Prywatne liceum WisterHeights

  Po pokoju rozległ się pikający dźwięk oznaczający pobudkę i stawienie się nowemu dniu. Przetarłam oczy i jęknęłam przeciągle, kiedy zobaczyłam godzinę na zegarku. Było stanowczo za wcześnie, jako że wczoraj zarwałam całą noc, żeby uczyć się matematyki.

  Po kilku minutach użalania się nad sobą i przeklinania absurdalny pomysł kładzenia się spać o 5 nad ranem wstałam z łóżka. Oprowadziłam spojrzeniem mój wiecznie brudny pokój i zatrzymałam się na swoim schludnie wiszącym mundurku. Dzisiaj był pierwszy dzień w nowej szkole. Nie było to liceum jak wszystkie tylko to z górnej półki. To burżujskie liceum, do którego chodzą dzieci prezydentów. Nie byłam ani dzieckiem polityka, ani nie byłam bogata, wręcz wegetowałam na poziomie biedy. Jednak za wysokie osiągnięcia akademickie dostałam stypendium, żeby uczyć się w Prywatnym Liceum WisterHeights.

  Ze zdziwieniem oglądałam się w lustrze. Mundurek leżał jak ulał, włosy spięłam w luźnego kucyka, a z uszy zwisały kolczyki, które dostałam dużo lat wcześniej od mamy. Wyglądałam jak bohaterka moich ulubionych książek, co dało mi satysfakcje nie do opisania.

  W końcu wyszłam z pokoju, zręcznie omijając skrzypiącą deskę, po czym szybko włożyłam buty i wyszłam z domu. Wszystko po to, żeby nie obudzić ojca. Spałam stanowczo za mało, żeby się z nim użerać. Chociaż gdzieś tam, głęboko w głowie wiedziałam, że nigdy nie będę gotowa, żeby się mu sprzeciwić.

  Odruchowo dotknęłam opuszkami palców ślad po wczorajszym napadzie złości ojca. Na ręce widniał duży niebieski siniak. Naciągnęłam marynarkę i założyłam na twarz uśmiech.

  Odetchnęłam z ulgi. Rozejrzałam się po okolicy. Po czym wyjęłam telefon, żeby sprawdzić jak dojść do swojego nowego liceum. Droga okazała się dłuższa, niż myślałam, bo aż 30 minut piechotą, ale nie żałowałam wczesnego spaceru. Uwielbiam chodzić po uliczkach spokojnego Mill Valey. Szczególnie wcześnie rano i jeszcze w tak ładną pogodę.

  Po półgodzinnym spacerze moim oczom ukazał się jeden duży budynek a za nim kilka mniejszych. Pomyślałam, że trafiłam na jakąś małą wioskę, ale wyrzuciłam ten pomysł z głowy, kiedy natrafiłam wzrokiem na duży napis:

Prywatne liceum WisterHeights.

  Odruchowo podeszłam do drzwi, jak zgadywałam głównego budynku i szarpnęłam za klamkę. Drzwi ani drgnęły, więc spróbowałam jeszcze raz. Nic się nie zmieniło.

  Rozejrzałam się wokół siebie i dopiero teraz zauważyłam młodzieńca. Ubrany był w ten sam mundurek co ja tylko w wersji męskiej, czyli bez spódnicy a ze spodniami. Miał brązowe kręcone włosy, a na jego nosie spoczywały okulary w złotej oprawie. Przyglądał mi się z sarkastycznym uśmiechem, co niezwykle mnie wkurzyło.

-Czemu tak na mnie patrzysz?- spytałam głośno, a chłopak tylko prychnął cicho i podszedł w moją stronę. Stał na tyle blisko, że zauważyłam jego piegi, które były na całej jego twarzy.

-Chyba jesteś nowa nie?- zignorował moje poprzednie pytanie i uśmiechnął się bajerancko, co nie zrobiło na mnie żadnego wrażenia. Chyba miało.

-Skąd wiesz? Może przeszłam kilka operacji plastycznych?- uśmiechnęłam się lekko, a chłopak znowu prychnął rozbawiony i wskazał na drzwi.

-Każdy, kto nie jest nowy, wie, że te drzwi nie są potrzebne do wejścia, a idzie się do tamtego budynku- teraz wskazywał na mniejszy budynek znajdujący się centralnie obok- także jestem Daxton Doris. A ty?

-Jestem Gabriela Howell- wyciągnęłam rękę w kierunku chłopaka, a ten uścisnął ją mocno. Za mocno jak na drobną nastolatkę, którą byłam, ale nie dałam po sobie poznać. Tę sztukę wypracowałam lata temu. Udawanie, że nic ci nie jest.

-Miło mi cię poznać. Chodź, pokaże ci liceum.

  Z przyjemnością przyjęłam fakt, że ktoś oprowadzi mnie po liceum, które już na wejściu przerażało swoją wielkością.

  Daxton oprowadził mnie po całym kampusie, który był wręcz ogromny. Każdy przedmiot miał oddzielny budynek, które były łączone miedzy sobą korytarzem. Na zewnątrz był staw z fontanną, a także 7 boisk do przeróżnych sportów, scena, dużo ławek i padok. Dla koni. W skrócie było wszystko.

