Rozdział 29 | 4720 słów

Macie tak na lepszy dzień i w ramach przeprosin za opóźnienie w ostatniej publikacji. ;)



5 LAT PÓŹNIEJ

Saya

Kook dopiął swego. Wygonił mnie aż do Bostonu. I choć na początku mocno przed tym oponowałam, w końcu przekonałam się do studiów w USA. Szczególnie, że była to całkowicie inna kultura. Nie tak sztywna, konserwatywna i tradycyjna jak ta koreańska. I choć sam poziom studiów był równie wysoki jak ten w topowych, seulskich uczelniach, panująca tam atmosfera i otaczający mnie ludzie mocno różnili się od tych w Korei. A to ułatwiało codzienne funkcjonowanie i naukę.

Zdobyłam tutaj naprawdę dużo fajnych znajomych. Jedną z nich była moja współlokatorka Sharon, z którą dzieliłam pokój w akademiku. Oczywiście nie takim zwykłym, a prywatnym, na co Kook nalegał, abym „mogła skupić się na nauce, a nie na imprezach". Ale czy tak to działało? Raczej niezbyt. Skoro przez ostatnie dwa lata pobytu tutaj zdążyłam poznać wszystkie bostońskie kluby. I jak na złość zawsze znajdowałam w nich kolejne problemy w postaci facetów. A raczej chłopczyków, którzy udawali, że mnie kochają, a potrafili jedynie ranić...

Przez te kilka lat zdążyłam popracować nad swoim charakterem, stylem i wyglądem. Już nie byłam tą samą uroczą i czasami nieco roztargnioną dziewczyną. Sharon zadbała o to, abym ubierała się i malowała stosownie do wieku, a nie jak nastolatka, co miało pomóc w przyciągnięciu do mnie odpowiedniego faceta. Ale chyba podświadomie wybierałam sobie samych łobuzów... Bo jednak żaden z nich nie był mężczyzną, o którym marzyłam od szesnastego roku życia.

Choć jeszcze wiele razy, będąc w Korei, starałam się na niego trafić, los chciał, abym poza tymi dwoma przypadkowymi spotkaniami, już więcej na niego nie natrafiła. Los, albo po prostu mój brat, który zrobił wszystko, aby zabrać mnie od niego jak najdalej...

Ale nawet mój brat nie był w stanie walczyć z przeznaczeniem. Bo skoro jako zatwardziały hetero skończył z osobą, która była mu przeznaczona, tak i ja po tych kilku latach w końcu miałam okazję znów zobaczyć Min Yoongiego. Los postarał się o to, aby jedna z jego wystaw odbyła się akurat w Bostonie! Wystaw rysunków dotyczących dziwnie znajomych mi dziejów Korei. Doskonale wiedziałem, że mężczyzna pojawia się na otwarciu wystaw w każdym zaplanowanym mieście. Więc i w Bostonie na pewno się pojawi!

Sharon o wszystkim wiedziała. O moim crushu na niego, o wszystkich spotkaniach, o nienawiści mojego brata do niego, a nawet o snach z nim związanych! Więc chętnie pomogła mi odstawić się na to wydarzenie.

Nie wiem czemu, ale kiedy o nim śniłam, byłam pełna bólu i rozczarowania, nieraz mając na sobie tradycyjną koreańską szatę w kolorze czerwieni. O tym Sharon też pamiętała, to właśnie w suknię o takiej barwie mnie ubierając. Jak zawsze z odkrytymi ramionami, aby to one przyciągały wzrok, odciągając go od zbyt małego biustu... Włosy upięłam przy tym w kok, aby nie zasłaniały ramion i pasowały do eleganckiej sukni. I aż samej siebie nie poznawałam w lustrze. Bo choć na co dzień lubiłam mieszać styl elegancki z tym casualowym, to w takim wydaniu jeszcze siebie nie widziałam. I tylko w duchu liczyłam, że choć na chwilę przyciągnie to wzrok Min Yoongiego. Choć na sekundę...

Wiosenna pogoda nieco dawała się we znaki. Dlatego oprócz sukni, musiałam zarzucić na siebie płaszcz, ukrywając ją na razie, bo inaczej mocno bym zmarzła przez bostoński wiatr.

Już od wejścia na wynajętą na wystawę salę, mój wzrok zaczął krążyć po zgromadzonych tu ludziach. Było ich dość sporo, ale nic dziwnego, skoro sam koreański rząd włączył się w promowanie jego wystawy za granicą, aby szerzyć kulturę Korei. Nie tylko w Ameryce, ale również w Europie. Bo po trzech miesiącach w Bostonie, wystawa przeniesie się do kolejnego miasta, w innym państwie. A potem kolejnego i kolejnego. I możliwe, że wybiorę się na otwarcie kolejnej z nich, aby znów móc go zobaczyć. Choć na chwilę...

W końcu, równo o dziewiętnastej, zjawił się na sali. Nadal był tak samo przystojny. I tak samo przyspieszał moje serce.

Yoongi podziękował wszystkim za przyjście, opowiadając trochę o swojej wystawie, ale nie potrafiłam skupić się na tym co mówi, zahipnotyzowana jego głosem i całą osobą.

