Rozdział III.

O 15.30 Thomas skończył swoją pracę i właśnie wybierał się odwiedzić swoich rodziców.Tom wyszedł z budynku w którym pracował i wsiadł do auta po czym ruszył...
Po 20 minutach jazdy,czarnooki dotarł do swojego celu.
Wysiadł,ze swojego granatowego Audi i szedł w stronę jego rodzinnego domu.
Zapukał w drzwi,po czym otworzyły się i w nich pokazała się jego matka...

-Tom!-Wykrzyczała ucieszona i przytuliła syna.

-Cześć mamo-Powiedział i oddał uścisk.

-Choć do domku,opowiesz jak było-i oboje weszli do środka.Gdy Tom wraz z matką znaleźli się w salonie,szatyn przywitał się z ojcem.Wszyscy usiedli.

-To jak tam pierwszy dzień w pracy?-Spytała podekscytowana kobieta.

-Emm...Dobrze?Poznałem kilku nowych ludzi.-Odpowiedział niepewnie Ridgwell.

-Masz jakiegoś niebezpiecznego gościa?-Spytał podejrzanie ojciec Thomas'a.

-Tak...Jednego nazywa się...-W tym miejscu Tom przerwał i myślą nad resztą zdania.

-Jakiś zbrodniarz???-Spanikowała jego matka.

-TAK!Nazwa się Tord Larsson-Powiedział z ksztą pogardy.

-Boże!!!-Powiedziała kobieta-Przecież to najgroźniejszy morderca w mieście zabił 33 osoby.

-Wiem,mamo-Powiedział spokojnym głosem czarnooki

-Masz się natomiastowo z tamtąd zwolnienić!!!-Dołączył się do rozmowy ojciec.

-Jestem tego samego zdania,on może Ci coś zrobić słonko-Powiedziała kobieta.

-"MAM"?!-Zapytał się oburzony Thomas-NIE WIEM CZY WIESZ,ALE JA JESTEM PEŁNOLETNI I Z WAMI NIE MIESZKAM.CAŁY CZAS CHCIAŁEŚ I CHCESZ ODCIĄĆ MNIE OD MOJEGO UKOCHANEGO ZAWODU.
A TY!-Popatrzył się w stronę matki-MYŚLAŁEM,ŻE BĘDZIESZ MNIE WSPIERAĆ!

-Ale ja się tylko o ciebie martwię,słonko-Powiedziała zaszlochana kobieta.

Tom skierował się w stronę drzwi i gdy już miał rękę na klamce powiedział.
-To przestań-Nacisnął na klamkę,drzwi się otworzyły,a czarnooki dodał-I nie mów do mnie słonko.-Po czym wyszedł.

* * * * * * * *
Zdenerwowany Tom,był już w domu ubrany w piżamę,leżąc na łóżku czytał książkę i pił jakiś trunek,po mimo tego,że wie,że jako psychiatra nie powinien tego robić,ale jako Thomas Ridgwell musiał się napić i odetchnąć od życia.

* * * * * * * *
Następnego dnia Ridgwell wstał o 6.15 i załatwił swoją "poranną rutynę",po czym wyszedł z domu i pojechał do swojej pracy.Ruszył w stronę swojego gabinetu,gdzie po drodze napotkał kilku swoich nowych znajomych w tym Jake'a.Gdy trafił do swojego upragnionego pomieszczenia,zdjął kurtkę, powiesił ją na wieszak i usiadł na fotelu...
Siedział tak z 10 minut,gdy nagle,ktoś zapukał do drzwi,po czym się otworzyły.Do środka wszedł Mike - ochroniarz,trzymając,bladego rogacza,którego Tom zdążył już poznać.

-Hej,sorki jeśli to jest dla ciebie kłopot,ale on nic nie chce od wczoraj jeść.-Rzekł Mike.

-Nie,no co ty.To żaden kłopot-Uśmiechnął się Ridgwell.

