01. ,,Oczekiwanie" - Prolog

Zrozumiałe jest cierpienie, gdy tracimy coś dla nas bardzo ważnego. Gdy ktoś nas opuszcza, tęsknota wydaje się nie mieć końca. Skreśla się dni w kalendarzu, jest się smutnym, apatycznym, nic się nie chce i bezustannie rozmyśla się o ukochanej osobie, która jest gdzieś daleko. W życiu przeważa pustka, żal. Czasem i brak nadziei, że to kiedyś może się zmienić.

Mimo wszystko kobieta spowita w róż czekała. Czekała zacięcie, aż ponownie będzie dane jej zobaczyć te czarne niczym smoła oczy, zawierające w sobie już nie czystą oraz niepohamowaną nienawiść, a zalążek czegoś w postaci zrozumienia i wiary w lepsze jutro. Choć owa determinacja wydawała się naiwna, a tak zwane zwątpienie w jakąkolwiek zmianę codziennego, monotonnego życia, przepełniało jej zranione do dzisiaj serce, nie poddawała się, wierząc uparcie, iż lata spędzone na wyczekiwaniu swojego przyjaciela i miłości życia w jednym, nie są tymi straconymi. W końcu mijające dni choć dłużyły się jej niemiłosiernie, były swego rodzaju szansą na własny rozwój, przybliżający ją w stronę Sasuke. Od czasu rozpoczęcia jegoż wędrówki tak wiele się zmieniło, iż nie można było spocząć na laurach. Musiała zmienić się i ona.

Gdyby ktokolwiek te parę lat temu usłyszał o niejakiej Haruno Sakurze zapewne nie miałby pojęcia, o kim właściwie mowa. Chociaż różowowłosa dziewczyna o nieskazitelnej białej jak porcelana cerze wyróżniała się na tle tłumu swoim nietypowym, ale zarazem intrygującym wyglądem, nie miała wielu szans, by pokazać jak wielkie zdolności drzemią w tym niepozornym, kruchym, dziewczęcym ciele, zawsze chowając się za stałym i pewnym murem obrony w postaci jej najbliższych. Jednakże te cztery lata od czasu jego ponownego odejścia dały jej siłę na znalezienie i swojej odpowiedniej drogi, prowadzącej ją przez szereg nowych doznań i obowiązków, z jakimi mierzy się na co dzień. Dziś Sakura z powodzeniem wykorzystuje swoje predyspozycje intelektualne oraz zdolności lecznicze, by wprowadzać do swojej własnej kliniki dziecięcej nowe udoskonalone techniki leczenia psychicznego, a także i nowe medykamenty, pokazując wszystkim niedowiarkom, że wystarczy jedynie ciężka praca, by osiągnąć swój cel.

Dziewczynka dotychczas tak słaba, stała się ówcześnie jednym z lepszych, szanowanych lekarzy, rekomendowanym przez samą Piątą Hokage. Ponadto jej dobroć i nieustanna chęć pomocy rozeszła się po wszystkich krajach, wystawiając tę młodziutką kunoichi na pewnego rodzaju popularność wśród społeczeństwa.

Zyskała szacunek i podziw, jednakże za cenę równie wysoką.

Idąc pośród pełnych życia uliczek Konohy nie dało się spojrzeć na nią obojętnie. Przechodnie z wielkim zaciekawieniem przyglądali się jej osobie, kiedy ówdzie nadarzyła się do tego stosowna okazja. Gapie, a w szczególności płeć męska, rzucali na nią swe spojrzenia twierdząc, że owa lekarka świeciła urodą i uśmiechem jak mało kto. Tylko naprawdę dobry obserwator mógł dostrzec, iż to jedynie maska. Pod płaszczem empatycznej piękności kryła się zupełnie inna postać, znacznie mroczniejsza - samotna, smutna dusza, uciekająca przed ciężką prawdą i przytłaczającą rzeczywistością.

