Rozdział 17 | 6418 słów
Jeongguk
Mieliśmy z Jiminem poważnie porozmawiać. Możliwe, że wyznać to, co leży nam na sercu. Ale nasze życiowe doświadczenia trochę nam to utrudniały. I prawie znów po prostu od niego uciekłem, zamierzając tylko jeszcze przez chwilę go podenerwować, aby zamiast polepszyć naszą relację, znów ją całkowicie zniszczyć. Ale chyba los miał dla nas inne plany. Prawdopodobnie nawet gorsze...
Bo ciecz, w którą wdepnąłem, nie była czerwona, jak zakładałem. A więc to nie był jakiś atak terrorystyczny, czy coś podobnego... Tym gorzej.
Wycofałem się, zamykając drzwi. Odrzuciłem na chwilę kurtkę, aby ściągnąć buty, bo nie chciałem roznieść tej cieczy po pracowni.
Musiałem najpierw sprawdzić co to takiego. Nie zniszczyła mi butów, więc nie był to żaden kwas. I nie miała mocnego zapachu, więc nie była to benzyna.
Jeszcze gorzej.
Spróbowałem ją, starając się rozpoznać co to takiego. Było nieco kleiste i tłuste.
- Co ty robisz?! Zatrujesz się! - usłyszałem zaraz od strony stołu, przez chwilę zapominając o obecności Jimina, który chyba był zbyt zdezorientowany albo spanikowany, aby początkowo w ogóle się odzywać.
Ale to nie pomagało. Nie ma co krzyczeć i panikować w takich sytuacjach.
- Co się dzieje? Pożar?! - zapytał, znów podniesionym głosem, a ja starałem się to przeanalizować.
- Spokojnie - poprosiłem go. - Trzeba ocenić sytuację. To chyba olej - wytłumaczyłem, odrzucając te buty na bok, na razie jak najdalej od drzwi. Ale nadal nie wiedziałem, na czym dokładnie stoimy. Dlatego znów zarzuciłem kurtkę na siebie, podtrzymując ją ręką i ostrożnie otwierając drzwi. Jednak tym razem od razu buchnęły stamtąd płomienie, które już chyba zdążyły się nieco roznieść.
No ładnie.
Zamknąłem je szybko, rozumiejąc już, że zaczyna się robić niebezpiecznie. Olej i ogień raczej... nie są dobrym połączeniem.
Tędy nie wyjdziemy, ok. Trzeba to zabezpieczyć.
Złapałem szybko za jakiś materiał Taehyunga, których „miałem nie tykać", jak kiedyś wspomniał mi Jimin. Ale sytuacja była wyjątkowa, więc może mi wybaczy.
Upchałem go w szparze między drzwiami a podłogą, licząc, że to choć trochę zatrzyma rozlewający się olej.
A skoro tę drogę ucieczki mieliśmy odciętą, nie mając zamiaru ryzykować poważnych poparzeń, zaraz przeniosłem wzrok na okna. Iiii...
JA PIERDOLE. CO TO ZA POJEBANY BUDYNEK?
Przeszedłem żwawym krokiem pod te okna, obserwując, co znajduje się tuż za nimi. Czyli cudowne, grube jak skurwysyn, kraty.
- Co za debile zamontowali takie gówno? - mruknąłem, wkurwiony, obserwując wszystkie okna, licząc, że może choć jedno z nich nie jest zabezpieczone. Ale gdzie tam, te pracownie studentów, pełne skarbów w postaci karykaturalnych obrazów pierwszoroczniaków, musiały być przecież zabezpieczone jak więzienie o zaostrzonym rygorze. Ech.
Jimin na szczęście zdał się na razie na mnie, pozostając w miejscu i po prostu obserwując moje działa. Byłem mu za to wdzięczny, bo w takich sytuacjach „normalne osoby" powinny siedzieć cicho i dać działać tym „nienormalnym", dostosowanym do takiego survivalu z prawdziwego zdarzenia.
- Spróbujemy je wyłamać? - zaproponowałem, zerkając na blondyna, który patrzył na mnie wielkimi, przerażonymi oczami. Nie lubiłem tego widoku. Aż znów na chwilę powróciłem myślami do tamtej sytuacji z klubu, kiedy po raz pierwszy wywołałem u niego łzy.
Nie chcę ich znowu oglądać. Ten śliczny chłopak ma już nie cierpieć. WYJDZIEMY STĄD. CALI I ZDROWI.
- Musimy! - zgodził się na moją propozycję, nadal lekko spanikowany.
Zaraz się za to zabraliśmy, otwierając okno na oścież i przechodząc na parapet. Chwilę się z tym szarpaliśmy, oczywiście na kilka sposobów, wypróbowując każdą możliwą metodę. Ale te żelastwa ani drgnęły.
Zresztą, w czasie jednej z szarpanin kątem okna zauważyliśmy, że materiał, który podłożyłem pod drzwi zdążył nasiąknąć olejem i się zapalić. A to już zaczynało wyglądać naprawdę groźnie.
Zostawiłem na razie kraty, zaczynając rozglądać się po pomieszczeniu.
- Może spróbujemy to czymś zasypać albo zakryć? Ale nie materiałem, bo znowu się zapali. Jimin, ty jesteś mądrzejszy, co pamiętasz z chemii? Bo ja wtedy wagarowałem - rzuciłem, zwracając się do blondyna, który wyglądał teraz nie tylko na przerażonego i spanikowanego, ciągle zerkając na ten palący się pod drzwiami materiał, a również na zdezorientowanego.
- Ty serio myślisz, że ja cokolwiek pamiętam ze szkoły?!
Ok, nieważne, nie było pytania.
Już chciałem złapać za kolejną tkaninę, albo jakiś inny materiał pełniący funkcję dekoracji, czy czegoś takiego, ale nagły wybuch, gdzieś na korytarzu, mnie przed tym powstrzymał.
Cały budynek lekko się zatrząsł. Nie zastanawiałem się, co to takiego. Wołałem tego nie robić, a po prostu działać!
- Dobra, jebać ten ogień, walczymy z kratami - zadecydowałem. A skoro nie byliśmy w stanie wyłamać ich rękami, nawet z moją siłą piętnastu chłopów, może trzeba było poluzować jakoś śrubki? I właśnie na tym się skupiłem.
Poszperałem im trochę po szafkach i między materiałami na stołach. Znalazłem jakieś dłuto i to nim próbowałem poluzować te śrubki, ale... ni chuja...
Jimin w tym czasie zaczął już wołać o pomoc, o czym w sumie sam nie pomyślałem, bardziej skupiony na uratowaniu nas samemu, bo wiadomo jak to bywało z pomocą innych.
