Rozdział 31 | 2090 słów
Jeongguk
Powoli zrealizowałem wszystko co zaplanowałem. Skończyłem studia, rozpocząłem dobrze płatną pracę, aby nadal móc wspierać Sayę. Właśnie, a co najważniejsze, ułatwiłem życie mojej siostrze, robiąc wszystko, aby chociaż ona nie musiała się martwić przeszłością i naszą pojebaną rodziną...
Mieszkanie dla Sayi, a potem studia dla Sayi, jak najdalej od Korei. Taki był plan. Odciąć ją od tego. By później móc poczynić kolejne kroki.
Mieszkanie, studia jak najdalej od Korei iiii... jak niby miałem teraz poczynić kolejne kroki, skoro mój plan nie zakładał zakochania się w Park Jiminie? Zdążyłem ułożyć sobie z nim życie. Z chłopakiem, którego kiedyś szczerze nienawidziłem. Ale może właśnie los próbował mi w ten sposób pokazać, abym nie czynił „tych" kroków? Że coś innego jest mi przeznaczone? Że może nie w tym życiu? Może nie warto się aż tak poświęcać?
A jednak pomimo tego codziennie przypominałem sobie tę datę.
Początkowo było to „aż kilka lat". Później „już tylko rok". A teraz... już tylko kilka godzin...
Od takich wydarzeń nie tak łatwo się uwolnić. To nie tylko wspomnienia. To też piętno w postaci koszmarów, odruchów, zachowań i tak mocno wyrytych w pamięci krzyków, spojrzeń i ciosów. Po raz ostatni byłem gotów tego doświadczyć. Przypomnieć sobie, jak to dokładnie było. Już nie oczami pięcio- czy siedmiolatka, a dwudziestoparolatka, który nie boi się zmierzyć z potworem.
Tak jak kochany ojciec nalegał na spotkanie w listach, zjawiłem się w miejscu, o którym kilkukrotnie wspominał. Tam, gdzie wszystko się zaczęło i gdzie wszystko się skończy. W naszym pierwszym domu, który przekształciłem w miejsce do spotkań i imprez. Które w liceum i na studiach służyło nam lepiej, niż za czasów swojej świetności. W końcu jeszcze te kilkanaście lat temu była to wylęgarnia zła, miejsce najgorszych doświadczeń. Wolałem wypełnić je śmiechem i rozmową znajomych mi ludzi, aby wszystkie przykre wspomnienia choć na chwilę ustąpiły miejsca tym radosnym.
Jednak teraz, trzymając w dłoni broń, którą starannie przygotowałem, wiedziałem, że raz na zawsze wypędzę stąd to zło.
Powoli zaczynało się ściemniać. Jednak nie zwracałem uwagi na porę. Wolałem obserwować leśną ścieżkę, która prowadziła do naszego domu. Wolną dłonią przejeżdżałem raz po raz po wystających, ostrych elementach, jak gdybym chciał się upewnić, że są wystarczająco ostre, aby go zranić. Ale przecież je testowałem. A nawet doostrzyłem, aby bez problemu przebijały ludzką skórę.
Zabiję go. A później oddam się w ręce policji.
Zacisnąłem dłoń na rękojeści baseballu z powbijanymi na jego końcu gwoździami, widząc w końcu zarys kroczącej leśną ścieżką postaci. Na razie nic nie robiłem. Nie miałem zamiaru się odzywać. Jedynie ukryłem za sobą moją broń, obserwując go i czekając.
Był sam. Taszczył ze sobą tylko butelkę alkoholu, który żłopał po drodze.
Będzie łatwiej. Szybko padnie. Zresztą jak każdy, który postanowił ze mną zadrzeć.
- Szkoda, że nie przyszedłeś z Sayą. Ją też chętnie bym zobaczył po tylu latach. - Głos, który do mnie dotarł w ogóle się nie zmienił. Nadal był tak samo obrzydliwy i wzbudzał we mnie jedynie złość.
Mężczyzna odrzucił zapewne pustą już butelkę gdzieś w krzaki, zbliżając się do mnie coraz bardziej.
Ta sama morda. To samo złośliwe spojrzenie i złośliwy uśmiech. To nie był człowiek, a po prostu diabeł, którego musiałem odesłać do miejsca, z którego przyszedł.
