoś, kto nawet przez chwilę nie traktuje mnie jako gwiazdy. Czułem się przyjacielem, partnerem, kochankiem, a momentami przez Evę: nawet ojcem. Były dla mnie rodziną, której nie mogłem stracić.

- Jesteś już śpiąca? - rzuciła Michelle widząc jak dziewczynka ziewa, opierając się główką o moje ramię.

- Nie, muszę ograć Michaela - rzuciła ponownie kostką - Nie dam mu znów wygrać.

- Nie masz ze mną szans w Monopoly, mówiłem Ci - szturchnąłem ją delikatnie śmiejąc się - Ja się nie dam do bankructwa doprowadzić.

- Chodź kochanie i tak już kończymy grę - wyciągnęła do małej rękę, którą dziewczynka w końcu chwyciła.

- Dobranoc Mike - ucałowała mnie jeszcze na koniec w policzek - Jutro Cię ogram.

- W takim razie czekam - zaśmiałem się - Wrócisz zaraz? - rzuciłem do Michelle gdy były już w drzwiach.

- Oczywiście - odpowiedziała mi posyłając jednocześnie uśmiech - Niedługo wrócę.

Gdy zniknęły mi z oczu zabrałem się za sprzątanie gry z podłogi. Po dziesięciu minutach gdy Michelle jeszcze nie było, podszedłem do lustra, naciągając kołnierzyk koszuli i spojrzałem na swoje plamki pod obojczykami. Przełknąłem głośno ślinę, całą swoją uwagę skupiając na jasnym przebarwieniu, przejeżdżając po nim palcem. Nagle poczułem jak ktoś przylgnął do moich pleców. Podniosłem lekko wzrok i w lustrze zobaczyłem Michelle przytulającą mnie od tyłu i wpatrującą się z uwagą na to co robię. Odwróciłem się do niej i już miałem coś powiedzieć, gdy ona przyłożyła mi tylko palec do ust i zapięła guzik od koszuli, zbliżając jednocześnie swoją twarz do mojej po czym szepnęła mi do ucha: 'nie doszukuj się niedoskonałości tam gdzie ich nie ma'. Spojrzałem jej prosto w oczy, zatrzymując po chwili wzrok na jej wargach, których smak znałem już na pamięć. Gdy już miałem ją pocałować odsunęła się obejmując rękoma brzuch, jakby się bała, że zrobię jej krzywdę.

- Mike... Ja nie mogę tak. To przeze mnie się rozstałeś z Lisą... To wszystko moja wina... - podszedłem do niej i złapałem za podbródek zmuszając by spojrzała na mnie swoimi już zaszklonymi oczami.

- Wiesz... Mam już tego po dziurki w nosie - zacząłem najpoważniej jak potrafiłem - Nie lubię jak ktoś kłamie, jak nie dotrzymuje słowa, jak zawodzi. Nie lubię, jak się zaczynam pozytywnie nastawiać po to, by za chwilę stwierdzić, że każda historia kończy się tak samo. Chcę mieć jasne wyjaśnienie. Chcę wiedzieć na czym stoję. Nie będę wiecznie czekać, nie mogę wiecznie stać w miejscu.

- Czego ode mnie oczekujesz? - spytała z bólem w głosie - Co chcesz usłyszeć?

- Chcę decyzji - stwierdziłem prostując się, nie mogąc już znieść tej całej zabawy - Jeśli zechcesz, odejdę. Jedno Twoje słowo, a więcej mnie nie zobaczysz.

- Nie... - szepnęła po czym rzuciła mi się na szyję, ściskając z ogromną siłą - Nie możesz...

- Dlaczego? - odsunąłem ją od siebie, starając się udawać obojętnego. Wiedziałem, że to jedyna teraz szansa, aby odzyskać wszystko, lub bezpowrotnie stracić - Sama mówiłaś, że masz Emilio, a ja tylko...

- Kocham Cię Michael - wymamrotała podłamującym się głosem, jakby naprawdę się bała, że chcę ją zostawić - Zawsze Cię kochałam, tylko Ciebie...

- W końcu to powiedziałaś - uśmiechnąłem się i z rozbiegu wpiłem się w jej usta, na których poczułem słony smak od pojedynczych łez - Nawet nie wiesz jak długo na to czekałem.