Szarpałem się nadal z tymi cholernymi śrubkami, wyzywając przy okazji tych, co to wszystko projektowali. Zerkałem w międzyczasie w stronę drzwi, starając się obserwować ten ogień. A widząc jak olej przedostaje się do naszego pomieszczenia, razem z płomieniami i czarnym dymem, zostawiłem te kraty, szybko otwierając wszystkie okna na oścież.
Jimin natomiast znów pomyślał o kolejnej pomocnej rzeczy, którą już dawno powinniśmy zrobić - zadzwonił na straż, opisując całą sytuację mocno drżącym głosem. A ja sprawdziłem tylko jeszcze każde kolejne kraty, bo może któreś były akurat poluzowane, umożliwiając nam ich wyłamanie. A oczywiście, że nie. Pracował tu taki spec-geniusz, że wszystko nagle było idealnie pomontowane.
Kurwa.
Jimin nadal wisiał na słuchawce. A widząc jak tylko przytakuje osobie po drugiej stronie, podszedłem do niego, łapiąc ten telefon i zakańczając połączenie. Bo to mu w niczym nie pomoże.
- Wszystko będzie ok, tak? Zaraz przyjadą i nas stąd wyciągną - zapewniłem spokojnym tonem, chowając w międzyczasie jego telefon do kieszeni.
Chłopak popatrzył na mnie, znów tymi samymi, smutnymi, wielkimi oczami, tym razem pełnymi łez. A to mi złamało serce.
- Jeongguk, boję się - przyznał, drżącym tonem, oddychając przy tym szybciej.
A w takiej sytuacji nie potrafiłem udawać, że jest mi on obojętny, bo przecież teraz to jego chciałem chronić. Dlatego ująłem ostrożnie jego twarz, patrząc w te zapłakane oczy.
- Mimi, bez stresu. Jesteśmy tu razem, nic nam nie będzie. Jak straż nam nie pomoże, to zrobię dziurę w ścianie i tak stąd uciekniemy - zapewniłem go, starając się wymusić lekki uśmiech, aby go pocieszyć.
Jimin wysłuchał mnie, jednak tuż po tym wpadł mi w ramiona, wtulając się mocno we mnie, a jego ciałem wstrząsnął szloch.
No nie. Nie, nie, nie, nie, nieee... I co zrobiłeś pierdolony pożarze?! Mój Park Jimin przez ciebie płacze!!!
Objąłem go szczelnie, będąc gotów ochronić przed tym wszystkim choćby swoim ciałem. I nieważne, że zerkając w stronę drzwi też zaczynałem się bać, widząc, jak szybko olej się tutaj przedostaje, razem z płomieniami i tym czarnym dymem.
- Chodź, usiądziemy - zaproponowałem, zabierając nas jak najdalej od wejścia. I choć chętnie usadziłbym nas tak, aby ochraniać Jimina swoim ciałem, nie chciałem, aby miał możliwość zerkać w stronę drzwi. Dlatego musiałem usiąść pod ścianą, po prostu obejmując go szczelnie, przygarniając do siebie. A z racji tego, że był naprawdę drobny, nie miałem problemu z ukryciem go w swoich ramionach.
Przez chwilę znów obserwowałem ten ogień, który powoli podpalał pierwsze meble i przedmioty w pracowni. A to jakiegoś manekina, a to stos materiałów na podłodze...
Robiło się tu naprawdę gorąco. I duszno... A straży nadal nie słyszeliśmy, więc możliwe, że nie wyrobią się na czas...
Więc... teraz albo nigdy, tak?
Ciekawie z nami pogrywasz, przeznaczenie.
- Mimi, mieliśmy porozmawiać, prawda? Nie o twoich randkach z Namjoonem... choć o tym też poniekąd - zacząłem, nadal spokojnym tonem, patrząc na ten powoli niszczący pracownię ogień. - Pamiętasz, jak gadaliśmy o tym, jak cię postrzegam? I jak cię traktuję? Powiedziałem wtedy, że "jestem hetero, ale...". No właśnie, "ale", Mimi - podkreśliłem, w końcu go od siebie nieco odsuwając, bo mimo wszystko chciałem jeszcze popatrzeć na tę śliczną buzię.
Ująłem jedną dłonią jego twarz, drugą nadal go obejmując, aby choć trochę chronić.
- Namieszałeś mi w głowie - przyznałem, tym razem ze szczerym uśmiechem, patrząc w te piękne, choć zapłakane oczy. - Lubię dziewczyny, ale... bardziej od nich lubię po prostu Park Jimina - wyjawiłem w końcu, nadal się uśmiechając. Choć myśląc o tym, że to mogą być nasze ostatnie wspólne chwile, w moich oczach również zaczęły zbierać się łzy.
Jimin przez chwilę starał się to przetworzyć i zrozumieć. Bo fakt, wyskoczyłem z tym dość niespodziewanie i w naprawdę chujowym momencie.
- TY GŁUPI GŁUPKU! TERAZ CI SIĘ NA WYZNANIA ZEBRAŁO?! - nakrzyczał na mnie, na co w sumie zasługiwałem. Ale czemu mi się dziwił? Nasza relacja była... naprawdę skomplikowana.
Chłopak starał się przetrzeć swoje policzki i oczy, pozbywając łez, a ja po prostu się mu przyglądałem, starając zapamiętać każdy najmniejszy szczegół na jego buzi.
- Jeśli wyjdziemy z tego żywi, to przysięgam, że skopię ci dupę. A potem pójdziemy na randkę - oznajmił, kiedy już udało mu się oczyścić twarz z łez.
Przytulił się zaraz do mnie, a ja znów chętnie go objąłem, mogąc ochronić przed potencjalnym niebezpieczeństwem w postaci jakiegoś wybuchu.
Zaśmiałem się, niestety już nieco nerwowo, bo jak zwykle przy takich rozmowach zebrało mi się na żarty:
- Wiesz, że... bycie głupim to moja główna cecha - przypomniałem mu, jakby jeszcze tego nie zauważył.
Przez krótką chwilę tak siedzieliśmy, ale mój wzrok padł na jeden z elementów pracowni, którego jeszcze nie zajął ogień. Na razie to część Taehyunga była w płomieniach.
- Postarasz się zachować spokój, Jiminnie? Powyrzucamy przez kraty wasze najcenniejsze dzieła i rzeczy osobiste? - zaproponowałem, bo doskonale pamiętałem, ile tak naprawdę Jimin przy tym wszystkim siedział. W końcu byłem tego świadkiem, kiedy po raz kolejny tęsknota za jego osobą przyciągnęła mnie do tej pracowni późnym popołudniem.
