Rozdział 5

William pov.:

Obudziłem się z okropnym bólem głowy. Nie zdziwiło mnie to zbytnio, bo była sobota, a ja i Belle mieliśmy już małą tradycję, że piątkowe wieczory spędzaliśmy na kulturalnym piciu w barze, co jednakże nie obchodziło się bez sobotniego kaca.

"Anna mnie zabije"- pomyślałem, gdy tylko przypomniałem sobie, że moja siostra nie bardzo lubi sposób w jaki zwykłem teraz rozpoczynać weekend. Co było okropną hipokryzją z jej strony, bo gdy jeszcze mieszkaliśmy w Dover, "wiewiórka" potrafiła imprezować do białego rana i to w środku tygodnia. Pragnę dodać, że szkolnego tygodnia...

Wreszcie zmusiłem się do otwarcia oczu i natychmiast je zmrużyłem, bo słońce świeciło niemiłosiernie przez duże okno balkonowe. 

"Hę?"- zmarszczyłem brwi. -"Od kiedy ja mam tak ciemne ściany i balkon w swojej sypialni?!"

Poderwałem się gwałtownie z łóżka, co nie było najlepszym pomysłem zważywszy na bolącą niemiłosiernie głowę. Jęknąłem cicho i znów plasnąłem tyłkiem na materac.

Gdzie ja jestem? Może u Belle? W końcu... Wielokrotnie mnie do siebie zapraszała. Może wreszcie jej uległem?

Po chwili dotarły do mnie obrazy z poprzedniego wieczoru i to sprawiło, że znowu jęknąłem, tym razem bardziej z zażenowania niż bólu głowy, którego nie potrafiłem sobie już niczym wytłumaczyć. Wcale nie miałem kaca i wcale nie znajdowałem się w mieszkaniu swojej przyjaciółki. I to mnie przerażało najbardziej.

Dobra, Will. Nie bądź baba!

Najciszej jak tylko mogłem chwyciłem swoje buty, które stały obok łóżka i ruszyłem do drzwi. Po wyjściu z pokoju okazało się, że jestem na piętrze, więc na paluszkach zacząłem schodzić po drewnianych schodach.

Kiedy zszedłem na dół i zlokalizowałem drzwi wyjściowe, odetchnąłem z ulgą. Już czułem słodki smak zwycięstwa, gdy nagle...

-A ty dokąd?- odezwał się zachrypnięty głos, a ja podskoczyłem jak oparzony i odwróciłem się. 

W salonie siedział mój szef i spokojnie popijał kawę. Jej aromat doleciał do mnie i aż przymknąłem oczy. 

Ile ja bym dał, żeby się napić takiej kawy...

-Zrobię ci jeśli zostaniesz -kusił mnie wizją smaku ciemnego napoju, zupełnie jakby czytał w moich myślach - Na pewno masz sporo pytań...

"Pytań?"- przemknęło mi przez głowę, jednak wahałem się tylko chwilę. Ostatecznie stwierdziłem, że nic nie zaszkodzi zostać tu kilka minut dłużej, więc przysiadłem na czarnej, skórzanej sofie.

-Grzeczny chłopiec- uśmiechnął się i odstawił filiżankę z parującą cieczą na stolik przed sobą.

-Chłopiec?!- podniosłem głos i zacisnąłem pięści, powstrzymując się, żeby mu nie przywalić.

Co on sobie myślał, idiota jeden?!

Widząc jego głupią minę, założyłem ręce na klatce piersiowej i delikatnie się uśmiechnąłem.

-Idiota? -gwałtownie poderwał się z miejsca i nachylił nade mną. -Nieładnie- zacmokał i pokręcił głową, a ja w odpowiedzi przełknąłem głośno ślinę i zamknąłem oczy.

"Cholera jasna! Skąd wie co pomyślałem? Co to ma znaczyć? Poza tym, czy nie jest za blisko?!"- coś krzyczało we mnie, aż serce, które biło coraz głośniej i szybciej, próbowało wyrwać się z piersi.

Gdy poczułem jak chwyta mój podbródek, szybko otworzyłem oczy.

-Boisz się...

-Boję? Chyba sobie żartujesz...- strąciłem jego dłoń i próbowałem się podnieść, ale uniemożliwił mi to.

-Kłamiesz, Williamie...- w jego ton wkradła się nuta fałszywego smutku.

-Nie kłamię!- oburzyłem się, ale jego mina jasno mówiła, że mi nie wierzy.

-Ta, jasne. A ja jestem Sherlock Holmes- zakpił.

-Więc gdzie zgubiłeś doktora Wattsona?- palnąłem głupio.

-A może ty nim zostaniesz?- uśmiechnął się drapieżnie i jednocześnie seksownie. Zaraz, co? Seksownie?! Nie, nie, nie! Skasować to ostatnie! Ten idiota wcale nie jest seksowny. Ja tak nie uważam! Jest bucowaty, przemądrzały i dupkowaty. Tak. To dobre określenie.

-Uważasz, że jestem seksowny? To miłe- zaśmiał się i rozczochrał mi włosy, robiąc w nich jeszcze gorszy bałagan.

