Rozdział 17

Resztę dnia przeleżałam w łóżku, zła na siebie i na cały świat.  W między czasie odwiedziła mnie nawet zmartwiona Yui, ale zbyłam ją jakąś tanią wymówką. Nie zauważyłam, że słońce już dawno zaszło, a wampiry właśnie udali do szkoły. Nagle usłyszałam, dźwięk otwierających się drzwi. 

- Puka się. - bąknęłam, po czym przewróciłam się na drugi bok. 

- Przyszedłem tylko sprawdzić czy jeszcze tu jesteś. - powiedział niezrażony Subaru, a następnie podszedł bliżej łóżka. - Nie chciałbym gonić za tobą po całej okolicy. 

- Możesz być spokojny. - odpowiedziałam obojętnie - I tak nie mam dokąd uciec. 

- To prawda. - przyznał po chwili namysłu. - Jednak wolałbym cię mieć na widoku, więc zrób mi tą przyjemność i przenieś swoją osobę do salonu. 

Momentalnie uniosłam się z poduszek. 

- Jesteście okropni! - warknęłam - Nie macie najmniejszego prawa mi rozkazywać! Nie zamierzam się stąd ruszyć! Czy to jest jasne!? 

Na twarzy Subaru pojawiła się zmarszczka. - Cassie - powiedział ostrzegawczo - Do salonu! 

Prychnęłam, po czym skrzyżowałam ręce na piersi. - Jeśli chcesz mnie tam "widzieć" to będziesz musiał mnie sam zanieść. 

Myślałam, że to załatwi sprawę i wampir sobie pójdzie. Nic bardziej mylnego! Subaru bez trudu podniósł mnie z łóżka i zarzucił przez ramie jak worek ziemniaków. Byłam w tak wielkim szoku, że nie pomyślałam, żeby na niego nawrzeszczeć. 

Po niecałej minucie byliśmy na dole i wampir rzucił mnie bezceremonialnie na kanapę. Z irytacją pomyślałam, że jedyne czego w tym momencie zabrakło, to on mówiący do mnie "Siad!" 

Chwyciłam pilota i zaczęłam przeglądać kanały.

- Jesteś z siebie dumny? - zapytałam po chwili. 

Ku mojemu zdziwieniu, posłał mi rozbrajający uśmiech. - Żebyś wiedziała, że tak. 

Wzruszyłam ramionami i wróciłam do telewizora. 


"Podajemy najnowsze informacje, dotyczące wypadku samochodowego, który zdarzył się parę dni temu." 


Chwila wróć! W pośpiechu odszukałam kanał z wiadomościami. 


"Nadal nie znaleziono ciała Cassandry Seaton" 


Nagle koło mówiącej kobiety pojawiło się moje zdjęcie. 


"Jedyny ocalały członek rodziny, Maximilian Seaton, znajduję się w tej chwili w zakładzie psychiatrycznym. Chłopiec twierdzi, że widział samego...diabła." 


W tym samym momencie Subaru wyłączył telewizor.

- Co ty robisz?! - wybuchnęłam. 

- Nie powinnaś tego oglądać. 

Momentalnie znalazłam się na równych nogach. - Czy ty oszalałeś?! To moja rodzina! Oczywiście, że powinnam! Nie mówiąc już o tym, że ktoś przeżył wypadek! 

Nagle to mnie uderzyło. Ktoś przeżył. Mój brat.

- Chwila. - powiedziałam nagle z kamienną twarzą, po czym zwróciłam się do wampira - Wy wiedzieliście? 

Nie odpowiedział. 

- Wiedzieliście!

Miałam ochotę go rozszarpać. Nie. Miałam ochotę rozszarpać ich wszystkich! - Ja go muszę zobaczyć. - powiedziałam cicho do siebie. 

- Nie musisz. 

- Subaru! Tam leży mój brat. Muszę tam być! Może sobie coś przypomnę albo dowiem się czegoś o sobie. - po jego minie, stwierdziłam że nie jest zachwycony tym co powiedziałam. Położyłam mu rękę na ramieniu i spojrzałam w jego oczy. Może prawda go przekona?  - Proszę cię. Nie zostało mi już wiele czasu. 

Spojrzał na mnie pytająco. 

- Nie chce pić krwi, a bez tego umrę. To kwestia paru dni. 

Prychnął - Myślisz, że przekonasz mnie tą żałosną paplaniną?

Nie. To było głupie założenie. Poczułam jak rośnie we mnie irytacja. Ostatnio chyba nie myślę logicznie 

- Wychodzę. - rzuciłam w końcu, kierując się do najbliższych drzwi.

- Co?! 

- Słyszałeś. -poczułam jego obecność, tuż za swoimi plecami - Nie idę do szkoły, więc chyba nie ma problemu. Nie spotkam Mukamich. 

- Więc gdzie?!

- Głupie pytanie. Do szpitala, oczywiście. 

- Nie wiesz, gdzie to jest.

- To znajdę. - zaśmiałam się pod nosem. - W sumie to nawet nie wiem, czemu ciebie spytałam o zgodę? Zrobiłam tylko z siebie idiotkę. 

Byłam już przy drzwiach wyjściowych, kiedy najmłodszy z Sakamakich zagrodził mi drogę. - Jeśli naprawdę jesteś umierająca, to dlaczego nie boisz się o siebie? Przecież może ci się coś stać! 

Wzruszyłam ramionami. - Chce zobaczyć brata. Tylko to się liczy. A teraz daje ci wybór. Albo idziesz ze mną albo mnie teraz przepuścisz! Nie zostało wiele czasu do ich powrotu, a lepiej, żeby się o tym nie dowiedzieli. 

Patrzyłam jak bije się z myślami. Odczekałam parę sekund. - Więc?!

Zacisnął pięści. Przez chwilę myślałam, że siłą mnie tu zatrzyma. A jednak mnie zaskoczył. - Weźmiemy taksówkę. Wolałbym, nie mieć twojego zgonu na sumieniu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top