Epilog | 3127 słów
Jeongguk
Gdyby nie Jimin chyba bym ześwirował. Bo jednak psycholog sportowy za wiele by tu nie pomógł. To jednak nie była kwestia obicia komuś mordy, po którym miewałbym koszmary. To kwestia odebrania komuś życia. Nawet jeżeli potworowi, to nadal „komuś". I to faktycznie potrafiło odbić się na psychice.
Dlatego przez pierwsze tygodnie codzienne funkcjonowanie było uporczywe. Mimi został ze mną w domu, ale wiadomo, że na niego też to trochę wpłynęło, przez co nie chciałem dzielić się z nim wszystkim, co krąży po mojej głowie. Jedynie nocami dzieliłem się z nim przeżyciami z kolejnego koszmaru sennego, z którego przebudziłem się zdyszany i spocony. Chłopak uspokajał mnie przy tym, zapewniając, że to tylko zły sen. A później znów mogłem zasnąć do jego pięknego głosu, nucącego mi jakąś spokojną melodię.
Tak nam minął pierwszy miesiąc. Na początku kolejnego Mimi zaproponował krótki wypad do mojej siostry, który może choć trochę odciągnie nasze myśli od ostatnich wydarzeń. I to był strzał w dziesiątkę. Raczej nie taki, jak zakładaliśmy, ale skutecznie odrywający nas od popełnionego przeze mnie morderstwa. Bo Saya, wraz z Min Yoongim, który dołączył do nas na weekend, oznajmili nam co zaplanowali. I to nie była jakaś tam przeprowadzka, zaadoptowanie zwierzaka, czy kupno samochodu... Moja siostra wymyśliła sobie z tym petkiem ślub! ŚLUB. Po kilku miesiącach związku...! A to z łatwością załączyło we mnie tryb wkurwu, który w końcu zastąpił tryb strachu i niepewności.
Jimin był przeszczęśliwy, podzielając radość Sayi i Mina. Od razu dołączył do planowania całej ceremonii, którą Saya zamierzała odprawić o dziwo w Bostonie. Ale jak się później dowiedziałem, już po rozmowie w cztery oczy, sztywna kultura Korei, wraz ze wspomnieniami, które ojczyzna w niej wywoływała sprawiły, że wolała wyjść za mąż poza miejscem swojego urodzenia. Nie zamierzałem tego kwestionować, byłem jak najbardziej za. Choć to nie zmieniało faktu, że to i tak za wcześnie! Zwłaszcza na wchodzenie w związek małżeński z Minem!
Ale co ja mogłem? Nie rządziłem już jej życiem. Była dorosła, więc podejmowała własne decyzje. A ja mogłem po prostu zakupić jakiś drogi garniak i grzecznie zaprowadzić ją do ołtarza...
Na szczęście zanim doszło do całej tej ceremonii, minęło dobrych kilka miesięcy. Więc miałem trochę czasu, aby to wszystko zaakceptować i poukładać sobie w głowie. Bo jednak Saya nie była już głupią nastolatką, którą starałem się za wszelką cenę pilnować. A Min nie był już tym znienawidzonym przeze mnie profesorem. Więc musiałem pogodzić się z nową rzeczywistością i dać im układać wspólne życie.
Młodsza wymarzyła sobie ślub na plaży. Więc właśnie z takim jej pomagaliśmy. Lista gości była długa, bo przecież musiała pozapraszać wszystkich swoich koreańskich i amerykańskich znajomych, tak samo jak rodzinę. U Mina nie było tego aż tak dużo, dzięki czemu jakoś ich wszystkich upchaliśmy na tym wynajętym kawałku plaży.
I choć cały wystrój był w bieli, z niewielkimi akcentami złotego, sama suknia Sayi była krwiście czerwona. Bo tak jak twierdziła - to właśnie w takim kolorze powinna wziąć ślub ze swoim „królem". A na to bajdurzenie już nie miałem siły, po prostu wpuszczając to jednym uchem, a wypuszczając drugim. Min natomiast założył czarny garnitur, choć ze złotymi elementami. A dodając do tego akcenty tradycyjnych koreańskich strojów, naprawdę prezentowali się jak król i królowa. Ale skoro taka była ich historia, przynajmniej tutaj kończąca się happy endem, znów - nie zamierzałem się wcinać. Zwłaszcza, że Saya nawet po ponad roku związku z Minem nadal była z nim tak samo szczęśliwa. Więc niech im będzie.
