IV ½
Kiedy zauważyłem, że Patryk i Mateusz wydostali się z katakumb, wiedziałem że zostało mi parę godzin, aby dostać się na Antarktydę. Postanowiłem, że mimo faktu, iż miałem kilka godzin, przygotuję odpowiednią broń oraz mój pojazd, którym zamierzałem udać się na drugi kraniec świata. Od razu rzekłem do jednego z najbliżej stojących żołnierzy mej armii:
— Pilnuj monitorów i, gdy Patryk i Mateusz będą najdalej dwa kilometry od Antarktydy, poinformuj mnie o tym. Będę w zbrojowni lub mym najstarszym statku kosmicznym.
— Tak jest! — odrzekł, po czym podszedł bliżej ekranów.
Ja zaś, udałem się do zbrojowni, wybrać najlepszą broń. Nie chciałem dziś walczyć moim ulubionym dezintegratorem, bo chciałbym choć raz coś zmienić. Kiedy tam dotarłem, zacząłem się rozglądać.
Miałem bardzo dużo broni, tak szczerze mówiąc. Jednak, gdy spojrzałem w róg pomieszczenia, ujrzałem miecz. Na pierwszy rzut oka był niczym niewyróżniającą się bronią, ale w rzeczywistości tak nie było. Był to mój stary miecz, ten który mógł unieść tylko człowiek posiadający nadprzyrodzone zdolności oraz umiejący język aramejski, czyli tylko ja. Dlaczego trzeba było znać język aramejski, żeby unieść tenże miecz, niedługo wyjaśnię. Od razu podszedłem bliżej i chwyciłem rękojeść. Gdy to zrobiłem, zdobienia na trzymadle zabłysły na czysty, niebieski kolor. Ja zaś, poczułem przyjemne ciepło, które przepłynęło przez moje ciało. Dawno nie walczyłem tą bronią, a szkoda. Po chwili, uniosłem go, a następnie przesunąłem w górę palce, kładąc je na zimnym ostrzu. W tym momencie, napisany po aramejsku tekst znajdujący się na ostrzu, zabłysł takim samym światłem, co zdobienia. Szczerze mówiąc, dawno nie używałem tego języka i sporo z niego zapomniałem, ale teraz zacząłem sobie przypominać każde słowo, gramatykę i wszystko co związane z tym językiem. Chwilę potem, zamknąłem oczy i głęboko odetchnąłem. Kilka minut potem, otworzyłem oczy i, gdy to zrobiłem, ujrzałem że światło, którym zabłysły napisy na ostrzu, stało się nieco słabsze. Postanowiłem wziąć tenże miecz ze sobą na Antarktydę, gdyż pamiętałem, że walcząc nim, wygrywałem zawsze i wszędzie. Od razu szybkim ruchem zarzuciłem go za plecy i wyszedłem ze zbrojowni.
Udałem się do mego najstarszego statku kosmicznego, którym dzisiaj zamierzałem udać się do celu. Nie pamiętałem, dlaczego nie używałem go już drugi wiek, ale gdy do niego doszedłem, poczułem jednocześnie nostalgię i dziwny niepokój. Mimo wszystko, nostalgia zwyciężyła i wszedłem do środka. Będąc tam, poszedłem do kokpitu i, kiedy się w nim znalazłem, podszedłem do jedynego, uruchomionego panelu i przyłożyłem do niego dłoń. Chwilę potem, światła włączyły się i usłyszałem kobiecy głos systemu:
— Witaj. Do aktywacji panelu sterowania wymagana jest weryfikacja głosowa.
— Gdy woda ziemska ogniem pyłu się zapełni, gdy nienawiść ludzi pochłonie, cały świat spłonie, a ja tryumfować będę. — powiedziałem po aramejsku.
Kiedyś, gdy tworzyłem ten pojazd, miałem obsesję na punkcie tego języka, dlatego wszystkie możliwe hasła stworzone w tamtym okresie czasu były po aramejsku. Nadal lubię ten język, ale już bez przesady. W każdym razie, kiedy wypowiedziałem te słowa, wszystko co znajdowało się w panelu sterowania zaświeciło się, a żeński głos systemu rzekł:
— Witaj, Grzegorz.
Chwilę potem, zasiadłem przed panelem. Zastanawiałem się, dlaczego od kilku wieków nie używałem tego pojazdu oraz omijałem go szerokim łukiem. Postanowiłem to sprawdzić, więc po chwili odparłem:
— Zapis z czarnych skrzynek.
W tym momencie, z panelu wysunął się ekran i uruchomił się na nim zapis z czarnych skrzynek. Na początku widziałem siebie, lecącego w spokoju. Jednak, w którejś chwili, zauważyłem że kokpit na ekranie zaczął być oświetlany przez migające, czerwone światło, a z głośników dało się usłyszeć, że pojazd przeszył hałas alarmu. W tym momencie, dostrzegłem że na nagraniu z niepokojem rozejrzałem się. Chwilę potem, z głośników usłyszałem głos systemu:
— Brak paliwa w obu zbiornikach.