Jimin jednak chyba coś sobie właśnie uświadomił. Sięgnął po swój telefon, wyciągając go z mojej kieszeni, po czym z kimś się połączył.
- Tae! Jesteś bezpieczny?! - zapytał, podniesionym tonem, na co westchnąłem ciężko.
Czy teraz jest to aż takie ważne? Po co go zamartwiasz?
Ech, nieważne...
Zostawiłem go, nie zabierając mu tym razem telefonu, bo może jego przyjaciel faktycznie lepiej go uspokoi, po prostu mając w sobie więcej empatii ode mnie. Ja natomiast wolałem skupić się na zabezpieczeniu jakoś Jimina, zarzucając na niego moją kurtkę, której ogień jeszcze nie zdążył zająć.
- Siedź tu i nie ruszaj się - poleciłem, a po zostawieniu go w tym w miarę bezpiecznym miejscu, złapałem jeszcze za jakiś materiał, ochraniając nim nie tylko siebie, co swoje drogi oddechowe, bo zrobiło się tu duszno i toksycznie od czarnego dymu i płomieni.
Spakowałem jego laptopa do mojego plecaka, przerzucając go przez kraty. Musiałem się przy tym trochę pogimnastykować, ale na szczęście się udało. Następnie skupiłem się na tym co Jimin potrzebował do swojej pracy dyplomowej. Zebrałem wszystkie kartki i papiery, zwijając je i zabezpieczając jakimś materiałem, który również przerzuciłem przez kraty. A kiedy uznałem, że wszystko co najważniejsze jest już bezpieczne, przewróciłem jeden ze stołów, przysuwając go do kąta, w którym kulił się Jimin, na szczęście grzecznie siedząc pod moją kurtką. I chyba zrobiłem to w porę, bo jak tylko do niego dołączyłem, doszło do tego, czego się spodziewałem po usłyszeniu pierwszego wybuchu na korytarzu - kolejny wybuch, tym razem wysadzający drzwi od pracowni, które z impetem uderzyły gdzieś o drugi stół.
Jimin się wzdrygnął, zresztą tak samo jak ja, bo obu nas to zaskoczyło, a jego dodatkowo na pewno przeraziło. Dlatego obejmując go szczelniej, ucałowałem jego głowę.
- Jeongguk, próbujmy kogoś wołać! - poprosił zrozpaczonym głosem. Ale w tym momencie wolałem tego nie ryzykować. A bardziej wstawania z tego w miarę bezpiecznego miejsca.
- Możemy krzyczeć, ale nie wstajemy.
Jednak akurat kiedy to zaproponowałem mogliśmy usłyszeć koguty straży pożarnej, więc wiedziałem, że pomoc była już niedaleko.
Teraz naprawdę przydałoby się wstać i zacząć ich wołać, ale jak miałem puścić Jimina? I w ogóle pozwolić mu krzyczeć, kiedy obaj powoli zaczynaliśmy kaszleć przez te wszystkie opary?
- Jeongguk, słabo mi...
Cholera...
Nie miałem na sobie za wiele, dlatego po lekkim odsunięciu blondyna od siebie, ściągnąłem bluzę, przystawiając ją do jego twarzy.
- Oddychaj przez to. Wciągniesz mniej dymu - poprosiłem, przyglądając mu się uważnie. Ale nie zawiązywał już ze mną kontaktu wzrokowego, będąc na to zbyt przerażony i zapłakany.
JEBANY POŻAR.
Dobra, trzeba wołać pomoc.
Zostawiłem go w tym kąciku, samemu przechodząc za ochraniający nas stół, aby faktycznie zacząć krzyczeć, nawołując ich. Ale cały ten dym i czad i na mnie zaczął wpływać negatywnie, dusząc, przez co nie byłem w stanie krzyczeć tak głośno i często, jak chciałem. Starałem się oddychać bardziej w koszulkę, którą zasłoniłem nos i usta, choć to i tak niewiele dawało. Nie kiedy płomienie były już prawie za moimi plecami.
Powoli zacząłem faktycznie myśleć, że taki właśnie będzie nasz koniec. Wyznałem mu co czuję, on poniekąd również... I w tym życiu chyba tylko tyle byliśmy w stanie zrobić...
Jimin zemdlał, a ja powoli musiałem podpierać się parapetu, nadal starając nawoływać pomoc, która chyba jednak nie miała dotrzeć na czas...
Jimin
Kto by przypuszczał, że musi dojść do tak ekstremalnej sytuacji, jak pożar, bym w końcu usłyszał od Jeongguka to, co naprawdę mu leży na sercu. I bym sam zrozumiał, co tak naprawdę do niego czuję. Bo kiedy płomienie wdarły się do pracowni, a ja byłem przekonany, że to już koniec i zginę spalony żywcem, pomimo bycia niewierzącym błagałem wszystkie siły wyższe, aby dały nam jeszcze szansę na wspólne szczęście w tym życiu. W duchu wołałem o litość i poprzysiągłem sobie, że jeśli wyjdziemy z tego żywi, to zrobię co w mojej mocy, byśmy spróbowali być razem. Bo Jeongguk nie był Christianem. Miał swoje chujowe zachowania, ale miał też swoją historię, która na pewno doprowadziła go do takich działań. A ja chciałem ją poznać, by lepiej go zrozumieć i być może... jeszcze mocniej pokochać. Tego uczucia byłem już pewny. Coś w moim sercu po prostu mi mówiło, że jesteśmy sobie zapisani w gwiazdach.
Ale zbliżająca się śmierć w ramionach Jeongguka przywołała do mnie jeszcze jedno nie-wspomnienie, którego głównym elementem była strzykawka. Jej igła podawała mi coś do organizmu, po czym odcięła całkowicie świadomość. Nie rozumiałem tego - może było to jakieś moje inne życie. Może poprzednie wcielenie. Może alternatywna rzeczywistość. Może w czasie snu przenosiłem świadomość do innego ciała, które miało swoją historię. Jednak cokolwiek to było - teraz było nieistotne, bo nasze życie miało się zakończyć tu i teraz. Płuca już nie dawały sobie rady z ciężkim dymem, a ciało wystawione na tak nieznośną temperaturę zdawało się topić. Nim opadłem całkowicie, ostatni raz poprosiłem siły wyższe, aby chociaż Jeongguk przeżył.