Tak jak obiecałem, poprowadziłem Sayę do ołtarza. Mimi posypał nam kwiatki, odstawiając niewielkie show, które wszystkich rozbawiło. A kiedy oddałem już Sayę w ręce Mina, po raz ostatni posłałem mu ostrzegawcze spojrzenie, mając nadzieję, że tak jak obiecał - będzie traktował ją jak prawdziwą królową. Przez całe ich wspólne życie.
Ceremonia szybko dobiegła końca i przyszedł czas na biesiadę i imprezkę na plaży, na co na pewno wszyscy czekali. Saya przebrała się po pierwszym tańcu w coś mniej księżniczkowatego, aby też móc szaleć na parkiecie, świętując z przyjaciółmi. A ja chętnie do nich dołączyłem, tańcząc z każdą damą, która mi się napatoczyła. Nie byłem wybredny jeśli chodzi o taniec. Bylebym miał się z kim pobujać. Choć najchętniej i tak olałbym te wszystkie dziewuchy i skupił się na moim Jiminie. Niestety bacznie obserwowały nas oczy wszystkich ciotek, wujków i rodziców Mina, więc nawet tutaj musieliśmy stwarzać pozory.
Starsze osoby w końcu się wymęczyły tymi wszystkimi pląsami i zapewne też wysoką temperaturą, zbierając się w końcu do hotelu, aby odpocząć. A młodsi nadal pozostali, tańcząc, śmiejąc się i bawiąc. I chyba wraz z tymi starszymi zawinął mi się mój Mimi, bo po pewnym czasie nie mogłem go zlokalizować ani na parkiecie, ani przy stole, ani w grupce palaczy, którzy jarali gdzieś na uboczu. A nawet jeżeli nie mogliśmy tańczyć razem, i tak to z nim najchętniej spędzałem czas przy stole, gadając o głupotach, jak to po alkoholu. Zresztą, potrzebowałem go przy sobie. Albo chociaż w zasięgu swojego wzroku. Dlatego postarałem się jak najszybciej go zlokalizować.
Jak się okazało, Mimi nawiał mi na brzeg morza. Jego zgrabna sylwetka była dość charakterystyczna, dlatego nawet kiedy siedział do mnie plecami, wiedziałem, że to on. Szybko zostawiłem ten gwar rozmów, muzyki i tańców, kierując się do niego. Już z daleka zauważyłem, że popija coś niskoprocentowego, co po wódce, którą już od kilku godzin łoiliśmy, na pewno nie skończy się dobrze...
Zrobiło się chłodno, a z racji tego, że sam byłem jeszcze rozgrzany od tańców, ściągnąłem po drodze marynarkę, zarzucając ją na ramiona Jimina, jak tylko do niego dotarłem.
- Zszedłeś z procentami, Mimi. Może się to źle skończyć... - zauważyłem, zajmując przy nim miejsce i na chwilę przejmując tę butelkę, aby upewnić się, że mam rację, patrząc na te procenty.
Piętnaście. Aha. To zaraz będzie zgonik...
- Dlatego odszedłem, by nie kleić się do ciebie przy ludziach - wyjaśnił, zaraz zerkając w stronę imprezy, którą nawet z takiej odległości bez problemu słyszeliśmy. I już chciałem to skomentować. Ewentualnie od razu się do niego „przykleić", ale zaraz dorzucił: - Wiesz, zazdroszczę im...
Znałem go już bardzo dobrze. Tak jak on mnie. Dlatego raczej wiedziałem, co ma w ten sposób na myśli. Choć w tym przypadku opcje były dwie...
- Ślubu? Czy okazywania sobie tak otwarcie uczuć?
- Ślub mam gdzieś. To tylko formalność - stwierdził, czym w sumie miał rację. Bo sam nie widziałem nic szczególnego w całym tym przedsięwzięciu. Nawet jeszcze będąc hetero nie ciągnęło mnie do żeniaczki i płodzenia dzieci. Miałem inne priorytety w życiu. To zostawiałem dla Sayi. - Ale właśnie tej swobody. Tej możliwości pocałowania się, czy nawet przytulenia, kiedy ludzie patrzą. Głupiego trzymania się za ręce, gdy idziemy gdzieś razem... - przyznał, a jego wzrok skupił się na ciemnym już horyzoncie, który ledwo oświetlał księżyc.