Długo nie mogłam oderwać od niego wzroku. Nawet, kiedy zaprosił już wszystkich do przyjrzenia się jego pracom, przechodząc do rozmowy z jednym z gości, czy też organizatorów. Dopiero, gdy zniknęli mi z oczu, otrząsnęłam się, przez chwilę po prostu ciesząc z samego faktu, że znów go zobaczyłam. Mojego jedynego, idealnego mężczyznę.

Nie mogłam tak stać i znów układać sobie w głowie scenariusze naszego wspólnego życia, dlatego ruszyłam pod jeden z obrazów. Na stronie internetowej nie miałam okazji przyjrzeć się im dokładnie, a widząc je teraz, w dodatku z bliska... tym bardziej nie mogłam oprzeć się wrażeniu, jakbym każde z tych miejsc gdzieś widziała.

Królewski pałac... Ogród pełen drzew wiśni... Niewielki domek z tamtego okresu, który płonął... Królewskie szaty, królewskie ozdoby... Ogród z bawiącym się białym kotem... To wszystko było tak... znajome?

- Proszę wybaczyć, ale zauważyłem, że dłuższą chwilę zatrzymała się pani przy tym rysunku. Czym zwrócił pani szczególną uwagę? - Usłyszałam nagle tuż obok siebie.

Kątem oka widziałam zarys stojącej przy mnie postaci. DOBRZE MI ZNANEJ POSTACI MĘŻCZYZNY! MIN YOONGIEGO!!!

Ale dobra, spokojnie. Tylko spokojnie!!!

Nawet nie sądziłam, że aż tak będę panikować! Bo początkowo nie byłam w stanie nic odpowiedzieć. Ani nawet spojrzeć w jego stronę! Szczególnie, że miał tak uroczy angielski akcent!!!

- Po prostu... przywołuje nieco nostalgiczne wspomnienia. Ciężko to wytłumaczyć - stwierdziłam, siląc się na spokój i opanowanie, nawet jeżeli serce chciało mi właśnie wyskoczyć z piersi.

Odważyłam się zerknąć w jego stronę. Trzymał w dłoni kieliszek szampana. Na luzie i bez paniki, w przeciwieństwie do mnie!

BOŻE, NADAL JEST TAK NIEZIEMSKO PRZYSTOJNY. ZWŁASZCZA Z BLISKA!!!! CO JA MAM ZROBIĆ!?????!!!!?!!!!! ZARAZ TU PADNĘ NA ZAWAŁ!!!

Mężczyzna chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, do kogo zagadał. Bo inaczej od razu by wspomniał o naszych poprzednich spotkaniach?Ewentualnie... wie, ale na razie nie chce się do tego przyznać????

- Miałem dokładnie takie uczucie rysując każdy obraz, który może pani dziś oglądać. I nie mam pojęcia, dlaczego - przyznał, a moje uszy rozkoszowały się każdym wypowiadanym przez niego słowem. A to z kolei utrudniało nieco skupienie na rozmowie... Zwłaszcza gdy tuż po tym dodał: - Proszę mi wybaczyć śmiałość, ale pani suknia przyciąga wzrok i nie mogłem się powstrzymać, by nie podejść.

!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

CZYLI JEDNAK!

STRZAŁ W DZIESIĄTKĘ?!

SHARON, DZIĘKUJĘ CI KOCHANA!!!!!!!!!

I akurat w tej sekundzie zebrałam w sobie na tyle odwagi, aby spojrzeć w jego stronę, przyglądając się jego przystojnej twarzy.

- Czyli jednak czerwona - zauważyłam, w dodatku po koreańsku, przywołując wspomnienie z naszego ostatniego spotkania w Lotte World. Tak bardzo wyryte w mojej pamięci. Nawet jeżeli miało miejsce te pięć lat temu.

Jednak wystarczyło, aby Yoongi zerknął w moją stronę, zszokowany, a zaraz dodałam:

- Znaczy... Czyli dobrze trafiłam z kolorem skoro przyciągnęła pana wzrok... Znaczy... Jeżeli w ogóle przyciąga spojrzenie innych.

Aj, Saya! Ale głupoty gadasz...!!!

Szybko powróciłam wzrokiem na obraz, a rękoma zaczęłam poprawiać sukienkę, próbując znaleźć sobie jakiekolwiek zajęcie.

Yoongi jeszcze przez chwilę milczał, chyba nareszcie zaczynając mnie kojarzyć.

- Niemożliwe. Panna Jeon? - dopytał w końcu, na co nie mogłam nie zmarszczyć brwi. Bo tak dobrze było słyszeć z jego ust „pani", a nie to infantylne „panna".

- Jednak już „panna"? - mruknęłam, nie ukrywając swojego lekkiego niezadowolenia tym określeniem.

A czemu nie PANI MIN od razu??????

Mężczyzna jakby czytał mi w myślach, zaraz rzucając:

- Wyszła pani za mąż? Moje gratulacje.