- Codziennie Ci to powtarzałam Mike - przejechała dłonią po moim policzku - Codziennie Ci mówiłam że Cię kocham gdy pytałam: 'Jak się czujesz?' albo gdy kazałam Ci zapiąć pasy w samochodzie, lub cieplej się ubrać, abyś się nie przeziębił. Kocham Cię, można mówić na milion sposobów. Tylko trzeba uważnie słuchać.

- Pozwól teraz, że ja Ci pokażę jak bardzo Cię kocham - nie czekając na odpowiedź ponownie ją pocałowałem z jeszcze większą namiętnością.

Wplotła palce w moje włosy, a ja przygniotłem ją całym swoim ciałem do ściany, odbierając jakiekolwiek drogi ucieczki. Podwinąłem delikatnie jej top, przejeżdżając dłonią po nagim brzuchu. Zaśmiała się przerywając pocałunek i spojrzała mi prosto w oczy, zagryzając wyzywająco wargę.

- I co Panie Jackson? Chce Pan teraz posiąść moje ciało?

- Chciałbym z nim zrobić wiele rzeczy, poza tą jedną...

- Czy mam wrażenie, czy Pan mnie teraz prowokuje? - uśmiechnęła się drapiąc delikatnie paznokciami mój kark.

- Powiedz to jeszcze raz - zażądałem - Powtórz.

- Ale, że co?

- „Prowokujesz". Prowokująco układasz przy tym usta.

Uśmiechnęła się zalotnie i tym razem to ona pocałowała, przyciągając mnie jednocześnie do siebie za koszulę. Jej śmiałe ruchy zbudowały we mnie poczucie pewności siebie. Mimo wszystko nie chcąc niczego spieprzyć, starałem się nie być w jakikolwiek sposób wylewny. Wpadliśmy na korytarz, cały czas będąc w swoich objęciach i pochłonięci pocałunkiem, który zdawał się nie mieć końca. Gdy byliśmy już przy drzwiach mojej sypialni spojrzałem na nią niepewnie, odrywając na chwilę nasze usta. Widząc moje zawahanie sama nacisnęła klamkę i wciągnęła mnie za sobą do środka.

Momentalnie przeniosłem swoje pocałunki z ust na jej policzek, skroń, aż w końcu na szyję, która była u niej jednym z najbardziej wrażliwych miejsc. Przymknęła oczy gładząc mnie delikatnie dłońmi wzdłuż linii kręgosłupa. Jej oddech momentalnie przyspieszył, a ja poczułem znajomy prąd przebiegający moje ciało.

Erotyka zawsze, nawet na drodze perwersji szuka związku ze świętością, którą dawno zgubiła. Oddawanie się erotyce, a wypowiadanie najskrytszych pragnień bez konieczności ich realizacji na jawie. Kobietę piękną można całować bez końca i nigdy nie trafi po raz drugi w to samo miejsce.

Poczułem nagle jak zaczyna powoli rozpinać moje guziki od koszuli. Uśmiechnąłem się obejmując ją i przyciągając mocniej do siebie. Gdy moja koszula znalazła się już na podłodze, nie czekałem dłużej i pewnym ruchem zdjąłem jej top ponownie zatapiając się w jej szyi.

Czułem jak dostaje gęsiej skórki, a jej ciało drży przy każdym mocniejszym i śmielszym dotyku. Zsunąłem jej getry powoli, całując przy tym jej wibrujący od natłoku emocji brzuch. Nie pozostając mi dłużna zaczęła majstrować przy moim pasku od spodni, a ja czułem falę podniecenia za każdym razem, gdy jej dłonie przejeżdżały blisko mojego krocza. Gdy byliśmy już w samej bieliźnie Michelle pchnęła mnie na łóżko, po czym usiadła na mnie okrakiem, pokazując swoją dominację. Pozwoliłem jej molestować moją szyję, czując jak co chwilę zaciąga skórę zębami. Zjechała niżej całując mój tors. Zaśmiałem się widząc, jak całuje dokładnie i z osobna każdą plamkę na mojej skórze. Nie było przebarwionego miejsca, na którym by nie złożyła delikatnego muśnięcia wargami.

- I nigdy więcej nie waż mi się mówić coś na temat swojego wyglądu - rzuciła cicho podciągając się do góry i całując mnie ponownie w usta.