Pierwsze co usłyszałem, to ciche, równomierne pikanie. Potem szepty wielu głosów, znajdujących się wokół mnie. Nie byłem w stanie rozróżnić słów. Wszystko brzmiało jak bełkot, tylko o różnej tonacji. W końcu do mojej świadomości dotarło uczucie nieprzyjemnego chłodu w lewej ręce.
Chyba... żyję?
Zmusiłem moje ciało, aby poruszało powoli palcami u stóp. Lewa noga. Prawa noga. Chyba wszystko jest ok. Teraz ręce. Palce u lewej dłoni i palce u prawej. Czuję je. Jest dobrze.
Moje próby sprawiły, że głosy nieco się podgłośniły, ale nadal nie do końca jeszcze rozumiałem, co znaczą.
- Jimin?
To ja jestem Jimin, prawda?
- Jiminnie, kochanie?
Chyba znam te głosy. Taehyung? I... mama?
Podniosłem powieki i szybko je znów zamknąłem, bo światło było nieco oślepiające.
- Skarbie, jesteśmy przy tobie. Jesteś już bezpieczny.
To stanowczo moja mama.
Znów spróbowałem otworzyć oczy, ale jeszcze przez dłuższą chwilę wszystko było nieco niewyraźne. Poczułem też lekkie rwanie w płucach, przez co zacząłem kaszleć. Wtedy zorientowałem się, że mam na twarzy maseczkę, która umożliwiała mi oddychanie. Chyba czystym tlenem. Było teraz naprawdę wiele niewiadomych dla mojego otępiałego umysłu.
- Co się stało? - wychrypiałem, kiedy udało mi się nabrac już nieco powietrza w płuca.
Przez kolejnych kilka minut słuchałem, jak siedzący przy mnie Taehyung oraz mama opowiadają, co wiedzieli ze swojej perspektywy. Hoseok, który najwyraźniej towarzyszył Tae, również dorzucał trochę informacji.
To nie był szczęśliwy wieczór. Zaadaptowanie budynku na pracownie studentów bez wszystkich koniecznych przeglądów w końcu się zemściło. I to w najokrutniejszy sposób. Ale od początku.
Na jednym z wyższych poziomów, w pracowni jakichś pierwszoroczniaków, pękła rura, z której zaczął się wydobywać olej opałowy. Zgłosili to, ale sporo cieczy zaczęło się w tym czasie roznieść po piętrze, a potem po klatce schodowej. I cała administracja, zamiast od razu zarządzić ewakuację budynku, udawała, że nic się nie dzieje i tylko pani sprzątająca latała z mopem, próbując zbierać te plamy. W międzyczasie konserwator zakręcił zawory, by więcej się już tego nie lało, ale przyszedł na miejsce z fajką w zębach. Jakże inteligentnie! Wystarczyło, by rozżarzony papieros spadł mu w jedną plamę i zaczęło się piekło. A system przeciwpożarowy w ogóle nie zadziałał, bo mądrzy studenci pozatykali sobie czujniki dymu, by palić w spokoju w swoich pracowniach! CO ZA SZCZYT DEBILIZMU. Po prostu wszystko, co mogło pójść źle w tej sytuacji, naprawdę miało miejsce. Jeszcze próbowali wodą to gasić, gdzie każdy wie, że woda + olej to marne połączenie, dlatego tym szybciej się to rozniosło po korytarzach.
Ze zgrozą słuchałem, że osoby znajdujące się na piętrach powyżej źródła ognia nie miały szans. W samym pożarze zginęło pięciu studentów oraz konserwator, który prawdopodobnie nie był w tamtym momencie w pełni trzeźwy. Trzy osoby zmarły też w szpitalu od zatrucia toksycznym dymem. Masa studentów skończyła z licznymi poparzeniami i podtruciami. Dzięki temu, że moja pracownia znajdowała się na parterze, zostaliśmy ocaleni jako jedni z pierwszych.
Właśnie. My. Bo Jeongguk na szczęście też był cały i zdrowy.
- Ale już jest wszystko w porządku Minnie - podsumował całą tą opowieść Tae, głaszcząc mnie po włosach.
Widziałem po jego twarzy, że mocno to przeżył. Gdy sobie uświadomiłem, że mógł być na jednym z wyższych pięter, w pracowni Hoseoka... Na szczęście wyszli na randkę, kręcąc się po mieście z dala od tego źródła nieszczęścia. Zdążyłem go już przeprosić, że nie ratowałem jego projektów, bo przecież mogłem ocalić choć kilka z nich, ale tylko mnie opieprzył, że w ogóle myślę teraz o takich sprawach. Podsumował to słowami: "Ubrań zawsze mogę naszyć. Ciebie mam jednego, Jiminnie"
- A co z Jeonggukiem? - zapytałem w końcu, mimowolnie się rozglądając, jakbym spodziewał się, że siedzi w którymś kącie. Leżałem na sali dla vipów, o co na pewno zadbali moi rodzice, więc raczej marne były szanse, aby młodszy również się tu znalazł. Jednak miałem nadzieję, że jesteśmy w tym samym szpitalu i będę mógł go jeszcze dzisiaj zobaczyć.
- Wypisał się dzisiaj rano - odpowiedział spokojnie Hoseok. - Widziałem go, gdy wychodził. Próbowałem z nim rozmawiać, ale nie chciał słuchać.
- Jak zwykle głupi i uparty - mruknął Tae, wzdychając ciężko.
- Pójdę po coś do jedzenia. Tata niedługo przyjedzie z ubraniami - powiedziała nagle moja mama. Przez większość historii o tym, co się wydarzyło, siedziała cicho. Dowiedziała się o wszystkim z telewizji, która szybko zaczęła relacjonować tę tragedię, a kiedy zadzwoniła do mnie, by upewnić się, że jestem bezpieczny, usłyszała w słuchawce głos kogoś z pogotowia, informujący ją, że właśnie zmierzamy do szpitala. To na pewno był dla niej wielki, emocjonalny cios. Nic dziwnego, że wolała teraz wyjść i się wypłakać, o co absolutnie nie miałem do niej pretensji. Najchętniej przytuliłbym ją i zapewnił, że wszystko już będzie ze mną dobrze. Ale wolałem za wiele nie ruszać ręką, w którą miałem wbity wenflon. W ogóle wolałem nie patrzeć na tę rękę. Igła z tamtego nie-wspomnienia wystarczająco mnie przerażała, by na widok tej realnej robiło mi się niedobrze.
- Tae, podaj mi prosze telefon. Muszę do niego zadzwonić - powiedziałem cicho, wyciągając rękę.