Jego wzrok jakby na potwierdzenie tych słów zaczął rozglądać się po moich dłoniach, które lekko zaciskałam złożone przed sobą. Zapewne szukał pierścionka, którego oczywiście tam nie było. I raczej nigdy nie będzie... No chyba, że od niego.

Znów starałam się zerknąć na niego niezadowolona, ale napotykając jego wzrok nie potrafiłam się gniewać, zwłaszcza o taką głupotę, dlatego po prostu wyjaśniłam swój punkt widzenia:

- Po prostu nie jestem już głupią nastolatką i siostrą pana ucznia, żeby musiał się pan tak do mnie zwracać.

- Czy przy naszych spotkaniach dawałem pani do zrozumienia, że uważam panią za „głupią nastolatkę"? - zapytał spokojnie, nadal brzmiąc na zaskoczonego. - Jeśli tak, to przepraszam. Nie miałem takiej intencji. Wiem, że nastolatki są specyficzne.

No tak... To stare dzieje, nie powinnam tego drążyć. W sumie lepiej jak zaczniemy od nowa?

- Saya - przedstawiłam mu się, wyciągając dłoń w jego stronę. A mój wzrok w końcu napotkał jego oczy, przez które na razie chyba nie byłabym w stanie nic dodać.

- Yoongi - rzucił, o dziwo nie ściskając mojej dłoni. Bo zamiast tego ujął ją delikatnie, całując jej grzbiet.

?!?!?!?!!??!!??!

Boże, chłopaku...

Rozpłynęłam się przez ten gest. I przez chwilę po prostu wpatrywałam w jego oczy, które nie odrywały się od tych moich.

Ten moment trwał zapewne sekundy, a dla mnie jakby czas się zatrzymał. Bo jego dotyk był tak dziwnie znajomy. I tak bardzo za nim tęskniłam...?

Uśmiechnęłam się, nieco tym zawstydzona. A kiedy Yoongi puścił w końcu moją dłoń, nie bardzo wiedziałam, co z nią zrobić. Początkowo złapałam za pocałowane miejsce, ale kiedy zdałam sobie sprawę z tego, jakby mógł to odebrać, po prostu schowałam dłonie do kieszeni płaszcza.

ALE TO JESZCZE GŁUPSZY RUCH!????!?!?! JEJU, SAYA???!?!?! ZACHOWUJ SIĘ NORMALNIE, NIE ODWALAJ!!!

- Nie sądziłam, że trafisz również do mojego miasta ze swoją wystawą - zaczęłam mówić cokolwiek, co miało sens, aby tylko odciągnąć go od interpretacji mojego głupiego zachowania. - Chciałam polecieć do Korei, aby zobaczyć ją na żywo, ale niestety nie znalazłam na to czasu. Te obrazy... przywołują naprawdę wiele wspomnień. Jakbym... żyła w tamtych czasach... - podzieliłam się z nim moimi obserwacjami, znów wpatrując w jego obraz.

- Chciałaś przylecieć? Nie sądziłem, że lubisz moją twórczość - stwierdził, co oczywiście było nieprawdą. Po prostu... lubiłam jego. Ale tego zapewne jeszcze się nie domyślał... - Zabrzmi to jak słaby tekst na podryw, ale prawda jest taka, że zacząłem widzieć te miejsca po naszym spotkaniu. Jakby przypomniało mi się poprzednie życie.

„Tekst na podryw"

?!??!?!?!?!?!?!

DOBRA, TYLKO SPOKOJNIE! NIE PANIKUJEMY JUŻ SAYA!!!!!

Chwilę milczałam, aby nie palnąć głupoty, ważąc każde słowo.

- W tym życiu to Jeonggukie oppa był twoim studentem, a w poprzednim może ja? - rzuciłam, uśmiechając się do niego lekko, znów pozwalając sobie spojrzeć w jego stronę, co naprawdę było nie lada wyzwaniem przy tym jak szybko biło moje serce.

Ale nie byłeś moim nauczycielem, prawda? Byłeś moim mężem? Albo choćby chłopakiem?

Jednak tego tematu nie było nam dane rozwinąć, bo mój telefon postanowił się rozdzwonić. Zerknęłam tylko kto to, przepraszając go za to. A widząc na wyświetlaczu: „Skończony idiota", miałam ochotę ciężko westchnąć.

On wie kiedy mnie męczyć...

Przeprosiłam Yoongiego na chwilę, odchodząc na bok, aby odebrać od tego idioty. Idioty, którym był mój były. Facet nie rozumiał, że z nim zerwałam i zachowywał się, jakbyśmy nadal byli w związku, czego miałam już serdecznie dosyć...

A po tej kolejnej burzliwej rozmowie i wykrzyczeniu mu, że nic nas już nie łączy, wyciszyłam telefon, chowając go w torebce, aby już mi nie przeszkadzał. I aż musiałam zwinąć lampkę szampana ze stołu z poczęstunkiem, wypijając ją na raz, aby trochę się uspokoić i wyrzucić tego debila jak najszybciej z głowy. Bo naprawdę nie miałam do nich szczęścia...

