Jesteś aniołem
Dzisiaj rano obudziłam się w paskudnym nastroju. Głowa mnie bolała, co było efektem nieprzespanej nocy.
Szybko się umyłam, ubrałam mundurek, rozczesałam włosy i zawiązałam je w kucyk. Byłam gotowa po 20 minutach i szybko wybiegłam z bloku. Byłam pewna, że się spóźnię, bo miałam wyjść 10 minut temu.
Prawie biegłam i ludzie patrzyli się na mnie jak na idiotę. Na moje nieszczęście zaczął padać deszcz.
Przemoczona do suchej nitki, z bólem głowy i już prawie spóźniona usiadłam na przystanku.
Nie chciałam iść. Chciałam tu zostać. Chce do mamy.
-Gabriela?- usłyszałam głos nad sobą i podniosłam głowę.
Był to Jaylan. Za nim stał czarny duży samochód. Pewnie był super drogi, ale nie wiedziałam o motoryzacji nic, więc jedynie mogłam go klasyfikować kolorem i wielkością.
- Hejka- uśmiechnęłam się miło.
-Wszystko u ciebie dobrze?
Nie. Tnę się, nie jem, mam myśli samobójcze. Chce zaimponować mojej matce, która wyjechała i mojemu ojcu, któremu zależy tylko na tym, żebym dostała dobrą pracę, żebym mogła wypłacać mu pieniądze.
-Tak. Czemu pytasz?
-Siedzisz tu sama, a do lekcji zostało 6 minut.
-Dam radę.
-Pada deszcz.
-Poradzę sobie.
-Jesteś cała mokra.
-Przeżyje.
-Mogę cię podwieźć- spojrzałam w oczy chłopaka. Zapełniły się teraz jakąś dziwną troską. O mnie.
-Nie chce robić problemów. Przejdę się- wstałam z ławki. Poprawiłam plecak i rzuciłam spojrzenie chłopakowi- dziękuje za propozycję.
I poszłam w swoją stronę. Deszcz już trochę się uspokoił, chociaż nadal kropiło.
Oczywiście, że się spóźniłam i to o całe 10 minut. Pierwsza lekcje to była historia. Przeprosiłam pana profesora za spóźnienie i zaczęłam się rozglądać, gdzie bym mogła usiąść. Było jedno miejsce wolne.
Jaylan.
Uśmiechnął się do mnie, na co ja przewróciłam oczami i usiadłam obok niego.
-Mogłem cię podwieźć- szepnął.
-Dałam sobie rade bez ciebie- odpowiedziałam, unikając wzroku chłopaka.
Reszta lekcji minęła spokojnie. Ignorowałam fakt, że chłopak prawie przez całą lekcję się we mnie wpatrywał.
Kiedy zadzwonił dzwonek, wszyscy szybko poderwali się ze swoich miejsc, żeby opuścić klasę jak najszybciej. Ja się nie spieszyłam. Tak samo, jak Jaylan, który został na swoim miejscu. Rzuciłam mu spojrzenie spode łba, na co ten się uśmiechnął.
Właśnie sięgałam po bidon, który stał dalej, kiedy podwinął mi się rękaw mundurka. Przerażona szybko go naciągnęłam. Byłam pewna, że nie zauważył jednak spojrzenie, które we mnie wbił, mówiło co innego.
-Jesteś Aniołem- odezwał się, patrząc mi w oczy.
-Kim?
-Mama mówiła, że ci, którzy mają skaleczone nadgarstki to anioły.
-Nie jestem Aniołem.
-Ależ jesteś. Mama mówiła, że Anioły się okaleczają, bo nie lubią życia na ziemi. Ten świat ich niszczy, więc próbują wrócić do nieba.
Zamilkłam, obserwując twarz chłopaka. Nie uśmiechał się. Przyglądał mi się z ciekawością. Jakby fakt, że się okaleczałam, nie był .... przerażający.
-Wiesz, twoja mama jest bardzo mądra- szepnęłam.
-Była. Też jest Aniołem, ale wróciła już do domu.
Chłopak uśmiechał się promienie, a ja patrzyłam na niego z otępieniem. Dlaczego się uśmiecha, jak mówi o śmierci jego mamy?
- Przykro mi- jedynie to umiałam wykrztusić. Chociaż mi samej te słowa w ogóle by nie pomogły, chłopak uśmiechnął się bardziej.
-Nie powinno. Mnie też nie jest. Moja mama tego chciała, a ja za bardzo ją kocham, żeby myśleć o skutkach.
-Skutkach?- nie powstrzymałam swojej ciekawości, na co chłopak zaśmiał się promienie i odpowiedział.
-Nie lubię mówić o przykrych rzeczach.
Pokiwałam ze zrozumieniem i zostawiłam temat, pakując się dalej.
-Do widzenia Howell- szepnął i wyszedł.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top