Chłopak posłuchał mojej prośby, jednak widziałem, jak marszczy brwi nieco niezadowolony. Wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Hosoekiem, który położył dłoń na jego ramieniu i zaczął go miarowo głaskać.
Awwwww jakie słodziaki.
Skupiłem się na moim telefonie i odszukałem "Zjebona". Chyba powinienem zmienić nazwę tego kontaktu. Nacisnąłem słuchawkę i ledwo po pierwszym sygnale, usłyszałem nieco zmęczony, a może nawet znudzony ton.
- Jiminnie czy Taehyung? Bo nie wiem, jak się witać.
- Gdzie ty jesteś do diabła? Dlaczego wyszedłeś ze szpitala? - zapytałem od razu, mocno zmartwiony jego postawą.
- Mimi - powiedział słodkim tonem, wyraźnie zadowolony. - Mam dzisiaj trening, nie będę leżał, nudził się i zajmował innym miejsce. Jak tam? Wszystko ok? - dodał już nieco zmartwiony.
Pożar przetrwał, a ja go normalnie gołymi rękami uduszę.
- TRENING?! JEON JEONG... - zacząłem, ale zaraz moje płuca odmówiły posłuszeństwa, przez co potwornie się rozkaszlałem. Byłem jednak zdeterminowany, by kontynuować ten opieprze. - Jeongguk. Masz natychmiast wracać do szpitala i kompleksowo się przebadać. Chcesz tam paść?! Nawdychałeś się tego - znów przerwałem, by odkaszleć. - Tego gówna i chcesz trenować?! Widzę cię za godzinę tutaj! Pokryję koszty twojego pobytu w szpitalu, ale masz...
Tym razem nie byłem w stanie dokończyć, bo płuca naprawdę słabo mi pracowały. Hoseok podał mi maseczkę z tlenem i przez chwilę oddychałem głęboko, słuchając odpowiedzi, która zaczęła się od głośnego westchnienia.
- Jimin. Czy możesz spokojnie leżeć i odpoczywać? Zrobiłem wszystkie badania i jest ok. Gorsze urazy przeżyłem i dalej normalnie funkcjonowałem - powiedział, ale w pewnym momencie głos mu się podłamał i wyraźnie probował zamaskować kaszlnięcie. - Przyjadę później - dodał tylko i rozłączył się szybko.
Mam nadzieję, że odkaszle to gówno, co mu na płucach siadło.
Nie minęła minuta, a Hoseok dostał wiadomość od Jeona, którą się z nami podzielił. Jeongguk mu nawymyślał za powiedzenie mi o jego wyjściu ze szpitala i poprosił o zadbanie, bym się nie złościł i odpoczywał.
SZKODA TYLKO, ŻE TO ON MNIE TERAZ ZŁOŚCIŁ. JAK ZAWSZE. Czy da się jakoś załatwić karetkę, by pojechali po Jeona i złapali go w kaftan? Chociaż przy jego budowie, to może lepiej niech biorą łańcuchy...
- Nie przemówisz mu do rozumu, Minnie - powiedział wyraźnie zrezygnowany Tae. Znał mnie na tyle, by wiedzieć, co aktualnie chodzi mi po głowie.
- Wiem. Jest głupi i uparty jak osioł.
- Ale dobrze, że z tobą był. Chociaż raz na coś się przydał - przyznał cicho, ściskając moją dłoń. Spojrzeliśmy na siebie z uśmiechami. Doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, że ta scena mogłaby się nie wydarzyć, gdyby nie Jeon. - Ale w sumie... co tam robił? Znowu przyszedł ci dokuczać? - zapytał.
- Nie. Często przychodzi po prostu posiedzieć, gdy ja pracuję. Nie wiem, kiedy robi swoje zadania... ale też się cieszę, że był ze mną. Pewnie już bym nie żył, gdyby nie on...
Tae na chwilę przymknął oczy, po czym zaczął nimi szybko mrugać, wyraźnie chcąc powstrzymać łzy. Nie komentowałem tego, bo obaj będziemy potrzebowali jeszcze jakiegoś czasu, by przetrawić tę sytuację.
Mój przyjaciel i jego chłopak zostali ze mną jeszcze przez jakiś czas, potem dołączyli do nich moi rodzice, ale w końcu przyszedł moment, gdy musieli mnie zostawić. Skończyły się godziny odwiedzin, a według lekarza potrzebowałem odpoczynku. Choć moim zdaniem bardziej przydałaby się pewna osoba...
Miał mnie odwiedzić...
Straciłem nadzieję, że zobaczę jeszcze dzisiaj Jeongguka, gdy pod wieczór drzwi do sali otworzyły się powoli, a zaraz po tym zamknęły, gdy tylko mój gość wsunął się do środka. Jeon od razu położył palec na wargach, dając mi znać, bym siedział cicho.
- Wszedłem na nielegalu, bo już nie chcieli mnie wpuścić - wyjaśnił cicho, kiedy dotarł do mojego łóżka i szybko ustawił parawan tak, by osoba, która zajrzy do sali, nie mogła go zobaczyć.
Ja w tym czasie powoli podniosłem się do siadu. Czułem się już nieco lepiej po całodziennym leżeniu.
- Zaraz zacznę krzyczeć, to przybiegną, złapią cię w kaftan i będziesz tu leżał ze mną - powiedziałem, przyglądając się mu.
Nie wyglądał dużo gorzej, niż wczoraj. Może przybyło mu kilka siniaków przez ten cholerny trening, ale nie widziałem zbytnio oparzeń, co trochę mnie uspokoiło.
- Chciałbyś, Park Jimin - powiedział z szerokim uśmiechem, ale zaraz spoważniał. - Leż, na pewno jeszcze jesteś osłabiony. Twój projekt jest cały. Laptop też. Tae chyba je ma, czy tam twoja mama... Nie wiem już. Ale są bezpieczne - dodał.
Jakby te głupie rzeczy były ważne. TOBIE SIĘ NIC NIE STAŁO, DURNIU. TO JEST NAJWAŻNIEJSZE.
- Przejmujesz się głupotami - mruknąłem, jednak wiedziałem, że bardzo się starał, ratując moje rzeczy, podczas gdy ja upewniałem się, że Tae jest bezpieczny. - Ale dziękuję. Jak się czujesz?
- No później musiałbyś zaczynać wszystko od nowa, więc to nie takie znowu głupoty. A widziałem, ile nad tym siedziałeś - przypomniał, co nie do końca było prawdą. To, że drukowałem rzeczy i wywieszałem na tablicy to jedno, ale cała moja praca była bezpieczna na chmurze. Dlatego nie straciłbym zbyt wiele. W dużo gorszej sytuacji był Taehyungie, który fizycznie stracił swoje szkice i niektóre gotowe ubrania. Też miał jednak zdjęcia projektów na tablecie, więc mógł je odtworzyć, jednak stanowczo będzie to go kosztować sporo pracy.