Od dawna borykaliśmy się z tym problemem. Okazywania sobie uczuć przy publice. Ja byłem przyzwyczajony do takiej wstrzemięźliwości od kontaktów z innymi, a Mimi... przyzwyczajony do ciągłego kontaktu. A z tym nie był w stanie tak łatwo walczyć.
- Aj, Mimi... - Szturchnąłem go lekko łokciem, próbując nieco rozchmurzyć. A po szybkim rozejrzeniu się, czy aby na pewno jesteśmy sami, odłożyłem szybko szampana, obejmując go w pasie. A moje usta chętnie przysunęły się do jego policzka, dając mu całusa. - Zawsze możemy się wymsknąć od tego tłumu i okazać sobie trochę uczuć - przypomniałem, a moje usta chętnie przeniosły się tuż na płatek jego ucha, muskając go delikatnie.
- Wiem, ale wiesz, że nie o to mi chodzi... - marudził mi dalej.
- Aj przestań mi się zamartwiać. Jesteś dzisiaj na to za śliczny - wymruczałem tuż przy jego uchu, chętnie przyglądając się jego twarzy, którą pięknie podkreślił makijażem.
- Tylko dzisiaj? - podłapał od razu, posyłając mi lekki uśmiech, co od razu mnie usatysfakcjonowało, bo chyba udało mi się odciągnąć jego myśli od tego naszego niewielkiego problemu.
- Hmmm... - znów mu wymruczałem, oczywiście rozpoczynając lekkie droczenie. - No w sumieeeee... wczoraj też - stwierdziłem powoli, zadowolony z siebie, bo uwielbiałem z nim takie gry.
Mimi na szczęście zaśmiał się na to, odsuwając nieco z uśmiechem.
- Ach tak? Dziad z ciebie - oznajmił, a łokciem zdzielił mnie lekko po żebrach. I to był mój zapalnik. Zapalnik, żeby pogłębić to droczenie, bo po lekkim zmrużeniu oczu rzuciłem się na niego. Oczywiście na tyle sprytnie, aby przewrócić go na piasek. I choć sprawnie złapałem jego dłonie, zaraz nad nim lądując i unieruchamiając je nad jego głową, szampan, który przed chwilą postawiłem na piasku, niestety się przewrócił, rozlewając. Ale to na pewno mało nas teraz interesowało. Szczególnie, gdy włosy mojego ukochanego rozsypały się na piasku, wokół jego głowy, tworząc tak piękny nieład. Jego usta lekko rozchyliły się, wypuszczając spomiędzy warg powietrze przez tak nagły manewr. A jego spocone ciało tak skutecznie przyciągało mój wzrok.
Śliczny. Moje arcydzieło.
- I co teraz, Park Jimin? Co cwaniakujesz? - Szczerzyłem się do niego, nadal mówiąc to droczącym się z nim tonem. I choć zakładałem, że zaraz dołączy się do tej zabawy, Mimi miał inne plany:
- A teraz mnie po prostu pocałuj i wróćmy na parkiet, poszaleć z pięknymi paniami.
Zaśmiałem się, słysząc tę prośbę.
- No ale sobie plan ułożył... - Pokręciłem głową, rozbawiony, bo to jednak nie tak miało być... - Nie zamierzam tak szybko tam wracać - podkreśliłem i choć on podzielił się ze mną swoim planem, ja nie zmierzałem. Wolałem mu go pokazać, zaraz wsuwając jedno z kolanach pomiędzy jego nogi, aby zacząć nim masować delikatnie jego krocze. A to... chyba skutecznie zmieniło jego plany.
- To chodźmy do hotelu - wypalił, przy okazji niestety po raz kolejny postanawiając mi wytknąć jeden z moich ulubionych elementów naszego pobytu: - Nadal nie wierzę, że zarezerwowałeś nam pobyt w hotelu, gdzie masz z łóżka widok na prysznic...