A wspomnienie Sayi wszystko ułatwiło, wzbudzając we mnie jeszcze więcej negatywnych emocji.
- Może zobaczysz. Nad swoim grobem - warknąłem, na tym kończąc tę zbędną wymianę zdań. Bo zaraz się zamachnąłem, trafiając baseballem prosto w jego łeb.
Gwoździe były na tyle długie, a moje zamachnięcie na tyle silne, aby od razu wbić się prosto w jego czaszkę. A jego krew bryzgnęła na moją twarz i ubrania, zmuszając do chwilowego przymknięcia oczu.
Mężczyzna był zszokowany. Próbował sięgnąć do wbitego w jego głowę narzędzia, ale zapewne wpłynęło już ono na jego nerwy na tyle, aby nie mógł tego zrobić.
To jeszcze nie był dla mnie przerażający widok. Sącząca się krew, narzędzie wbite w ciało... Takich rzeczy się naoglądałem. Przecież ojczulek sam zapewniał mi w dzieciństwie takie widoki.
Jedynym uczuciem, jakie to wywołało była... radość. I ulga. I powoli pojawiający się na mojej twarzy uśmiech. Zwłaszcza, gdy po wyciągnięciu tych gwoździ z jego czaszki, do czego również musiałem użyć sporej siły, jego ciało padło na trawę. Taki widok również był mi znany. Gdy oglądałem, jak mama konała na posadzce w kuchni, a jej ciało wzdrygało się raz po raz, powoli się wykrwawiając.
Możliwe, że właśnie dlatego jeszcze przez dłuższą chwilę po prostu się temu przyglądałem z uśmiechem. Z początku radosnym, ale z czasem kpiącym. Bo nawet po tylu latach musiał zrobić wszystko, aby spierdolić mi życie. Nie dał mi o sobie zapomnieć, nie dał mi po prostu ułożyć sobie życia na nowo...
Raz jeszcze zamachnąłem się baseballem, trafiając w jego ciało. Tym razem gdzieś w klatkę piersiową. A później w brzuch i znów w klatkę. Uderzałem tak, powoli zniekształcając całkowicie jego ciało. Pragnąłem zamienić je w papkę. Za wszystko, co nam zrobił.
Po kilkunastu, a może nawet kilkudziesięciu uderzeniach, nie przypominał już człowieka. Był tym, czym już dawno powinien się stać. A ja w końcu poczułem ulgę, pokonując dręczącego mnie całe życie potwora.
Jimin
Od momentu, gdy się rano obudziłem, miałem jakieś złe przeczucie. Trochę jakbym zapomniał o czymś ważnym, ale za żadne skarby nie mogłem sobie przypomnieć, co by to mogło być.
Jak codziennie, dałem Jeonggukowi buziaka w policzek, by jeszcze spokojnie pospał, a sam przygotowałem się do wyjścia do biura. Wziąłem prysznic, zjadłem śniadanie, a dziwne uczucie nadal nie przemijało. Dlatego starałem się być bardzo ostrożny we wszystkich moich działaniach - w drodze do pracy na przejściach dla pieszych kilka razy upewniałem się, że mogę bezpiecznie przejść, w metrze trzymałem telefon w dłoni schowanej w kieszeni, by nikt mi go nie ukradł, a w biurze z niezwykłą dokładnością obliczyłem jeszcze raz wszystkie projekty, by upewnić się, że nie zaniżyłem lub nie zawyżyłem wyceny wnętrz. Na szczęście wszystko było w całkowitym porządku. W trakcie dnia pisałem też do mojego ukochanego, by upewnić się, że jest cały, ale zapewniał mnie, że wszystko jest w porządku. Dlatego zrzuciłem cały mój nieuzasadniony strach na przemęczenie.
Dopiero, gdy wróciłem do domu poczułem się nieco lepiej. Ale na krótką chwilę, bo wieczorem i tak najadłem się strachu. Przekraczając próg nie zastałem Jeongguka, jednak starałem się nie panikować, bo zapewne poszedł na osiedlową siłownię. Przecież nie będzie siedział cały dzień w mieszkaniu. Tylko, że robiło się coraz później, a on nie wracał i nie odbierał ode mnie telefonu.
Pewnie zostawił go w szatni...