Jeongguk złapał moją dłoń i pochylił głowę, jakby chciał nieco ukryć się przed moim wzrokiem.
- Ze mną jest wszystko ok. Poćwiczyłem, dostałem opieprz od ciebie i od trenera. I od Sayi... - przyznał i westchnął ciężko, ale widziałem, że się uśmiecha. - I czekam na kolejne - dodał, odchrząkując dość mocno, co świadczyło, że znów maskował kaszlnięcie. Zupełnie niepotrzebnie.
Wolną ręką sięgnąłem więc po maseczkę do podawania tlenu i wręczyłem mu ją, nieco siłą.
- Zrób to chociaż dla mnie i pooddychaj - poprosiłem.
Na szczęście grzecznie mnie posłuchał i przez kilka minut siedzieliśmy w ciszy, by chłopak mógł się dotlenić. Po tym zwrócił mi maseczkę, która wylądowała na wieszaczku przy kroplówce.
- Aaaa i w sumie... do szpitala przecież nie przychodzi się z pustymi rękami - powiedział Jeon, sięgając do wewnętrznej kieszeni swojej kurtki. Wyjął stamtąd karteczkę, taką samą, jaką wsunął mi już pod drzwiami i podał.
Chętnie wyciągnąłem po nią rękę i zapoznałem się z treścią.
"Cieszę się, że Cię poznałem. Lubię spędzać z Tobą czas. I myślę o Tobie trochę więcej niż powinienem. ~ ten głupi koleś piszący do Ciebie po nocach z obcego numeru"
A nie mówiłem?
Jeongguk
A jednak się nam poszczęściło. Los po prostu za wszelką cenę chciał na mnie wymusić przyznanie się do moich uczuć. A niech ma, tym razem mu się udało.
Bo kiedy byłem przekonany, że pomoc nie pojawi się jednak na czas, strażacy dotarli pod pracownię, wyłamując jedne z krat. A po przekazaniu im Jimina, sam również zdążyłem uratować się przed ogniem, który już zbliżał się do kąta, w którym się chowaliśmy. I choć jeszcze w karetce straciłem na jakiś czas przytomność (może przez te wszystkie opary, a może z wycieńczenia), nie miałem zamiaru pozostać w szpitalu. Kimnąłem się jedną noc, bo podali mi coś na uspokojenie, twierdząc, że moje próby wypisania się po północy były spowodowane szokiem. Ale kolejnego dnia nie zamierzałem już marnować. Czekała mnie ważna walka, a wyniki moich badań były w porządku. Oczywiście miałem to i tamto podwyższone, ze względu na niektóre zażywane suplementy, ale wiedziałem, że akurat tym nie musiałem się przejmować.
I w ten oto sposób zebrałem opieprz od wszystkich możliwych mi bliskich. Raczej już cały Seul słyszał o tym co wydarzyło się w budynku z pracowniami studentów ASP. A jednak nikt nie pisał o prawdziwym bohaterze, Jeon Jeongguku, który ocalił jedno z najważniejszych żyć, czyli to Park Jimina! Woleli skupiać się na głupotach. Ech.
No i cóż, było minęło, czas leci dalej, więc nie miałem zamiaru marnować go na rozpamiętywanie tego wydarzenia. Dlatego następnego dnia zaliczyłem trening, starając się zignorować męczący mnie kaszel. Nie przejmowałem się nim, bo przecież była to normalna reakcja organizmu, który nawdychał się jakichś oparów. Kilka dni i mi minie. Ważniejsze było dobre przygotowanie do walki, zwłaszcza gdy teraz byłem jeszcze bardziej zdeterminowany, aby ją wygrać. Bo a nuż kojfnąłbym w tamtej pracowni, i co by zrobiła Saya? Byłaby zdana na siebie... A do tego dopuścić nie mogłem.
Trening, szybkie zakupy, emocjonująca rozmowa z Jiminem, który chyba powinien dostać coś na uspokojenie, bo mi świrował, kolejny trening, tym razem domowy, na mojej siłce, szama, prysznic i do Jimina.
Trochę straciłem przez to wszystko poczucie czasu. Nie spodziewałem się, że jest już tak późno. Przez co gdybym się tutaj nie zakradł, omijając sprytnie recepcję, byłyby nici z odwiedzin. A skoro coś mu obiecałem, to obietnicy musiałem dotrzymać.
Jimin początkowo nie ucieszył się na mój widok, oczywiście będąc na mnie zły. Ja natomiast czułem ulgę widząc go żywego i bez tych wszystkich niepotrzebnych łez i przerażenia. Co prawda zabrałbym go z tego przygnębiającego otoczenia, bo przecież mógł równie dobrze odpoczywać w domu, ale pewnie jego mama by na to nie pozwoliła.
Po zebraniu kolejnego opierdolu, sięgnąłem w końcu po kartkę, którą ze sobą przyniosłem. Taką samą jak tę, która pewnego dnia wylądowała pod drzwiami jego pracowni. Bo skoro już mu wszystko wyznałem, mogłem pójść na całego.
Chłopak zaczął ją czytać, a mój wzrok rozpoczął obserwowanie tak bardzo interesującego sufitu... Następnie parawanu, a później telewizora, naprzeciwko jego łóżka. Bo co niby miałem zrobić w takiej sytuacji?! Nigdy nie stosowałem podobnych „zalotów". Nie dawałem nikomu karteczek, woląc się albo do niczego nie przyznawać, albo powiedzieć zwykłe: „Podobasz mi się, ok?". A jednak przy Jiminie... nie wiem, czy na tym etapie potrafiłbym wydukać takie słowa. Poza tym: „Cieszę się, że Cię poznałem. Lubię spędzać z Tobą czas. I myślę o Tobie trochę więcej niż powinienem. ~ ten głupi koleś piszący do Ciebie po nocach z obcego numeru", wydawało się bardziej odpowiednie. W naszym przypadku i z moim chujowym doborem słów podczas stresujących wyznań. Lepiej będzie jak sobie to po prostu przeczyta.
Blondyn dłuższą chwilę się temu przyglądał, jeszcze bardziej mnie stresując. A kiedy z jakiegoś powodu sięgnął po telefon, w końcu się odezwał:
- Wiedziałem, że to ty. Choć przez chwilę myślałem, że może Min - stwierdził, jednak nie bardzo mu w to wierzyłem.