W końcu odwiesiłam płaszcz w szatni, będąc już wystarczająco rozgrzana po tej lampce alkoholu i burzliwej rozmowie. A wracając z powrotem na salę, po drodze zrobiłam zdjęcie obrazu, który najbardziej przyciągał moją uwagę, chcąc go pokazać samemu twórcy.

Yoongi jednak jeszcze przez chwilę zajęty był rozmową, dlatego grzecznie poczekałam, aż ją skończy, dopiero wtedy podchodząc do niego od tyłu, pokazując mu to zdjęcie.

- Mój ulubiony. Też mam podobnego kociaka - zdradziłam mu, przesuwając kilka zdjęć, aby pokazać mu moją białą kotkę. Czyli kolejny zbieg okoliczności zwany przeznaczeniem? - Nazwałam ją Snowy.

- Jest piękna. Czy mogę cię prosić? - zapytał nagle, wyciągając przy tym ramię. Trochę mnie tym zaskoczył, ale na razie nie zamierzałam o to dopytywać, po prostu delikatnie je obejmując.

Yoongi zachowywał się jak prawdziwy gentleman i aż miałam ochotę sama poprosić go o rękę!!!

Ruszyliśmy, a ja szłam u jego boku, starając się powstrzymać szeroki uśmiech. Mężczyzna zabrał mnie do osoby zajmującej się jego wystawą, prosząc ją, aby rysunek, który mu pokazałam został zapakowany i dostarczony na adres, który podam.

?!!??!?!!?!

- Niech to będzie mój prezent. W ramach przeprosin za nasze wcześniejsze, przypadkowe spotkania i moje zachowania - wyjaśnił, a ja nie potrafiłam przestać się w niego wpatrywać zszokowana.

- Przecież... Nie, nie mogę go przyjąć... Zwłaszcza, że nie masz za co przepraszać. Każde to przypadkowe spotkanie... było kolejnym pięknym wspomnieniem dla mnie - przyznałam, mocno tym zawstydzona, ale... musiałam mu to powiedzieć. Skoro nie miałam już szesnastu lat i to na pewno nie było tylko nastoletnie zauroczenie. Bo nadal zrobiłabym wszystko, aby stać się „panią Min".

- Naprawdę? Cóż... więc tym przyjemniej mi będzie, jeśli przyjmiesz mój rysunek. Jako pamiątkę dzisiejszego, najwyraźniej nieprzypadkowego spotkania - uznał, mówiąc to nieco niższym tonem głosu, posyłając mi przy tym tak piękny uśmiech, że nie potrafiłam przez chwilę nic z siebie wydusić.

Aj, Min Yoongi, oszaleję przez ciebie!

Wpatrywałam się w niego jak zaczarowana, a w mojej głowie zaczęły pojawiać się miliony pomysłów na zatrzymanie go przy sobie choć sekundę dłużej. Ewentualnie wyciągnięcie od niego numeru, albo...WŁAŚNIE!

- Dobrze. Przyjmę go, jako pamiątkę naszego kolejnego spotkania po latach. A jako przeprosiny... możesz w końcu przyjąć moje zaproszenie na Instagramie - zaproponowałam, marszcząc przy tym delikatnie brwi, udając niezadowolenie. Choć oczywiście doskonale go rozumiałam, bo jak miał przyjąć zaproszenie od nieletniej siostry swojego studenta? Ale teraz w końcu mógł to zrobić. O ile... w ogóle będzie chciał?

Początkowo zaśmiał się na to, drapiąc po karku i chwilę myśląc. Możliwe, że nad zgodą? A może po prostu nad tym, co też nieletnia Saya miała w głowie, żeby wysyłać zaproszenie randomowemu profesorowi z jednej z koreańskich uczelni...

Na szczęście zaraz wyciągnął telefon, akceptując to zaproszenie. Zaobserwował również mój profil, co także od razu zaakceptowałam, przeszczęśliwa, że jednak będę z nim miała jakikolwiek kontakt? Albo chociaż będę mogła obejrzeć jego zdjęcia!!!!

- Skoro tak... Co prawda miałem jutro wracać do Korei... Ale może wyszlibyśmy razem na lunch? - zapytał, kiedy już chowałam telefon do torebki. I znów na chwilę zamarłam.

TYLKO ZACHOWYWUJ SIĘ NORMALNIE SAYA! NIE RÓB WIOCHY!!!!!!!!!!!!

Przełknęłam powoli ślinę, starając opanować i brzmieć najspokojniej jak potrafiłam.

- Bardzo chętnie. Lubisz owoce morza? Znam fajną restaurację w okolicy - zaproponowałam, zerkając tylko na niego, bo jednak na dłuższy kontakt wzrokowy w obecnej chwili nie było szans.

- Świetnie. W takim razie jesteśmy umówieni - zapewnił, puszczając mi przy tym oczko?! Przez co znów musiałam się opanować!! Jeszcze przez chwilę...!!!!!