- Oooo, widzę kolejne plany... - skomentowałem jeszcze jego początkową propozycję, nie zaprzestając pocierania jego krocza, bo chętnie przyglądałem się, jak rozchyla raz po raz swoje śliczne, pełne usta, wypuszczając z nich ciężko powietrze. Prześliczny!
- Iiii czego się po mnie spodziewasz, Mimi? Nie mógłbym odpuścić takiej okazji. Zaproponowali, to chętnie wziąłem - skwitowałem tylko, bo już nie ma co się w to zagłębiać. No chyba, że do gry wstępnej, w której opisałbym, co bym robił na łóżku, obserwując jak bierze prysznic.
Po kolejnym takim rozchyleniu swoich ust, Mimi próbował chyba zamaskować lekki jęk, przygryzając wargę, a taki widok jeszcze bardziej mnie nakręcał, sprawiając, że robiło mi się ciasno w gaciach.
- Jeongguk... widać nas tutaj... - zaczął mi znowu lamentować.
- Jak leżymy... i się wygłupiamy. - Jednak ja nic sobie z tego nie robiłem, nadal nie zaprzestając działań.
Mimi w końcu przymknął na chwilę oczy, a z jego ust uciekł pierwszy, niekontrolowany jęk, który robił ze mną bardzo nieodpowiednie rzeczy, podpowiadając scenariusze, w których ściągam z niego te zbędne ubrania i kochamy się na tym nieco niewygodnym piasku.
- Jesteśmy za starzy na wygłupy - stwierdził, między mocniejszym wypuszczeniem powietrza ze swoich ust.
- Za starzy... - powtórzyłem to, niezadowolony z takiego określenia, a moja noga nadal starała się utrzymać to samo tempo. - Ja nadal jestem młody - zauważyłem, znów się do niego szczerząc, czego Mimi oczywiście od razu musiał się uczepić.
- „Młody" i „nierozsądny" to nie to samo... - wytknął mi, po czym na szczęście znów mogłem usłyszeć, jak cicho jęczy. Ale to najwyraźniej oznaczało, że jest blisko... i chyba nie ma zamiaru mi tutaj dojść, bo zaraz po tym dodał: - Jeongguk, przestań...
A choć te zaróżowione policzki, rozchylone usta, przymknięte oczy i zroszona potem twarz błagały mnie o coś innego, nie zamierzałem ignorować jego prośby. Nie, jeżeli nie czuł się tutaj komfortowo lub jeżeli faktycznie nie miał na to teraz ochoty. Dlatego powoli zwolniłem tempo, po chwili odsuwając kolano od jego krocza.
Jiminnie oddychał już nieco szybciej, a jego oczy wpatrywały się we mnie ufnie. Zwłaszcza po tak szybkim posłuchaniu jego prośby. Ale jak mógłbym nadszarpnąć jego zaufanie? Po naszych ciężkich początkach już nigdy więcej nie miałem zamiaru w to brnąć. Mimi już zawsze miał się czuć przy mnie bezpieczny, a do tego szczęśliwy i kochany. Aby w przeciwieństwie do doświadczeń z naszego poprzedniego życia, nie musiał uciekać w jakiekolwiek używki, przez które nie dane nam było się sobą nacieszyć przez długie, długie lata.
Dlatego jedyne, na co sobie pozwoliłem, to pocałunek, na który tuż po wyznaniu sobie miłości, Mimi chętnie przystał. I tak jak każdy nasz głęboki pocałunek wyrażał on wszystkie uczucia, których możliwe, że nie potrafiliśmy ubrać odpowiednio w słowa. Bezgraniczne oddanie i wieczna miłość. W każdym z naszych wcieleń. Bo najwyraźniej nasze dusze były stworzone dla siebie, musząc się odnaleźć w każdym życiu. Nieważne, jak zagmatwanym i pokręconym. Bo każdy Park Jimin był idealny dla każdego Jeon Jeongguka.
Jimin
Ciężko było mi uwierzyć w to, jak szybko leci czas. Miałem wrażenie, że dopiero Saya wyjechała na studia, a już byliśmy w Ameryce na jej ślubie z Minem. Nieprawdopodobne.
Przez te miesiące od feralnego dnia, starałem się jak mogłem, aby wyprzeć z mojej głowy wszelkie myśli, które mogłyby zaszkodzić mi lub mojej relacji z Jeonggukiem. Skupiałem się jedynie na tym, by chłopak doszedł do siebie i mógł normalnie funkcjonować. Nawet jeśli wiele mnie to kosztowało - dla niego było warto.
