Oh my God, he fainted.

Ten rozdział rozpoczyna lawinę wydarzeń. Ogólnie dzieje się duużo, soo zapraszam <3

Chapter XXIII

Jungkook | 15 listopada

Naprawdę chciałem dotrzymać obietnicy danej Hyunjinowi w szpitalu, dlatego też w następnych dniach wprowadziłem swój plan. Czarnowłosy został wypisany jeszcze tego samego dnia, kiedy reszta kroplówki została wtłoczona do jego krwiobiegu. Nie obyło się bez kłótni z jego rodzicami, ale obiecałem, że tym razem się nim zajmę i miałem zamiar dotrzymać danego im słowa. W tym też celu jeszcze tego samego dnia przetrzepałem cały pokój chłopaka w poszukiwaniu narkotyków i kiedy uznałem, że jest czysto, postanowiłem ostatecznie rozpocząć odwyk chłopaka pod moim nadzorem.

Poniedziałek i wtorek minęły całkiem szybko i prosto, a Hwang zdawał się nie wykazywać symptomów odstawienia substancji, a byłem pewny, że czarnowłosy nie miał jak iść wziąć, gdyż w ramach mojego planu przygarnąłem go na parę dni do siebie. Kontrolowałem jego posiłki, nie odstępowałem w szkole na krok i może byłem trochę natrętny, ale po ostatnim wydarzeniu nie mogłem dopuścić do jego powtórzenia się. Ba, ono nigdy nie miało się już powtórzyć, a ja miałem ostatecznie pomóc chłopakowi wyleczyć się z nałogu.

W środę, w dzień, w który Jimin razem z siatkarzami grał kolejny mecz, zaczęło jednak się coś dziać. Hyunjin od samego ranka wyglądał niezwykle blado, ale po jego zapewnieniach, że wszystko jest w porządku, tak jak ostatnimi dniami, wspólnie udaliśmy się do szkoły. Mój wzrok śledził go jednak z jeszcze większą czujnością, niż wcześniej, gdyż to wszystko zdawało mi się być podejrzane, tak, jakby zaraz miało się coś wydarzyć.

Lecz Hyunjin zapewniał mnie cały czas, że wszystko jest dobrze, a jego blada skóra i nieobecny wzrok nic nie znaczyły. I byłem w stanie już w to uwierzyć, bo w końcu Hwang mimo wszystko musiał przejść przez to sam, ale zdanie zmieniłem natychmiastowo, gdy podczas przerwy rzucił nagle wszystko na podłogę, odbiegając od naszej grupki z dłonią przyłożoną do ust.

Trwał lunch, większość uczniów miała już za sobą obiad, a jedynie przemieszczała się korytarzami do odpowiedniej sali. Panowały godziny szczytu, co oznaczało, że niemal każda klasa miała lekcje, a w szkole było po prostu pełno. Nie miałem dziś kiedy porozmawiać z Jiminem, ponieważ od rana cała drużyna siatkarzy była zajęta. Najpierw poranny trening chłopaka uniemożliwił nam wspólną podróż do szkoły, a przygotowania do meczu przeszkadzały mi w tym przez resztę dnia. Nawet, gdy pan Namjoon wysłał mnie do Chana, który również był na profilu lingwistycznym, z zapytaniem, w jakich hotelach spali podczas ich zeszłorocznej wycieczki do USA, zostałem odesłany z odpowiedzią, że mam przyjść, uwaga cytuję — „Do cholery jasnej po meczu". Trzymałem się więc cały dzień z moimi przyjaciółmi — Hyunjinem, Baekhyunem i Chanyeolem oraz z pozostałymi koszykarzami, którzy należeli do naszej paczki raczej z samego faktu bycia koszykarzami, aniżeli łączącej nas, dobrej relacji.

Byłem pogrążony w rozmowie z Baekiem, który opowiadał właśnie o tym, że siatkarze grają dziś z drużyną, z którą my w zeszłym roku przegraliśmy w kosza, kiedy plecak Hyunjina upadł na ziemię. Dotąd stał oparty o ścianę koło sali, w której mieliśmy następną lekcję, a jego skóra teraz faktycznie zdawała się jeszcze bielsza, niż wcześniej. Dlatego, gdy tak bez słowa po prostu odbiegł od nas, wiedziałem, że coś musi być nie tak, tym bardziej, że czarnowłosy rzucił się w kierunku toalet.

