Rozdział 2 | 3656 słów

Jeongguk

Nie spodziewałem się, że gagatek, który ośmielił się zwrócić nam uwagę na wykładzie, będzie na tyle odważny, aby próbować wyciągnąć ode mnie kasę za upuszczony tablet. Jebnął to jebnął, na chuj drążyć temat? Mógł się nie odzywać. Ewentualnie kulturalnie poprosić o ciszę, a nie wyskakiwać z jakimiś prowokacyjnymi teksami. Ale skoro tak się lubił bawić, to nie ma problemu, zabawimy się. I za tamtą imprezę, za prowokacje i za teksty pod salą przed zajęciami z rysunku, przez które pewnie Min Yoongi będzie teraz krzywo na nas patrzył.

Nie musiałem go bić i zastraszać. Wystarczy trochę dokuczania, trochę wyzwisk i może w końcu podkuli ogon, przepraszając i zamykając swoją gębę do końca studiów. A jak nie, moje otoczenie i znajomości pośród różnych dziwnych, czasami niebezpiecznych osób, zrobią swoje. Bo na pewno nie pozwolę, aby jakiś Sm(p)ark Jimin mi podskakiwał. Czasy, w których pozwalałem komukolwiek pokazywać swoją wyższość się skończyły. I nigdy nie powrócą, już ja o to zadbam.

Po tych kilku pierwszych dniach na malarstwie mogłem już otwarcie stwierdzić, że zanudzę się na tych studiach. Zakładałem, że będą one dość kreatywne. A przez niektórych obłąkanych profesorków - tak jak Kim Heechul, a innych sztywniaków - jak Min Yoongi, sczeznę tam. Jednak coś sobie obiecałem, dlatego nie mogę ich porzucić, po prostu musząc do tego przyzwyczaić. Wiedziałem, że to kwestia mindsetu. Bo tak, jak przez liceum jakoś przeszedłem, moja frekwencja i zaangażowanie pozostawiały wiele do życzenia. Często olewałem lekcje, zrywając się z nich. Więc prowadziłem dość chaotyczne życie, z którym miałem skończyć na studiach. Teraz już tylko zaangażowanie i dobrze zorganizowana rutyna. Oczywiście, jak już przywyknę do tych sztywniaków i obłąkańców.

Te kilka pierwszych dni przetrwaliśmy. I nie obyło się bez spotkania kilku fanów MMA w budynku mojego kierunku. Na szczęście była to dość zamknięta grupa ludzi, którzy nie podbiegali do mnie jak szaleni, krzycząc moje imię, jak te fanki-wariatki k-popowych idoli. Po prostu kulturalnie podchodzili, prosząc o zdjęcie albo autograf. Czasami sobie pogaworzyliśmy o ostatnich waleczkach. Ponarzekaliśmy na kartę pojedynków, zachowanie któregoś z zawodników, czy też słabą bitkę. I nawet damska widownia MMA była dość stonowana z komplementami kierowanymi do mojej osoby. Dziewczyny się nie narzucały, nawet jeśli, jak twierdziły: „były we mnie zakochane". Ale w takich momentach przypominałem im, że w takim diable niełatwo się kochać, co było poniekąd prawdą, ale bardziej nawiązywałem do mojej kreacji publicznej - niebezpiecznej, diabelskiej, gotowej rozerwać każdego przeciwnika.

A skoro te kilka dni przetrwaliśmy, trzeba się było trochę odstresować. I tym razem nie planowałem imprezki, po prostu nie mając do tego głowy. Wolałem pogaworzyć z moim nowym kumplem, z którym ostatnio dość dobrze się dogadywałem.

Moja baza, w przeciwieństwie do innych koreańskich większych, bądź mniejszych celebrytów, nie znajdowała się w Gangnam lub innej, bogatszej lub po prostu atrakcyjniejszej pod względem mieszkań, dzielnicy. Wolałem się lepiej ukryć, dogadując z rodzicami mojego kumpla z dzieciństwa. Oni wiedzieli, jaka jest sytuacja. Dlatego postanowili mi udostępnić część swojej obszernej piwnicy, abym mógł tam sobie urządzić swój kącik.