Próbowałem też być dobrym, nieformalnym szwagrem. Saya sama zwróciła się do mnie o pomoc w organizacji ślubu i wesela, za co zabrałem się z przyjemnością, uczepiając wesołego wydarzenia jako mojego lekarstwa na ciężkie dni. A kiedy przyszło co do czego - ceremonia była naprawdę zachwycająca. Jednak, jak już wspomniałem Jeonggukowi - wszystko to wywoływało we mnie małą dozę zazdrości. Bo dlaczego Saya mogła na oczach wszystkich swoich przyjaciół i rodziny bezkarnie całować Mina, przysięgając sobie miłość i wierność do grobowej deski, podczas gdy ja i Jeon mogliśmy wyrażać swoje uczucia otwarcie tylko będąc na zagranicznych wakacjach lub w zaciszu naszego mieszkania? Choć podejrzewałem, że sąsiedzi i tak plotkują na nasz temat. Dwóch facetów mieszkających razem? No proszę was, przecież to było aż zbyt oczywiste...
Jednak jak to z moim ukochanym bywa - nie dał mi się za długo zadręczać własnymi myślami, zjawiając się przy mnie, gdy odpoczywałem z dala od bawiących się gości weselnych. I oczywiście pierun jeden musiał doprowadzić mnie na skraj orgazmu. Na szczęście potrafiłem się jeszcze jako tako kontrolować, co przy tylu promilach we krwi nie było aż tak proste, jednak byłem w stanie wrócić na parkiet i poszaleć z kilkoma dziewczynami.
Dopiero kilka minut po drugiej postanowiłem, że wystarczy. Stary jestem, potrzebuję snu. Dlatego pożegnałem się z parą młodą, życząc im udanej zabawy i przypominając, że w razie czego zawsze mogą na mnie liczyć, po czym udałem się do hotelu, kilkaset metrów od miejsca zabawy. Nim wszedłem do holu, spojrzałem ostatni raz w stronę imprezy, skąd odłączyła się kolejna osoba, zmierzająca w moim kierunku. Uśmiechnąłem się tylko, mając nadzieję, że mnie oczy nie mylą i uciekłem do pokoju, gdzie dopiłem jeszcze niesioną butelkę soju, a następnie rozebrałem się na tyle, by zostać w samej rozpiętej koszuli i bokserkach. Dla małej zmyłki schowałem się pod prysznicem, skąd miałem doskonały widok na łóżko i czekałem na Jeongguka, który zjawił się kilkanaście minut później.
Gdy tylko znalazł się w zasięgu mojego wzroku, zacząłem go prowokować tańcem, przez który pewnie wyglądałem jak pijana kaczka, kręcąca kuprem, ale w tamtym momencie miałem się za szalenie seksownego. Co zresztą wystarczyło, by młodszy szybko mnie dopadł i przeniósł na łóżko, gdzie dokończyliśmy nasze pieszczoty z plaży.
Kiedy czułem się już usatysfakcjonowany z bliskości mojego chłopaka, ułożyłem się wygodnie, mając zamiar udać do krainy Morfeusza. Ale nie dane mi to było, bo najwyraźniej trzecia w nocy jest najlepszą porą na rozmowy.
- Może... będziemy to robić stopniowo? - zapytał nagle, a moja głowa od razu podsunęła mi rozmowę, do której mógł nawiązywać.
- Mówiłem ci już. Nie interesuje mnie, że w poprzednim życiu uprawialiśmy seks na przystanku. W tym się nie zgadzam.
W odpowiedzi usłyszałem śmiech.
- Mimi... nie o tym teraz mówię. Nawiązuję do tego, co mówiłeś na plaży.
Uniosłem głowę, by móc na niego spojrzeć. Potrzebowałem jednak chwili, bo nie do końca rozumiałem, co ma na myśli. Oparłem więc podbródek na jego torsie i czekałem na ciąg dalszy.
- To znaczy?
- No wiesz... - zaczął, bawiąc się moimi włosami. - Trzymanie za ręce, obejmowanie, przytulanie, całowanie, i tak dalej? Nie jestem już zawodnikiem MMA... W sumie od dawna. Więc nie ma co się z tym ukrywać.
