Tak jakby rzeczywistość
Moja siostra nie była doświadczonym kierowcom. Fakt trochę się uczyła jeździć z Vincem, ale nie po drogach.
A teraz jedziemy.
Hailie ogólnie często się stresuje.... prawie wszystkim, ale teraz nawet ja się stresowałam. Jechałam nie wiadomo gdzie, z lipnym kierowcom i bez telefonu. W aucie Rydera nie było nawet żadnego monitora, przycisku sos. COKOLWIEK. Posprawdzałam też różne zakamarki, ale nigdzie nie znalazłam telefonu.
Droga była śliska i po twarzy siostry wiedziałam, że jest źle. Bardzo źle. Właśnie miałam się odezwać, bo jechaliśmy w jakiejś nienaturalnej ciszy. Tak to ja, osoba martwiąca się o cisze w trakcie ucieczki od naszego porwania. Jednak nie zdążyłam. Hailie ostro skręciła. Wpadliśmy w poślizg. Hailie zaczęła krzyczeć, ale słyszałam ją jakby była w oddali.
Poczułam ból.
Szarpnięcie do tyłu.
Ciemność.
Otworzyłam oczy i od razu je zamknęłam przez jasność, która panowała w pokoju. Za jasno. W końcu usłyszałam cichy głos, który zmusił mnie do otworzenia oczu.
-Alu przyniosę ci kołdrę- nawet z zamkniętymi oczami wiedziałam kto to. Mateo. Mój kochany Mateo. Wpatrywał się we mnie swoim ślicznymi oczami, za którymi tak tęskniłam.
A potem dobiła mnie smutna rzeczywistość. Tak jakby rzeczywistość.
-Czy ja umarłam?
-Nie. Ale jest ci zimno. Przyniosę kołdrę.
Nie było mi wcale zimno. Była mi bardzo dobrze.
-Jest ci zimno. Zimno. Zimno.
Obudziłam się znowu. Tym razem naprawdę było mi zimno. Ba było lodowato. Nie leżałam w wygodnym łóżku, a siedziałam w niewygodnej pozycji w aucie. Po chwili zobaczyłam też szkło. Mniejsze i większe kawałki znajdowały się wszędzie. Dopiero po kilku minutach doszedł do mnie ból. Spojrzałam w dół i zobaczyłam krew na moich rękach.
-Ala?- spojrzałam na Hailie. Wyglądała na zmarzniętą i tylko zgadywałam, że wyglądam tak samo- Musimy wstać i poszukać jakiegoś miasta, żeby zadzwonić do Vinca.
Pokiwałam głową.
Poruszyłam nogą i jęknęłam z bólu. Tak bardzo bolało. Spojrzałam na siostrę i wiedziałam, że jej wstanie, też sprawiało dużo cierpienia, ale udawała, że wszystko jest dobrze. Ona taka już była. W sytuacjach kryzysowych zawsze była tą mądrzejszą i opanowaną. Wtedy jeszcze aż tak nie zdawałam sobie sprawy z tego, że Hailie zrobi dla nas wszystko. Szczególnie dla młodszej siostry.
Jakimś cudem udało nam się wyjść z auto i nawet poszperałyśmy, żeby znaleźć, coś, czym możemy się okryć. Znalazłyśmy jeden koc. Hailie upierała się, żebym to ja go wzięła a ja, że ona więc skończyłyśmy, idąc pod jednym kocem we dwójkę. Tak było nam jeszcze cieplej.
Szłyśmi i szłyśmi pozostawiając auto coraz bardziej w tyle. I nagle w oddali zobaczyliśmy światło i bloki. Miasto. Przyśpieszyłyśmy kroku, jak bardzo mogłyśmy i już po 10 minutach byłyśmy na miejscu. Przechodziłyśmy obok jakiegoś warsztatu, który nawet jak na mnie wyglądał przerażająco, aż zobaczyliśmy dwóch mężczyzn.
Ojej.
Była szansa, że nas nie zauważą, ale zauważyli. Patrzyli na nas, jakbyśmy były obłąkanymi sierotami. W sumie to wyobraźcie sobie, że jest noc, widzicie dwie nastolatki w obszarpanym mundurku szkolnym, z siniakami na twarzy, krwią na rękach i tulących się do koca.
Rozumiem ich reakcje.
- Przepraszam- odezwałam się, nie wierząc to, co właśnie robię. Oni mogli być, nie wiem, jakimiś pedofilami czy coś- czy mogłabym zadzwonić?
-Co się z wami stało?- spytał jeden, a drugi prychnął pod nosem.
-Pewnie są małolatami, które uciekły z domu.
Gdyby wiedział, z kim on właśnie rozmawia.
-Czy możemy zadzwonić?- spytała dobitnie siostra.
Jeden z nich wzruszył ramionami i podał nam swój telefon.
-Czy my znamy numer?- szepnęła Hailie.
Prychnęłam cicho.
-Moje pierwsze słowa to numer telefonu Vincenta.
Już miałam wciskać zielony guzik, kiedy usłyszałam, dobiegając głos z góry. Poczułam jak ręka Hailie, mocniej ściska moje ramie.
-Hailie Monet.
---------------------------------------------------------------------------------------------
Siemanko!!!!!!
Jak tam?
(569)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top