Nie potrzebowałem zbyt wiele na początek i ten okres przejściowy. Miałem tutaj wysuwany narożnik, służący mi również za łóżko. Biurko z komputerem. Oczywiście duży telewizor, aby móc sobie popykać w gierki. Mini lodówkę. Kilka szafek i komodę. Półki na trofea i inne głupoty. A w drugiej części pomieszczenia - sprzęt w postaci worka treningowego, bieżni oraz maszyny do ćwiczeń na nogi i ręce. Wszystko wyglądało dość nowocześnie, a zarazem miało chłodny charakter, taki w moim stylu. I nawet damska ręka Sayi, która pojawiała się tutaj co jakiś czas, nic na to nie zaradziła. Bo każda roślina, którą tu przytargała, lub dekoracja, zaraz umierała, bądź przypadkiem się tłukła. I oczywiście niespecjalnie! Po prostu czasami nie byłem zbyt ostrożny.

W domu ograniczałem się do dresów i podkoszulki-żonobijki. Zwłaszcza w męskim gronie, nie musząc się niepotrzebnie stroić. Dlatego do naszego spotkania przygotowywałem się jedynie wypijając na start jedno piwko, w międzyczasie bazgrając coś na kartce papieru. Bo kiedy nie ćwiczyłem lub nie tańczyłem, to właśnie rysowaniem, bądź malowaniem lubiłem zajmować moją chaotyczną głowę.

W końcu dzwonek do drzwi zawiadomił nas o przybyciu gościa. I od razu się podniosłem, odrzucając zeszyt i ołówek na narożnik.

Jednak to Mingyu, czyli mój przyjaciel z dzieciństwa, jako pierwszy otworzył drzwi. A idąc po schodach do góry, mogłem podsłuchać ich rozmowę.

- Cześć. Hobi, prawda? Jestem młodszy, mogę ci mówić „hyung"?

- Jasne, siema. Nie spodziewałem się całego domu. Wynajmujecie większa grupą?

- Nieee...

Mingyu nie zdołał udzielić mu pełnej odpowiedzi. Zdążył jedynie przywitać się z Hoseokiem sztamą i przedstawić, a już wyłoniłem się z wejścia do piwnicy.

- Siema - również się przywitałem, też startując z ręką do Hobiego. - To ja wynajmuję u Mingyu. Zapraszam do mojej nory - doprecyzowałem, machając na mojego nowego, standardowo uśmiechniętego kumpla, aby skierował się ze mną na dół.

Chłopak oczywiście to zrobił. A kiedy dotarliśmy do mojego pokoju, przyglądał się wszystkiemu zafascynowany.

- Po znajomości i w piwnicy, to zawsze taniej - zauważyłem, starając się patrzeć na pozytywne strony takiej miejscówki. Choć wiadomo, że wolałbym mieć coś swojego. - Siadaj gdzie chcesz - dodałem, samemu kierując się najpierw do mini lodóweczki, z której wyciągnąłem po puszce piwa.

Hoseok klapnął na kanapie, więc zająłem przy nim miejsce, od razu rozkładając się wygodnie.

- Kumpluję się z Mingyu jakoś od podstawówki. Moje dochody nie są stałe, więc nie chciałem ryzykować z wynajmem. A starzy Mingyu to dobrzy ludzie, dlatego udostępnili mi tę miejscówkę - zdradziłem mu jeszcze, omijając jedynie powód takiej decyzji. Bo zmienność dochodów grała tu niewielką rolę. W końcu po wyciągnięciu 5 milionów wonów za walkę plus drugie tyle od sponsorów, dałbym radę opłacać czynsz przez kolejne miesiące, aż do następnej walki. Ale wolałem zaoszczędzić i odłożyć na prawdziwe mieszkanie. Dla mnie i Sayi. Zwłaszcza dla Sayi.

Obaj otworzyliśmy po piwku, a Hobi pokiwał głową z uznaniem.

- Stary, to jak na takie „po znajomości", warunki masz kozackie.

Uśmiechnąłem się, bo o to akurat musiałem się postarać, aby nie było wstydu przyprowadzać tu ziomali.

Złapałem za e-papierosa, który gdzieś mi się tu upchnął między poduchami kanapy. I wziąłem truskawkowego buszka, oczywiście od razu po tym proponując zaciągnięcie się Hobiemu.