Z początku wymieniłem krótkie spojrzenie z pozostałymi dwoma koszykarzami, a dopiero następnie podjąłem decyzję o tym, co powinienem zrobić. Szybkim ruchem pochwyciłem jego plecak, który opadł na ziemię i podążyłem za nim, po chwili wpadając do łazienki. Było to na trzecim piętrze, gdzie do łazienki chodzili głównie ci, którzy akurat zrządzeniem losu lekcje mieli w tych zakamarkach szkoły, więc nie dziwiło mnie to, że nikogo tu nie ujrzałem. Połapałem się w tym, co się właśnie działo, gdy tylko usłyszałem charakterystyczny dźwięk wymiotowania, od którego i mi żołądek zacisnął się w supeł. Ostrożnie odłożyłem swoje, jak i Hwanga rzeczy pod ścianę i wszedłem wgłąb łazienki, szukając wzrokiem przyjaciela.

— Jinnie? — zapytałem, gdy tylko stanąłem za nim. — Oh, tu jesteś.

Czarnowłosy klęczał naprzeciwko jednego z nielicznych w męskiej toalecie sedesów, opierając spocone czoło o deskę. Nawet stąd słyszałem, jak ciężko oddychał. Nie potrzebowałem zerkać to toalety, by wiedzieć, że znajdowała się tam zawartość lunchu Hwanga, dlatego podszedłem do swojego plecaka, po chwili wracając do chłopaka razem z butelką wody, którą on z chęcią chwycił, unosząc się znad sedesu. Uklęknąłem obok, skanując jego twarz — czarne włosy kleiły się do jego czoła, skóra była blada, jakby był jakimś wampirem, w paru miejscach jego bluzy dało się zauważyć kropki, które zapewne były niechcianymi skutkami ubocznymi wymiotowania. Wyglądał, jakby był chory, jakby działo się z nim coś naprawdę złego. Wiedziałem jednak, że musiał to przejść, by wyjść z nałogu, nie było po prostu innej drogi. By pozbyć się tego cholernego nałogu, chłopak musiał się poświęcić.

— Lepiej się teraz czujesz? No wiesz, po zwymiotowaniu? — zapytałem, nie do końca wiedząc, jak się zachować. Odkręciłem butelkę, następnie podając ją starszemu, który chętnie pochłonął pół jej zawartości, zapewne nadal czując nieprzyjemny smak w ustach. Jego skóra jednak nadal była niezwykle blada, a twarz niewyraźna.

— Mhm — mruknął jedynie, znów opierając czoło o deskę toaletową. — Tak na serio, to od rana czuję się jak gówno, ale nie chciałem cię martwić. Wiesz, to muszą być te skutki uboczne odstawienia, o których mówił doktor. Ale chyba już mi przeszło — westchnął, na co skinąłem głową.

Wstałem z podłogi, wyciągając dłoń w kierunku koszykarza. Uśmiechnąłem się pokrzepiająco.

— Chodź, pójdziemy do higienistki, by cię zwolnić. Nie będziesz w takim stanie mi w szkole siedział — zarządziłem, a gdy chłopak zgodził się jedynie skinąwszy głową, uśmiechnąłem się. Chwycił moją dłoń, a wtedy pomogłem mu wstać, od razu asekurując go ramieniem. Nastolatek nadal wyglądał niezwykle słabo, jakby miał gorączkę lub jakby wymioty wcale się jeszcze nie skończyły, dlatego naprawdę nie zdziwił mnie fakt, że gdy byliśmy już w drodze do drzwi, Hyunjin nagle wyrwał się z mojego uścisku, powtórnie podbiegając do sedesu i zwracając resztki pokarmu.

Z westchnięciem odwróciłem się, wracając do miejsca, w którym stałem wcześniej. Obiecałem pomóc mu wyjść z tego i dlatego tu byłem, i nie miałem się zamiaru nigdzie ruszać. Chciałem, by tym razem nie zawiódł się na mnie, a ja na nim. Byśmy tym razem skończyli z tym raz, a na zawsze. Położyłem dłoń na ramieniu chłopaka, nachylając się delikatnie.

— Dobra, tym razem serio koniec — jęknął żałośnie, znowu podnosząc się z podłogi.

— Hyunjin, musisz się tego wyzbyć, ja poczekam — odparłem. Starałem sobie przypomnieć to, co wtedy w szpitalu powiedział mi doktor. Mówił, że skutkiem odstawienia narkotyków mogą być wymioty i że Hyunjin musiał to po prostu przetrwać, nie było innego wyjścia.

