Part 2

Jungkook pov. [poprawione 28.12.16]

  Trenowałem dwa lata w gimnazjum, żeby zdobyć dobrą kondycję i siłę w nogach, ale to nic nie dało, bo i tak przegrałem z kapitanem. Myślałem, że będę najlepszy, a przy tym chłopaku wyszedłem jak przeciętniak. Może nie było nas wielu w klubie biegaczy, ale i tak nie chciałem być najgorszy.

Kiedy przekroczyłem metę zaraz po Jiminie, poczułem nienawiść do niego. Może i pokazał mi rzeczywistość, ale było to zbyt brutalne. Minhyuk próbował mnie jakoś pocieszyć, ale to nic mi nie dało. Czułem tylko i wyłącznie rządzę zemsty. To było trochę głupie, ale chciałem być najlepszy. Ciężko pracowałem nad swoją kondycją, a teraz tak po prostu przegrałem z rudą wiewiórą. Później, zamiast jakoś mnie obrazić, olał całkowicie sprawę, co wkurzyło mnie jeszcze bardziej.

Mimo wszystko musiałem pójść za całą resztą.

Otarłem czoło wierzchem dłoni i pobiegłem w stronę drużyny, a za mną Minhyuk.

Okazało się, że szli do jakiegoś trenera. Był to blondyn gdzieś mojego wzrostu. Wyglądał na totalnego gbura. Ja na miejscu dyrektora nie zatrudniłbym takiego typka jak on.

- Trenerze Min Yoongi! - ukłonili się wszyscy starsi, więc ja zrobiłem to samo. - Prosimy, żebyś nas trenował!

- Co my tu mamy..? Park Jimin mnie prosi w ukłonie. To zaszczyt chłopcze — zaśmiał się blondyn. - Nie wiem, czy mi się będzie chciało.

Ano właśnie, siedział sobie w wygodnym fotelu obrotowym na środku boiska. To na sto procent nie był przykład trenera. Poza tym... Jak on to tu przytaszczył? Na to pytanie chyba szybko znajdę odpowiedź.

- Jak panu chce się siedzieć w tym fotelu i gadać głupoty, na pewno mógłby pan posiedzieć w tym fotelu podczas naszego treningu — powiedziałem, nawet na niego nie spoglądając.

- Który to powiedział?! - aż wstał z siedzenia. Brawo Panie Min.

- Ten nowy — wskazał na mnie kapitan. Zdradziecki rudzielec.

- Wiesz, że pierwszoklasiści i ryby głosu nie mają? - zapytał, stojąc tuż przede mną.

- Widocznie jestem wyjątkowy — wyprostowałem się, żeby na niego spojrzeć. Z bliska nie był już taki groźny, więc tylko się uśmiechnąłem.

- Park, widzę, że potrzeba wam dyscypliny. Jutro o siódmej rano na bieżni.

- Serio? - zapytał uradowany Jimin.

- Nigdy bardziej poważny nie byłem. Nie dam szczylowi pluć mi w kaszę. Nauczymy go kultury — powiedział z cwaniackim uśmiechem i usiadł z powrotem na swoim fotelu. - Możecie już iść, bo chciałbym odpocząć.

Ciekawe od czego. Tego oczywiście nie powiedziałem, bo dostałbym ochrzan nie tylko od niego, ale od kapitana. Odeszliśmy wszyscy w spokoju.

Mój dzień klubowy skończył się dość dziwnie.

Znaczy, sam do tego dążyłem, choć serio nie chciałem się tak zachować. Po prostu ten facet tak na mnie działał. Trener od siedmiu boleści. Wyglądał, jakby nic mu się nie chciało, a miał nas trenować. Nie lubiłem takich ludzi, ale co ja mogłem na to poradzić. Z tymi przemyśleniami szorowałem podłogę na kolanach. Ten cały Park Jimin działał mi na nerwy.

***

Lekcje rozpoczynały się o dziewiątej, a trener kazał nam przyjść na siódmą, więc powinienem przyjść trochę wcześniej, żeby zdążyć, się przebrać. Gdybym mieszkał na jakiejś wsi, pewnie bym sobie robił poranny bieg do szkoły, ale mieszkałem zbyt daleko, więc musiałem wspomóc się rowerem. Droga do szkoły zajęła mi około siedemnastu minut.

Umówiłem się z Minhyukiem, że spotkamy się w pokoju klubowym, więc nie musiałem na niego czekać. Zawiozłem rower pod specjalne zadaszenie i przypiąłem go łańcuchem, żeby nikomu przez myśl nie przeszło, by mi go kraść.

Poprawiłem ramiączka plecaka, żeby nie uciskały mnie aż tak bardzo, jak podczas jazdy i ruszyłem z miejsca, puszczając się w bieg. Czułem niewielkie zmęczenie, ale nadal biegłem najszybciej, jak tylko mogłem. Kochałem przecinać powietrze w dość szybkim tempie. Czułem się wtedy wolny jak ptak. Nie mogłem wygrać z nimi w przestworzach, a one nie mogły być lepsze niż ja na ziemi.

Z lekką zadyszką otworzyłem odpowiednie drzwi i wszedłem do środka, kłaniając się.

- Dzień dobry!

Reszta członków klubu odpowiedziała mi chórkiem na przywitanie.

Nikomu chcąc nikomu przeszkadzać, położyłem plecak obok ławki i zacząłem się przebierać w rzeczy, które ułożone były na półce oznaczonej moim nazwiskiem. Naprawdę nie wiedziałem, kiedy zdążyli to zrobić, ale miałem ułożone kilka koszulek z nazwą szkoły i spodenki. Buty oczywiście miałem swoje. Przebrałem się, czując na sobie czyjś wzrok, który szczerze olałem. Jak chcą, to niech patrzą. Kiedy byłem już gotowy, podszedłem do Minhyuka, który zawiązywał sznurówki.

- Czemu od razu nie przyszedłeś do mnie? - burknął niezadowolony.

- Wybacz, nie chciałem stawać obok niego — wskazałem dyskretnie na naszego kapitana.

- Pewnie dlatego się na Ciebie patrzył...

-Wkurzająca marchewa — mruknąłem.

-Mówiłeś coś? - powiedział Jimin.

-Nie, hyung.

-Jeśli jeszcze raz takie coś usłyszę, dostaniesz rozszerzony trening.

-Straszyć to ty możesz dzieci Mikołajem, hyung — odpowiedziałem, stojąc do niego plecami.

-Młody, lepiej mu nie podskakuj — powiedział Kihyun, poprawiając swoją koszulkę.

-Okej! - krzyknął Park — dziś prosimy trenera Yoongiego o cięższy poranny trening. Jeden za wszystkich!

-Wszyscy za jednego — burknęła reszta, mierząc mnie ostrym wzrokiem.  

Kolejny rozdział powinien pojawić się maksymalnie za trzy dni, ponieważ w tym czasie chcę skończyć My little angel. Mam nadzieję, że opowiadanie wam się podoba c:

Do następnego~

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top