Mike wszedł z Tordem do środka i przypiął go do krzesła,po czym wyszedł z gabinetu.

-To dlaczego,nie chcesz jeść?-Spytał Thomas,po czym zauważył,że karmelek nie ma kaftanu bezpieczeństwa.

-Nie mam apetytu-mruknął Tord.

-Ale musisz coś jeść-Rzekł Tom.

-Nie,nie muszę-wydukał rogacz.

-Jesteś blady-Powiedział Ridgwell,patrząc się w "piękne" i "urocze" oczy Tord'a.
Wtedy,chudy brzuch szsrookiego, zarburczał z głodu.

-Mogę już iść?-Spytał się całkowicie poważne karmelek.

-Nie,dlaczego nie chcesz jeść?-powtórzył pytanie szatyn.

-Bo nie muszę!-Lekko karmelek podniósł głos.

-Ale powinieneś-Odpowiedział Thomas.

-NIE JESTEŚ MOJĄ MATKĄ!WIĘC NIE MÓW MI CO POWINIENEM,A CZEGO NIE!!!-Wykrzyczał oburzony Larsson.

Przez 5 minut oboje milczeli.Tom patrzył się w "cudne" oczy Tord'a,zaś ten przez cały czas wpatrywał się w podłogę.Thomas na chwilę zamkną oczy,co było jego kolejnym błędem.
Gdy je otworzył,przypiętego szarookiego już nie było na krześle.
Szatyn mrugną 2 razy i przed nim pojawił się,psychiczny uśmieszek karmelka,który jedną ręką przyłożył skalpel do krtani chłopaka, zaś drugą przy trzymywał dłonie czarnookiego.

-S-skąd?-Zająkał się przestraszony szatyn.

-Taka,czarna magia-Powiedział z drwiną w głosie psychopata,po czym się za śmiał...

A czarnooki już milczał,ciężko oddychał i obserwował każdy,nawet najmniejszy ruch chłopaka.

-No co?Już nic nie powiesz?-Spytał ironicznie szarooki,przyglądając się twarzy 23-latka i zatrzymał się na jego soczystych,malinowych ustach.

-...-Tom dalej nie odważył się cokolwiek powiedzieć,każde słowo,może bardziej sprowokować szarookiego.

-Pozbawiasz mnie frajdy,gdy tak siedzisz cichutko-Tord Uśmiechnął się jeszcze bardziej niż wcześniej wyczekując,że Tom coś w końcu powie.

-Jaka to frajda z zabijania innych?-Odważył się spytać Ridgwell.

-Wielka,plus do tego ogromna satysfakcja-Powiedział karmelek.

Tom nie obawiając się o konsekwencję powiedział:
-To dalej,satysfakcja może cię uraduje.

Po tych słowach Tord się zirytował,że szatyn się go nie boji,chociaż czarnooki bał się nie miłosiernie i żałował swoich słów.

-Jeśli chcesz...-Powiedział karmelek, nie mają zamiaru skrzywdzić szatyna.
Usiadł na kolanach czarnookiego, puszczając jego dłonie i rzucając skalpel na koniec pomieszczenia.
Zarzucił swoje ręce na szyi szatyna,przybliżając się do jego twarzy.Po czym karmelek złączył ich usta w, o dziwo delikatnym i namiętnym pocałunku,po chwili zorientowany szatyn oddał pocałunek,a Tord starał się co raz bardziej go pogłębiać.Po około minucie oderwali się od siebie i popatrzyli sobie w oczy.Karmelek wstał i usiadł na krzesło,po czym dalej patrzyli sobie w oczy,po 3 minutach Przyszedł Mike i zabrał,ze sobą skutego kajdankami rogacza,a ten tylko rzucił mu na pożegnanie "Zjem coś",po czym puścił mu oczko i zniknął.

Ło ku*wa mój nowy rekord...
853 słowa...Nom to papa...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top