- Podeślę ci adres na Instagramie. Nie przeszkadzam już, na pewno chcesz porozmawiać też z innymi. Do jutra - rzuciłam najszybciej jak potrafiłam, po czym skierowałam się do wyjścia z sali. Choć oczywiście zaraz dopadłam do pierwszego dostępnego pomieszczenia, którym była łazienka, umożliwiająca mi stłumione piski i niewielkie podskoki z ekscytacji i radości. Bo czy w ogóle liczyłam na jakąkolwiek randkę z Min Yoongim? Miałam nadzieję, że choć przez chwilę na mnie spojrzy i może skojarzy. Ale na pewno nie umówi się ze mną?!!??!?!?!

JESTEM NAJWIĘKSZĄ SZCZĘŚCIARĄ NA ŚWIECIE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!


Yoongi

Spotkanie panny Jeon w pewnym sensie odmieniło moje życie. Coś w jej osobie sprawiło, że w mojej głowie odblokowały się dziwne sceny niczym z historycznej dramy, rozgrywanej w pałacu królewskim. Widziałem miejsca, strzępki wydarzeń, ale też ludzi. A wśród nich był on - niewinny, uroczy chłopiec o uśmiechu, który tak bardzo przypominał ten na ustach Jeon Sayi. Tak długo nie potrafiłem sobie poradzić z tymi dziwnymi myślami, że zacząłem przelewać wszystko na papier, ale też podjąłem terapię. Jednak dopiero wizyta u szamanki dała mi jakieś mgliste wyjaśnienie - kobieta stwierdziła, że widzę po prostu wspomnienia z jednego z wcześniejszych wcieleń. A kiedy zacząłem szukać w książkach od historii króla, którym mogłem być, znalazłem osobę o tym samym imieniu. Wtedy zaakceptowałem to, że być może spotkałem się z panną Jeon w poprzednim wcieleniu. Szkoda tylko, że w tym nie mieliśmy okazji się lepiej poznać.

Przynajmniej do mojej wizyty w Bostonie. Jeśli to naprawdę przeznaczenie, to muszę przyznać, że jestem pod dużym wrażeniem planów wszechświata.

Jeon Saya nie była już szaloną nastolatką, którą zapamiętałem. Przekonałem się o jej metamorfozie z pomocą Instagrama, na którym znalazłem całą masę jej zdjęć, pokazujących uroczą młodą dziewczynkę, zmieniającą się w elegancką kobietę. Robiło mi się ciepło na sercu widząc jej szczery uśmiech, kiedy pokazywała się na zdjęciach ze swoimi przyjaciółmi. Była zupełnie inną osobą, niż zapamiętałem. Ale najwyraźniej przez cały ten czas nie tylko ja marzyłem o ponownym spotkaniu. I również nie tylko ja postanowiłem sprawdzić uważnie jej Instagrama, bo w pewnym momencie dostałem powiadomienie o polubieniu mojego starego zdjęcia przez nią.

Niemniej teraz, kiedy moje prośby do wszechświata zostały wysłuchane, pojawiły się małe wątpliwości. Bo przecież... Jeszcze nie tak dawno była nastolatką. A ja już dawno skończyłem trzydziestkę. Ta różnica wieku między nami była nieco kontrowersyjna - nie tylko z uwagi na naszą kulturę, ale przede wszystkim mój zawód. Do tego jeszcze dochodził brat dziewczyny - Jeon Jeongguk, z którym miałem sporo problemów, kiedy studiował na mojej uczelni. Na pewno nie ucieszyłby się z wieści, że jego siostra spotyka się akurat ze mną.

Ostatecznie uznałem, że będzie, co ma być i postanowiłem dać nam szansę. Ale małymi krokami - zacznijmy od umówionego wspólnego lunchu.

W drodze pod przesłany dziewczynie adres zahaczyłem o kwiaciarnię, gdzie poprosiłem o mały bukiecik, składający się z trzech krótko ściętych czerwonych róż i jakichś drobnych dodatków. Najchętniej dałbym jej cały wielki kosz kwiatów, chcąc w ten sposób rozpieścić, ale nie chciałem źle wypaść, a po drugie taki bukiecik był na pewno poręczniejszy.

Pod restauracją Row 34 zjawiłem się kilka minut przed czasem, więc w moim odbiciu w witrynie mogłem jeszcze sprawdzić, czy na pewno dobrze wyglądam. Ale chyba prezentowałem się wystarczająco nienagannie w marynarce i koszuli. Rozglądałem się w poszukiwaniu młodszej, jednak przez jej drobną budowę udało mi się ją wychwycić z tłumu dopiero, gdy była niemal przede mną. Na jej widok moje serce od razu przyspieszyło.

- Miło cię widzieć, Saya - przywitałem się z łagodnym uśmiechem, podając jej przyniesiony bukiet.

Dziewczyna uśmiechała się radośnie, patrząc na mnie tymi znajomymi oczami, które postanowiła przyozdobić niebieskimi soczewkami, mocniej potęgując efekt znajomej duszy.

- Ciebie również, Yoongi oppa - odpowiedziała.