- Idealna nora singla - podsumowałem to, śmiejąc oczywiście, a Hobi chętnie zaciągnął się papierosem. Choć mój wzrok zaraz padł na bransoletkę, która od tamtego incydentu przed zajęciami tanecznymi, ciągle mi towarzyszyła na ręce. - Chociaż kto wie... może niedługo odnajdę moją miłość życia - dodałem, tęskniąc za tym głosem. Tęskniąc za tą osobą. DOSŁOWNIE syreną, bo tak łatwo mnie do siebie zwabiła.

I może to nie był przypadek? Może musiałem spóźnić się na te zajęcia, aby na nią trafić? I by później ją spotkać? Może to była ta jedyna?

- Co to za ckliwe teksty, Kook? Studiujemy, to czas by szaleć, a nie się zakochiwać - zauważył słusznie Hoseok, przez co sobie uświadomiłem jak to zabrzmiało... Przesadnie.

- Jestem już po jednym piwku, więc odpala mi się tryb romantyka - usprawiedliwiłem się, zacieszając na to i od razu postanawiając odejść od tego tematu. Bo musiałem podkreślić pewien fakt: - Ejjj, a tak w ogóle to ty się już nie wyszalałeś na poprzednim kierunku? - Mój łokieć specjalnie lekko go szturchnął, a brew nieco się uniosła, gdy uśmiech nadal nie znikał. - Przyznaj, że przyszedłeś na malarstwo, żeby wyrwać jakieś fajne alternatywki. - Rozszyfrowałem go, a przynajmniej tak sądziłem, biorąc kolejnego zarówno buszka, jak i łyk piwa.

Hoseok o dziwo prychnął na to.

- Stanowczo nie - zaprzeczył, nieco się przy tym krzywiąc. - Akurat te z malarstwa są... aż zbyt alternatywne.

I aż musiałem w głowie przywołać wspomnienia z wszystkich zajęć. No i tych z ekipą integracyjną. Iii... przecież mieliśmy sporo fajnych lasek. Ale może nie w jego stylu?

- E tam, niektóre są spoko. No chyba nie powiesz, że Jen nie jest dobrą dupą? - Podałem jeden z przykładów „spoko", a nawet „zajebistej" laski. Bo Jen nie dość, że była ładna i zabawna, to również dobrze tańczyła iiii... robiła też inne rzeczy dobrze. He, he.

- Jest, ale jakoś mi nie pasuje - wytłumaczył, wzruszając ramionami. - Dobrze się z nią tańczy.

- Nie lubisz takich szalonych? - drążyłem, przyglądając mu się przez chwilę.

No w sumie to ułożony typ. Na pewno nie tak ekstrawagancki jak połowa osób z kierunku. Więc czego ja oczekuję?

- Za mało wypiłem, by ci o takich rzeczach opowiadać. Ale ty chyba masz coś ciekawego do opowiedzenia - stwierdził. Słusznie, jednak czy byłem gotowy ot tak mu wszystko wyśpiewać?

A co mi szkodzi?

Początkowo zaśmiałem się na to, musząc najpierw wziąć jeszcze kilka sporych łyków piwa, po których mogłem już zgnieść pustą puchę, odkładając ją na podłogę.

- O chłopie, moje życie to film akcji, więc historyjek mam dużo. Ale chyba o tę „miłość życia" ci chodzi? - dopytałem, nie spodziewając się, że jednak wrócimy do tego wątku.

- Skoro w tym filmie akcji masz wątek romansu, to jedziesz.

- No romansu jeszcze nie. Ale jak ją znajdę to na pewno - zapewniłem, zacieszając. Jeszcze jeden szybki buszek i już się skupiłem na opowieści: - Wspominałem ci o moich zajęciach tanecznych. Ogólnie dzielimy ten budynek ze szkołą muzyczną. I ostatnio przez przypadek trafiłem na piętro tej szkoły. I usłyszałem syreni głos. No przepięknyyyy. Niestety zdradził mnie mój telefon i moja syrenka się spłoszyła, zostawiając za sobą tylko to.

Pokazałem na swój nadgarstek, na którym znajdowała się rzemykowa bransoletka z zawieszkami. Trąciłem jeden z nich palcem, uśmiechając do siebie.

- Kminię, jak tu się wkręcić do nich na zajęcia. Jakoś muszę ją znaleźć.