  W środku Daxton pokazał mi bibliotekę, w której od razu się zakochałam. Była dwupiętrowa i urządzona w stylu dawnych lat. Panowała tam tak cudowna atmosfera, że zastanawiałam się, czy nie zostać tu już do końca życia. Chłopak śmiał się, kiedy liczyłam, ile książek już przeczytałam z tej ogromnej kolekcji. Zrobiłam też listę w głowie książek, które musiałam przeczytać w najbliższym czasie.

  Kiedy otrząsnęłam się z wrażenia, które wywołała u mnie biblioteka, mogłam ruszyć dalej i Daxton zaprowadził mnie do sekretarki. Była to miła kobieta po 50 która śmiała się promienie na żarty chłopaka. Mrs. Johnson, bo tak miała na imię kobieta, wręczyła mi plan lekcji i masę innych kartek, których nie chciało mi się przeglądać.

  Brunet prawie od razu wyrwał mi mój plan, żeby porównać, i ku jego ucieszeniu prawie wszystkie lekcje mieliśmy razem. Tak samo, jak i przerwę obiadową.

  Po wyjściu z sekretariatu skierowaliśmy się do sali od języka angielskiego. Korytarze tutaj były tak zakręcone, że dziękowałam w myślach Daxtonie, że mnie zaczepił, bo sama nie dałabym sobie radę.

  Wygląd klasy nie odstawał od wyglądu szkoły. Półki były zapełnione książkami, na ścianach wisiały portrety różnych słynnych osób, zamiast tablicy znajdował się duży ekran. Krzesła wyglądały o wiele wygodniej niż w zwykłych szkołach. Wszystko tu było .... lepsze.

  Stałam otępiała, rozglądając się po klasie i wsiąkając coraz więcej szczegółów, dopóki nie usłyszałam wołanie swojego imienia. Odwracając głowę w stronę głosu, zobaczyłam Daxtona, który machał do mnie z ostatniej ławki, pokazując na wolne miejsce obok niego.

  Uśmiechnęłam się pod nosem i zmierzyłam w tamtym kierunku.

  Ze zdziwieniem przyjęłam fakt, że pierwszego dnia już miałam z kim siedzieć i na dodatek siedziałam w ostatniej ławce. Może i byłam prymuską, ale nienawidziłam siedzieć z przodu. A Daxton był dobrym towarzystwem.

  Na angielskim skromnie mówiąc, zrobiłam wrażenie na nauczycielce tak jak i na uczniach. Kiedy miałam się przedstawić, zrobiłam to z taką charyzmą, że nawet klasowy śmieszek Daxton nie mógł się ze mną równać. Tak mi się przynajmniej wydawało po tym, jak cała klasa siedziała z otwartą buzią. Chyba z wrażenia. Podczas lekcji odpowiedziałam na każde pytanie bezbłędnie. Podobnie było też z późniejszymi lekcjami. Na każdych wymiatałam.

  Kiedy nadeszła przerwa obiadowa mentalnie przygotowywałam się na siedzenie samą. Stołówka coraz szybciej napełniała się ludźmi, którzy wyglądali tak samo przez mundurki, dlatego szybko ruszyłam w stole wolnego stolika, jednak Daxton znowu mnie zadziwił. Dogonił mnie, położył rękę na plecach i zaprowadził do jednego ze stolików. Był oddalony od wszystkich, jednak z niego najlepiej było widać całą stołówkę.

-Hej ludzie. To jest Gabriella Howell. Będzie siedziała z nami- cztery pary oczu zwróciły się w stronę dziewczyny.

-Hej Gabriela. Mam na imię Daniela Bell- powiedziała dziewczyna i wstała obok mnie. Miała ciemną karnację i czarne włosy. Uśmiechała się do mnie promienie- To jest Amanda Smith- wymieniona dziewczyna była totalnym przeciwieństwem Danieli. Miała blond włosy i jasną karnację. Oprócz tego nie uśmiechała się, tylko patrzyła na mnie jak na intruza. Całą ją otaczała jakaś mroczna aura.

-Dani, jeśli już skończyłaś to ja przedstawie swoich kolegów naszej Gabi.

  Daxton wziął moją tacę z jedzeniem i postawił ją obok swojej. Usiadłam na wolnym miejscu, obok bruneta, który przerażająco bardzo wykazywał chęć przyjaźnienia się ze mną. Tak to przynajmniej odbierałam.

-Dobra kontynuując, to jest Blaise Russel- chłopak rzucił mi krótkie spojrzenie i wrócił do przeglądania telefonu. Miał ciemne włosy, ale to go nie wyróżniało. Bardziej fakt, że zamiast bordowej marynarki miał skórzaną kurtkę.- A to jest Jaylan White- brunet przyciągał moją uwagę tym, że cały czas się uśmiechał. Zobaczyłam go, kiedy wchodziłam na stołówkę i od tego momentu jego twarz ciągle zostawała radosna.  


-------------------------------------

Siemanko,

Witajcie wszyscy w nowej książce. Mam nadzieje, że wam się spodoba. <3333

(1215)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top