— Nie, serio jest w porządku — zapewnił, na co jedynie westchnąłem, pomagając wstać mu na równe nogi. Jednak to, jak wyglądał, nadal budziło mój niepokój. Podkrążone oczy, nieobecny wzrok i ta cholernie blada skóra sprawiały, że miałem jedynie złe obawy. — Dzieje się coś jeszcze? — zapytałem, gdy czarnowłosy przyłożył dłoń do skroni, drugą podpierając się o drzwi kabiny. — Jakoś ci pomóc? Dać wodę? Zawołać pielęgniarkę? — wymieniałem, będąc naprawdę zmartwionym.

— Nie, po prostu... — bąknął, zaciskając mocno powieki. Coś było nie tak. — Po prostu... — powtórzył, jednak nie zdążył dokończyć, gdyż zachwiał się, o Bogu dzięki, upadając na moje ciało.

A wtedy mój poziom paniki naprawdę sięgnął zenitu.

Pod wpływem ciężaru ciała starszego o parę miesięcy chłopaka zachwiałem się, ostatecznie zatrzymując się na ścianie. Gdybym powiedział, że moje serce nie galopowało wtedy z zabójczym tempie, to naprawdę byłbym największym kłamcą świata. Nadal asekurując jego głowę, ułożyłem go na posadzce, przykładając dłonie do swoich ust. Co ja do cholerny miałem teraz zrobić?

— Boże, Hyunjin, nie mdlej mi tu — jęknąłem błagalnie, widząc, jak jego powieki się przymykały. Potrząsałem nim, starając się powstrzymać jego omdlenie. Moje ręce trzęsły się jak tej nocy, gdy zadzwoniła do mnie Seojin, a ja panikowałem jeszcze bardziej, bo w końcu tym razem byłem całkiem sam. — Co mówił ten lekarz? — powiedziałem, starając się dodać sobie trochę otuchy. — Ocucić, okryć kocami, wypocić. Dużo pić, dużo rzygać. Boże, co ja mam zrobić?

Mój wzrok utkwiony był w jego bladej twarzy, na której dało się zauważyć pojedyncze kropelki potu. Jego oczy były nie do końca przymknięte, jednak chłopak nie reagował na moje słowa i próby nawiązania kontaktu, co oznaczało, że faktycznie zemdlał, a to jedynie pogłębiało moją panikę. Byłem sam w tej toalecie, lunch zaraz miał się skończyć, a sam nie dałbym rady zanieść go ani do higienistki, ani do mojego samochodu.

I w tym momencie, gdy w panice, będąc bliskim płaczu, siedziałem na podłodze z głową Hyunjina na moich kolanach, nadal starając się go ocucić, do pomieszczenia weszła osoba, której towarzystwa nie zniósłbym normalnie nawet przez pięć minut. Do toalety, zapewne za potrzebą, wszedł bowiem Han Jisung, będąc wtedy dla mnie istnym zbawieniem.

Naprawdę, nigdy nie ucieszyłem się tak bardzo na widok jego pucołowatej twarzy, jak wtedy.

Jednak moja radość nie trwała długo, gdyż przypomniałem sobie o tym, co się właśnie działo. A przerażona mina chłopaka, która pojawiła się na jego twarzy, gdy ujrzał mnie klęczącego obok Hwanga, jedynie utwierdziła mnie w tym, że wszystko to wyglądało naprawdę źle. Brunet zrobił krok w tył, a jego oczy gwałtownie się rozszerzyły, jakby nakrył nas w dziwnej sytuacji, a nie... Dobra, to też była dziwna sytuacja.

— Boże, Jisung, z nieba mi spadasz — westchnąłem, gestem ręki przywołując go do siebie. On jednak nadal stał w miejscu, skanując wzrokiem to, co rozgrywało się przed nim. I nie dziwiłem mu się, bo w końcu siedziałem przed nim z mdlejącym Hyunjinem, i szczerze nie mam pojęcia, co bym zrobił, gdybym to ja był na jego miejscu.

— Co się stało? — zapytał w końcu, a jego brwi ściągnęły się, jakby właśnie otrząsnął się z szoku. Odłożył plecak pod ścianę dokładnie w momencie, gdy w toalecie rozległ się dźwięk dzwonka, który zwiastował zakończenie lunchu i w naszym przypadku rozpoczęcie matematyki. Świetnie, jeszcze tego brakowało.