- Wiesz, którego dnia tygodnia ma zajęcia, więc po prostu zaczekaj na nią przy windzie. Pytaj dziewczyn, które spotkasz, czy to ich bransoletka, aż znajdziesz właścicielkę. Proste - stwierdził mój kumpel. Ale to nie wchodziło w grę, co zaraz postanowiłem mu wyjaśnić:

- I co wtedy? Wylecę z tekstem: „Oddam, ale jak umówisz się ze mną na kawę"? - Zaśmiałem się, rozbawiony taką potencjalną sytuacją. - A jak się okaże, że tylko jej głos jest ładny? Znaczy się... nie jestem AŻ TAK powierzchowny, ale widziałem, jakie dziewczyny chodzą do takich szkół. A nie sądzę, żebym się dogadał z jakąś ułożoną dziewuszką, chodzącą co tydzień do kościoła... Może zamieszczę ogłoszenie na ich Insta? Podam godzinę i lokalizację i zobaczę, kto przyjdzie? Żeby w razie czego nie mieć z nią styczności. Bo jeszcze to ona mnie na kawę zaprosi... - wykminiłem, wpadając chyba na idealne rozwiązanie.

Po alkoholu lepiej myślę. Chyba będę przychodził pijany na zaliczenia!

Hoseoka oczywiście to rozbawiło, choć zaraz wynalazł mi niewielki minus w tym planie:

- Normalnie jak w Kopciuszku... I jak stwierdzisz, do kogo należy, gdy ci przyjdą dwie lub więcej?

Oto jest pytanie...

Pomilczałem chwilę, kminiąc i westchnąłem ciężko, znowu musząc się zaciągnąć truskawkowym dymem.

- Ajjj, ale mi utrudniasz mój wątek romantyczny w filmie akcji - mruknąłem, śmiejąc się z tego i myśląc jeszcze chwilę. Na szczęście szybko wpadłem na rozwiązanie: - Wtedy wyślę Mingyu na bajerę. Ale okaże się, że zadarłem z niewłaściwymi ludźmi, bo bransoletka, którą znalazłem należy dooooo... córki mafii... - oznajmiłem dramatycznie, zaraz przechodząc do historii faktycznie wyjętej prosto z filmu akcji. Ale po alkoholu mój mózg zawsze mi podpowiadał takie szalone wątki.

Więc może jednak lepiej nie przychodzić po pijaku na zaliczenia? Bo jeszcze wbiję ołówek w głowę Min Yoongiego przez „chęć urozmaicenia mojego filmu akcji"?

Razem z Hoseokiem, śmiejąc się i czasami przekrzykując, stworzyliśmy niebywały scenariusz do filmu. W którym ostatecznie, razem z miłością mojego życia, musieliśmy uciekać z kraju.

I mogłem mieć tylko nadzieję, że w tym przypadku tak nie będzie.

- Przyznam, że nie spodziewałbym się po tobie takiej miłości od pierwszego... usłyszenia - stwierdził Hobi po całej tej naszej szalonej opowieści.

I sam przed sobą musiałem przyznać, że w tym okresie w życiu, również się tego nie spodziewałem. Bo obiecałem sobie skupić się na sobie i swoim celu, a nie na jakiejś dziewuszce ze szkoły muzycznej.

Cmoknąłem na to kącikiem ust, nie chcąc się ani do tego przyznawać, ani do potrzeby bycia z drugą osobą.

- Ajj, gdybyś ją usłyszał też byś się zakochał - podsumowałem to rozbawiony, łapiąc już za odłożoną puchę, aby wrzucić ją do kosza, idealnie trafiając.

A żeby odejść od takich gadek i skupić się na czymś bardziej męskim, poszedłem po pady, wręczając jeden Hobiemu, aby popykać w coś na Playstation.

- Przegrany zamawia pizzę - ostrzegłem, po czym rozpoczęliśmy małą rywalizację.

Choć to i tak nie było w stanie wyrzucić z mojej głowy tej dziewczyny, która (miałem nadzieję) już niedługo będzie mi śpiewać swoim anielskim głosem prosto do ucha.

Jimin

Póki co łączenie dwóch kierunków nie było aż takie straszne. Wiele z przedmiotów mnie ominęło, ponieważ te wspólne dla wszystkich kierunków miałem już zaliczone przez przepisanie ocen. Jednak nazbierało mi się parę projektów z architektury wnętrz, które wymagały uwagi. Na szczęście miałem gotowy plan na moją pracę dyplomową, która zajmie najwięcej czasu, dlatego przygotowania do niej zacząłem jeszcze w wakacje.