Przyglądałem się, jak zdejmuje etui z telefonu, sprawiając tym samym, że wypadła spod niego jakaś inna karteczka. I dopiero po chwili poznałem, że to ta, którą dałem mu w pracowni.
Ahaaa? Była dla niego aż tak ważna? Myślałem, że ją wyrzucił. O, wow. To... urocze.
Włożył obie za etui, chyba uznając je za idealną pamiątkę. Choć była też opcja, że wykorzysta je przeciwko mnie. Bo w sumie nadal nie wiedzieliśmy, na czym stoimy... Ale przecież nikt nie będzie wiedział, że to ode mnie?
- Pewnie jesteś zły sam na siebie, że spodobał ci się facet - dodał, znów rzucając jakimiś głupimi oskarżeniami. Dlatego zabrałem się za wyjaśnianie wszystkiego po kolei, najpierw postanawiając skupić na tej nocnej rozmowie z mojego drugiego telefonu:
- Ojjj, Park Jimin, nie gadaj, nie wiedziałeś. Dobrze to rozegrałem. Kombinowałeś z telefonem, a tu nic. Próbowałeś wziąć mnie z zaskoczenia, pytając o te nocne SMS-y, ale na to też się przygotowałem - zauważyłem, dumny ze swojego aktorstwa.
Moje palce powędrowały do jego twarzy, nie mogąc się powstrzymać przed złapałem delikatnie jego nosa. Choć tuż po tym działaniu, nieco spoważniałem. Bo temat pod tytułem: „Lubię cię, Park Jimin", nie był wcale taki prosty...
Mój wzrok znów zawiesił się gdzieś na parawanie, śledząc jego strukturę.
- I nie będę ukrywał, że jestem trochę zły... W sumie byłem, na początku. A teraz... będę zły tylko wtedy, gdy powiesz, że jednak jestem debilem, jeśli myślałem, że mam u ciebie szanse zachowując się tak jak się zachowywałem i wyglądając jak twój eks - wytłumaczyłem, zdradzając mu moje obawy. Bo choć przez cały dzień nie dopuszczałem ich do siebie, teraz uderzyły ze zdwojoną siłą, łatwo wpływając na moje samopoczucie.
- Jesteś debilem, bo zamiast ze mną pogadać, to bawisz się w jakieś podchody - oznajmił, odkładając już telefon, co oczywiście zauważyłem tylko kątem oka, bo nadal nie zamierzałem na niego patrzeć. Zwłaszcza, gdy kontynuował to wyznanie: - Jeongguk, nie wiem, co mam ci powiedzieć. Mam mieszane uczucia. Z jednej strony ciągnie mnie do ciebie. A z drugiej - zafundowałeś mi już sporo atrakcji tak, jak wcześniej Christian. Boję się, że znowu będę tylko cierpiał.
Potrzebowałem chwilę. Na lekką analizę i ułożenie sobie całego tego mętliku w głowie.
- Nie mieliśmy dobrego startu... I gdyby nie twoje romanse z Minem, nie byłbym dla ciebie ponownie chujem, ale... Nie wiem, czy chcę się tłumaczyć i obiecywać ci nie wiadomo co. Jestem pojebany, wiem... - Westchnąłem, patrząc znów na sufit, który podpowiadał mi jedno, a parawan mówił mi drugie... Nie pomagacie, koledzy. - Zrobię tylko ostatnią rzecz i znikam - uznałem jednak, bo... wiedziałem, jakim byłbym dla niego facetem. Miał rację, a przecież nie chcę go znowu ranić. Lepiej się od niego odciąć i dać mu spokój.
Ale tak jak wspomniałem - jeszcze tylko jedna rzecz. Bo zanim w ogóle zrozumiał, co mam zamiar zrobić, przysunąłem się do niego, sięgając do tych delikatnych ust. To było tylko lekkie cmoknięcie, a jednak wywołało tak wiele emocji. Bo gdy się od niego oderwałem i zacząłem prędko kierować do wyjścia, moje serce zaczęło szaleć. A uczucie, które pozostało na ustach, zawładnęło całym moim ciałem i umysłem. Ale musiałem się z tym pogodzić i dać mu w końcu spokój.
- Wracaj tu i to natychmiast, bo inaczej pójdę za tobą.
Nie spodziewałem się takich słów. Raczej założyłem, że chłopak będzie w takim szoku, że przez dłuższą chwilę nie będzie się w stanie odezwać. Ale chyba domyślał się, że przy mojej impulsywności lepiej działać szybko.
Zatrzymałem się, nie przez jego „groźbę". Po prostu nawet gdyby powiedział zwykłe „stój" albo „poczekaj", zrobiłbym to.
Dobra, teraz tylko zachować spokój!
Jednak przy tak szybko bijącym sercu i maltretowaniu swoich warg, które chyba chciały jeszcze przez chwilę poczuć na sobie usta Jimina, nie było to łatwe.
Cmoknąłem w końcu kącikiem ust, starając się, by mój głos brzmiał nieco arogancko, nie zdradzając mu moich prawdziwym uczuć:
- Po co, Park Jimin? Nie chcę być twoim kolejnym problemem. Wolę żebyś miał spokojne życie. Beze mnie. - Ale chyba w tym momencie mogłem pomarzyć o aroganckim tonie, bo ledwo wydukałem te słowa, czując, jak w moich oczach zbierają się łzy.
A więc jednak mi zależy... Cholernie zależy.
Nie stałem tak samotnie zbyt długo, bo zaraz usłyszałem, jak Jimin podnosi się z łóżka.
Podszedł do mnie powoli, a jego ręce objęły moje ciało, przytulając. A to było... przyjemne uczucie. Jak gdybym w końcu znalazł się tam, gdzie powinienem się znaleźć. Z osobą, która naprawdę była mi przeznaczona.
Starałem się odgonić łzy, które napłynęły mi do oczu, mrugając szybko. Moje dłonie objęły powoli to drobniutkie ciało, tak bardzo ciesząc się jego bliskością. Nasza różnica wzrostu była w tej chwili naprawdę spora. Głównie ze względu na moje wysokie buty. Dzięki temu mogłem wtulić swój policzek w jego włosy, przymykając na chwilę oczy.
Nie chcę cię tracić. Chcę, żebyś był mój.
- Gdy wyjdę ze szpitala, pójdziemy na randkę? Spróbujemy i zobaczymy, co z tego będzie? - zaproponował, chyba myśląc o tym samym co ja.