Zmarszczyłem brwi. Skąd on to wie? Przecież nie powiedziałem tego na głos, a żaden człowiek nie umie czytać w myślach.

Już chciałem zwerbalizować swoje myśli, kiedy Christopher odsunął się i ruszył do kuchni, rzucając przez ramię, że zrobi mi kawę.

Facet wrócił po kilku minutach i podał mi wymyślnie zdobioną filiżankę z porcelany.

-To ręcznie malowane wzory- odezwał się, widząc, że przyglądam się naczyniu. -Wykonała je moja matka. To było jeszcze zanim zaszła ze mną w ciążę, a przynajmniej tak twierdziły moje nianie- uśmiechnął się z nostalgią.

-Nianie?- wyrwało mi się.

-Moja matka zmarła przy porodzie, a ojciec nie życzył sobie mojego widoku, bo za bardzo ją przypominałem- wzruszył ramionami. -Wychowały mnie nianie. Kochane kobiety.

-Ja i moja siostra wychowywaliśmy się sami- burknąłem i upiłem łyk czarnej, parującej cieczy. Była taka pyszna. Uśmiechnąłem się błogo, gdy gorący napój podrażnił moje kubki smakowe i gardło. -Rodzice nie mieli dla nas czasu- wyjaśniłem, gdy zauważyłem nieme pytanie w oczach swojego szefa. -Liczyła się dla nich tylko praca...

Dlaczego ja mu to w ogóle mówię?!

-Znam to- westchnął. -Mój ojciec też był poślubiony pracy, jak to się mówi. Niby był w domu, a tak naprawdę go nie było. Williamie... Pamiętasz, co powiedziałem ci o sobie w Canterbury?

Zmarszczyłem brwi i wysiliłem umysł, starając się przypomnieć sobie, co takiego mój szef powiedział mi o sobie, podczas naszego wyjazdu. A gdy już sobie przypomniałem, to miałem ochotę walnąć sobie naprawdę mocnego plaskacza. Jak mogłem o tym zapomnieć?!

-Więc ty...- zacząłem i przełknąłem ślinę. -Ty naprawdę jesteś wampirem?

-Spokojnie. Nie rzucę się na ciebie, żeby wypić twoją krew. Nie jestem taki- pokręcił głową i dopił swoją kawę. -Zapytałem cię o to, bo słyszę, że męczy cię sprawa z wczorajszym pocałunkiem...

-Właśnie! Co to miało być?!- uniosłem głos i zaplotłem ramiona na piersi.

-Chciałem... Nie... Musiałem...- westchnął. -Musiałem coś sprawdzić.

"Ciekawe co?"- pomyślałem sarkastycznie.

-Żebyś to zrozumiał, muszę opowiedzieć ci historię swoich rodziców- brunet uśmiechnął się nieznacznie. -Otóż... Moi rodzice poznali się pod koniec XVIII wieku. W 1794 roku, bodajże. Moja mama - Cassandra Clarke była prostą, niepiśmienną dziewczyną, która została przyjęta do rezydencji Maxwellów jako pomoc kuchenna. Wkrótce awansowała na pokojową i wtedy poznała swojego pracodawcę - hrabiego Lucaona Maxwella. Drobna, szarooka brunetka spodobała się mojemu ojcu i szybko została jego żoną. Nie było w tym wcale nic dziwnego. Wampiry zakochują się w przeznaczonych sobie osobach, a więc raz na całe życie. Wkrótce hrabina Cassandra zaszła w ciążę i urodziła mnie, ale zmarła przy porodzie. Ojciec nigdy się z tym nie pogodził. Kochał ją tak bardzo, że popełnił samobójstwo 10 lat później. Mówię ci to, bo musisz zrozumieć, że wampiry słyszą myśli wszystkich, z którymi przebywają, ale jeśli skosztują krwi przeznaczonej sobie osoby, to wytwarza się między nimi pewna więź. Więź, która sprawia, że odbieramy nie tylko słowa, ale też obrazy kreowane przez umysł przeznaczonej nam osoby. Według pewnej księgi traktującej o wampirach, pierwszy pocałunek pozwala sprawdzić jak mocna jest ta więź i czy można ją zerwać...

-Chwila!- przerwałem mu i zerwałem się na równe nogi. -Chcesz powiedzieć, że między nami wytworzyła się taka więź i ty próbowałeś wczoraj sprawdzić czy można ją zniszczyć?! Kpisz czy o drogę pytasz?!

-Uspokój się, Williamie- szarooki spojrzał na mnie z tym rodzajem rozczulenia, jakim zwykle obdarza się wyjątkowo urocze dzieci. -Tak było. Niestety, nie da się zerwać tej więzi, więc będziemy musieli to przeboleć.

-Przynajmniej dzieci z tego nie będzie- westchnąłem i ponownie usiadłem.

-Nie byłbym taki pewny- błysnął uśmiechem, a ja aż się zapowietrzyłem.

-KPISZ SOBIE?!!!- wrzasnąłem na całe gardło, a ten kretyn... Zaczął się śmiać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top