Z Taehyungiem mieliśmy zamiar zaliczyć nasze studia wspólnym projektem - on miał przygotować mały pokaz mody, którego konceptem będzie Wróżkowy Las (z tego co mówił, to na razie robocza nazwa), a ja w ramach swojego zaliczenia miałem stworzyć całą aranżację. Już się na to cieszyłem i tworzyłem wiele moodboardów, które podsyłałem co jakiś czas Tae, by ocenił i dawał mi tym samym wskazówki, co najbardziej będzie mu pasować. Już się nie mogłem doczekać.

Oczywiście pochłonie to nieco kosztów, jednak... no cóż, możemy sobie na to pozwolić. I nawet nie z kasy rodziców, ale z naszych dodatkowych źródeł - jego modelingu i mojego projektowania. Nadal miałem okazję przysługiwać się ludziom swoimi projektami wnętrz, ale teraz już za realny zarobek. Planowałem po nowym roku poszukać pracy, bo wtedy mój główny kierunek ograniczy się już tylko do przygotowań do projektu dyplomowego, więc powinienem mieć na to czas i przestrzeń. A póki co wrzucałem moje skończone aranżacje na Instagrama, jednak nie potrafiłem się na nim promować, więc moje zasięgi nie były zbyt ciekawe. Ale obiecałem sobie popracować nad tym również po nowym roku.

Wracając jednak do tego, z czym miałem do czynienia tu i teraz - nadal nie odzyskałem mojej bransoletki. Nikt w sekretariacie mojej szkoły muzycznej nie otrzymał zgłoszenia o znalezionej zgubie, panie sprzątające także niczego nie widziały. Czułem się tym przytłoczony, bo choć mogłem sobie odkupić tę ozdobę, to jednak chodziło o sam fakt, że był to prezent od rodziców, którzy mimo wszystko wspierali mnie w moim wyborze drogi życiowej. Taehyung próbował mnie jakoś pocieszyć, ale póki co nic nie dawało efektu.

Kolejny dzień na uczelni przyniósł jednak mały zwrot akcji.

Właśnie szliśmy z moim przyjacielem na stołówkę, by skorzystać z przerwy obiadowej przed naszymi zajęciami z malarstwa, gdy moją uwagę przykuł Zjebon. Niestety był dość wysoki, więc wyróżniał się z otaczających go osób z jego paczki. Mimowolnie spiąłem się cały - bardzo dbałem o to, by nie wchodzić mu już w drogę. Niestety, jak na gówniarza przystało, on wcale nie zamierzał sobie odpuścić dręczenia mnie.

Już miałem odwrócić się i ruszyć dalej, gdy nagle chłopak uniósł rękę, a ja zamarłem. Nawet zrobiłem dwa kroki w jego stronę, by upewnić się, że dobrze widzę. A kiedy nabrałem pewności - poczułem, że blednę.

- Proszę, dzisiaj sobie odpuśćmy, Minnie - powiedział Taehyung, który zauważył moje nietypowe zachowanie. Złapał mnie za rękę i próbował zabrać z tego miejsca, ale powstrzymałem go.

- Tae - zacząłem, przenosząc na niego spojrzenie, w którym na pewno kryło się przerażenie. - Pamiętasz, jak ci mówiłem, że zgubiłem bransoletkę, bo spieszyłem się uciekając z sali przed jakimś świrem?

Mój przyjaciel był inteligentny, więc bardzo szybko połączył kropki. Też spojrzał w stronę Zjebona i po chwili miał dokładnie taką samą minę, jak ja.

- No nie żartuj...

- Przecież on mnie ciągle prześladuje... Ale może źle to odbieram? Może to jakiś stalker? - zapytałem niepewnie.

Ale dlaczego ktoś miałby stalkować właśnie MNIE?! Ok, byłem rozpoznawany wśród koreańskich elit, ale to było wąskie grono bogaczy, nie paradowałem przecież na żadnych okładkach z rodzicami ani nic takiego...

- Albo po prostu lubi dokuczać innym - stwierdził Tae, podchodząc do tego bardziej racjonalnie.

Niestety nasze zatrzymanie się na dłuższą chwilę spowodowało, że w końcu Zjebon nas zauważył.

- Chcecie jakiś autograf albo fotkę? Czy przyszedłeś się znowu przypierdolić, Park Jimin?