Praca, którą tak kochała i której poświęcała się całym sercem, stała się dla niej ucieczką przed komunikatywnym spędzaniem czasu z rówieśnikami. Niczym zwykły tchórz stworzyła wokół siebie kokon oddzielający od wszystkiego co mogłoby narazić ją na cierpienie, które wyniszczało od środka. Schowała się, ukryła przed bólem we własnym świecie, by już nigdy więcej nie płakać w poduszkę.

[...]

Telefon nie przestawał dzwonić od dobrych pięciu minut, doprowadzając skrytą pośród wysokich plików dokumentacji zmęczoną, ledwo przytomną Kunoichi, do iście ogromnej irytacji. Choć chciała położyć się zaledwie na chwilkę, miano odpoczynku najwidoczniej jej nie przysługiwało.

Po czterech nocnych dyżurach w szpitalu oraz szeregu wytyczonych rutynowych zabiegów we własnym Zakładzie Psychoterapii, padała w tym tygodniu na twarz. I chociaż owy tydzień nie należał do tych cięższych, a ona sama zwykle dawała z siebie znacznie więcej, nie mogła podnieść swojej głowy  znad drewnianego biurka znajdującego się w jej gabinecie. Nawet otworzenie oczu, które kleiły się jej jeszcze od porannej ropy, sprawiały niemały problem.

Brzdęk urządzenia znajdującego się zaledwie kilka centymetrów od jej leżącego nadgarstka nie dawał za wygraną. Docierał do najgłębszych zakamarków jej umysłu, wywołując przy tym znaczny ból w skroniach. Z każdym następnym dźwiękiem tegoż alertu przez jej ciało przechodził spazm niekontrolowanych dreszczy, sprawiający olbrzymi dyskomfort, a brwi w wyniku narastającej dolegliwości, ściągały się tworząc jednolitą kreskę. Nie mogła uwierzyć w to, co się dzieje. Ona, Haruno Sakura, miała najprawdopodobniej migrenę.

Przy pomruku niezadowolenia zwlokła się mozolnym ruchem z drewnianego blatu, by odebrać telefon od natręta niedającego jej spokoju.

— Haruno Sakura, słucham. — Ociężale oparła się o zagłowie swego skórzanego fotela, mocno zaciągając się powietrzem, kiedy doszło do niej z kim ma przyjemność rozmawiać. — Rozumiem, będę jak najszybciej się da. — Wychrypiała łamiącym się głosem, starając opanować zamęt we własnej głowie. Wezwanie, w dodatku tak oficjalne...

Skołowana dziewczyna nieczęsto otrzymywała takie telefony, przez co można było spodziewać się najgorszego lub wręcz przeciwnie. Niczym błyskawica przecinająca niebo w czasie burzy, zabrała najpotrzebniejsze rzeczy i wybiegła w kitlu wraz z kołtunem na głowie, by czym prędzej znaleźć się w biurze samego Szóstego Hokage.

****

Słowo, wystarczyło tylko jedno słowo, by nigdy nie stracić w niego wiary.

,,Arigato"

I równie to jedno słowo wystarczyło, by ta wiara gościła nadal w jej sercu.

Myśli, jakie zaprzątały jej teraz głowę, już dawno nie miały wstępu do jej wybujałej wyobraźni. Nie chciała tego. To powodowało niepotrzebne snucie się między jawą a prawdziwą rzeczywistością, co w późniejszym czasie przynosiło jedynie rozczarowanie. Mając jednakże takie pobudki jak teraz, nie mogła się wręcz powstrzymać, by nie pomyśleć i o nim.

Jej prawdziwa miłość, to napędzało ją tak, iż wszystko inne traciło już swoje znaczenie. Nawet tak bezsensowna idea jak to, że mógł wrócić. Ale czy to dziwne? Przecież pragnęła tego całym swoim sercem. Większość ich przyjaciół miała już jakąś bliską drugą połówkę, a ona? Ona nadal wiernie na niego czekała. Swoją drogą, to nieprawdopodobne, jak długo jej się to udawało, widząc jak bliskie jej osoby cieszą się własnym szczęściem.