Nieco zaniepokojony kręciłem się po mieszkaniu, próbując sprzątać, by czymkolwiek się zająć. Niewiele to pomagało, bo moja szalona głowa zdążyła stworzyć milion scenariuszy, co złego mogło mu się stać. Postanowiłem nawet, że zaczekam do północy, a jeśli nie odbierze i nie wróci, to pójdę na policję.
Dopiero koło 22:00 z moich zmartwień wyrwał mnie sygnał od drzwi, oznaczający wbijanie kodu. Od razu zerwałem się z miejsca, oddychając z ulgą i ruszyłem na korytarz przywitać młodszego i opieprzyć go za brak wiadomości. Ale gdy tylko go zobaczyłem, poczułem, jak zimny pot oblał moje plecy, a z twarzy zapewne odpłynęły wszystkie kolory. Bo oto mój Jeongguk stał w przedpokoju, a jego włosy były wyraźnie czymś sklejone. Na twarzy było widać nie do końca wytarte plamki, które miały niepokojący czerwony kolor. Gdy podszedłem bliżej zorientowałem się, że jego włosy są zlepione od krwi.
- Boże, Jeongguk - wyszeptałem i natychmiast znalazłem się przy nim. - Co się stało?! Jesteś ranny?
Młodszy pokręcił powoli głową, nadal nie ruszając się z miejsca. Wyglądał, jakby był w lekkim szoku.
Szybko zamknąłem za nim drzwi i złapałem za jego dłonie, by poprowadzić go do łazienki. Posłusznie ruszył za mną, a będąc już w pomieszczeniu pomogłem mu się rozebrać. Gdy tylko rozpiąłem zamek jego bluzy zorientowałem się, że całą koszulkę ma jakby... obryzganą krwią. Zacisnąłem usta i pozbyłem się wszystkich ubrań.
- Co się stało? Kto ci to zrobił? - zapytałem w końcu, dotykając ostrożnie jego głowy, by upewnić się, że nic się z niej nie sączy.
- Ja - powiedział cicho.
Moje dłonie zastygły, podobnie jak reszta ciała. Chyba powoli zaczynało do mnie docierać to, co mogło się wydarzyć. Choć bardzo nie chciałem sobie dopowiadać historii, to moje ciało zareagowało szybciej, każąc mi się od niego od razu odsunąć.
- Jeongguk... co... co ty zrobiłeś? - zapytałem cicho, zaczynając słyszeć, jak krew szumi mi w uszach.
- Zabiłem go. Tak jak planowałem - odpowiedział szeptem nie patrząc mi w oczy, po czym usiadł na podłodze opierając się o wannę i ukrył twarz w dłoniach.
Pierwszy raz od naprawdę dawna widziałem, jak mój ukochany płacze. A to złamało mi serce. Przez chwilę miałem też napływ wspomnień z poprzedniego życia, gdzie Jeonggukie miewał chwile słabości. Pamiętałem, jak mówił wtedy do mnie "hyung" z błaganiem o pomoc, że nie wyobrażałem sobie, bym mógł olać to wołanie. I choć teraz milczał, cała jego postawa prosiła o wsparcie, którego zamierzałem mu udzielić.
Uklęknąłem przed nim i od razu sięgnąłem do jego skulonych ramion, by móc go przyciągnąć i przytulić. Drżał cały, wypłakując swoje oczy, a ja mogłem tylko mu na to pozwolić, czując się kompletnie bezsilny. Bo nie miałem pojęcia, co dalej. Wiedziałem, że Jeongguk mówi o swoim ojcu. Temat tabu, który przez lata nie wrócił. Ale czasem widziałem koperty z listami, do których już więcej nie odważyłem się zajrzeć. Pamiętałem, jak kiedyś o tym wspomniał. O swoim planie. Ale brałem to za słowa bez pokrycia. Za zwykłe odgrażanie się skrzywdzonego dziecka. Najwyraźniej jednak podświadomie pamiętałem datę, kiedy mężczyzna wyjdzie z więzienia, bo to by wyjaśniało moje złe przeczucia, ciągnące się za mną cały dzień.
- Jeongguk... co teraz zrobimy? - zapytałem, gdy młodszy nieco się uspokoił, jednak ja sam także zacząłem płakać. - Uciekamy? Damy radę uciec? Czy zatrzymają nas na lotnisku? - dopytywałem, pociągając nosem.