Od razu odwróciłem się na pięcie i ruszyłem w stronę budynku stołówki, ciągnąc przyjaciela za sobą.

- Jak ja mam teraz odzyskać moją bransoletkę? To prezent od rodziców... - zapytałem cicho, szczerze załamany. Już nie wiedziałem, co gorsze - zgubienie jej, czy fakt, kto ją teraz nosił na swoim nadgarstku.

- Może poproś kogoś z twojej grupy wokalnej, aby ją dla ciebie odzyskał? Nam jej na pewno nie da... A może nawet zniszczyć, jak się dowie, że to twoja - zaproponował Taehyung, jednak widziałem luki w tym genialnym planie.

- Tylko skąd ktoś z grupy miałby wiedzieć, że akurat on ją ma?

- A skąd on się tam w ogóle wziął? Może często bywa w tym budynku? Więc mogła ta osoba po prostu zauważyć, że ją nosi. Choć nie wiem, po co ją nosi... - dodał, mocno zdziwiony tym faktem.

- Pieprzony złodziej... może dzisiaj ją przyniesie na zajęcia i odda nauczycielce...?

- Myślisz, że jest tak uczciwą osobą, Minnie? Nie wydaje mi się... Chodź, wrócimy do rozmyślania nad tym po zajęciach, a póki co - zjedzmy coś pysznego.

Zarówno pora posiłku, jak i zajęcia u doktora Mina przebiegły bez większych zakłóceń. Niestety ten dzień byłby zbyt piękny, gdyby nie przyniósł jeszcze jakichś głupich akcji. Ale czego można się było spodziewać po profesorze Kim Heechulu, który uchodził na uczelni za dość... oryginalną osobę. Nawet, jak na nasze artystyczne standardy.

Aż mi szczęka opadła i chyba znowu zbledłem, kiedy prowadzący ogłosił, że dobierze nas w pary i nieszczęśliwym trafem przydzielił mi Zjebona. Nie zamierzałem się ruszyć z miejsca, wyrażając tym mój bunt dla tej decyzji, jednak nikt na to nie zwrócił uwagi, zwłaszcza mój "przymusowy partner", który rozsiadł się nonszalancko na krześle obok.

- W końcu zapanowała harmonia na tej sali. A w związku z harmonią, dziś będziemy zajmować się kreatywną alternatywą współczesnego świata - zapowiedział profesor Kim, klaszcząc z zadowoleniem. - Trochę radości, trochę smutku - dodał, wskazując najpierw na ubraną w biało-beżowe ubrania Minhę oraz dobraną jej partnerkę w czerni, Garam. - Pokażcie, co wam siedzi w tych głowach.

I tyle. Koniec instrukcji.

Spojrzałem z pewnym powątpiewaniem na płótno. Oczywiście było jedno na parę. I jak ja niby mam współpracować ze Zjebonem?!

- Proponuję postapo. Dodasz jakieś swoje motylki i inne pierdoły i będzie - stwierdził ten kretyn, jak gdyby nigdy nic, zdejmując kurtkę, którą zawiesił na oparciu krzesła, ukazując swoją podartą koszulkę, na widok której nie jedna babcia chwyciłaby za igłę i nici. Całe ręce miał w tatuażach, jednak mój wzrok i tak przyciągała bransoletka, którą zdjął i wsadził do kieszeni spodni, podobnie jak biżuterię z drugiego nadgarstka.

Może udałoby mi się jakoś ją wyciągnąć...?

Skup się, Jimin. Musimy odwalić obraz.

- Dobrze, ale nie do końca. Namalujmy okulary, w których szkłach będzie wizja radosnego, pięknego miasta, a poza nimi rzeczywistość.

- Będziemy się bawić w takie detale? Mamy na to półtorej godziny, Park Jimin - stwierdził, wyciskając już farby, których potrzebował. - Może szare i ponure miasto i dwójka dzieci w jasnych kolorach? - stwierdził, zanurzając palec w jednej z farb, by następnie przenieść ją na moją rękę.

Cierpliwości, Jimin. Cierpliwości. Nie reaguj.

Kurwa, rozjebię mu to płótno na łbie.

- Namaluj swoje, a ja naniosę na to moje - mruknąłem niezadowolony, doskonale już wiedząc, że nie wygram z nim nawet w takich kwestiach.

Zaliczmy to zadanie i niech ten dzień się skończy.