— Jimin ci nie mówił? — odparłem pytaniem na pytanie, a gdy ten zaprzeczył ruchem głowy, westchnąłem. — W niedzielę Hyunjin naćpał się do nieprzytomności i trafił do szpitala, a teraz tak jakby walczmy z odwykiem. Lekarz mówił, że mogą być różne objawy odstawienia używki i wymioty, i omdlenia też wymienił — wytłumaczyłem, skanując wyraz twarzy młodszego o parę dni chłopaka. Zdawał się nie przejmować minionym już dzwonkiem, a jego twarz przyjęła poważny wyraz.

— Trzeba odchylić jego głowę do tyłu — zalecił, upadając na kolana naprzeciw mnie, po drugiej stronie ciała Hyunjina, które po chwili przyciągnął do siebie, istotnie odchylając jego głowę do tyłu. 

— Na pewno? Nie będzie to jakoś, nie wiem, blokować mu oddechu? — dopytałem, a on jedynie zmierzył mnie morderczym spojrzeniem.

— Posłuchaj Jungkook, ja uważałem na tych wszystkich kursach pierwszej pomocy w podstawówce, więc teraz rób, co mówię — mruknął, nachylając się nad twarzą Hyunjina i nadstawiając policzek do jego ust. — Otwórz okno — nakazał, a ja jak poparzony wstałem i zrobiłem to, o czym mówił. — Oddycha. Dlaczego nie poszedłeś jeszcze po pielęgniarkę?

— Nie rozumiesz. Żaden nauczyciel nie może się dowiedzieć, bo nasza drużyna będzie skończona. Jisung, on brał narkotyki, nie cukierki — mruknąłem, na co on wywrócił oczami. Oczywiście, że zdrowie mojego przyjaciela było dla mnie ważne, ale wiedziałem, że gdybym powiedział prawdę komuś z dorosłych, nie tylko nasza drużyna byłaby skończona, ale zapewne i moje życie, bo wiedziałem, jak bardzo sport był ważny dla Hwanga.

— Co w takim razie chcesz zrobić? — westchnął, na co zgryzłem w zamyśleniu wargę. Problem tkwił właśnie w tym, że nie widziałem, co mam zrobić.

— Wziąć go do siebie i jak powiedział lekarz, po prostu to przeczekać — oznajmiłem. — Proszę, pomóż mi tylko przetransportować go do samochodu i możesz wracać na lekcje  — poprosiłem, na co niższy zaprzeczył ruchem głowy.

— Nie, pojadę z tobą — rzucił szybko. — Nie lubię ani jego, ani ciebie, ale nie pozwolę, by stało mu się coś jeszcze poważniejszego — zaanonsował.

— A co z meczem? — zapytałem, pamiętając o tym, że w końcu grali dziś z najważniejszymi przeciwnikami z grupy.

— Jest dopiero za parę godzin, zaryzykuję — stwierdził, po czym wstał z podłogi. — A teraz zajmijmy się nim.

I oto właśnie w ten sposób wylądowałem w samochodzie z moim półprzytomnym przyjacielem i wkurwiającym przyjacielem mojego chłopaka.

...

Mecz siatkarzy zaczynał się o godzinie osiemnastej trzydzieści, co oznaczało, że zostało do niego nieco ponad półtorej godziny, gdy Hyunjin zaczął w końcu normalnie kontaktować. Leżał na moim łóżku przykryty całą warstwą koców, a jego twarz nareszcie zaczęła nabierać kolorów. Naprawdę nie wiedziałem, jak miałem dziękować losowi za to, że zaprowadził wtedy Jisunga do tej toalety, bo wiedziałem, że przestałem myśleć, gdy tylko Hyunjin upadł na mnie. Również później, w moim domu plątałem się wokoło, niesamowicie się stresując, podczas gdy to Han tak właściwie mówił mi, co robić, jak się zachować. Chłopak zdawał się jakby zapomnieć o fakcie, że za niedługo grał jeden z ważniejszych w tym roku meczy, skupiając się na pomocy Hwangowi. I gdy w końcu czarnowłosy w pełni odzyskał przytomność, zdałem sobie sprawę, że będę musiał się mu jakoś za to odwdzięczyć. Brunet znajdował się wtedy w kuchni, gdzie przygotowywał herbatę dla nas wszystkich, a ja siedziałem na skraju mojego łóżka, czekając na jakąś reakcję ze strony Hwanga, który co chwilę przebudzał się, bełkotał i znowu omdlewał.