Po chwili usłyszałem świst, a następnie huk i ekran zrobił się szary.
W tym momencie, wszystko mnie się przypomniało. To wtedy rozbiłem się na Saharze i przez dwa tygodnie, w ciężkim stanie, odbudowywałem pojazd. Ledwo wróciłem potem do bazy i długo nie mogłem wrócić do zdrowia. Na samo wspomnienie tego przez moje ciało przeszły drgawki. Jednak, po chwili, usłyszałem za sobą kroki, a następnie głos jednego z mych żołnierzy:
— Panie!
Słysząc to, odwróciłem się i odparłem:
— Hm?
— Patryk i Mateusz są już dwa kilometry od Antarktydy. — odpowiedział
— Idealnie. W takim razie, otwórz właz wylotowy.
— Tak jest!
Po czym wyszedł. Ja zaś, odwróciłem się i uruchomiłem silniki. Parę chwil potem, kiedy właz został otwarty, uruchomiłem dodatkowe dwa silniki umożliwiające lot ponad prędkością światła, wystartowałem i ruszyłem w kierunku Antarktydy.
Leciałem tam parę sekund, co nie powinno dziwić w tym wypadku. Kiedy znalazłem się nad owym kontynentem, wylądowałem ówcześnie wyłączając dodatkowe silniki, a następnie wyszedłem na zewnątrz.
Będąc tam, rozejrzałem się, gdyż dawno nie byłem w tych terenach. Mogłem z czystym sumieniem powiedzieć, że jakkolwiek głupio by to zabrzmiało, ten kontynent mógł zostać określony mianem częściowego niebytu. Częściowego dlatego, że mimo faktu, iż przez tysiące lat pozostawał taki sam, to jednak raz na ponad tysiąc lat ulegał pewnym zmianom. To jednak nie zmieniało tego, że Antarktyda jak dla mnie była pięknym miejscem. Wszędzie śnieg, lód i cisza, którą przerywał jedynie arktyczny wiatr. Idealne miejsce dla kogoś takiego jak ja.
W każdym razie, po chwili usłyszałem dźwięk telefonu, a dokładniej przychodzącego powiadomienia. Słysząc to, wyjąłem go i owe sprawdziłem. Okazało się, że to Patryk i Mateusz zamontowali ostatni impulsator. Widząc to, mimowolnie szyderczo uśmiechnąłem się. Wszystko szło zgodnie z planem. Od razu upewniłem się, czy włączyłem modulator głosu i zadzwoniłem do nich. Kiedy ujrzałem ich na ekranie, rzekłem:
— Gratulacje. Właśnie zamontowaliście ostatni impulsator. Wiecie, co to oznacza?
W tym momencie, moje oczy zaświeciły mocniejszym światłem, a gdy ekran zaczął się śnieżyć, zatrzymałem czas i szybko przeteleportowałem się na środek Antarktydy, wytwarzając przy tym idealnie czarną powłokę obejmującą niebo oraz teren Antarktydy. Kiedy zaś stałem za mroczną barierą otaczającą mych wrogów, dokończyłem:
— To znaczy, że wam da się wszystko wmówić.
— Co? O co ci chodzi? — spytał Mateusz.
— To proste i, szczerze powiedziawszy, nie podejrzewałem, że jesteście aż tak łatwowierni. Wszystko było upozorowane. Globus tak naprawdę nie istniał. Tak naprawdę to byłem ja, tylko korzystałem z modyfikatora głosu. Żadne przebiegunowanie nie miało mieć miejsca, a dopiero ustawione i zamontowane impulsatory miały do niego doprowadzić, nie na odwrót. W momencie, w którym ponownie puszczę czas, po trzech minutach w głąb Ziemi zostanie wysłany potężny impuls, który doprowadzi do przebiegunowania. I wiecie co jeszcze wam powiem? Jesteście debilami. Tak chcieliście ratować świat, a tymczasem nieświadomie doprowadziliście do jego zagłady.
Jednak, aby efekt był lepszy, co chwilę teleportowałem się w inne miejsce, aby mój głos był słyszalny z różnych stron. Lecz, po chwili, gdy wyjawiłem im tę prawdę, usłyszałem że Mateusz powiedział do Patryka:
— A mówiłem, że nie powinniśmy ufać Globusowi.
„Nie powinniście, ale zaufaliście. Przykro mi." — pomyślałem z szyderczym uśmiechem.
— A poza tym, Grzegorz, ty też nie grzeszysz inteligencją. Skoro cały czas podszywałeś się pod Globusa, to dlaczego próbowałeś nam przeszkodzić i wykraść impulsatory? I dlaczego posłałeś tyle ludzi na pewną śmierć? — spytał Patryk.
„Jesteś taki głupi, czy tylko udajesz? Nie mogłem dać się tak łatwo zdemaskować, a życie ludzkie to ja mam w dupie." — pomyślałem, a mój szyderczy uśmiech poszerzył się.