Ostatnio w wiosce naprawdę wiele się dzieje. Przykładowo, Shikamaru poprosił Temari o rękę! Informacja wprawiła w osłupienie chyba wszystkich znajomych, nie wiadomo w sumie, czy na wieść o tym, że Nara zdecydował się na tak wielki krok, czy na to, że Temari przyjęła oświadczyny. Ino chciała przeżyć swój pierwszy raz z Saiem, o czym gadała Sakurze przez telefon prawie godzinę, zaraz po tym jak okazało się, że są parą. Choji natomiast, mimo iż zapierał się, iż jego jedyną miłością jest jedzonko, coraz częściej wyruszał na jakieś błahe misje do Kumogakure, by mógł spotkać się z Karui. Nawet Kiba poznał podobno jakąś dziewczynę, która skradła mu serce - niejaką Temaki ze sklepu z bronią, którą spotkał jakiś czas przed ślubem Uzumakiego.

No tak! Nie można przecież zapomnieć i o nim...

Naruto! Ten jej najdroższy przyjaciel - idiota ożenił się jako pierwszy z nich wszystkich. A jego ukochaną jest nie kto inny jak nieśmiała Hinata...

Jak to się stało?
Kiedy oni wszyscy poznajdywali samych siebie?
Co ja robiłam w tym czasie?

Po ocknięciu się i powróceniu do rzeczywistości, zaczęła wchodzić po schodach, mierząc ku gabinetowi Kakashiego. Była bowiem tak zdenerwowana i roztrzęsiona, że zanim odważyła się tam wejść, musiała odczekać dwie minuty przed drzwiami, starając opanować swoje szybkie bicie serca, chcącego wyskoczyć jej z klatki piersiowej pod wpływem nadziei na to, kto będzie znajdował się w środku. Tak bardzo na to skrycie liczyła.

Kiedy tylko udało zapanować się jej nad rozhulaną gwarą uczuć, policzyła do trzech, a następnie zapukała delikatnie piąstką. Wraz z usłyszeniem ,,Proszę!", weszła do środka, pełna oczekiwań, które, tak jak myślała, szybko przeistoczyły się w wielkie rozczarowanie. Niestety, spostrzegając jedynie ten jakże znany jej widok - znudzonego Hokage, stanęła na samym środku gabinetu, wmawiając sobie, że jeszcze na to nie czas...

Nie chcąc, by spytał ją o smutek na twarzy, który zapewne był właśnie widoczny, bezzwłocznie się uśmiechnęła. — Witaj, Kakashi-sensei.

— Sakura. Dobrze cię widzieć. Dawno żeśmy się nie widzieli. Nie sądzisz? — Pod stężeniem jego poważnego i zmęczonego wzroku wnet poczuła się jak na jakimś przesłuchaniu. Były to bowiem bezpodstawne przypuszczenia, choć po prawdzie mistrz Hatake, od czasu do czasu, starał się wnikać w jej życie, tak jakby bał się, że Haruno byłaby zdolna do jakiejś głupoty. No może tak, miał trochę racji, byłaby. Nie raz i nie dwa zaprezentowała mu, że emocje biorą u niej górę nad rozsądkiem, ale mimo wszystko nigdy nie zamachnęłaby się na własne życie! Aż taka zdesperowana nie jest...

— Nic nie mówisz, rozumiem. Ciężki dzień. U mnie też. — Ruszał niemrawo ustami, przez co przy tym jego pomruku spod nosa było ciężko cokolwiek usłyszeć. Jeżeli miałaby być szczera, właściwie nie chciała słyszeć. Nie takiej nieprowadzącej do niczego rozmowy. Zmęczenie nad jej organizmem brało górę, głowa nadal nie przestawała boleć, a razem z tym przychodziła też i irytacja.

— Czy coś się stało Kakashi-sensei? — Złapała się z tyłu za dłonie, niecierpliwie przestępując z nogi na nogę.