— Co się stało? — ciche słowa, jakie uleciały z ust Hyunjina, sprawiły, że natychmiastowo odwróciłem się w jego kierunku, uśmiechając się z ulgą.

— Obudziłeś się! — zauważyłem. — Tak w skrócie to zacząłeś rzygać, a potem zemdlałeś — wytłumaczyłem, na co czarnowłosy uniósł w górę brwi. — No nie patrz tak, prawdę mówię. Nie wiesz, jakiego stracha mi napędziłeś.

— Przepraszam — odparł od razu. — Myślałem, że przetrwam jakoś ten dzień, ale wyszło, jak wyszło. Jest mi tak głupio i...

— Nie przepraszaj, doktor przecież mówił, że takie mogą być tego skutki — przypomniałem, łapiąc ostrożnie jego dłoń. Chłopak podciągnął się nieco do góry na łóżku, znowu nawiązując między nami kontakt wzrokowy. — Po prostu następnym razem powiedz mi, że źle się czujesz, zamiast to ukrywać, bo uwierz mi, ale przetransportowanie cię tu w takim stanie nie było proste.

— Dziękuję ci Jungkook, naprawdę, za wszystko — westchnął, po chwili spuszczając wzrok.

— Tak właściwie, to powinieneś dziękować nie mnie, a... — I w tym momencie drzwi od mojej sypialni rozchyliły się, i stanął w nich chłopak, o którym właśnie miałem wspomnieć. — Jemu —dokończyłem, przerzucając spojrzenie to z zaskoczonego, na Jisunga.

Zapadła niezręczna cisza, a ja widziałem, jak kubki wypełnione gorącą herbatą, które trzymał najmłodszy z nas, drżały. Zdawałem sobie sprawę, że dla Hyunjina mogła ta sytuacja wydawać się bardziej, niż dziwna, bo w końcu nie łączyło nas nic, poza nienawiścią, a na dodatek siatkarze grali za niedługo mecz, co jeszcze bardziej potęgowało fakt, że Jisunga po prostu nie powinno tu być. Chciałem jakoś przerwać tą ciszę, jednak nie potrafiłem się odezwać, jedynie przyglądając się im obu i ich zadziwionym minom.

Na szczęście lub też nie, wyręczył mnie telefon, który nieprzerwanie od omdlenia mojego przyjaciela spoczywał w kieszeni. Wtedy dopiero zdałem sobie sprawę z tego, że tak naprawdę poszliśmy na wagary, nie mówiąc nic Jiminowi i innym siatkarzom, którzy istotnie zapewne martwili się o Jisunga, który w końcu grał w pierwszym składzie.

Czy byłem w dupie? Oj, stanowczo.

— Halo? — zapytałem niepewnie, gdy tylko przeciągnąłem w górę zieloną słuchawkę i przyłożyłem telefon do ucha. Czułem na sobie spojrzenia pozostałych zgromadzonych i mogłem przysiąc, że jeszcze bardziej przyspieszało to bicie mojego serca.

Gdzie do kurwy nędzy jest Jisung i gdzie zakopaliście go z Hyunjinem? — natychmiastowo rozpoznałem w słuchawce głos zdenerwowanego Jimina. Zagryzłem wargę, zastanawiając się nad tym, co powinienem teraz powiedzieć. — Za pół godziny zaczynamy trening przed cholernie ważnym meczem, a nasz przyjmujący gdzieś wsiąknął!

Tak, stanowczo miałem przejebane.

— Jimin, posłuchaj — wydusiłem w końcu. — Hyunjin zemdlał w toalecie.

Ale co do cholery to ma wspólnego z Jisungiem? Pospiesz się, Jungkook, bo jeśli on nie zjawi się na tym treningu, to mamy przejebane.

— Jisung wpadł na mnie i pomógł mi z Hyu. Gdyby nie on, bylibyśmy skończeni, wszyscy koszykarze — wytłumaczyłem. Nagle po drugiej stronie zapadła cisza, a ja zdałem sobie sprawę z tego, że Park zastanawiał się nad odpowiedzią.

Przepraszam, nie wiedziałem — odparł w końcu, a ja odetchnąłem z ulgą. — Gdzie jesteście?

— U mnie w domu — poinformowałem go. — Ale nie mogę odwieźć, bo muszę zostać z Hyunjinem.