Muszę przyznać, że zaskoczył mnie swoimi słowami. Bo czy konieczność ukrywania się wynikała tylko z tego, że Jeongguk mógł zebrać wpierdol na ulicy od fanów? No przecież, że nie...
- Niby tak... ale nadal... ja pracuję w poważnej firmie... gdyby się dowiedzieli... nie wiem, czy mnie nie wywalą...
- Z jakiej racji mają cię wywalić? - zapytał oburzony. - A nawet jak wywalą, to ich pozwiemy i zatrudnisz się gdzie indziej.
Ucałowałem torsu ukochanego i położyłem na nim głowę.
- Wiesz, że to nie takie proste...
- Czyli wolisz się całe życie ukrywać, Mimi?
Przez chwilę milczałem, szukając odpowiednich słów.
- Oczywiście, że nie... ale to może przynieść dużo problemów...
- Już przeżyliśmy ich sporo. I z tym damy radę - zapewnił, kładąc dłoń na moim policzku i zaczął łagodnie go głaskać, wywołując mój uśmiech.
Może ma rację. Może tylko niepotrzebnie wyolbrzymiam problem? Mimo wszystko... Czasy się powoli zmieniają, prawda?
- Jeśli przejdziemy przez to razem... to jestem gotów zaryzykować.
- Pamiętaj, że nadal ćwiczę, więc wpierdolę każdemu, kto się krzywo spojrzy.
Od razu wykorzystałem okazję, by pomacać jego brzuch, który nadal był pięknie wyrzeźbiony.
- Nooooo wieeeeem. Lubię, gdy robisz pompki, a ja sobie leżę na tobie - wyrwało mi się nagle.
- Lubisz??? - zapytał zaskoczony i już chciał się podnosić z łóżka, by pewnie zacząć je robić, jednak nie pozwoliłem mu na to.
- Ale nie teraz... - zacząłem marudnie. - Teraz idziemy spać.
- Spać? Przecież... trwa noc poślubna? Żadnego spania - stwierdził, przerzucając mnie już na bok, aby móc złączyć nasze usta.
Chętnie oddałem pieszczotę, znów korzystając z chwili, by móc bezkarnie pomacać sobie to piękne ciało, jednak byłem już trochę zmęczony, a Jeongguk wyraźnie chciał więcej.
Jak królik po prostu... Tylko seks mu w głowie.
- Przecież to nie nasza noc poślubna... - zauważyłem, gdy jego usta przeniosły się na moją szyję. - To twoja siostra się stara o dziecko z Yoongim... - Natychmiast zasłoniłem usta dłonią, zaskoczony moim brakiem kontroli. - Ups... miałem nie mówić.
Jak można się było domyślać, Jeongguk od razu zaprzestał swoich umizgów i odsunął się niezadowolony, po czym przeniósł na swoją połowę łóżka, odwracając do mnie plecami.
Podwójne ups.
Zaśmiałem się cicho i wtuliłem w jego plecy, zaczynając całować kark.
- Nie naburmuszaj się, mój przystojniaku.
- To po co wylatujesz z takimi głupotami? Czy może chcesz, żebym ja też zaczął się starać z tobą o dziecko? Tylko wiesz, że u nas będzie to wyglądało trochę inaczej? Po prostu nie oderwę się od ciebie przez kilka godzin. A na drugi dzień nie będziesz w stanie wstać z łóżka - powiedział ostrzegawczym tonem, odwracając się do mnie powoli. Nawet w panującym półmroku widziałem niebezpieczny błysk w jego oczach.
Pozwoliłem mu więc na dalszą zabawę, zapominając o zmęczeniu. A Jeon dał mi tak popalić, że na drugi dzień naprawdę ledwo chodziłem, marudząc mu przy każdej okazji.
Cóż, nasze wspólne życie na pewno będzie ciekawe. Nieważne, czy ostatecznie otoczenie zaakceptuje nasz związek. Może moi rodzice już nigdy się do mnie nie odezwą. Może będziemy musieli opuścić Koreę, szukając szczęścia w innym miejscu na świecie. Ale jedno jest pewne - razem żadna przyszłość nie będzie nam straszna.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top