Zwinnym ruchem obróciłem ją tak, że tym razem to ona była na dole. Leżała na plecach, patrząc mi prosto w oczy świadoma tego, co zaraz się stanie. Włożyłem rękę pod jej plecy unosząc ją delikatnie do góry. Wiedząc o co mi chodzi uniosła się mocniej, dając mi dostęp do zapięcia od stanika. Rzuciłem niedbale jej górną część bielizny za siebie i kontynuowałem, przyglądając się jej z fascynacją. Znów zacząłem całować każdy milimetr jej ciała, zaczynając od ust, szyi, ramion, piersi, brzucha i w końcu wewnętrznej strony ud. Powoli chwyciłem za koronkę jej majtek, która mi teraz bardzo przeszkadzała. W ostatnim momencie jakby coś we mnie drgnęło. Tchórzyłem? Chyba po prostu się bałem, zwyczajnie bałem, że znów ją mogę stracić przez jakąś głupotę. Znów podciągnąłem się do góry i złożyłem drobny pocałunek na jej kącikach ust szepcząc drżącym głosem:

- Nie musisz... Nie musimy jeśli nie chcesz.

Uniosła lekko kąciki ust po czym znów złączyła nas w pocałunku, jakby chciała dodać mi otuchy i powiedzieć, że ona równie mocno tego pragnie. Miałem wrażenie, że nasze serca zaczynają bić tym samym rytmem. Poczułem jak chwyciła moją dłoń, zjeżdżając z nią niżej po swoim brzuchu, zatrzymując się na samym dole, gdzie zaczynała się ostatnia część garderoby jaka jej pozostała. Wiedziałem o co jej chodzi, jednak ona nie czekając, ani nie puszczając mojej dłoni wsunęła ją pod czarną koronkę, delikatnie wyginając się pod wpływem mojego dotyku. Napięcie zrobiło się nie do wytrzymania. Momentalnie wpiłem się w jej szyję, robiąc przy tym gwałtowny ruch dłonią między jej nogami. Jęknęła wbijając paznokcie w moje plecy, jednocześnie unosząc biodra by wzmóc nacisk mojej ręki.

Jak to powiedział Paulo Coelho: Największą rozkoszą nie jest sam seks, ale pasja, która mu towarzyszy. Wtedy seks tylko uzupełnia taniec miłości, lecz nigdy nie jest istotą sprawy. Jej napięcie z każdą chwilą rosło, czułem jak mocno uderzało jej serce. Im mocniejszy ruch wykonywałem dłonią, tym jej pośladki bardziej parły na mnie, na moje zniecierpliwione ciało. Gdy przejechała dłonią po wypukłości moich bokserek ciśnienie w moim podbrzuszu zaczęło się podnosić, koncentrować. Zacisnęła mocniej dłoń na mojej męskości, na co wydobyłem z siebie przytłumiony jęk rozkoszy. Wiedziałem, że nie ma mowy, bym mógł się dłużej powstrzymać. Byłem prawie pewny, że ślepnę na moment. Resztki kontroli gdzieś umykały. Zacisnąłem zęby. Pragnęliśmy oboje przyjemności niezmierzonej, nieokiełznanej. Żądaliśmy czegoś żywiołowego i pierwotnego. W końcu pozbyliśmy się dolnej części swojej bielizny. Zjechałem pocałunkami na sam dół po jej brzucha, aż do najważniejszego punktu. Czując mój wilgotny język między nogami zaczęła się delikatnie wić, nie mogąc zapanować nad ciałem. To cudowne napięcie rosło z każdą sekundą rozkoszy jaką jej zadawałem. Gdy dźwięk jej jęków się podniósł się - przestałem, wiedząc że w ten sposób zaraz doprowadzę ją na sam szczyt czego nie chciałem. Wolałem dać jej tę rozkosz w lepszy sposób. Podciągnąłem się do góry odnajdując na nowo jej usta. Była teraz tak rozpalona, że miałem wrażenie jakby z jej ciała unosiła się para. Całe jej ciało zdawało się krzyczeć i oznajmiało, że jest gotowa.

Miękki materac i pachnąca pościel. A między nimi my, spragnieni siebie i rozkoszy. Była gotowa - nie czekałem, zresztą czułem jak próbuje naprzeć na moje ciało, domagając się abym dał jej wszystko co miałem. Położyłem się na niej i pocałowałem głęboko. Szarpało nami pragnienie i żądza. Niecierpliwość nie pozwalała nam na nic więcej, to po prostu musiało nastąpić teraz.