W tym momencie, zaśmiałem się i odpowiedziałem:
— Oj Patryku, Patryku. Myślałem, że to oczywiste, ale widzę, że twoja głupota lubi zaskakiwać. Nie mogłem dać się tak szybko zdemaskować, dlatego musiałem udawać, że wszystko jest tak, jak wam mówiłem. Inaczej mój plan idealny by się nie powiódł, bo zorientowalibyście się, że coś jest nie tak. Chociaż po waszej głupocie można się wszystkiego spodziewać. A ludzie z mojej armii zdawali sobie sprawę, że idą na pewną śmierć. Wiedzieli, że zginą, tylko nie wiedzieli jak. Nie jestem głupi. Wszystko zaplanowałem.
Po wypowiedzeniu ostatniego zdania przeteleportowałem się w lewą stronę i zdjąłem kaptur. Sądziłem, że wypadało się ujawnić. Kiedy zaś wyszedłem i obydwoje odwrócili się, po chwili Patryk, nieco zdziwiony, spytał:
— Grzegorz? To tak wyglądasz bez kaptura?
— Tak. Nie ma co się dłużej ukrywać. Sądzę, że nadszedł czas, abyście zobaczyli, z kim macie do czynienia ten...drugi raz. Ale na dobrą sprawę i tak zaraz zginiecie. — odpowiedziałem
— Nie byłbym tego taki pewien. Najpierw zabijemy ciebie, a potem wyłączymy impulsatory.
Ależ on był naiwny...Aż zaśmiałem się, ledwo powstrzymując późniejszy, szyderczy uśmiech i odparłem:
— Możesz mnie spalić, wysadzić, utopić, poćwiartować, zdezintegrować czy nawet zakopać żywcem, ale ja zawsze powrócę w tej samej postaci. A co do impulsatorów...
Tu przesunąłem dłonią w powietrzu, jakbym coś odgarniał. Gdy to zrobiłem, część czarnej osłony zniknęła, a na jej miejscu ukazał się statek kosmiczny oraz kilka różnych monitorów wraz z długim panelem pod nimi. Chwilę potem, dodałem:
— Nie wyłączycie ich. Aby uzyskać dostęp do konsoli sterującej impulsatorami, potrzebna jest próbka mojego DNA. A chyba nie myślicie, że wam ją dam.
Po czym szyderczo się uśmiechnąłem, a następnie chwyciłem rękojeść miecza. Kiedy to zrobiłem, wyciągnąłem mą broń zza pleców i w tym momencie, czarna bariera nas otaczająca zniknęła, a czas ruszył. W tym momencie, wyskoczyłem wysoko w powietrze, wykonałem efektowny obrót i, ze świstem, wylądowałem na ziemi, próbując przebić mych wrogów mieczem, jednak jako iż odbiegli na boki, ostrze uderzyło w śnieg. Parę chwil potem, jako iż Mateusz był najbliżej, zacząłem z nim walczyć.
Nieskromnie mówiąc, walka szła mi bardzo dobrze. Odkąd pamiętałem walka tym mieczem szła mi perfekcyjnie, co w praktyce oznacza od czasów średniowiecza. Widziałem, że Mateusz ledwo sobie radził w walce, co tylko dawało mi dodatkową motywację. Jednak...minutę przed uruchomieniem impulsatorów, gdy Mateusz był niedaleko panelu sterującego owymi urządzeniami, nagle, poczułem silny, przeszywający ból. Od razu przeraźliwie krzyknąłem z bólu i spuściłem wzrok. Okazało się, że Patryk wbił mi sztylet w brzuch. Tak silnego bólu nigdy wcześniej nie czułem. Chwilę potem, miecz wypadł mi z ręki, a oczy zaszły mi mgłą. Po chwili, która dla mnie trwała wieczność, Patryk gwałtownie wyciągnął ostrze, a ja osunąłem się ledwo żywy na ziemię.
Teraz mogłem już tylko czekać na śmierć. Ona mnie nie przerażała, bo zdawałem sobie sprawę, że w moim wypadku była chwilowa. Jedyne, co mnie teraz dręczyło to niewyobrażalny ból oraz fakt, że powoli się dusiłem. Wiedziałem na co tym dwóm karakańcom był sztylet zakrwawiony moją krwią i, patrząc na to z perspektywy czasu, było to nawet inteligentne. Lecz, chwile potem, ciężko oddychając wsparłem się na rękach i spojrzałem umierającym wzrokiem w kierunku paneli. I dokładnie w tym momencie Patryk zaczął:
— I tym optymistycznym akcentem...
Już wiedziałem, o co chodziło. Od razu, umierającym głosem, uświadomiłem im prawdę:
— Wysadzicie trzy miejsca na świecie. Teraz każdy impulsator ulegnie autodestrukcji.
Słysząc to, odwrócili się, ale ja nie wiem, co działo się dalej. W tym właśnie momencie bezwładnie opadłem na śnieg i, jakkolwiek absurdalnie by to zabrzmiało, któryś raz w życiu umarłem...
KONIEC?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top