Czy coś się stało - te kilka słów podziałało na niego jak zaklęcie. Spiął się do granic, a w powietrzu natychmiast można było wyczuć napiętą, gęstą atmosferę. Dodatkowo Szósty westchnął tak mozolnie, przybrał minę tak poważną, że stojąca Kunoichi zaczęła momentalnie widzieć wszystko w czarnych barwach. Już dawno się tak nie zachowywał, więc została wezwana z naprawdę poważnego powodu. Coś się stało. I to coś dotyczyło jej. A może...

Oczy ze szmaragdowej zieleni zaczęły zmieniać swą barwę na szarą, do kącików wzbierała się ciecz, a gula przerażenia ugrzęzła jej w gardle. Od razu napatoczyło jej się jedno. Coś z Sasuke!

Szybko wyłapując jej tok myślenia, były mistrz w akcie nieporozumienia zaczął wymachiwać rękami. — Sakura, spokojnie! Nie o niego chodzi. Nie tym razem. — Wraz z jego zaprzeczeniem odetchnęła z wyraźną ulgą, choć jak dało się zauważyć po jej minie, nie umniejszyło to w żadnym razie napięcia, jakie czuła w całym swym ciele. — Chodzi o ciebie. — Kakashi powstał z siedzenia, przechadzając się w tę i z powrotem, od okna do biurka.

— O mnie? — Spytała zdziwiona, wodząc za nim oczami, dopóki mistrz nie przystanął. Spojrzał w okno, po czym z chytrym uśmieszkiem powrócił wzrokiem do Sakury. Ten uśmiech! Ten jakże przebiegły uśmiech zaczął ją bardzo niepokoić. Przecież wcześniej był taki poważny. Czy on znowu będzie prawił mi kazania? - Wewnętrzna Sakura waliła czołem o ścianę — Chyba nie chcesz znowu wmawiać mi, co jest dla mnie lepsze...
Nie mam na to dzisiaj siły...

— Nie. Mam dla ciebie zadanie. — Zwrócił się do zmęczonej i zniecierpliwionej dziewczyny, która w geście zrozumienia jedynie delikatnie przytaknęła głową. Była w lekkim szoku. Zadanie? Nowa misja? Przecież tak dawno nie była nigdzie wysyłana.

Dostrzegając jej ciężką pozę stojącą dodał. — Usiądź, proszę. — Dziękując mu w myślach za spostrzegawczość, zrobiła to niemalże natychmiast, głęboko wpadając w fotel. Odetchnęła dosadnie, dając sobie nieco więcej powietrza do przetwarzania dalszych słów szóstego, po czym zamieniła się w słuch. — A więc, ostatnio bardzo często wysyłam wiele tajnych zwojów do Sunagakure i niestety mają one związek z twoimi niedawnymi raportami.

Ze zdenerwowania zacisnęła mocno opuszki palców na swojej tunice, lekko wbijając sobie przy tym paznokcie w uda. — W takim razie chyba się domyślam, o co może chodzić. — Sprawa ta spędzała jej sen z powiek, odkąd okazało się, do czego mogła się przyczynić...
Była winna, o czym wiedziała doskonale.

— Nie, niezupełnie. Tamto jest już za nami. — Zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc, jak mistrz może jej to wybaczyć ot tak. Była pewna, że zostanie pociągnięta za swoją nieodpowiedzialność, a od tego pamiętnego dnia nic takiego nie nadeszło. — Doszła do nas niedawno wieść o jednym z cywili Wioski Trawy, który niefortunnie znalazł dziwne prastare podania. — Zasiadł naprzeciwko niej, patrząc się prosto w oczy dziewczyny.

— Niefortunnie? — Spytała z dozą zniecierpliwienia. 