Gdy tylko nasze ciała zaczęły łączyć się w jedność, od razu usłyszałem jak jej odgłosy zmieniają amplitudę. Trochę zwolniłem, bawiąc się barwą jej jęków. Czy to nie zabawne, że można dowolnie sterować czyimś ciałem właśnie z tego jednego miejsca?

Nie minęła chwila, a już moje ciało czuło, a ucho słyszało jak szczytowała. Za każdym razem zwalniałem i składałem na jej policzkach wtedy drobne pocałunki, nie chcąc zadać jej bólu. Wiedziałem jak ciało kobiety jest wrażliwe w tym momencie, jak ważna jest ostrożność, by czerpała z tego jak największą przyjemność. Gdy jej ciało i umysł wracało do normy na nowo starałem się narzucać rytm, nie dbałem o pułapki niebezpiecznej prędkości i wtedy poczułem, jak i w końcu u mnie nadchodzi fala, jak rośnie na horyzoncie, potężnieje, poraża ogromem i nieuchronnością. Zbyt trudno było złapać mi oddech i opanować drżenie całego ciała. Palce dygoczą jak w febrze. Zęby szczękają, wargi sinieją. Wziąłem głęboki, uspokajający wdech. Przez moment się bałem, że spuszczę się niczym dotykany po raz pierwszy prawiczek. Nie mam pojęcia, skąd u mnie to zdenerwowanie. Poczułem jak jej dłonie dociskają moje pośladki do dołu, by wzmóc nacisk.

- No dalej - szepnęła widocznie widząc, że i mnie chce wreszcie dopaść fala największego uniesienia.

Oboje jękneliśmy, szczytując na koniec w tym samym momencie. Najpiękniejszy finał tańca, jaki można by sobie wyobrazić. Jakby cała scena pulsowała pod Twoje kroki. Opadłem na nią zmęczony, czując jak moje oblane potem ciało przykleja się do jej ciała, które wciąż jeszcze drżało.

Obróciłem się na plecy obok niej. Automatycznie wtuliła się w moje ciało, a ja złożyłem na jej czole czuły pocałunek, wpatrując się w jeden punkt na ścianie.

- Pamiętasz jak Ci powiedziałam, że nie powiem Ci jakie życzenie pomyślałam? Bo bałam się że się nie spełni?

- Owszem.

- Właśnie się spełniło - uśmiechnąłem się i cmoknąłem ją delikatnie w kącik ust.

- Zapomniałem całkowicie - sięgnąłem ręką do szuflady obok łóżka, wyciągając z niej srebrne pudełeczko - Wszystkiego najlepszego.

- Dla mnie? - spojrzała niepewnie biorąc ode mnie prezent. Otworzyła je i z uwagą się przyglądała zawartości, jakby bała się, że może uszkodzić podarunek.

- Michael, musiała kosztować fortunę...

- Kazałem zrobić na zamówienie, każdy szczegół Irysa jest zachowany

Na pomysł o tej broszce wpadłem, gdy byliśmy razem w stajni u Max'a. Chciałem dać jej coś unikatowego, co będzie jej przypominać o tym co kocha najbardziej, będzie jej przypominać o pasji i dawnym życiu, za którym wiedziałem jak bardzo tęskni.

- Jest przepiękna... - szepnęła przejeżdżając palcem po błyszczących kamieniach, zatopionych w białym złocie - Dziękuję - pocałowała mnie namiętnie w usta.

- Mogę mieć prośbę? - wyrwałem nagle.

- Oczywiście.

- Obiecaj mi... - zacząłem zmęczonym głosem, gubiąc się we własnych słowach.

- Tak? - spojrzała na mnie z czułością - Co mam Ci obiecać?

- Że już nigdy nie znikniesz, nie zranisz mnie, nie zostawisz i nie porzucisz. Będziesz ze mną zawsze, będziesz moja i tylko moja, do samego końca.

- A czymże jest ten koniec?

- Do śmierci - spojrzałem na nią bojąc się odpowiedzi - Po prostu abyś była już na zawsze.

- W takim bądź razie obiecuję Ci... - przerwała na chwilę cmokając mnie krótko w usta - Że będę z Tobą na zawsze, dopóki śmierć nas nie rozłączy.

***

Komentarz = to motywuje!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top