Zjebon zabrał się za pracę, a ja w tym czasie założyłem fartuch, związałem nieco przydługie włosy w kitkę, wybrałem odpowiednie przybory i przygotowałem swoje farby. Powoli w mojej głowie tworzyłem wizję tego, co chcę przedstawić i czekałem. Jednak po dwudziestu minutach nieco się zniecierpliwiłem, czując na sobie wzrok prowadzącego.

- Przesuń się trochę, nałożę moje - powiedziałem, biorąc paletę z farbami i pędzel.

O dziwo zrobił to bez gadania, więc zabrałem się do pracy, zaczynając wprowadzać moje detale. I wszystko byłoby w porządku, gdyby Zjebon nie znalazł sobie zabawy pod tytułem: "zmieńmy Parka w drugie płótno". Jego pędzel co chwilę lądował na moich rękach, a raz nawet na policzku. Zaciskałem zęby, aż bolała mnie szczęka, by mu nie przyłożyć. Wiedziałem, że to się może dla mnie źle skończyć, w końcu mam do czynienia z facetem, który łamie ludziom szczęki za kasę. A nie mam ochoty na operację plastyczną. Dlatego cierpliwie to znosiłem, nawet gdy pędzel przejechał po moim karku.

I wtedy zdarzyła się kolejna nieoczekiwana rzecz tego dnia.

Nawet nie zauważyłem, kiedy Tae znalazł się przy nas i nie dość, że dał po łapie Zjebonowi, to jeszcze odepchnął go, a zaskoczony gówniarz zrobił dwa kroki w tył.

- Jak masz problemy ze sobą, to zalecam udać się do specjalisty, a nie wydurniać, jak w podstawówce - warknął mój przyjaciel, a ja od razu odłożyłem paletę, by go ratować.

- Ooo, następny wyszczekany. Ale mi się duo trafiło - stwierdził zadowolony dupek i już wyciągał pędzel w stronę Tae, gdy moja ręka postanowiła działać bez mojej zgody.

Chwila moment i kubek, w którym moczyliśmy pędzle, został opróżniony chluśnięciem, prosto w twarz Zjebona.

- Odwal się od nas, gówniarzu - warknąłem, stając między nim, a Tae.

Trudno, przyjebie mi, naprawię sobie twarz. Jeśli zrobiłby krzywdę mojemu przyjacielowi, który swoją urodą zarabia, wtedy byłaby katastrofa. Poza tym NIECH TYLKO SPRÓBUJE DOTKNĄĆ MOJEGO PRZYJACIELA, TO... toooo... No...

- Już ci mówiłem, że z takimi zachowaniami wracaj do przedszkola!

Dopiero, gdy krzyknąłem, zdałem sobie sprawę, że nadal jesteśmy w pracowni, a wokół panuje zupełna cisza. Wszystkie oczy zwróciły się w naszą stronę.

I kiedy tak rozejrzałem się nieco zestresowany, przegapiłem moment, w którym Zjebon złapał za paletę z farbami i przyłożył mi nią, prosto w fartuch, brudząc przy tym także rękawy mojej koszuli.

- No, przynajmniej teraz te ubrania będą więcej warta, niż te 1000 wonów - stwierdził dumny z siebie i zrzucił swój fartuch, zabierając szybko rzeczy.

Profesor Kim, który właśnie do nas podszedł, był w naprawdę ciężkim szoku.

- Swoją część skończyłem. Jak ta kolorowa przepiórka jej nie zniszczyła, to może ją pan zobaczyć - rzucił ten kretyn w stronę prowadzącego, po czym opuścił salę, trzaskając drzwiami. Nie omieszkał jednak przed tym zatrzymać się i, patrząc mi prosto w oczy, przejechał kciukiem po swoim gardle, na co odpowiedziałem mu środkowym palcem.

Chwilę zajęło, nim zgięty w pół skończyłem przepraszać profesora, który po tym incydencie stwierdził, że to naprawdę niesamowite, jak prawdziwi artyści są wrażliwi i ekspresyjni w wyrażaniu swoich emocji. Pokiwał tylko głową na to, co udało się namalować Zjebonowi, po czym ruszył sprawdzać postępy innych, a ja ze łzami w oczach kontynuowałem tworzenie tego obrazka.

Szare, smutne, zniszczone miasto, po którego ulicy spacerował chłopiec z unoszącym się nad nim żółtym balonikiem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top