Młodszy pokręcił na to głową, starając się otrzeć twarz, przez co rozmazał kilka zaschniętych na policzkach kropel. A kiedy ujrzał swoje dłonie, czym prędzej zaczął wycierać je w brudną koszulkę.
- Nie. Jakoś to ogarnąłem. Po wszystkim planowałem albo oddać się w ręce policji albo zabić, ale teraz mam ciebie, więc nie mogę. Zadzwoniłem po kogoś, kto się wszystkim zajął, nie musimy się o nic martwić.
- Jeongguk... czy ty widzisz, jak wyglądasz? Przecież wszędzie jest monitoring...
- Nie wszędzie. Zrobiłem to na uboczu, z dala od wszystkich.
- Ale wracałeś tutaj. A wyglądasz podejrzanie z tymi włosami oblepionymi krwią. Założyłeś kaptur? A monitoring w naszym budynku?
- Na monitoringu wyłapią, że mam krew we włosach? Wracałem samochodem, nikt mnie nie widział.
Chłopak wstał, podtrzymując się wanny, po czym kontynuował przerwane rozbieranie. Działałem instynktownie. Natychmiast zacząłem zdejmować też moje rzeczy i wszystko razem włożyłem do pralki, aby pozbyć się... dowodów.
- Zostać z tobą? - zapytałem, nie wiedząc, czy woli być teraz sam. Jednak Jeon pokiwał głową, wchodząc już pod prysznic.
Patrzyłem, jak puszcza wodę, która w kontakcie z jego włosami od razu zmieniła barwę na czerwoną. Było to naprawdę okropne i ciężko mi było na to patrzeć, jednak trwałem przy nim, dopóki woda nie wróciła do swojej normalnej, bezbarwnej formy. Wtedy otworzyłem drzwiczki kabiny i dołączyłem do ukochanego, wtulając się w jego plecy. Tyle wystarczyło, by Jeongguk zaczął płakać.
Ostrożnie przesunąłem się przed niego i zakręciłem wodę, po czym poprosiłem cicho, by usiadł. Mieliśmy na tyle przestrzeni, by nie stanowiło to problemu, a wolałem sprowadzić go do parteru, by się nie poślizgnął i nie zrobił sobie krzywdy. Dopiero w takiej pozycji przytuliłem go mocno, głaszcząc po mokrych włosach.
Nie wiem, ile czasu minęło. Może kilkanaście minut, a może kilka dni. Jednak z każdą chwilą płacz powoli ustawał, a w końcu chłopak pozwolił mi na umycie go. Bardzo dokładnie wymyłem jego włosy i wyszorowałem całe ciało, jakbym chciał swoimi gestami zetrzeć z niego winę, którą będzie dźwigał do końca życia. Przez cały czas milczałem, starając się tylko być dobrym chłopakiem, który rozumie. Choć nie rozumiałem.
Po umyciu Jeongguka i szybkim oczyszczeniu siebie, opuściliśmy kabinę. Od razu zabrałem się za wycieranie nas, a następnie zaprowadziłem ukochanego do sypialni, gdzie założył bieliznę i położył się do łóżka. Poprosiłem cicho, by dał mi jeszcze chwilę, po czym poszedłem umyć podłogę. Choć nie była brudna, miałem ogromną potrzebę zrobienia tego, tak na wszelki wypadek, dlatego kilkanaście minut zajęło mi wyszorowanie zarówno podłogi przy wejściu, jak i całej ścieżki do łazienki, a także kafle w niej. Chodząca pralka nieco zagłuszała mój płacz, którego nie mogłem powstrzymać, naprawdę przerażony. Bo to, czego dopuścił się Jeonggukie było po prostu straszne, a ja będę musiał dźwigać tę tajemnicę razem z nim.
Wróciłem do mojego chłopaka jak najszybciej, wchodząc od razu pod kołdrę, by mocno go przytulić. Zdawał się już wypłakać wszystkie łzy, więc leżał bez ruchu, pozwalając mi na złożenie na jego czole pocałunku. Wiedziałem, czego teraz potrzebuje, dlatego zacząłem cicho śpiewać, chcąc ukołysać go do snu.
Tylko jedno słowo padło jeszcze z ust Jeongguka, nim zasnął.
Przepraszam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top