Kakashi potwierdzając skinął prawie niezauważalnie głową. — Zwoje te były ukryte pod starą kładką, która w wyniku przeciążenia zapadła się wraz z owym cywilem i całym sitem ryb. — Sakura nie wiedziała, czy to wszystko dzieje się już naprawdę. Słowa mistrza brzmiały tak absurdalnie, iż zaczęła się zastanawiać, czy aby na pewno nie śpi nadal na swoim biurku, a to wszystko to jedynie wytwór wyobraźni. Chcąc się upewnić, uszczypnęła się mocno w ramię, wywołując tym samym dość skonsternowaną minę u Hokage.

— Przepraszam. — Niemalże natychmiast wyraziła skruchę, przyjmując na barki swoją idiotyczną pomyłkę. Tak, to się naprawdę dzieje. — Szkoda tych ryb...

— Może trochę, ale dzięki jego ,,łasce" i pomocy ze strony osoby zewnętrznej, dane nam było nieco nad nimi popracować.

Z każdym następnym jego słowem czuła się coraz bardziej głupia, kompletnie nie mogąc pojąć, dlaczego jej mózg postanowił sobie zrobić przerwę. — Chyba nie rozumiem. Oddał je po dobroci? Ktoś je od niego wykradł?

Pomimo obarczającego zmęczenia, po zadaniu drugiego pytania, dostrzegła u mężczyzny zwątpienie. Intuicja podpowiadała jej, że to nie wróży niczego dobrego. Ta iskra w oczach miała zbyt duże znaczenie, by o niej po prostu zapomnieć. Hatake coś ukrywał, to było pewne. — To już nieistotne. W każdym razie nie mogliśmy rozszyfrować ich w całości, gdyż są napisane starym, dość rzadkim dialektem. Pojawiło się w nich jednak coś, co nas bardzo zaciekawiło. Niektóre opisy są prawie że identyczne do tych z twoich raportów o tejże roślinie, która ostatnio sporo namieszała...

W tym wszystkim nic nie trzymało się kupy. — Myślisz, że Paznogietek ma z tym coś wspólnego? Przecież to tylko zielsko. Trujące zielsko... — Na natłok niedawnych wspomnień do oczu napłynęły jej łzy. Powstrzymując się jednak przed potokiem niepotrzebnych łez, zagryzła mocno policzek czując, jak szkarłatna ciecz zapełnia jej buzię. I chociaż sprawiło jej to wielki ból, zrobiłaby to ponownie, byleby nie pokazać mu swojego podłamania tą sprawą.

Szósty przecząco poruszył głową, wywołując dodatkowo u Sakury lekkie dreszcze. — Uważam, że tak. Sama dobrze wiesz, iż Paznogietek do leczenia się nie nadaje. Jednakże ten jego skład i niepokojące miejsce występowania, które było zaledwie oddalone o kilka kilometrów od miejsca samego znaleziska podań, wiele daje do myślenia. Właściwie nie mam wątpliwości.

Przytaknęła mu, zgadzając się z jego tezą. Szare komórki, które dziś działały na niskich obrotach, nie miały za wiele do powiedzenia, ale było w tym coś, co zastanawiało ją od samego początku. — A co ma do tego wszystkiego Sunagakure?

— Zaraz po tym, jak udało nam się odnaleźć na terenach wioski Trawy, więcej plonów tejże rośliny, wysłałem jedną z próbek do Suny. Ich szklarnia i zaplecze naukowo-badawcze jest znacznie bardziej rozwinięte niż u nas, dlatego poprosiłem Kazekage o przysługę. Od jakiegoś czasu porównywaliśmy odkryte informacje, wysyłając do siebie nowe tajne dane. Jednak tu właśnie pojawia się problem. — Dziewczyna trawiła wszystko, co jej mówił, starając się opanować swoje szybkie bicie serca. — Pewnie już w jakimś stopniu nie są. Ostatnio trzy zwoje zostały przechwycone w drodze, a teraz muszę wysłać za tymi cholernymi złodziejami ANBU, bo nie umiem określić, jak bardzo są groźni. Wolę nie ryzykować. Wszyscy możemy na tym ucierpieć.

— ANBU? Myślałam, że ja...