Poprowadziłem ją do środka, gdzie wybraliśmy stolik przy oknie i jak na dżentelmena przystało - odsunąłem jej krzesło. Zaraz zająłem miejsce naprzeciwko niej. Jej jasna cera wyglądała jeszcze piękniej w promieniach słońca wpadającego przez okno. Miałem ochotę chwycić za ołówek, by naszkicować ją tu i teraz, upamiętniając ten moment.

- Nie zmieniłaś się za wiele. Nadal masz takie samo, piękne spojrzenie i uroczy uśmiech - przyznałem, bo to było w jej urodzie najpiękniejsze.

- Dziękuję - powiedziała zadowolona, wkładając bukiecik do wazonu, który stał na stoliku z pojedynczym kwiatem. - Choć mam nadzieję, że dotyczy to tylko wyglądu, bo nad charakterem musiałam sporo popracować. Zwłaszcza po przeprowadzce tutaj. Inna kultura, inne obyczaje...

- Nauczyłaś się nie krzyczeć do obcych ludzi, czy spódnica dobrze leży? - zapytałem, wspominając nasze ostatnie spotkanie w Korei.

Młodsza westchnęła, najwyraźniej niezadowolona ze swojej dawnej postawy, jednak nie odpowiedziała mi od razu z uwagi na kelnera, który przyniósł nam menu.

- Obcych ludzi... Do obcych ludzi nigdy nie krzyczałam - stwierdziła cicho. - Miałam nadzieję, że zatrzymam cię wtedy w ten sposób jak najdłużej - przyznała, uciekając wzrokiem w menu.

- Wtedy nie mogłem sobie pozwolić nawet na myślenie o tobie. Ale teraz - jesteś pełnoletnia. Więc mogę powiedzieć, że tamta tiulowa spódnica była lepszym wyborem - wyznałem, chcąc być z nią równie szczery, jak ona ze mną.

- Aha, no fajnie. A ja przez kolejne miesiące chodziłam non stop w tamtej spódnicy myśląc, że spodobała ci się najbardziej. - Jednak coś z nastolatki w niej zostało, bo uroczo oburzona mina idealnie przywoływała jej młodszą wersję.

- W obydwu wyglądałaś pięknie. Czerwień ci niezwykle pasuje - wyjaśniłem z łagodnym uśmiechem. - Wybierzmy coś do jedzenia, dobrze?

Przez kolejne godziny cały czas rozmawialiśmy. Saya opowiedziała mi, jak potoczyły się jej losy od naszego ostatniego spotkania - o wyborze studiów, do których namówił ją brat, bo sama nie była przekonana, co chce robić. O swojej wdzięczności do niego za całą pomoc, którą jej zapewnił, ale też o tym, że Jeongguk był dla niej nie tylko bratem, ale i ojcem. Nie miałem pojęcia, że byli sierotami. Trochę rzucało to inne światło na Jeona - jak się okazało nie był tylko zapatrzonym w siebie osiłkiem, lubiącym za kasę obić komuś twarz, ale kochającym bratem, który musiał jakoś zadbać o przyszłość młodszej siostry. Zdradzała mi nawet tak szczegółowe informacje, jak ulubiona muzyka, kolor, danie, czy inne niby nieistotne informacje, a jednak dużo mówiące o ludziach. Przyznała, że czasem, w ramach hobby coś szyje, co znów przywoływało wspomnienia chłopca, siedzącego w komnacie z czerwoną szatą, by przyozdobić materiał.

Starałem się też coś opowiadać o sobie, bo choć dziewczyna była gadułą i przyjemnie się jej słuchało, to rozmowa nie powinna zmieniać się w monolog. Dlatego, gdy po obiedzie poszliśmy do parku na spacer, szczerze opowiedziałem jej o tym, skąd miałem pomysł na promowaną wystawę. Wspomniałem o dziwnym uczuciu, które jej osoba we mnie wywołała i o tym, co powiedziała mi szamanka. Z nikim innym się tym nie podzieliłem, uważając to za zbyt intymne. Ale ona była częścią tych wspomnień. Moje serce doskonale to wiedziało. Odpowiadałem też na jej wszelkie pytania, chcąc otworzyć moje serce dla tak wyjątkowej osoby.

Nawet nie wiedziałem, kiedy przeleciała reszta dnia. W międzyczasie kupiłem nam deser, kawę, a w końcu kolację, chcąc zadać o nią nawet w tak drobnych, codziennych sprawach. Jednak, kiedy zaczęło się ściemniać, uznałem, że najwyższa pora odprowadzić ją do domu. Dlatego zawędrowaliśmy pod akademik, gdzie Saya spojrzała na mnie z wyraźnie smutną miną.

- Cieszę się, że mogliśmy się spotkać. I szczerze - przez ciebie nie mam ochoty wracać do Seulu.

- Może... jeszcze zostaniesz? Choć jeden dzień? - zapytała z wyraźną nadzieją w głosie.

- Spędziłabyś ze mną jeszcze jeden dzień? - odparłem pytaniem na pytanie z łagodnym uśmiechem, choć doskonale znałem już odpowiedź. - A co, jeśli po tym jednym dniu będzie nam jeszcze trudniej się rozstać?