- Skraść Park Jiminowi jeden pocałunek i już go mam - zażartowałem, śmiejąc się krótko, licząc, że choć trochę rozładuję tym napiętą atmosferę. - Nie no, nie wiedziałem, że tak to podziała jak coś. A co do randki... Możemy spróbować. Jeśli chcesz. Ale chociaż raz wezmę pod uwagę uczucia innej osoby i dodam - ale nie zmuszaj się do tego, jeśli się boisz i czujesz przy mnie niekomfortowo - poprosiłem, po prostu nie chcąc mu znowu mieszać w życiu. Zrobiłem to już wystarczająco dużo razy...
- Powiedziałem ci w pracowni, że jeśli przeżyjemy, to pójdziemy na randkę. I dam ci kopa w dupę, więc odwróć się jeszcze, to już spełnię połowę obietnicy - stwierdził, nagle mi grożąc? Więc chyba te poważne rozmowy mamy już za sobą?
- Aha. Już mnie chcesz bić? Pomocyyyy - zacząłem udawać, że krzyczę, nadal trzymając go przy tym szczelnie, aby jeszcze mi nie uciekał. Bo trzymanie go tak blisko było zbyt przejmie. - Czyli jak cię nie puszcze, to nie dostanę. Ok, stoimy tak ile wytrzymamy - dodałem, zadowolony ze swojego cwaniackiego pomysłu, na który oczywiście Jimin zaraz znalazł rozwiązanie:
- To będzie ciężko. Bo trochę kręci mi się w głowie - uznał, opierając nagle czoło o mój tors.
No ładnie, ładnie. Już cwaniaczek mi kombinuje. A jeszcze nawet na tę pierwszą randkę nie poszliśmy.
- Ajjj, ty manipulancie - mruknąłem tylko na to.
Jednak jeśli mówił prawdę i faktycznie zaczął się źle czuć, to nie mogłem pozwolić mu stać tutaj ze mną i się męczyć, prawda? Dlatego zaraz z łatwością wziąłem go na ręce, marszcząc przy tym przez chwilę brwi, bo ile on ważył? Jakieś pięćdziesiąt kilo? Przy jego wzroście?!
Chyba jak już ogarnę sesję i walkę, będę musiał go trochę podkarmić.
Przeniosłem go powoli na łóżko, puszczając niechętnie, bo jeszcze bym go ponosił. I poprzytulał...
- Jeongguk... ty też jesteś osłabiony. Nie rób tak - skarcił mnie, znów niepotrzebnie przejmując się moim zdrowiem, z którym przecież wszystko było okay.
- Nie panikuj. Dzisiaj już wyciskałem dwukrotność swojej wagi - pochwaliłem się, dumny. Bo pomimo mojej diety, nadal byłem silny chłop, czego się obawiałem, zgadzając na te warunki i schodzenie z wagi.
I oczywiście, że zaraz oberwałem za to w ramię. A przecież to było tak dobre osiągnięcie! Ech.
- Masz o siebie dbać, a nie. Jednak wezwę lekarza z kaftanem dla ciebie.
Wywróciłem tylko oczami na te jego szantaże.
- Skoro mnie bijesz to już ci chyba lepiej, co? - zauważyłem, zacieszając i łapiąc delikatnie jego policzek, który wymaltretowałem. Był... dość ciepły i mogłem jedynie domyślać się, co było tego powodem. A raczej KTO!
- Wracaj do domu odpocząć, skoro jesteś taki uparty - polecił, po czym wykorzystał to moje lekkie pochylenie nad jego łóżkiem, aby sięgnąć do mojego policzka. Nieco mnie tym zaskoczył, dlatego moje oczy znów nie patrzyły na niego, a po prostu gdzieś na bok.
Rozkoszowałem się jego dotykiem, uśmiechając lekko, bo jego dłoń była tak przyjemna i delikatna. Dopiero gdy oderwał ją od mojego policzka, wyprostowałem się, teraz już serio musząc zbierać.
Chociaż może... schowam się pod jego łóżkiem i zostanę tu na noc?
Hmmm...
Dobra, spokój! To jeszcze nie ten etap!
- To się zbieram. A ty się tu bycz w tej strefie dla VIP-ów - wytknąłem, specjalnie zaczynając się rozglądać po tej sali wyjętej prosto z dramy o seulskich elitach.
I proszę, chłopak z bogatej rodziny, trafił na chłopaka z tej rozbitej. I mam w końcu swój film akcji z wątkiem romantycznym, co?
- No full wypas ci zapodali - zauważyłem jeszcze, zacieszając znów do niego. A chcąc się pożegnać z nim w... miły sposób, pochyliłem się znowu, głaszcząc jego włosy i dając mu w nie całusa. - Czyli to na co zasługuje Park Jiminnie - wyszeptałem prosto w te blond kosmyki, jakoś nie chcąc się od nich odrywać. I stąd iść... Ale musiałem.
Jimin zaśmiał się na te moje wyznania, a ja lekko zmarszczyłem brwi, kiedy znów się wyprostowałem, mogąc na niego patrzeć.
- Przeraża mnie ta twoja słodka strona - stwierdził, co zaraz niesamowicie mnie striggerowało?! Bo ja tu się staram, a on mi wyjeżdża z czymś takim?!
- Dobrze. Już się żegnam tak, jak powinienem - zapowiedziałem mu z niecnym uśmieszkiem, po którym od razu zaatakowałem jego żebra gilgotkami. Żebra, brzuch i trochę pachy, aby zrobić to tak jak zawsze, denerwując go na odchodne.
Nie chciałem go oczywiście męczyć niewiadomo ile, bo nadal był osłabiony i powinien odpoczywać, więc kiedy pomiędzy jedną a drugą falą śmiechu poprosił mnie, abym przestał, dałem mu już spokój.
Popatrzyłem na jego uśmiechniętą buzię po raz ostatni, mając nadzieję, że następnym razem zobaczymy się już w innych okolicznościach, najlepiej na tej obiecanej randce. A póki co, musiałem zmusić się do wyjścia stąd, rzucając mu jeszcze coś w moim stylu, czyli: „Narkaaaa Park Jimin". I niech żałuje, że mi wytknął tę „słodką stronę", bo tak to usłyszałby inne pożegnanie. Możliwe że wymknęłoby mi się przy nim jakieś „skarbie" albo „kochanie". Kto wie...
Chyba po raz pierwszy nie żegnałem się z nim z ciężkim sercem. Bo po raz pierwszy byłem szczery. A kiedy dotarłem już do domu, mogłem sobie w spokoju przenieść nasz pierwszy pocałunek na płótno, nie mogąc nacieszyć naszą nową relacją i przyszłą randką.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top