Zmieszana Haruno nie miała okazji dokończyć, gdyż w słowo pospiesznie wbił jej się Szósty. — Sakura, twoja przygoda z tą rośliną jeszcze się nie skończyła. Dlatego chcę, abyś w towarzystwie jednego z członków skrytobójców, udała się do Suny. Poczekasz tam, aż oddział przekaże te cholerne zwoje i zaczniesz prace nad tym zielskiem indywidualnie, mając większe pole do popisu. Będziesz mogła zagłębić się w informacjach z dwóch stron, w dodatku za pozwoleniem samego Kazekage do dyspozycji będziesz miała wszystko, co będzie dla ciebie niezbędne. Liczymy, że uda ci się wydobyć ekstrakt z tej trawy, bo na wszelki wypadek potrzebujemy odtrutki.

— T-ak, a-le, ze skrytobójcą? — Ledwo wydukała, będąc przerażona świadomością, iż miałaby spędzać swoją pierwszą od ponad roku misję z jednym z członków ANBU — Dlaczego? Po co? Przecież mogę sama! Cokolwiek miałabym zrobić, on nie będzie mi potrzebny!

— Wysyłam go z innych powodów. Jednakże zarówno ty, jak i on, będziecie wyruszać w tym samym czasie. Przez wzgląd na bezpieczeństwo wyślę was razem. — Jej buzia dosłownie była otwarta (ze zdziwienia), a mimo to nie mogła już wydusić żadnego słowa. ANBU? Ona w towarzystwie jednego ze skrytobójców, to musi być jakiś żart!

— Jak sama wiesz, na twoich barkach spoczywa wiele obowiązków, powiedziałbym, że wręcz za dużo... Dlatego słuchaj! Przez jakiś czas Zakładem zajmie się Yamanaka, natomiast Shizune przejmie twoje dyżury w szpitalu. Dam ci czas na spakowanie się, ale nie ukrywam, że zależy mi na pośpiechu.

Popatrzyła na niego, jakby powiedział jakiś jeden ze swoich nieśmiesznych żartów, po czym wstała i ulegając zgodziła się. — Dobrze. — Cała drżała i za nic nie mogła się uspokoić. W duchu dziwiła się, że po takich informacjach udało jej się dojść do drzwi wyjściowych.

Nie mogła oddychać, dlatego oparła się o ścianę, z której zaczęła się wolno zsuwać. Pod wpływem ugiętych kolan usiadła i przez chwilę zastanawiała się, co przyniesie jej przyszłość...

✉️ Od Olsaki:

Tak wiem. Niektórzy z was bedą chcieli mnie za to zabić, ale trudno. Nie dałam rady, potrzeba zmiany fabuły, dodanie i usunięcie pewnych wątków była mi potrzebna. Za każdym razem powracając do tych jakże żenujących poziomem, początkowych rozdziałów dostawałam gorączki, a pisanie następnych sprawiało mi wielką trudność. Ja nie wiem co ja miałam wtedy w głowie...

Dlatego uwaga! Tak, rozdziały zostaną zmodyfikowane opierając się na starej wersji.

Jeżeli jesteście spostrzegawczy i pamiętacie conieco ze starej książki, dopatrzycie się, że wykorzystuję stary tekst, który poprzekształcam. To nie tak, że wszystko co wtedy pisałam jest straszne i teraz cała książka będzie inna, nie. Właściwie późniejsze chaptery nie są chyba aż takie złe, ale trzeba je po prostu podszlifować. Dodam kilka nowych wątków i usunę te, które mi się nie podobają.

Miałam dla was przyszykowany w pewnym stopniu maraton (w marcu), ale nie chciałam go publikować ze względu na spojlery. Przykro mi. Mam nadzieję, że mimo wszystko ze mną zostaniecie i tym razem uda nam się to opowiadanie zakończyć.

PS. Jak podoba się wam okładka? Wolicie starą?
Co sądzicie o pierwszym rozdziale?
Widzicie u mnie poprawę w stylu pisania?

Pozdrawiam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top