- To zostaniesz jeszcze jeden dzień - odparła, łapiąc moją dłoń, jakby bała się, że tak po prostu zniknę. Poczułem, jak od jej dotyku przebiega mnie przyjemny prąd po całym ciele. Szybko chciała ją cofnąć, wyraźnie zmieszana, ale przytrzymałem ją i splotłem nasze palce.

- Mam obowiązki na uczelni, Saya. Chciałbym zostać, ale nie mogę... - przyznałem z niemałym smutkiem. - Ale chciałbym zostać w kontakcie z tobą. I za jakiś czas znów cię odwiedzę, jeśli będziesz chciała. Zostanę jeszcze jeden dzień.

- Tak. Jeszcze w to wątpisz? - zapytała szybko, nieco rozbawiona i ścisnęła moją dłoń. - Chcę... widywać tylko ciebie - powiedziała cichutko, patrząc na nasze złączone dłonie. - I... nie chcę, żebyś już szedł. Może... wejdziesz na chwilę? - zapytała mocno niepewnie. A to pytanie i we mnie wywołało sporo niepewności. Jednak...

- Nie powinienem. Ale w zasadzie to nie jest nasze pierwsze spotkanie - zauważyłem, choć naprawdę nie chciałem wyjść na takiego, co liczy na wejście do mieszkania bezbronnej, młodej dziewczyny z niecnymi zamiarami. Absolutnie nie, zamierzałem ją traktować, jak moją królową. - Dobrze. Ale jeśli będę za długo, to powiesz mi od razu, dobrze?

Jej pełen szczęścia uśmiech zasugerował, że raczej nie doczekam się takich słów.

- Jeżeli będziesz za długo - powtórzyła, z mocnym naciskiem na pierwsze słowo, po czym nie puszczając mojej ręki, ruszyła do budynku.

Oczywiście jak to w akademikach, musiałem przejść kontrolę pani z recepcji, która patrzyła na mnie nieco podejrzliwie, kręcąc głową na zachowanie Sayi. Najwyraźniej moralność starszej kobiety krzyczała, że coś tu jest nie tak. Nic jednak nie powiedziała, oddając mój dokument tożsamości i mogliśmy pójść dalej.

Mieszkanie, do którego trafiliśmy było niezwykle schludne, ładne i wyraźnie dziewczęce.

- Sharon? - zapytała w przestrzeń pani Jeon, najwyraźniej sprawdzając, czy jej współlokatorka jest w domu. - Ok, jesteśmy raczej sami - podsumowała.

Oboje zdjęliśmy buty i nadal trzymając się za ręce, poszliśmy do jej pokoju. Podobnie jak reszta mieszkania, tutaj również było wysprzątane i przyjemnie pachniało kwiatami. Oprócz mebli, których można się było spodziewać, jak szafa czy łóżko, kąt pomieszczenia zajmowało dość duże biurko z maszyną do szycia i małym bałaganem przez walające się po nim nici i resztki materiałów. Ale takie elementy sprawiały, że wnętrza nie były zimnymi fragmentami katalogów, a miłym dowodem na to, że ktoś tu mieszka.

- Napijesz się czegoś chłodnego lub gorącego?

- Może wody poproszę.

Podczas gdy dziewczyna opuściła pomieszczenie, ja zająłem miejsce przy drugim biurku, gdzie mogła się uczyć. Schludnie ułożone, pastelowe przybory biurowe, zeszyty i książki do nauki. Uśmiechnąłem się lekko i wziąłem ołówek, szybko rysując na jednej z karteczek małego misia, którego ukryłem pod inną karteczką. Może wywoła to jej mały uśmiech, gdy go za jakiś czas znajdzie.

Chwilę później Saya wróciła z tacą, na której niosła dwie szklanki z wodą, w której pływały pokrojone owoce, a kompozycję dopełniała kolorowa słomka. Do tego na talerzyku leżały ciasteczka i kawałki jabłka.

- Dziękuję. Prawdziwa gospodyni z ciebie - pochwaliłem, chętnie częstując się przekąskami. - Dziwnie się czuję - przyznałem, gdy młodsza zajęła miejsce na łóżku, stojącym tuż obok. - Jakbym był nie na miejscu. Wiesz, akademik, jestem wykładowcą, a ty studentką, nawet jeśli nie moją... - wyjaśniłem i z jakiegoś powodu poczułem, że jest to nieco zawstydzające.

Mina dziewczyny wyrażała zaskoczenie, jednak zaraz roześmiała się radośnie.

- Chętnie posłucham, jak wykładasz o sztuce. Masz... bardzo przyjemny głos - powiedziała, zerkając na swoje dłonie, spoczywające na udach. - Kiedyś nawet myślałam, aby wbić nielegalnie na jeden z twoich wykładów, ale... obawiałam się, że szybko wygonisz mnie z auli.

Jej szczerość niesamowicie mnie rozbawiła.

- Naprawdę? - nachyliłem się nieco w jej stronę, by lepiej widzieć te delikatne rumieńce. - Tak bardzo chciałaś być blisko mnie?