Po drugiej stronie znowu zapadła cisza, jednak tym razem dłuższa. Zdawało mi się, że słyszę szmery rozmowy, w czym upewniłem się po następnym zdaniu, jakie wypowiedział Jimin. 

Będę z Chanem tam za dziesięć minut — i po tych słowach rozłączył się.

Owe dziesięć minut, o których mówił blondyn zdawało dłużyć się w nieskończone nie tylko mi. Jisung chodził od kąta, do kąta, robiąc wrażenie, jakby zaczynał stresować się nadchodzącym meczem. Hyunjin powiedział, że nie chce nic jeść, więc kazałem wypić mu nieco za słodką jak dla mnie herbatę, by w razie następnej fali wymiotów, miał co zwrócić. Denerwowałem się, to fakt, bo bałem się reakcji Jimina i tego czy przypadkiem mnie nie zabije, gdy otworzę im drzwi. Dlatego gdy do moich uszu dotarł dźwięk dzwonka, nerwowo przełknąłem ślinę, razem z Jisungiem schodząc na dół i chwilowo zostawiając Hwanga samego.

— Zabiję cię kiedyś — te słowa były pierwszymi, jakie usłyszałem z ust niższego, gdy otwarłem drzwi. Uśmiechnąłem się nerwowo, spoglądając na Chana, który stał za Jiminem. On jednak wzruszył jedynie ramionami, jakby chcąc powiedzieć, że mam radzić sobie sam. Lecz nim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, blondyn minął mnie, układając dłonie na ramionach stojącego za mną Jisunga. — Boże, Jisung, żyjesz! Już myślałem, że cię porwał i zakopał. — Wywróciłem oczami, odwracając się w ich kierunku.

— Pojechałem tu z własnej woli, chciałem pomóc — wytłumaczył, widząc obrażoną minę Jimina. — Wybaczcie, że nabawiłem wam stracha, ale uwierzcie mi, Hyunjin nie wyglądał za dobrze — Po tych słowach chwycił swoją torbę sportową.

— Musimy iść, bo się spóźnimy — stwierdził stojący nadal na zewnątrz Chan, na co skinąłem głową. Jisung ruszył w jego kierunku, jednak zatrzymałem go, kładąc mu dłoń na ramieniu. Miałem  mu jeszcze coś do powiedzenia.

— Dziękuję — powiedziałem, uśmiechając się szczerze. — Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił.

— Nie masz za co dziękować, też byś zrobił to na moim miejscu — odparł, po czym ponownie ruszył przed siebie, a w środku zostałem jedynie z Jiminem.

— Jeszcze raz cię przepraszam — westchnąłem, kładąc dłoń na jego ramieniu.

— Nie, to ja przepraszam — rzucił natychmiastowo. — Nie powinienem tak na ciebie naskakiwać, zdrowie Hyunjina jest ważniejsze od treningu. Jisung postąpił naprawdę szlachetnie, a ja obwiniłem o wszystko ciebie — wytłumaczył, a ja jedynie uśmiechnąłem się, rozchylając ramiona. Chłopak wtulił się w moje ciało, a ja złożyłem pocałunek na czubku jego głowy.

— Nic się nie stało, to bardzo ważny mecz, miałeś prawo się zdenerwować — usprawiedliwiłem go, delikatnie pocierając dłonią jego plecy. — Zobaczę, jak Hyunjin będzie się czuł i dam ci znać, czy będę.

— Zadbaj o niego, to jest ważniejsze — poprosił. — Muszę lecieć — dodał, gdy do naszych uszu dotarł dźwięk klaksonu, który zapewne dochodził z samochodu Chana.

— Tak czy siak, powodzenia. Wygracie to, kochanie — zapewniłem go, po chwili skradając z jego ust krótki pocałunek.

Wtedy jeszcze żaden z nas nie wiedział, co miało wydarzyć się na tym meczu.

......................

[3172 słowa]

Tak wiem, że ten rozdział to taki jeden wielki misz masz i że prawie nie ma tu jikooków XD

Tak, jak pisałam na wstępie, był to wstęp o lawiny wydarzeń. Ma ktoś może jakieś teorie co do tego, co ma wydarzyć się na meczu?

Zastanawiam się, jak bardzo różnią się moje symptomy odstawienia narkotyków od prawdziwych XD. Wzorowałam się na serialach, więc u know, nigdy nie wiadomo. Anygay, mam nadzieję, że się podobało <3

Do następnego, Altrey


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top