- Tak, jak chyba cała uczelnia, prawda? - odparła, posyłając mi uśmiech i całkiem pewne spojrzenie.

- Raczej nie. Nie jestem lubianym wykładowcą - przyznałem, doskonale znając zdanie studentów na mój temat.

- Może nie lubianym, ale Jimin oppa mi zdradził, że większość studentek się w tobie kocha. I... nie ma co się im dziwić - skomentowała, uciekając wzrokiem na swoje dłonie.

Trzeba przyznać, że tym razem mnie zaskoczyła. I to podwójnie.

- Naprawdę? Nie miałem pojęcia. I... Jimin? Park Jimin? Masz z nim kontakt?

- Tak. Jako taki. Jak z każdym z paczki Kookiego.

Pokiwałem na to głową, na moment wracając do tamtego feralnego zdarzenia z mojego gabinetu. Dawno porzuciłem myśli o ustach tego chłopaka, choć nadal uważam, że były warte narysowania.

- Rozumiem. Razem z twoim bratem na ich pierwszym roku nieźle podnosili mi ciśnienie... Ale to nieważne.

Sięgnąłem po jej dłoń, by móc gładzić tę delikatną skórę. Moje spojrzenie ciągle pragnęło widoku tych pięknych oczu, które nieco ode mnie uciekały, onieśmielone.

- Odkąd cię pierwszy raz zobaczyłem, czułem coś dziwnego. A po naszym drugim spotkaniu liczyłem, że nasze drogi jeszcze się skrzyżują. Choć ciężko się do tego przyznać. W końcu byłaś bardzo młoda. Może to lepiej, że spotykamy się teraz - wyznałem, niespecjalnie używając do tego nieco niższego tonu.

- Żartujesz? Nie miałam i nadal nie mam nic przeciwko temu. Ale... czy to znaczy, że chcesz się jeszcze ze mną spotykać? Chcesz... wychodzić ze mną na... randki? - zapytała cichutko, zerkając na mnie.

- Bardzo bym chciał. Choć czasem będą to musiały być randki wirtualne.

- Będę przylatywać do Korei co weekend! - zadeklarowała od razu, podekscytowana taką wizją. Niestety musiałem ją nieco sprowadzić na ziemię.

- Wykupisz sobie abonament na bilety lotnicze? - zapytałem, wiedząc doskonale, że to nie są tak tanie rzeczy, jakbyśmy potrzebowali. - Jeśli będziesz chciała, to mógłbym tu przylecieć po zakończeniu roku akademickiego. Na przynajmniej miesiąc - powiedziałem ostrożnie, gładząc kciukiem grzbiet jej dłoni. - Czy nie za szybko na takie plany? Chyba poczułem się przy tobie zbyt komfortowo.

- Nie, nie, nie, nie za szybko - zapewniła. - Jakoś się tutaj pomieścimy, zapraszam. A jak już skończę studia, od razu wracam do Korei, żebyśmy nie musieli tak kombinować. Choć... Nie wiem, czy to bezpieczne przy moim bracie - przyznała, marszcząc brwi. - Będziemy musieli się gdzieś zaszyć. Tylko we dwoje.

Zaśmiałem się słysząc, że dziewczyna tak bardzo wybiega myślami w przód. A myślałem, że to ja jestem za szybki w moich deklaracjach.

- Oj twój brat stanowczo będzie miał sporo przeciwko. Może jednak zamieszkamy kiedyś tutaj? Ale na razie skupmy się na jutrzejszej randce. I dzisiejszej nocy - zaproponowałem, kładąc wolną dłoń na jej policzku, by skupić jej całą uwagę na sobie.

Niezwykle cieszyło mnie, że robi tak śliczną minę, wpatrując się we mnie z zauroczeniem..
- Dokładnie, na dzisiejszej nocy - powtórzyła powoli, wyraźnie rozmarzona.

Nie zamierzałem posuwać się do ostatniej bazy. Nie dzisiaj. Chciałem tylko zasmakować tych różowych ust, dlatego nachyliłem się do niej, delikatnie je musnąłem.

- Powinienem się już zbierać - szepnąłem, ale Saya wyraźnie miała inne plany, łapiąc mocniej moją dłoń i przyciągneła mnie do jeszcze jednego muśnięcia.

- Nie - powiedziała stanowczo. - Czekałam na ciebie ponad pięć lat. Nie wypuszczę cię tak szybko - wyjaśniła wyraźnie zadowolona.

Zamierzałem się trzymać mojego postanowienia. Ale mimo tego usiadłem na łóżku przy niej, by móc smakować tych słodkich warg.

Jeszcze długo cieszyliśmy się swoją bliskością, mogąc odnaleźć szczęście po takim czasie. Ostatecznie zostałem u dziewczyny na noc, ciesząc się z możliwości tulenia jej podczas snu. Jednoosobowe łóżko zapewniło, że przez tych kilka godzin nie odsuwaliśmy się od siebie ani na centymetr. A ja jeszcze przed snem wyobrażałem sobie, jak będzie wyglądać nasze wspólne życie. Bo nie chciałem jej już nigdy stracić.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top